9 - SYROFENCJANKA.doc

(57 KB) Pobierz
SYROFENCJANKA

SYROFENCJANKA

Podczas gdy Jezus uzdrawiał, chodząc od domu do domu, postępowała wciąż za Nim pewna poganka z Ornitopolis, skrzywiona na bok przez chorobę; z pokory trzymała się w oddaleniu i tylko od czasu do czasu błagała o pomoc. Jezus jednak, nie zważając na nią, wciąż się od niej odwracał, uzdrawiając tylko chorych Żydów. Za poganką postępował sługa z pakunkami. Ona sama ubrana była z cudzoziemska, w suknie w paski, na ramionach i na szyi miała sznury pereł, na głowie wystającą, spiczastą czapkę, na niej barwną chustę, a na twarzy zasłonę. Już dawno spodziewała się od Jezusa pomocy dla chorej, opętanej swej córki, pozostawionej w domu. Była tu już za pierwszej bytności Apostołów i ci teraz kilkakrotnie wspominali o niej Jezusowi. Lecz Jezus wciąż mówił, że jeszcze nie czas, że nie chce wywoływać zgorszenia, dając poganom pierwszeństwo przed żydami.

Po południu poszedł Jezus z Piotrem, Jakubem i Janem do domu tutejszego naczelnika Żydów. Był to starzec już, przyjaciel Łazarza i Nikodema, życzliwy Jezusowi, a nawet tajemny Jego stronnik. Obfite datki udzielał na jałmużny gminy i na gospody. Miał dwóch synów i trzy córki w starszym już wieku. Wszystkie dzieci były Nazarejczykami i pozostawały w stanie dziewictwa; synowie mieli długie włosy, opadające w lokach i nie strzyżone brody. Córkom wystawały rozczesane włosy z pod okrycia głowy. Ubrania nosili białe. Gdy Jezus wszedł, podprowadzili synowie ku Niemu ojca, staruszka, z długą białą brodą, bo sam już nie mógł chodzić. Ze łzami radości i ze czcią powitał starzec Jezusa. Synowie umyli Panu i uczniom nogi i podali przekąskę, złożoną z owoców i placków.

Jezus był dla nich bardzo uprzejmy i poufny, mówił o Swoich najbliższych wędrówkach i że na Wielkanoc publicznie w Jerozolimie nie wystąpi. Nie długo bawił Jezus w domu, gdyż lud, wyśledziwszy wkrótce miejsce Jego pobytu, tłumnie otoczył całą posiadłość; wyszedł więc Jezus na podwórze, potem na ogród i przez wiele godzin nauczał i uzdrawiał wśród tarasowatych murów, otaczających ogród. Pogańska niewiasta czekała długo i cierpliwie w oddaleniu. Jezus nie zbliżał się do niej, a ona sama nie śmiała przyjść do Niego, tylko wołała kilkakroć, jak pierwej: „Panie! Synu Dawidów! zmiłuj się nade mną! córkę moją dręczy duch nieczysty." Uczniowie wstawiali się za nią do Jezusa, lecz On odpowiadał: „Posłany jestem tylko do zgubionych owiec Izraela."

Powoli przybliżała się niewiasta, wreszcie wszedłszy do hali, upadła Jezusowi do nóg i zawołała: „Panie, pomóż mi!" — „Poczekaj — rzekł Jezus — dozwól najpierw nasycić się dzieciom. Nie godzi się, bym odejmował chleb dzieciom i miotał go psom." — „Tak Panie! — odrzekła niewiasta — lecz i psy pożywają okruszki, spadające od ust dzieci ze stołu pana!" Wtedy rzekł jej Jezus: „Niewiasto, wielka jest wiara twoja! Za to słowo otrzymasz pomoc."

Na pytanie Jezusa, czy i sama chce być uleczoną, z owego skrzywienia, odrzekła, że nie czuje się godną tego i wstawia się tylko za swą córką. Wtedy Jezus położył jej jedną, rękę na głowę, drugą na bok i rzekł: „Wyprostuj się! Niech ci się stanie, jak pragniesz! szatan wyszedł już z twej córki." Niewiasta wyprostowała się natychmiast, odzyskując dawną smukłą kibić; kilka chwil milczała, wreszcie wzniósłszy ręce, zawołała: „Panie! widzę córkę mą w łóżku, spokojną już i zdrową." Uszczęśliwiona nie posiadała się z radości.

Wkrótce odszedł Jezus z uczniami na ucztę, urządzoną przez Nazarejczyka; byli na niej Lewici z Kades i wszyscy Apostołowie i uczniowie, którzy poschodzili się już z okolicy. Uczta była obfita i wspaniała, jak rzadko, to też nie żałowano potraw i dla ubogich. Późno w noc powrócił Jezus do gospody. Już od wczoraj trwa święto Nowiu.

Nazajutrz, gdy Jezus nauczał i uzdrawiał w portykach rynku, przyprowadziła owa poganka swego krewnego również z Ornitopolis, głuchoniemego, ze sparaliżowaną prawą ręką. Stanąwszy przed Jezusem, prosiła Go, by chorego uzdrowił, błagając przy tym, by przybył do ich miejsca rodzinnego, a tam godną Mu złożą podziękę.

Przychylając się do prośby, wziął Jezus chorego na stronę, położył mu rękę na sparaliżowane ramię, a pomodliwszy się, wyprostował mu je i w tej chwili ramię wyzdrowiało. Następnie pomazał mu trochę śliną uszy, kazał mu uzdrowioną ręką dotknąć się języka, a wzniósłszy oczy w górę, pomodlił się. Naraz odzyskał chory słuch i mowę, i powstawszy, podziękował Jezusowi. Przystąpiwszy potem z Jezusem do cisnącego się ludu, jeszcze raz upadł Mu do nóg z podzięką, potem, napełniony duchem proroczym, zwrócił się do zebranych pogan i żydów i zaczął rzucać im w oczy groźby, przepowiadał kary, wyliczał cuda Jezusa i miejscowości, gdzie były spełnione, wyrzucał im ich zatwardziałość, a wreszcie rzekł: „Pokarm, który wy, dzieci rodzone, odrzucacie, my, odrzuceni, zbieramy z podzięką i nim żyjemy. Z owocu zebranych okruchów uzupełni nam Bóg to, coście wy stracili, marnotrawiąc Chleb niebieski!" Mowa jego cudowna, natchniona, uczyniła wielkie wrażenie na zebranych.

Wyszedłszy z miasta, zapuścił się Jezus w góry na wschód od Leschem i zatrzymał się na wyniosłej wyżynie, na której znajdowała się obszerna grota z ławkami do siedzenia. Groty takie były zwykłym miejscem odpoczynku dla podróżnych; tu też po parogodzinnej podróży zatrzymał się Jezus z uczniami na noc. Apostołowie zapytywali Go teraz, dlaczego wziął owego głuchoniemego na stronę i dlaczego kazał mu własną jego rękę włożyć do ust. Korzystając ze sposobności, pouczył ich Jezus, dlaczego są różne sposoby uzdrawiania i co znaczą zewnętrzne czynności, przy tym używane. Nauczał ich też o modlitwie i chwalił ową pogankę, która prosiła o rozeznanie prawdy, a nie o dobra doczesne. Następnie przepisał im oznaczony plan działania: Mieli rozchodzić się zawsze po dwóch i nauczać to samo, co od niego ostatnimi czasy słyszeli. Od czasu do czasu mieli się schodzić i udzielać sobie nawzajem wyników pracy apostolskiej. Apostołowie mieli przepisywać uczniom, co mają dalej nauczać. W drodze mieli się wspólnie modlić i rozmawiać tylko o nauce.

Wyszedłszy stąd, minął Jezus wielkie, wysoko położone miasto, Hamator. Po uciążliwym pochodzie stromą ścieżką górską stanęli wszyscy na grzbiecie górskim, skąd widać było ocean. Po kilku godzinach drogi w dół, przeprawili się przez rzeczkę, wpadającą do morza na północ od Tyru, poczym zatrzymali się w gospodzie, stojącej na 3 — 4 godzin drogi przed Ornitopolis. Syrofenicjanka była dostojną niewiastą i cieszyła się w mieście rodzinnym powszechnym szacunkiem. Gospodę tę zamówiła ona dla Jezusa, wracając tędy do domu. Poganie przyjęli Jezusa i orszak Jego z wielką pokorą, umieścili ich w osobnym mieszkaniu, a wszystkie posługi spełniali z nieśmiałością i czcią, bo uważali Jezusa za bardzo znakomitego proroka. Nazajutrz udał się Jezus z uczniami na wzgórek w pobliżu miasteczka pogańskiego; stała tu mównica jeszcze z pierwszych czasów proroków, którzy też nieraz tu nauczali. Poganie od dawien dawna mieli w poszanowaniu to miejsce, a dziś rozpięli nad mównicą piękny namiot.

Chorzy zebrani tu licznie, z początku trzymali się trwożliwie z daleka, póki Jezus sam się do nich nie zbliżył i zaczął uzdrawiać. Byli między nimi chromi, opuchnięci, chorzy na suchoty, melancholicy i na pół opętani. Powrót do zdrowia wydawał im się zbudzeniem ze snu ciężkiego. Tym, których opuchnięcie było zanadto zjadliwe i zadawnione, kładł Jezus rękę na chore miejsce, a nabrzmienie znikało zaraz. Potem kazał uczniom przynieść rośliny, rosnącej w pobliżu na skałach, o liściach wielkich, mięsistych, głęboko karbowanych. Liście tej rośliny błogosławił i polewał wodą z butelki noszonej przy Sobie, a uczniowie przykładali je ząbkowaną stroną na bolące miejsce i przewiązywali opaską.

Skończywszy uzdrawianie, miał Jezus nadzwyczaj wzruszającą naukę o powołaniu pogan, objaśniał wiele miejsc z proroków i wykazywał nicość ich bożyszcz. Następnie poszedł trzy godziny drogi na północny zachód do Ornitopolis, leżącego na trzy kwadranse drogi od morza. Miasto to niewielkie ale pięknie zbudowane; na wschód od miasta na wzgórku stoi świątynia pogańska.

W Ornitopolis przyjęto Jezusa z oznakami najwyższej miłości. Syrofenicjanka postarała się o wspaniałe, zaszczytne przyjęcie, a z pokory poleciła urządzenie wszystkiego kilku zamieszkałym tu ubogim żydowskim rodzinom. Już po całym mieście rozeszła się wiadomość uzdrowienia jej córki, a szczególnie głucho niemego krewnego, który tu także rozpowiadając swym uzdrowieniu, proroczym duchem głosił Imię Jezusa. — Mieszkańcy wszyscy zebrali się przed domami, powiewając ku orszakowi zielonymi gałązkami. Poganie trzymali się w pokorze z daleka, tylko żydzi w liczbie około 20 wyszli naprzeciw; byli między nimi starcy, nie mogący już chodzić, i tych prowadzono. Do nich przyłączył się nauczyciel z dziećmi szkolnymi. Za mężami szły żony i córki w zasłonach na twarzy.

Na mieszkanie odstąpiono Jezusowi i uczniom dom koło synagogi, przyozdobiwszy go kobiercami, sprzętami i lampami. Z pokorą umyli im tu żydzi nogi i podali świeże suknie i sandały, zanim ich własne otrzepano z prochu, wyczyszczono i wygładzono.

Po nauce, mianej w szkole wobec przełożonych, poszedł Jezus na wspaniała ucztę, zastawioną w otwartej sali. Wszystko to przyrządziła Syrofenicjanka; poznać było po całym urządzeniu, po naczyniach, potrawach i zastawie stołu, że wszystko było dziełem i własnością poganki. Stołów było trzy, wyższe niż u żydów, tak samo i siedzenia wokoło nich. Potrawy przyrządzone były tak, że przedstawiały różne figury, zwierzęta, drzewa, góry i piramidy; były znów potrawy, zręcznie przedstawiające zupełnie co innego, różne rodzaje przedziwnego pieczywa, ptaki zrobione z ryb, ryby z mięsa, jagnięta z korzeni i owoców, mąki i miodu, lecz były także i naturalne pieczone jagnięta. Przy jednym stole siedział Jezus z Apostołami i najstarszymi wiekiem żydami, przy dwóch innych uczniowie i reszta żydów; niewiasty i dzieci siedziały przy osobnym stole, oddzielonym parawanem. Podczas uczty weszła do sali Syrofenicjanka z córką i krewnym, by podziękować za uzdrowienie.

Za nią nieśli słudzy na kobiercach ozdobne skrzynki z podarunkami. Córka z zasłoną na twarzy stanęła za Jezusem i wylała Mu na głowę flaszeczkę kosztownego olejku, poczym cofnęła się skromnie do matki. Tymczasem słudzy oddali w imieniu córki podarunki na ręce uczniów, a Jezus podziękował za nie. Niewiasta powitała Go jako miłego gościa w swej ojczyźnie i oświadczyła, że szczęśliwą by się czuła, gdyby stosownie do swej dobrej chęci mogła jako niegodna wynagrodzić Mu choć najmniejsze krzywdy, tak często wyrządzane Mu przez rodaków Jego. To wszystko załatwiono krótko, każdy krok i słowo nacechowane było pokorą i powściągliwością. Część pieniędzy otrzymanych w podarunku i część potraw kazał Jezus zaraz w ich oczach rozdzielić między ubogich żydów.

Syrofenicjanka była to bogata wdowa. Mąż jej, zmarły przed pięciu laty, był właścicielem wielkich okrętów handlowych, posiadał wielkie obszary ziemi, nawet całe wsie i miasteczka i utrzymywał liczną służbę. Na półwyspie, wystającym w morze, znajdowała się cała osada pogan, również do niej należąca. Zdaje się iż był z zawodu kupcem na wielką skalę. Ona sama cieszyła się wielkim poważaniem w całym mieście; roztropna i dobroczynna, a przy tym pobożna na swój pogański sposób, nie była pozbawiona pewnego poznania prawdy. Ubodzy żydzi miejscowi utrzymywali się prawie wyłącznie z jej jałmużn. Córka jej, słusznego wzrostu, przystojna dziewczyna liczyła około 24 lat.

Ubrana dziś była w barwną suknię, na rękach miała naramienniki, na szyi sznury pereł. Jako bogatej jedynaczce nie brakowało na zalotnikach, lecz cóż z tego, kiedy dręczył ją zły duch; nieraz miewała straszne konwulsje, w napadzie szału wyskakiwała z łóżka i uciekała, jakby gnana przez kogo; trzeba ją było wciąż pilnować, a nawet wiązać. Gdy napad przeszedł, była znowu dobrą i cnotliwą. W każdym razie sprawiało to tak matce jak córce wielkie zmartwienie i wstyd i musiano ją wciąż trzymać w ukryciu. Choroba ta ciągnęła się już od wielu lat. Gdy matka powróciła z Dan od Jezusa, wyszła córka naprzeciw niej i oznajmiła jej, o której godzinie odzyskała zdrowie; pokazało się, że miało to miejsce w tym samym czasie, gdy Jezus wypowiedział Swe słowa. Jakiż jednak był podziw i radość córki, gdy ujrzała, że i matka jest zdrowa i prosta, jak dawniej, a krewny przedtem głuchoniemy, przemówił do niej słowami powitania. Przejęta wdzięcznością i czcią ku Jezusowi, pomagała gorliwie w przygotowaniach do przyjęcia Go.

Podarunki, złożone w darze Jezusowi, były to przeważnie klejnoty, należące do córki, otrzymywane od najpierwszej młodości w darze od rodziców, szczególnie od ojca, mającego rozlegle stosunki handlowe, którego była jedynym ulubionym dziecięciem. Były to przeważnie starożytne kosztowności i klejnoty, jakimi zwykle obsypywano dzieci bogaczy. Niektóre z nich były już własnością jej dziadka i babki. Były tam przedziwne posążki bóstw, złożone z pereł i kamieni, spajane złotem, rzadkie kamienie wielkiej wartości, małe naczynia i złote zwierzątka, figurki wielkości palca o oczach i ustach z drogich kamieni; były także kamienie pachnące, ambra i laseczki złote, rozrosłe jak drzewka, a na gałązkach owoce z barwnych kamieni; dalej małe miseczki i kubki z bursztynu, w tych stronach bardzo drogo płaconego. Wiele, wiele tam było tego — cały skarb; za niejeden kawałek zapłacono by i teraz z tysiąc talarów. To wszystko — jak mówił Jezus — miało się dostać w udziale biednym i potrzebującym, a ofiarodawców czekała za to nagroda z rąk Ojca niebieskiego.

W szabat odwiedził Jezus rodziny żydowskie z osobna, rozdzielał jałmużny, uzdrawiał i pocieszał. Żydzi byli tu bardzo biedni i zaniedbani, uważali się przy tym za odepchniętych i niegodnych społeczeństwa z Izraelitami. Jezus więc zgromadził ich w synagodze, a przemawiając wzruszającymi słowy, wlewał pociechę w ich serca. Równocześnie przygotował wielu do chrztu. Około dwudziestu mężczyzn przyjęło chrzest w ogrodzie kąpielowym, między nimi uzdrowiony głuchoniemy, krewny Syrofenicjanki.

Następnie odwiedził Jezus Syrofenicjankę, mieszkającą w pięknym domu, otoczonym w koło dziedzińcami i ogrodami. Przyjęto Go bardzo uroczyście a odświętnie przybrana służba rozścielała Mu kobierce pod nogi. U wejścia do wspaniałej altany przyjęły Jezusa wdowa i jej córka; jeszcze raz upadłszy Mu do nóg, dziękowały za uzdrowienie, co również uczynił krewny. Na stołach w kosztownych naczyniach stały przeróżne osobliwe ciasta i owoce. Naczynia były szklane, a wyglądały jakby ulane z różnobarwnych pokrzyżowanych nici.

Tu i ówdzie widziałam u bogatych żydów po jednym takim naczyniu, ale tu spotykało się je bardzo często, jak coś zwyczajnego. W rogach sali przy ścianach stało za zasłoną pełno takich naczyń. Potrawy ustawione były na małych, okrągłych stoliczkach, które w razie potrzeby można było zestawić w jeden wielki stół.

Między innymi daniami były zastawione w naczyniach z owego barwnego szkła całe gałązki pięknych suszonych winogron; stały również jakby drzewka, a na niech inny gatunek suszonych owoców. Była to trzcina o długich sercowych liściach z owocem, podobnym do winogron; owoc był biały, zapewne pocukrowany, wyglądający zupełnie jak biały środek kalafioru. Smak miał przyjemny, słodkawy. Hodują go niedaleko morza, w miejscu trochę bagnistym, stanowiącym własność Syrofenicjanki.

W oddzielnej części sali stały młode dziewczęta pogańskie, przyjaciółki córki i służba. I z nimi Jezus rozmawiał. Syrofenicjanka wstawiała się do Jezusa za biednymi mieszkańcami Sarepty, prosząc, by i ich odwiedził, a i o innych okolicznych miastach nie zapomniał. Że zaś roztropna to była niewiasta, umiała więc wszystko przedstawić w właściwy sobie pociągający sposób. I teraz przemówiła tak do Jezusa: „Wdowa z Sarepty podzieliła się z Eliaszem swymi zasobami. Teraz Sarepta sama jest biedną wdową i cierpi głód. Ty więc, jako największy prorok, ulituj się nad nią. Mnie zaś, która także byłam biedną wdową, a której Ty przywróciłeś wszystko, przebacz, że ośmielam się wstawiać za Sareptą." Jezus przyrzekł chętnie spełnić jej prośbę. Następnie objawiła wdowa zamiar wybudowania synagogi dla żydów, i prosiła Jezusa, by obrał stosowne miejsce. Nie wiem już, co Jezus na to odpowiedział.

Syrofenicjanka posiadała wielkie warsztaty tkackie i farbiarnie. W osadzie nad morzem i niedaleko domu stały ogromne budynki, opatrzone na górze rusztowaniami, na których rozpinano popielate i żółte tkaniny.

Szabat zakończył Jezus w szkole żydowskiej, bardzo pięknie przyozdobionej. By pocieszyć biedaków, oświadczył im, że niema już znaczenia w Izraelu przysłowie: „Nasi ojcowie jedli winogrona, a dzieci dostały z tego oskomy. Każdy kto zachowuje słowo Boże, głoszone przez Niego, kto czyni pokutę i daję się ochrzcić, nie dźwiga już na sobie winy ojców." Ucieszyło to bardzo i uspokoiło słuchaczów.

Nazajutrz popołudniu pożegnał się Jezus z Syrofenicjanką, córką jej i krewnym; na pamiątkę otrzymał jeszcze od nich w darze złote figury wielkości ręki, a na drogę dla biednych w Sarepcie zapasy chleba, balsamu, owoców i miodu w koszykach z sitowia. To wszystko posłano za Nim do gospody. Ze łzami w oczach i z pokorą w sercu żegnali wszyscy Jezusa, On zaś upominał ich do wytrwania w dobrem, polecił ich opiece ubogich żydów i zalecił im pamiętać o zbawieniu duszy.

Syrofenicjanka, wielce roztropna niewiasta, skłania się chętnie do dobrego. Już nie chodzi teraz z córką do świątyni pogańskiej. Trzyma się więcej nauki Jezusa, obcuje wciąż z żydami, a powoli stara się i domowników do tego nakłonić.

Po drodze pouczał Jezus wciąż uczniów o ich obowiązkach i obecnym posłannictwie. Tomasz, Tadeusz i Jakub Młodszy, poszli z częścią uczniów w dół do ziemi Azer. Jezus sam poszedł na północ ku Sarepcie, a za Nim dziewięciu pozostałych apostołów, Judasz Barsabas, Saturnin i jeszcze jakiś trzeci, wszyscy żydzi z Ornitopolis, i wielu pogan. Szesnastu żydów poszło z Nim aż na miejsce, inni wrócili się z drogi. Sarepta oddalona była stąd o 2 i pół godziny drogi. Jezus nie poszedł wprost tam, lecz zatrzymał się przy grupie domów, stojących dość daleko od Sarepty, w miejscu, gdzie niegdyś spotkał Eliasz wdowę, zbierającą chrust. Mieszkali tu żydzi, ubożsi jeszcze od żydów z Ornitopolis, bo tamtym niosła pomoc Syrofenicjanka. Ona to przygotowała tu zawczasu gospodę dla Jezusa i wysłała naprzód podarunki dla biednych. Żydzi tutejsi, nie wyłączając niewiast i dzieci, szczęśliwi z przybycia Jezusa, powitali Go nadzwyczaj mile i umyli Jemu i towarzyszom nogi.

Jezus miał tu naukę, w której pocieszał biednych mieszkańców, potem poszedł dalej ku wschodowi, odprowadzony przez szesnastu żydów z Ornitopolis i kilku z Sarepty. Po kilku godzinach drogi zatrzymał się na pagórku koło jakiegoś miasteczka pogańskiego. Tu znowu miał naukę do oczekujących Go tu ludzi i po nauce poszedł dalej; żydzi z Ornitopolis wrócili stąd do domu.

Jezus poszedł dalej drogą, wznoszącą się z wolna ku wschodowi i przybył ku Hermonowi, wyglądającemu jak kraniec wysokich gór, okalających Górną Galileę. Przeszedłszy przez Hermon górską kotliną, zagościł Jezus w mieście Rechob, położonego u stóp Hermonu na południowy zachód, poniżej BaalHermon, które jest wielkim miastem i obfituje w świątynie pogańskie. Rechob widać stąd doskonale.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin