5 - MENZOR WPROWADZA JEZUSA UROCZYŚCIE DO SWEGO NAMIOTU.doc

(48 KB) Pobierz
MENZOR WPROWADZA JEZUSA UROCZYŚCIE DO SWEGO NAMIOTU

MENZOR WPROWADZA JEZUSA UROCZYŚCIE DO SWEGO NAMIOTU

Otrzymawszy wiadomość o zbliżaniu się Jezusa, zarządzili zaraz królowie wielkie przygotowania na Jego przyjęcie. Związano wierzchołki stojących na przeciw sobie drzew, urządzono łuki tryumfalne i obwieszono je ozdobami, barwnymi materiami, kwiatami i owocami. Na powitanie Jezusa wyruszyło do osady pasterskiej siedmiu mężów; ubrani byli w długie, białe, fałdziste płaszcze złotem przetykane; na głowie mieli wałkowate czapki, także strojne w złoto i pęki piór. Gdy tam przyszli, miał Jezus właśnie naukę; mówił o poczciwych poganach, którzy nie są wprawdzie oświeceni, ale serca mają bogobojne.



Siedziba królów jest nadzwyczaj urocza i wygodnie urządzona; wygląda raczej na jakie miejsce zabaw, niż na miasto. Główny namiot królewski robi zupełnie wrażenie wspaniałego pałacu. Murowane, kamienne podwaliny dźwigają na sobie kilka pięter. Najniższe piętro ma ściany z przejrzystej kraty, wyższe zaś piętra zawierają właściwe komnaty pałacu. Wkoło obszernego budynku biegną kryte ganki schodowe. Podobne namioty, ale mniejsze, połączono ze sobą ścieżkami, leżą na całej przestrzeni. Ścieżki te wyłożone są ozdobnie barwnymi kamieniami, ułożonymi w najrozmaitsze wzory, które przedstawiają gwiazdy, owoce, kwiaty itp. Dróżki te ciągną się wśród pięknych trawników i ogrodów.

Kunsztowne grządki i klomby pokryte są pięknymi kwiatami. W koło stoją szlachetne drzewka o drobnych liściach, jakby mirty lub drzewka laurowe; wszędzie pełno jagód i cennych korzeni. Na jednym z takich trawników stoi w środku kiosk wsparty na kolumnach; wewnątrz są wkoło siedzenia i ławki, a w samym środku stoi śliczny, wysoki wodotrysk, złożony z kilku rzędów umieszczonych jeden nad drugim, a coraz to mniejszych. Na wierzchu bije w górę główna fontanna, strumień wody opada w dolne nakrywki i przez liczne otwory rozlewa się wkoło. Poza wodotryskiem stoi świątynia otoczona wkoło krużgankami; krużganki otwarte są z zewnątrz a od środka są drzwi do pojedynczych grobowców, zatem i do grobu króla Seira.

Świątynia sama ma kształt czworobocznej piramidy o bokach więcej pochyłych, niż pierwsza, którą wpierw widziałam; i tu prowadzą z zewnątrz na wierzch kręte schody z poręczami. Sam szczyt obrobiony jest tak delikatnie i kunsztownie, że tworzy prawie przezroczystą kamienną koronę. W innym znów miejscu stoi namiot, w którego jednej połowie jest szkoła dla młodzieńców, w drugiej dla młodych dziewcząt. Niewiasty wszystkie mie szukają wspólnie, ale poza obrębem tej osady. Widziałam tu także wielki budynek, cały okratowany, napełniony od góry do dołu ptactwem. Dalej stały namioty i szałasy, stanowiące mieszkania robotników i rzemieślników, np. kowali. Stajnie były bardzo obszerne, bo na rozległych łąkach wypasały się liczne trzody wielbłądów, osłów, wielkich owiec o delikatnej wełnie i innych nieco niż u nas krów, o wielkich rogach, a małych łbach. Nie da się opowiedzieć, jak tu wszystko urządzone jest ozdobnie i czyściutko; wszędzie znać pracowitą rękę właścicieli.

Wszędzie zieloność, co krok piękne ogrody, ławki zapraszają do miłego spoczynku. Całość nosi na sobie cechę jakiejś lekkości i dziecięcego wdzięku. Gór nie ma tu wysokich, tylko same łagodne pagórki, niewiele większe jak u nas nasypiska cmentarne z czasów pogańskich. Szukając za złotem, wiercono te pagórki wielkim świdrem, otoczonym z zewnątrz rurami. Gdy po wyciągnięciu świdra dojrzano na końcu ślady złota, kopano z boku szyby w głąb i tak wydobywano złoto. Przetapiano je zaraz w pobliżu kopalni. Jako paliwa nie używano drzewa, tylko jakichś brunatnych i jasnych brył, także z ziemi wykopywanych.

Menzor przekonany był wprawdzie, że to tylko poseł Jezusa przybywa, ale wszystko poruszył, by posła tego przyjąć tak uroczyście, jakby samego Króla żydowskiego. Naradziwszy się z innymi naczelnikami i kapłanami, zarządził wszystkie potrzebne przygotowania. Sporządzono więc wspaniałe ubiory i podarunki, jako też przyozdobiono wszystkie drogi.

Z radością i powagą oczekiwali wszyscy przybycia Jezusa. Dowiedziawszy się, że Jezus wybrał się już w drogę w towarzystwie trzech młodzieńców i siedmiu posłańców, dosiadł Menzor bogato przystrojonego wielbłąda, obładowanego skrzyniami z podarunkami i wyruszył na spotkanie Jezusa w orszaku dwudziestu znakomitszych mężów, z których kilku było jeszcze jego towarzyszami w podróży do Betlejem. Cały orszak śpiewał jakąś smętną melodię; tak samo śpiewali niegdyś w podróży, jadąc nocą do Betlejem. Na czele orszaku jechał Menzor. Był to mąż o obliczu wyrazistym, barwy brunatnej; miał na sobie biały, powłóczysty płaszcz, haftowany z białym, futrzanym wałkiem dokoła. Przed orszakiem niesiono na drzewcu zygzakowato zakończonym chorągiew powiewającą, jako zaszczytną odznakę; chorągiew podobna była do kity końskiej. Orszak posuwał się aleją wśród pięknych łąk, pokrytych tu i ówdzie delikatną warstwą białego mchu, błyszczącego jak gęste grzyby. Tak doszli do studni, otoczonej w koło rodzajem altany, gęsto obrosłej sztucznie przystrzyganą zielenią. Już z daleka ujrzano Jezusa, więc zatrzymano się tu i Menzor zsiadł z wielbłąda.

Jeden z siedmiu posłańców, towarzyszących Jezusowi, przybiegł teraz, oznajmiając przybycie Pana. Zdjęto zatem skrzynie z wielbłąda, powyjmowano z nich materie złotem przetykane, złote kubki, talerze i czasze z owocami, i rozłożono to wszystko na kobiercu przy studni. Dwóch z orszaku wzięło pochylonego wiekiem Menzora pod ręce, trzeci niósł powłokę jego płaszcza i tak wyszedł on naprzeciw Jezusa, trzymając w prawicy długie złotem wykładano, u góry zagięte berło. Na widok Jezusa coś tknęło go wewnątrz, podobnie jak niegdyś przy żłóbku, gdzie pierwszy upadł na kolana. I teraz oddał zaraz Jezusowi berło i upadł przed Nim na twarz. Jezus podniósł go dobrotliwie, a ofiarowane podarunki kazał uczniom włożyć na powrót na wielbłąda. Przyjął tylko suknie, lecz nie chciał się w nie ubrać. Wielbłąda, którego Mu Menzor ofiarował w darze, również nie przyjął.

Wprowadziwszy Jezusa do altany, podał Mu Menzor czaszę z owocami i kubek świeżej wody, do której nalał z flaszeczki jakiegoś soku. Z nieopisaną pokorą i dziecinną radością wypytywał Jezusa o króla Żydów, bo dotychczas jeszcze uważał Jezusa za Jego posła, nie mogąc sobie wytłumaczyć wewnętrznego poruszenia, jakiego doznał na Jego widok. Inni z orszaku wszczęli tymczasem rozmowę z młodzieńcami i w toku niej dowiedzieli się od Eremenzeara, wśród łez radości, że jest on synem tych, którzy poszedłszy z królami do Judei, na stałe się tam osiedlili; pochodzenie swe wywodzili oni od Ketury, drugiej żony Abrahama.

Po krótkim odpoczynku wyruszono do pałacu Menzora. Menzor chciał, by Jezus siadł na wielbłąda, co jednakowoż Pan odmówił, i pieszo poszedł z uczniami na czele orszaku. Za godzinkę doszedł orszak do parkanu, otaczającego pałac Menzora. Osobliwy to był parkan, bo tworzyły go rozpięte płótna namiotowe, a u wejścia urządzony był łuk tryumfalny. Tu wyszedł naprzeciw Jezusa orszak strojnych dziewic; szły parami, sypiąc z koszów, trzymanych w ręku, kwiaty na drogę, tak, że całkowicie ziemię nimi zasłały. Ubrane były w suknie kroju płaszcza, pod spodem miały szerokie białe spodnie, a na nogach spiczasto zakończone sandały, na głowie białe przepaski, a szyja, piersi i ręce przystrojone były w wieńce z kwiatów, wełny i błyszczących piór.

Zasłon nie miały na twarzy, ale skromność przebijała z całego ich ubrania i zachowania. Droga wiodła cienistą aleją, bo wierzchołki drzew złączone nie przepuszczały promieni słonecznych. Aleja kończyła się krytym mostem, wiodącym przez rów, czy też strumyk, opływający w koło wielki ogród. Przed mostem, stał drugi strojny łuk tryumfalny i tu przyjęło Jezusa pięciu kapłanów. Ubrani byli w białe, powłóczyste płaszcze i suknie, naszywane bogato sznurami; na prawej ręce mieli manipularze, sięgające aż do ziemi. Głowy przystroili w ząbkowane korony, opatrzone nad czołem sercowatą tarczką, z której sterczało ostrze. Dwóch z nich niosło złoty, żarzący trybularz, do którego dosypywali wciąż kadzidła ze złotej łódki. Doszedłszy do Jezusa, odebrali powłoki swych płaszczów niosącym je pacholętom i podpięli je z tyłu w węzeł. Wszystkie te oznaki czci przyjmował Jezus ze spokojem i powagą, podobnie jak w Palmową niedzielę.

Wspaniały ogród nawodniały liczne strumyki; ścieżki, wyłożone kamieniami, krzyżowały się na wszystkie strony, okalając sobą trójkątne grządki z kwiatami. Środkiem prowadziła cienista aleja do drugiego krytego mostu, także w figury kolorowymi kamieniami wyłożona. Drzewa i krzewy strzyżone były sztucznie w rozmaite figury, a między nimi niektóre coś w rodzaju ludzi i zwierząt. Na krajach, ogrodu rosły same wielkie drzewa, ku środkowi zaś coraz mniejsze.

W miejscach cienistych stały wszędzie ławki, zapraszające do odpoczynku. Przez drugi most wiodła droga wprost na wielki kolisty plac, stanowiący punkt środkowy całego ogrodu. Na placu tym był rodzaj sadzawki, z której wód wyłaniała się w środku pagórkowata wysepka, na której była studnia a raczej wodotrysk, przykryty dachem ze skór, wspartym na smukłych kolumnach. Wodotrysk utworzony był z nakrywek, umieszczonych jedna nad drugą, a opatrzonych rurami z błyszczącego metalu. Gdy wyciągnęło się kurki, tryskały promienie wody szeroko wkoło, o woda spływała w dół pagórka rynnami, ukrytymi wśród krzewów. W koło umieszczone były siedzenia, naprzeciw zaś wysepki wznosił się wspaniały namiot królewski.

Po przejściu drugiego mostu przywitał Jezusa orszak młodzieńców, grających na fletach i małych bębenkach. Młodzieńcy ci mieszkali tu przy moście w niskich, czworobocznych namiotach, stojących łukiem na prawo i na lewo, a stanowili rodzaj przybocznej gwardii, bo odbywali straż przy osobie króla; uzbrojeni byli w krótkie miecze. Czapki nosili z pióropuszem i obwieszali się różnymi świecidełkami, między którymi był także wielki półksiężyc z wyrytym wprawną ręką obliczem. Orszak zatrzymał się przy wysepce. Menzor zsiadł z wielbłąda i zaprowadził Jezusa i uczniów do wodotrysku. Uczniowie umyli tu Jezusowi nogi, a On im nawzajem.

Od wodotrysku prowadził przez most na drugą stronę placu do pałacu a raczej namiotu Menzora i Teokeny, chodnik, kryty płótnem. Od pałacu szło się szerokim łukiem wkoło wysepki do świątyni, nieco niższej jak pałac, zbudowanej w kształcie czworobocznej piramidy i otoczonej krużgankiem, w którym znajdowały się wejścia do grobowców zmarłych królów. Kręcone schody wiodły wkoło świątyni aż na szczyt, zewnątrz kunsztownie rzeźbiony. Między świątynią a wysepką, w jamie nakrytej metalową półkulą, na wierzchu której stała figurka z chorągiewką w ręku, utrzymywano święty ogień, palący się ustawicznie białym płomieniem, niewidocznym poza obręb jamy; podtrzymywali go kapłani, dokładając wciąż kawałki paliwa, wydobywanego z ziemi.

Pałac królewski był to wspaniały budynek kilkupiętrowy. Dolne piętro, opierające się na kamiennych fundamentach, obejmowało, jak już wspominaliśmy, wolną, okratowaną przestrzeń, zasadzoną drzewkami i roślinami, służącą nie mogącemu już chodzić Teokenie za ogródek. W koło pałacu biegły kryte schody i galerie aż na górę, tu i ówdzie widać było okna, lecz nieregularnie rozmieszczone. Dach wybiegał w kilka szczytów, ozdobionych chorągiewkami, sztucznymi gwiazdami i księżycami.

Zabawiwszy chwilę przy wodotrysku, poprowadzono Jezusa przez kryty chodnik do pałacu, do wielkiej ośmiobocznej sali, wspierającej się na stojącym w środku słupie, na którym po przybijane były okrągłe półeczki do kładzenia na nich różnych przedmiotów. Płócienne ściany osłonięte były barwnymi kobiercami, na których tkane były różne kwiaty i figury, przedstawiające także chłopięta z kubkami. Podłoga także zasłana była dywanami. Jezus zażądał zaraz od Menzora, by Go zaprowadził do Teokeny, którego mieszkanie znajdowało się na dole przy ogródku. Teokeno spoczywając właśnie na poduszkach, powitał radośnie Jezusa, a potem zasiadł do wspólnej uczty. Potrawy misternie przyrządzone wnoszono na pięknych naczyniach, delikatne zioła ułożone były na talerzach jak miniaturowe ogródki, a kubki były ze szczerego złota.

Z owoców podpadł mi szczególnie wielki, żółty owoc bruzdowaty, z naroślą w kształcie korony; nadzwyczaj ogromne widziałam także plastry miodu. Jezus zjadł tylko kawałek chleba i kilka owoców i napił się z kubka, dotychczas przez nikogo nie używanego. Widziałam Jezusa ten jedyny raz jedzącego z poganami, poza tym — nigdy. Nauczał tu po całych dniach, a tylko rzadko kiedy się posilał.

Podczas uczty Jezus nauczał, a wreszcie wyjawił, że nie jest posłańcem Mesjasza, ale samym Mesjaszem. Na tę wiadomość upadli wszyscy z płaczem na twarze, szczególnie Menzor nie mógł się utulić. Wszelkimi sposobami starali się Mu okazać swą miłość i cześć dla Niego; nie mieściło im się to w głowie, że Jezus przybyciem Swym im taki zaszczyt wyrządził. Jezus wytłumaczył im to, że przybył nie tylko dla Żydów ale i dla pogan, w ogóle dla wszystkich, którzy zechcą w Niego uwierzyć. Poczciwi poganie zauważyli zaraz, że nadszedł już czas opuścić ten kraj i oświadczyli swą gotowość pójścia za Nim do Judei; Jezus jednak rzekł: „Królestwo Moje nie jest z tego świata. Zgorszylibyście się i zachwiali w wierze, gdybyście wiedzieli, jak Żydzi Mną pogardzają i Mnie prześladują." Tego nie mogli pojąć i pytali się, jak to może być, że tylu złym ludziom dobrze się powodzi, a dobrzy znowu muszą cierpieć. Na to odparł im Jezus, że ci, którzy tu żyją w rozkoszach, muszą na drugim świecie zdać rachunek z tego, bo życie doczesne jest życiem pokuty.

Królowie wiedzieli także o Abrahamie i Dawidzie. Gdy Jezus mówił o Swym pochodzeniu, przynieśli jakieś stare księgi i zaczęli w nich szukać, czy i oni nie są spokrewnieni z tymi rodami. Księgi te były to tablice, dające się rozkładać w zygzak, podobnie jak nasze karty z wzorami. Królowie z dziecięcym posłuszeństwem chcieli dopełnić wszystkich przepisów. Słyszeli, że Abraham zalecał obrzezanie, więc pytali teraz Jezusa, czy i oni mają się poddać temu prawu. Jezus powiedział im, że już to niepotrzebne, bo obrzezali swe żądze i złe skłonności, i na przyszłość będą tego przestrzegać.

Wiedzieli także o Melchizedeku i jego ofierze chleba i wina; sami nawet mieli coś podobnego, bo składali w ofierze małe chleby i jakiś zielony sok, przy czym wymawiali słowa brzmiące, zdaje mi się, tak: „Kto mnie pożywa, a jest pobożny, ten posiądzie wszelką szczęśliwość." Jezus objaśnił ich, że ofiara Melchizedeka była tylko przedobrażeniem Najść. ofiary, w Nim uosobionej; oni zaś mają tylko różne formy i podobieństwa prawdy, skoszlawione przez bałwochwalstwo.

W nocy przed przybyciem Jezusa, czy też następnej, oświetlone były rzęsiście wszystkie drogi, wiodące do pałacu. Na słupach poustawiano przeuroczyste kule z lampami w środku; na każdej kuli był u góry punkcik, migocący jak gwiazdka.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin