6 - JEZUS W BETANII I JEROZOLIMIE.doc

(79 KB) Pobierz
JEZUS W BETANII I JEROZOLIMIE

JEZUS W BETANII I JEROZOLIMIE.
UZDROWIENIE CHROMEGO OD 38 LAT

Z Betsur wyszedłszy, udał się Jezus z Łazarzem i uczniami do Betanii, minąwszy po drodze Emaus i inne miejscowości. Tu i ówdzie zatrzymywał się i nauczał ludzi, zajętych wiązaniem zieleniejących się już żywopłotów. Na godzinę drogi przed Betanią spotkali się z Martą, Magdaleną i wdową Salome, które wyszły im naprzeciw. Salome mieszkała już od dawna przy Marcie w Betanii. Jest ona daleką krewną świętej Rodziny ze strony Józefa i była także później wraz z innymi niewiastami obecną przy złożeniu Jezusa do grobu. Spotkały się teraz z Jezusem przy gospodzie Łazarza na pustyni i o zmierzchu powróciły do Betanii.

Czterej apostołowie i uczniowie, rozesłani przez Jezusa z góry Tabor, przybyli także tego wieczora do Betanii i tu dopiero, ku wielkiej swej żałości dowiedzieli się o śmierci Jana Chrzciciela. Zdali następnie Jezusowi sprawę ze swej wędrówki, z wyników głoszonej nauki i uzdrawiania w sposób podany przez Jezusa. Nie wszędzie przyjmowano ich gościnnie, bo -jak mówili - rzucano raz nawet za nimi kamieniami, ale szczęściem żadnego nie trafiono. Obecnie przybywali z Saron, położonego w pobliżu Lyddy.

Gdy już wszyscy udali się na spoczynek i cisza nastała w domu Łazarza, wyszedł Jezus na osobność, na górę Oliwną i przepędził noc na modlitwie. Góra Oliwna, okryta bujną roślinnością i wspaniałymi drzewami, pełna była takich samotnych zakątków.

Magdalena zamieszkuje teraz szczupłe pokoiki, w których mieszkała cicha Maria; bardzo często przesiaduje w wąskiej, wysokiej komnacie, jak wieżyczka; jest to zakątek pokutny. Płacze jeszcze bardzo często, chociaż nie jest już chora, wygląda jednak przez ciągłą skruchę i ciężkie pokuty blado i nędznie.

Przez dwa ostatnie dni był post, a obecnie po szabacie następuje radosne święto trwające trzy dni. Przypadało właściwie prędzej, ale je odłożono na później. Jest to święto, ustanowione na podziękowanie za wszystkie otrzymane łaski od czasu wyjścia z Egiptu. Można je obchodzić wszędzie, a nie wyłącznie w Jerozolimie. To też wielu przedniejszych kapłanów, głównych nieprzyjaciół Jezusa, wyjechało z Jerozolimy, korzystając z nieobecności Piłata, bo nie potrzebowali się teraz niczego obawiać, ani się tak we wszystkim pilnować.

Następnego ranka poszedł Jezus z uczniami do Jerozolimy i zagościł u Joanny Chusa. Marty i Magdaleny tu nie było. Około dziesiątej godziny udał się Jezus do świątyni i tu w dziedzińcu niewiast czytał z mównicy prawo Zakonu i nauczał. Wszyscy podziwiali Jego mądrość, nikt nie ośmielił się przeszkadzać, lub stawiać zarzutu. Obecni kapłani prawie nie znali Go, a ci, co znali, nie byli Mu wrogo usposobieni. Główni zaś przeciwnicy, Faryzeusze i Saduceusze, wszyscy prawie wyjechali z miasta. Minęła już trzecia godzina, gdy Jezus z kilku uczniami poszedł ku stawowi Betesda. Jezus poszedł przez bramę, będącą zwykle zamkniętą i obecnie już nie używaną. Tu, jako do najdalszego kąta, odpychano najbiedniejszych i najbardziej opuszczonych. Między nimi leżał tam w jednej izdebce człowiek, będący chromym od trzydziestu ośmiu lat.

Przyszedłszy tu, zapukał Jezus w zamkniętą bramę, a ta otworzyła się. Przeszedłszy obok chorego, poszedł Jezus w dół ku krużgankom bliżej stawu, gdzie leżeli lub siedzieli chorzy różnego rodzaju, i tu nauczał. Tymczasem uczniowie rozdzielali między biedniejszych odzież, chleb, okrycia i chusty, otrzymane od niewiast. Dla chorych, pozostawionych przeważnie sobie samym, lub zdanych na opiekę niedbałych sług, były te oznaki życzliwości i pociechy czymś zupełnie nowym i bardzo ich wzruszyły. Nauczając tu i ówdzie, zapytywał Jezus niejednego, czy wierzy, że Bóg może mu pomóc, czy chce być uzdrowionym, czy żałuje za grzechy, czy będzie pokutował i da się ochrzcić? Gdy wreszcie zaczął im wyliczać ich grzechy, rzekli, wzruszeni do głębi: - Mistrzu, Ty jesteś prorokiem, może nawet Chrzcicielem."

Śmierć bowiem Jana nie była jeszcze powszechnie znana i w wielu miejscach chodziły dotąd pogłoski, że Jan odzyskał wolność. Jezus ogólnikowo tylko dał do poznania, kim jest i uzdrowił wielu chorych. Ślepym kazał obmyć oczy wodą ze stawu, domieszawszy do niej oliwy, a gdy odzyskali wzrok, polecił im spokojnie udać się do domu i nie rozgłaszać tego aż po szabacie. Uczniowie uzdrawiali tymczasem w innych krużgankach. Każdy z uzdrowionych musiał się jednak w stawie umyć.

Ponieważ jednak uzdrowienia te wszystkich zwróciły uwagę, gdyż co chwila przychodził któryś z chorych do sadzawki, aby się obmyć, udał się Jezus na owo miejsce, gdzie leżał mąż, chory od 38 lat. Był to ogrodnik, który przedtem zajmował się pielęgnowaniem balsamowych krzewów i żywopłotów, obecnie, męczony tak długą chorobą, leżał tu opuszczony, w ostatniej nędzy, jako publiczny żebrak, a żywił się resztkami jedzenia innych chorych. Od dawna już wszyscy uważali go za nieuleczalnego. Stanąwszy przed nim, zapytał go Jezus, czy chce być zdrów? Chory, nie przypuszczając, że Jezus chce go rzeczywiście uzdrowić, tylko że w ogólności pyta się, dlaczego tu leży ? odrzekł, że nie ma żadnego sługi ani przyjaciela, który by mu pomógł zejść do sadzawki w czasie poruszenia wody; zanim się zaczołga na dół, już inni wyprzedzają go i zajmują miejsca na stopniach, do sadzawki wiodących.

Jezus wdał się z nim w dłuższą rozmowę, wyłuszczył mu jego grzechy, pobudził go do skruchy i zalecał, aby się pozbył nieczystości i nie grzeszył więcej przeciw świątyni, gdyż grzechy te za karę ściągnęły na niego chorobę. Pocieszył go, że Bóg wszystkich przyjmuje na powrót i wszystkim daje pomoc, którzy tylko ze skruchą zwracają się do Niego. Biedny człowiek, który nigdy nie zaznał pociechy, którego umysł zaśniedział już i stępiał w tej nędzy i nieraz szemrał, że nikt mu nie chce pomóc, mile i ze wzruszeniem przyjął życzliwe słowa Pana. Wtedy rzekł Jezus: - Wstań, weźmij łoże twoje, a chodź!" W tych kilku słowach mieści się tylko krótki przebieg jego uzdrowienia, lecz w rzeczywistości kazał mu Jezus jeszcze zejść do sadzawki, obmyć się, a potem polecił jednemu z uczniów zaprowadzić go do jednego z mieszkań, urządzonych dla biednych przez przyjaciół Jezusa w Coenaculum na górze Syjon, w której Józef z Arymatei miał swą pracownię kamieniarską.

Chromy dotychczas człowiek, z twarzą całkiem zbrukaną, wstał na słowa Jezusa zdrów, wziął swe liche posłanie, zeszedł do stawu i obmył się; w tym pośpiechu i radości o mało co zapomniał łoża. Wśród tego zaszedł szabat, więc Jezus wyszedł niepostrzeżenie wraz z Janem bramą obok chatki chorego. Uczeń, który miał zaprowadzić chorego, wskazawszy mu, gdzie się ma udać, poszedł naprzód. Gdy uzdrowiony wyszedł poza obręb budynków, otaczających sadzawkę, ujrzało go kilku żydów i mniemali, że cudowna woda sadzawki uzdrowiła go, rzekli więc doń: Czy nie wiesz, że szabat? Nie wolno ci nosić łoża!" Ów zaś odrzekł im na to: -Ten, co mnie uzdrowił, rzekł mi: Wstań, weźmij łoże twoje, i chodź!" - Któż jest - zapytali - ten mąż, który te słowa rzekł do ciebie?" Uzdrowiony jednak także nie wiedział gdyż nie znał Jezusa i nigdy przedtem Go nie widział. Jezus zaś i uczniowie byli już odeszli.

Ewangelia opowiada przy tym cudzie, że mąż ów ujrzał później Jezusa w świątyni, i wskazał na Niego, że to On go uzdrowił, i że skutkiem tego Faryzeusze wszczęli z Jezusem dysputę co do święcenia szabatu, właściwie jednak stało się to podczas innego święta, jak o tym najwyraźniej objawienie mnie objaśniło. Tylko Jan ewangelista połączył to wszystko razem.

Wieść jednak o cudownym uzdrowieniu męża, powszechnie uważanego za nieuleczalnego, rozniosła się przez żydów, którzy ganili uzdrowionemu noszenie łoża w szabat, gdy już Jezus Jerozolimę opuścił, wywołując wszędzie wielki rozgłos. Na innych, uzdrowionych tak przez Jezusa jak i uczniów, nie zwracano tak wielkiej uwagi, bo przypisywano ich uzdrowienie cudownej działalności wody; zresztą uzdrowienie ich nie przypadało w szabat, a strażnicy i dozorcy sadzawki, stojący przy wejściach, nie widzieli Jezusa, ani jak wchodził, ani jak wychodził. Oprócz chorych, umieszczonych w celkach w murze, nie było o tym czasie wiele ludzi wewnątrz zabudowań koło sadzawki. Zamożniejsi chorzy już przedtem kazali się bowiem odnieść do domu, gdyż ostatnimi czasy rzadko, tylko zdarzało się poruszenie wody i to najczęściej przy wschodzie słońca; ci więc, których pilnowali słudzy, wtedy tylko kazali się przynosić.

W ogóle wszystko tu bardzo podupadło, a część murów po jednej stronie była już w gruzach. Udawali się tu teraz tylko ludzie, którzy nie stracili dotąd żywej wiary i bogobojni, podobni do naszych chłopów, którzy z wiarą i ufnością zwiedzają miejsca odpustowe.

W sadzawce tej ukrył był niegdyś Nehemiasz ogień święty. Kawałek drzewa, którym ogień był przykryty, zarzucono, a później cudownym zrządzeniem użyto go jako części składowej do krzyża Jezusa. Cudowna moc sadzawki objawiła się od czasu, jak schowano w niej ogień święty. Początkowo widzieli nieraz pobożni, obdarzeni duchem proroczym chorzy, jak anioł wstępował w wodę i poruszał ją. Później mało kto, a może i nikt nie widział anioła, a zresztą czasy już były takie, że choć kto widział, nie mówił o tym nikomu. Poruszenie wody znać jednak było zawsze, bo woda wzburzała się wtedy i kłębiła. W sadzawce tej chrzcili Apostołowie po zesłaniu Ducha świętego, i stanowiła ona wraz z aniołem wzruszającym wodę, niejako tajemnicę Chrztu świętego za czasów Baranka wielkanocnego, który znowu był wyobraźnią ostatniej wieczerzy i zbawczej śmierci Jezusa.

Po spełnieniu tego cudu poszedł Jezus z uczniami do synagogi, stojącej na górze świątyni, gdzie Nikodem i inni przyjaciele obchodzili szabat. Nie nauczał tu Jezus, tylko modlił się i przysłuchiwał czytaniu szabatowemu. Czytano zaś o wyjściu z Egiptu, o przejściu przez Morze Czerwone, o prorokini Deborze 2. Mojż. 13, 17 aż do 15, 27 i z księgi Sędziów 4, 4, aż do 5, 32. Następnie śpiewano pieśń o przejściu przez Morze Czerwone: wymieniano w niej po kolei wszystkie dobrodziejstwa, wyświadczone żydom przez Boga, szczególnie co do służby Bożej i świątyni; opiewano obszernie suknie kapłańskie, ozdoby i przybory do służby Bożej, na górze Synaj przepisane.

Dziękowali za wybawienie z Egiptu i z fal Morza Czerwonego, za tablice Zakonu, arkę przymierza, przybytek, suknie kapłańskie i świątynię, za mądrego króla Salomona, prosząc o drugiego tak mądrego króla. Szabat dzisiejszy nazywa się Beszallah, a zaraz po nim następuje to święto, trwające trzy dni, zwane podobno Ennorum; jest ono zarazem końcem, początkiem i dziękczynieniem za wszystko i za wszystkie święta. Ze świętem tym, zaprowadzonym przez jednego z proroków jeszcze przed zbudowaniem świątyni, połączona jest zabawa, wprowadzona przez Salomona przy okazji otrzymania podarunków od królowej Saby, która go wielce uwielbiała. Z tych darów urządził on kapłanom i ludowi rozrywkę, z której powstała dzisiejsza zabawa, obchodzona dla rozweselenia umysłu i pokrzepienia sił. Ponieważ to święto wszędzie można obchodzić, więc Faryzeusze i urzędnicy świątyni, którzy tylko mogą się wyrwać, wyjeżdżają w odwiedziny na wieś, by nabrać sił nowych na nadchodzące uroczyste święta Purim i Paschy.

W czasie tym rozdzielają Żydzi wiele jałmużn; wszyscy pieką pulchne, białe placki i na pamiątkę manny na puszczy rozdzielają je ubogim. Święto to jest niejako „Amen" wszystkich świąt, święto początku i końca. Po wyjściu z synagogi poszedł jeszcze Jezus z kilku uczniami do świątyni; nie wiele tam już było ludzi.

Lewici tylko krzątali się, uprzątali i nalewali oliwy do lamp na dzień jutrzejszy. Jezus podszedł ku nim w miejsce, gdzie zwykle nie wolno było chodzić; był aż w przedsionku „Miejsca Świętego", gdzie stała wielka katedra. Rozmawiał z Lewitami o wielu ważnych rzeczach, a ci słuchali Go długo. Nadeszło jednak kilku innych, ganiąc Mu śmiałość, z jaką odważa się chodzić w niewłaściwym czasie po miejscach dlań nie przystępnych; nazywali Go przy tym pogardliwie Galilejczykiem itp. Jezus rzekł im na to poważnie i surowo o należnym Mu prawie i o domu Ojca Swego, i odszedł. Lewici wyśmiewali Go, ale przecież w duszy czuli strach przed Nim. — Przez noc pozostał Jezus w mieście.

Na drugi dzień rano uzdrawiał Jezus z Apostołami chorych, zebranych w bocznych budynkach Coenaculum, znajdującym się wśród obszernego podwórza na górze Syjon. Wydzierżawiał je Józef z Arymatei na swą pracownię kamieniarską. Chorymi opiekowały się święte niewiasty jerozolimskie, oddając się im zupełnie na usługi; one to wyprawiły niedawno Józefa z Arymatei do Hebron, by zaprosił Jezusa do Jerozolimy. Chorzy ci byli to przeważnie dobrzy, wierzący ludzie, znajomi św. Rodziny i przyjaciół Jezusa, w nocy posprowadzani w podwórze Coenaculum. Przez całe rano uzdrawiał Jezus, nauczając przy tym to tę, to ową grupę.

Byli to mężczyźni, niewiasty i dzieci, chromi, ślepi, paralitycy, ludzie z uschniętymi lub pokrzywionymi rękoma, inni — okryci wrzodami. Między nimi było też wielu z tych, którzy przy zawaleniu się wodociągu odnieśli rany na głowie lub inne członki mieli uszkodzone. W Jerozolimie ludzie są obecnie zajęci uprzątnięciem gruzów z doliny. Robotnicy muszą spuszczać się na dół i odkopywać rumowisko. Przy zawaleniu się wielkiego budynku na górze świątyni zapadły się także mury, tamujące odpływ wody; teraz więc rzucają tam w kotlinę całe pnie drzew i mnóstwo kamieni, by znowu tamę zapełnić.

Jezus posilił się nieco wraz z uczniami w Coenaculum, do którego dopuszczono i uzdrowionych. Następnie udał się do świątyni, zasiadł na publicznej mównicy, gdzie były księgi Zakonu, kazał Sobie je podać i zaczął lekcję sobotnią. Czytano o przejściu przez Morze Czerwone i o Deborze; potem znowu śpiewano ów psalm świąteczny; był przepis śpiewać go o świcie lub wieczorem. Nauka Jezusa zdumiała wszystkich, a nikt nie śmiał Mu się sprzeciwić; tylko kilku Faryzeuszów pytało, gdzie się uczył, skąd ma prawo nauczać, jak może odważać się na to? Jezus odpowiedział im na to surowo, a tak trafnie, że zapomnieli języka w ustach. Poczym opuścił świątynię i poszedł z uczniami i przyjaciółmi do Betanii.

Pobyt Jezusa w Jerozolimie mało tym razem zwrócił uwagi, bo główni Jego wrogowie nie byli obecni. Tylko gdy nauczał w szabat w świątyni z wielkiej mównicy, odczuła rzesza, kogo słucha, więc znowu zaczęto tu i ówdzie mówić o Galilejczyku. Zresztą nie miano na to czasu, bo wszyscy zajęci byli plotkami o zawaleniu się budowli, o zawiści między Herodem a Piłatem, o odjeździe Piłata do Rzymu, tak, że nawet o śmierci Jana Chrzciciela mało mówiono. Działo się tu tak, jak i w innych wielkich miastach. Tu i ówdzie rzekł ktoś: „Jezus, Galilejczyk, ma podobno być w mieście." Inny odpowiadał na to: „Jeśli przybył tu sam, bez tysięcy popleczników, to nic nie zdziała." I na tym się skończyło.

W Betanii odwiedził Jezus Szymona, który nie pokazywał się publicznie, bo już miał początki trądu, skóra jego pokryta była czerwonymi plamami. Otulony w obszerny płaszcz, siedział w jednej z dalszych komnat. Widać było po nim, że nie chce dać poznać swej choroby, ale niedługo da się to jeszcze ukryć. Trzymał się od każdego z daleka. Późno w noc powrócili uczniowie z Juty, wyszedłszy stamtąd po szabacie. Opowiadali Jezusowi o sprowadzeniu ciała Jana z Macherus i pogrzebaniu go obok zwłok przodków. Wraz z nimi przybyli obaj żołnierze, z Macherus. Łazarz ukrył ich u siebie i obiecał się nimi zająć.

Ponieważ Jezus rzekł do uczniów: „Pójdziemy stąd na jakie samotne miejsce, by wypocząć i opłakać, nie śmierć Jana, ale to, że się tak stać musiało", pomyślałam sobie: „Gdzież i jak wypocznie Jezus?" Inni bowiem Apostołowie i uczniowie poszli już byli do Maryi do Kafarnaum. Ze wszystkich stron, nawet z Syrii i Baszanu, zeszły się niezmierne tłumy ludu, a cała okolica Chorazin bieleje obozowiskami tłumów, oczekujących tu Jezusa.

 

JEZUS WYKUPUJE JEŃCÓW W TIRZE

Raniutko wyszedł Jezus z Betanii w towarzystwie sześciu apostołów i około dwudziestu uczniów. Szli bez odpoczynku przez jedenaście godzin, aż do Lebony, położonej na południowym stoku góry Garizim, nigdzie po drodze nie wstępując. Przed zaślubinami z Maryją Panną, pracował tu święty Józef jako cieśla, i odtąd miał tu przyjaciół i znajomych. Na osobnym cyplu skały leżał zamek, a wiodła doń pod górę droga, prowadząca między budynkami i starymi murami. Na drodze tej stał niegdyś warsztat Józefa i tu też zagościł Jezus wraz z uczniami. Chociaż nie spodziewano się Go o ile że pora była już późna, jednak przyjęto Go gościnnie ze czcią i radością. Dom ten zamieszkiwała rodzina Lewitów; na górze była synagoga.

Wyszedłszy z uczniami z Lebony, wędrował Jezus spiesznie przez cały następny dzień przez Samarię, w kierunku północno zachodnim ku Jordanowi. Przeszli przez Aser — Michmetat. gościli chwilę w gospodzie w Aser, a potem doszli aż do Tirzy, położonej w nadzwyczaj uroczej okolicy na godzinę drogi od Jordanu, a dwie godziny od Abelmeholi. W mieście, jak i we wszystkich miejscowościach po drodze, obchodzono radośnie święto, zaczęte w Jerozolimie. Na ulicach stały osobne łuki tryumfalne, bawiono się w publiczne gry, przy czym skakano o zakład przez girlandy, podobnie jak to u nas dzieci. Na wolnych placach leżały ogromne kupy zboża i owoców, przeznaczonych do rozdzielenia między biednych.

Miasto dzieli się na dwie części; jedna część sięga aż na pół godziny drogi do Jordanu. Cała okolica jest tak bujnie pokryta ogrodami i drzewami, że miasta samego nie widać, aż się stanie tuż przed nim. Domy poprzegradzane są ogrodami i pustymi miejscami tak, że część miasta, więcej oddalona od Jordanu, robi wrażenie osobnych grup domów, rozmieszczonych między ogrodami i murami.

Za to dzielnica bliżej Jordanu łączy się w piękną całość i znajduje się w bardzo dobrym stanie. Zbudowana jest w górze nad doliną na palach, a spodem wiedzie gościniec, jakby pod mostem. Droga cała jest urocza; przez dolinę, pełną drzew zielonych, biegnie oko w dal świetlistą, rozlegającą się swobodnie za miastem.

Tirza leży na niezbyt wysokiej, obszernej wyżynie; z miasta przedstawia się śliczny widok na wzgórza za Jordanem. Naprzeciw ku północy widać ukryte w lasach miasto Jogbeha, na prawo w dole Pereę, a za wodami Morza Martwego biegnie wzrok aż do Macherus. Przed oczyma rozściela się kręta wstęga Jordanu, a jasne jego wody przebłyskują tu i ówdzie między ciemną zielonością brzegów. Na zachód od Tirzy wznoszą się dość wysokie góry, oddzielające ją od Dotan. Abelmehola leży o dwie godziny drogi na północny — zachód w kotlinie, położonej więcej na południe, niż ta, w której bracia sprzedali Józefa. Wkoło Tirzy rozciągają się wszędzie ogrody i gaje, pełne drzew owocowych; widać też tarasy i szpalery krzewów balsamowych jako też rajskich jabłek, używanych przez Żydów podczas święta Kuczek.

Drzewa te hoduje się tylko w stosownych miejscach zwróconych do słońca. Oprócz tego uprawiają trzcinę cukrową, żółty len, podobny do jedwabiu, bawełnę i rodzaj zboża z grubymi badylami, w których środku jest miąższ. Głównie zajmują się mieszkańcy hodowlą owoców i ogrodnictwem. Wielu przerabia len, wełnę i trzcinę cukrową jako surowy produkt do handlu. Droga, wiodąca pod miastem do Tarichei i Tyberiady, jest to gościniec handlowy i wojskowy; tak jak tutaj, gdzie miasto wznosi się na słupach nad drogą, tak też i dalej biegnie ona nieraz między pagórkami, jakby tunelem.

W środku miasta, licząc według dawniejszego obwodu, leży na wielkim pustym placu obszerny budynek, otoczony grubymi murami, dziedzińcami i okrągłymi budowlami na kształt wieży, wewnątrz których także podwórza się znajdują. Jest to stary, opustoszały zamek dawnych królów izraelskich, obecnie częścią już w gruzach, część zaś przemieniono na szpital i więzienie. Na ruinach urządzono tu i ówdzie ogródki; na placu zaś przed domem jest studnia przy której za pomocą osobnego przyrządu osioł obraca koło i tym sposobem wciąga wodę w skórzanych worach do góry.

Wydobyta woda spływa w wielką cysternę, a z niej rynnami w koryta. Każda dzielnica miejscowości ma swoje osobne koryto. U tej studni zeszło się z Jezusem i Jego orszakiem pięciu uczniów, wracających z drugiej strony Jordanu, a mianowicie owi dwaj młodzieńcy, uwolnieni od czarta, dwóch mężów, z których Jezus wypędził złe duchy w wieprze i jeszcze jakiś piąty. Stosownie do polecenia Jezusa rozgłaszali oni w kraju Gerazeńczyków i w Dekapolis swe uzdrowienie i cud, zdziałany na wieprzach, uzdrawiali chorych i głosili zbliżanie się królestwa. Uściskano się wzajemnie i umyto sobie nogi u studni. Jezus wyszedł był właśnie z domu przed miastem, gdzie nocował z innymi uczniami. Przywitawszy się z Nim, oznajmili Mu owi pięciu, że wszyscy uczniowie, których rozesłał do Górnej Galilei, powrócili już do Kafarnaum i że w okolicy rozłożyły się już obozem tłumy ludzi, z upragnieniem Go oczekując.

Załatwiwszy się z nimi, wszedł Jezus do zamku i zażądał od przełożonego szpitala, by Go zaprowadził do chorych. Przełożony uczynił to z chęcią, a Jezus poszedł za nim przez salę i podwórza do cel, gdzie mieścili się chorzy, nauczał ich, pocieszał i uzdrawiał. Uczniowie jedni byli przy Nim, pomagali Mu podnosić i prowadzić chorych, inni poszli do dalszych izb, uzdrawiali sami i przygotowywali chorych na przybycie Jezusa. W jednym z podwórzy stali uwiązani na łańcuchach opętani; jak tylko Jezus wszedł do domu, zaczęli zaraz wrzeszczeć i rzucać się. Na rozkaz jednak Jezusa uspokoili się natychmiast, a On uwolnił ich od złego ducha. W innej osobnej części budynku umieszczeni byli trędowaci. Do tych poszedł Jezus sam, nie biorąc żadnego z uczniów. Uzdrowionym kazał Jezus dać jeść i pić, ubogim porozdawał ubranie i okrycie, które uczniowie przynieśli tu z gospody w Bezech. Tych, którzy byli rodem z Tirzy, oddano zaraz krewnym.

Następnie udał się Jezus do przytuliska chorych kobiet. Był to okrągły wysoki jak wieża budynek, mieszczący wewnątrz podwórze. Z jednego, piętra wchodziło się na drugie po stopniach, wystających z muru ze strony podwórza. Wewnątrz domu były tylko małe schody, podobnie jak u nas. W komnatach, leżących od zewnątrz, mieściły się chore wszelkiego rodzaju; wiele z nich uzdrowił Jezus. W izbach zaś, wychodzących na podwórze, mieściły się kobiety uwięzione jużto za rozpustę, jużto za zuchwałe wygadywanie; niektóre siedziały niewinnie. Siedzieli tu i mężczyźni, w ciężkim i najcięższym więzieniu, bądź za długi, bądź obwinieni za rozruchy; niektórych zamknięto tu z zemsty, innych wreszcie chciano usunąć z widowni. O niejednych zapomniano całkiem, oddając ich na pastwę jak największej nędzy.

W Tirzy mieszkało wielu Faryzeuszów i Saduceuszów, z których wielu było Herodiadami. Więzienia jednakowoż strzegli rzymscy żołnierze, a przełożonym był także Rzymianin. Przed poszczególnymi celami były mieszkania dozorców i żołnierzy i ci dopuścili Jezusa do tych więźniów, z którymi wolno było rozmawiać. Jezus wypytywał wszystkich o ich położenie i potrzeby, kazał im dać posiłek, nauczał ich i pocieszał, a tym, którzy wyznali swe grzechy, udzielił rozgrzeszenia. Uwięzionym za długi i wielu innym obiecał przywrócić wolność, reszcie zaś przynajmniej złagodzenie dotychczasowego losu.

Następnie udał się Jezus do owego Rzymianina, zarządcy, a rozmówiwszy się z nim poważnie i wzruszająco w sprawie więźniów, ofiarowywał się zapłacić ich długi i złożyć kaucje gwarantującą ich niewinność lub poprawę. Żądał wreszcie, by wolno Mu było pomówić z tymi, którzy zostawali w najcięższym więzieniu. Zarządca, człowiek niezły, wysłuchał z uszanowaniem słów Jezusa, oświadczył Mu jednak, że więźniowie ci są Żydami i dostali się tu w takich okolicznościach, że musi się najpierw porozumieć z żydowskimi zwierzchnikami i Faryzeuszami, zanim będzie mógł dopuścić kogo do więźniów lub przyjąć propozycję Jezusa. Słysząc to Jezus, obiecał przyjść tu z żydowskimi przełożonymi po nauce w synagodze, a tymczasem poszedł jeszcze do uwięzionych niewiast, pocieszał je i upominał; od wielu z nich przyjął wyznanie grzechów, udzielił im rozgrzeszenia, rozdał między nie podarunki i obiecał im pojednanie z rozgniewanymi krewnymi.

Od dziewiątej godziny rano do czwartej po południu pracował Jezus gorliwie w tym domu nędzy i niedostatku, napełniając go pociechą i radością; bo też dzisiaj tutaj tylko smutek panował, podczas gdy miasto całe oddawało się radości. Był to bowiem pierwszy dzień radosny, włączony do święta Ennorum przez Salomona z okazji otrzymania podarunków od królowej Saby. Obchód szabatu pierwszego dnia tej uroczystości widział Jezus już wczoraj w Bezech. I dzisiaj wszystko oddawało się radości w dzielnicy miasta gęściej zaludnionej; stały i tu łuki tryumfalne, skakano i biegano o zakład i rozdzielano zboże ubogim. Za to w szpitalu i więzieniu panowała cisza; tylko Jezus pamiętał o biednych tych ludziach i bytnością Swą wniósł radość w dom ten ponury. Odszedłszy do domu na przedmieście, posilił się nieco z uczniami chlebem, owocami miodem; kilku uczniów posłał do więzienia z różnymi podarunkami dla więźniów, sam zaś z resztą uczniów poszedł do synagogi.

Po całym mieście rozeszła się już wieść o Jego czynach w szpitalu. Chorzy, tam uzdrowieni, wróciwszy do miasta, poszli do synagogi, inni chorzy zebrali się przed synagogą, gdzie Jezus i apostołowie wielu jeszcze uzdrowili. W synagodze zebrali się już Faryzeusze, Saduceusze i wielu tajemnych Herodian; przyszli także Faryzeusze z Jerozolimy, którzy tu przyjechali na odpoczynek. Wszyscy pełni byli jadu i nienawiści ku Jezusowi za Jego czyny, które same przez się potępiały ich własną działalność. Oprócz nich zebrały się w synagodze tłumnie ludzie, niektórzy aż z Bezech.

Jezus mówił o dzisiejszym święcie i jego znaczeniu, istniejącym dla własnej rozrywki i aby drugim także radość i dobrodziejstwa wyświadczać. Nauczał potem o jednym z ośmiu błogosławieństw, mianowicie: „Błogosławieni miłosierni," i opowiedział przypowieść o marnotrawnym synu, którą już przedtem więźniom był opowiadał. Następnie skierował mowę na więźniów, wykazując w jakiej ci nieszczęśliwi żyją nędzy i zaniedbaniu, podczas gdy inni bogacą się tym, co na utrzymanie uwięzionych jest wyznaczone; skarcił przy tym ostro urzędników tym się zajmujących. Kilku z nich znajdowało się tu między Faryzeuszami i ci, choć źli, musieli słuchać słów Jezusa. Opowiadając przypowieść o marnotrawnym synu, zastosował ją Jezus do tych, którzy za zbrodnie siedzieli w więzieniu, lecz żałowali za nie, więc obecni tu ich krewni powinni się z nimi pojednać. Wszyscy byli bardzo słowami Jezusa wzruszeni.

Tu także opowiadał Jezus przypowieść o miłosiernym królu i niemiłosiernym słudze; tłumaczył, że tymi niemiłosiernymi sługami są ci, którzy za małą winę dopuszczają marnieć więźniom, podczas gdy sami daleko cięższe mają winy, a Bóg dotychczas im je odpuszcza.

Tajemni Herodianie tutejsi rzeczywiście wielu wtrącili do więzienia przez różne knowania i prześladowania; Jezus też wskazał raz na nich ogólnie, mówiąc do Faryzeuszów: „Jest tu wielu między wami, którzy wiedzą zapewne dobrze, jak się ma sprawa z Janem." Faryzeusze też szemrali przeciw Jezusowi, mówiąc między innymi tak: „Wiedzie on wojnę przy pomocy kobiet i z nimi wszędzie się włóczy; z takim wojskiem nie uda Mu się założyć żadnego wielkiego królestwa."

Skończywszy naukę, nakłonił Jezus naczelników rzymskiego miasta, by poszli z Nim do zarządcy więzienia, i tu zażądał wykupienia opuszczonych więźniów. Działo się to publicznie wobec tłumów ludu, życzliwego Jezusowi, bo wszyscy z synagogi poszli za Jezusem do więzienia. Faryzeusze zatem nie śmieli się Jezusowi sprzeciwiać. Ze złości jednak postawili tak wysokie ceny, że za jednego trzeba było zapłacić cztery kroć więcej, niż się należało. Tyle pieniędzy Jezus przy Sobie nie miał, lecz jako zastaw dał trójkątną monetę, na której była zawieszona kartka z pergaminu. Krawędzie tej monety były na trzy cale długie, a w środku był napis, oznaczający wartość.

Z jednego końca wisiał rodzaj łańcuszka o kilku ogniwach i na nim było przyczepione pismo. Na karteczce wypisał Jezus sumę wykupu, polecając ją pobrać z pieniędzy, uzyskanych za sprzedaż posiadłości Magdalum, które Łazarz zamierzał właśnie sprzedać, przeznaczając w porozumieniu z Magdaleną wszystkie te pieniądze na ubogich, dłużników i grzeszników. Wartość tej posiadłości większą była, niż wartość Betanii.

Po załatwieniu tego kazał zarządca przyprowadzić owych biednych więźniów; Jezus i uczniowie także przy tym pomagali. Powyciągano ich z ciemnych lochów, wynędzniałych, pół nagich, zarosłych włosami. Niektórzy strasznie byli osłabieni i chorzy. Z płaczem upadli Jezusowi do nóg, a On pocieszał ich i upominał. Faryzeusze, źli, wynieśli się do domu. Następnie kazał Jezus więźniów umyć, ubrać i pożywić, i postarał się zaraz dla nich o mieszkanie. Tymczasem jednak wolno im było mieszkać tylko pod dozorem w obrębie więzienia i szpitala; zupełną wolność mieli uzyskać po złożeniu sumy wykupu. Z niewiastami postąpiono tak samo. Wszystkim zostawiono posiłek, a Jezus i uczniowie usługiwali do stołu, opowiadając znowu przypowieść o marnotrawnym synu.

Tak to dom ten smutny napełnił się przecież radością, stanowiąc, niejako wyobrażenie uwolnienia z otchłani patriarchów, którym już Jan po swej śmierci doniósł zbliżanie się Odkupiciela. Noc tę przepędził Jezus znowu w domu na przedmieściu.

Zdarzenia te doszły do uszu Heroda i zwróciły uwagę jego na Jezusa tak, że się nawet zapytywał: „Czy powstał Jan z grobu?" Zapragnął też widzieć Jezusa. Wprawdzie już przedtem z pogłosek i przez Jana słyszał o Jezusie, ale nie bardzo się Nim zajmował; teraz jednak, dręczony wyrzutami sumienia, zwracał na wszystko baczną uwagę. Mieszkał obecnie w Hezebon, mając przy sobie swoich żołnierzy i najemnych Rzymian.

Z Tirzy wyruszył Jezus z uczniami do Kafarnaum, mając przed Sobą osiemnaście godzin drogi. Nie poszli doliną w górę Jordanu, lecz wzdłuż gór Gilboe przez dolinę Abez, pozostawiając Tabor na lewo. Na noc zatrzymali się w gospodzie betulijskiej nad jeziorem, a na drugi dzień zeszli się w Damna z Maryją, która przybyła tu z kilku niewiastami. Spotkano tu również sześciu Apostołów, wysłanych z uczniami w celu nauczania. W Azanot wreszcie złączyli się z orszakiem Jezusa dwaj żołnierze z Macherus, których Łazarz tu przez Samarię wysłał.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin