Marvell Patricia - Bądź moją Julią.pdf

(430 KB) Pobierz
Patricia Marvełl
PATRICIA MARVELL
BĄDŹ MOJĄ JULIĄ
Przełożyła Maria Magdalena Szwarc
Tutuł oryginału ROMEO AND JULIETTE
ROZDZIAŁ 1
I co? Dostaniesz główną rolę? - spytała Terri, patrząc z wyczekiwaniem na
przyjaciółkę.
Leslie, nie przerywając wyciągania z szafki zeszytów i podręczników, skinęła głową i
lekceważąco wzruszyła ramionami.
- Dostałaś wreszcie główną rolę i nie skaczesz z radości? - zdziwiła się Terri, zerkając
na nią podejrzliwie.
- A z czego tu się cieszyć? Nie zagram przecież na Broadwayu, tylko w szkolnym
teatrze. Amatorskim teatrze - dodała Leslie z naciskiem.
Terri zupełnie nie rozumiała przyjaciółki. Szkolne kółko teatralne co roku wystawiało
dzień przed Świętem Dziękczynienia jakąś sztukę. Leslie była jedną ze zdolniejszych
członkiń tego kółka - według Terri, najzdolniejszą - i w zeszłym roku wszyscy spodziewali
się, że to właśnie ona zagra główną kobiecą rolę w sztuce Sama Sheparda. Tymczasem pan
Shelton, opiekujący się młodymi aktorami w liceum Santa Rosa, uznał, że Leslie, wtedy
uczennica przedostatniej klasy, będzie miała jeszcze szansę w tym roku, i w głównej kobiecej
roli obsadził dziewczynę starszą od niej o rok.
Przyjęła jego argumenty ze zrozumieniem, ale Terri znała ją wystarczająco długo, by
wiedzieć, jak bardzo była rozczarowana.
Wczoraj przed pierwszym w tym roku spotkaniem kółka teatralnego, choć Leslie
zachowywała się normalnie, jej przyjaciółka wiedziała, że ten spokój jest tylko pozorny.
- Nie powiesz mi chyba, że nie zależało ci na głównej roli?
Leslie włożyła ostatnią książkę do plecaka i zarzuciła go na ramię.
- Pewnie, że mi zależało - przyznała. - Tylko że mi przeszło.
Terri nie wierzyła własnym uszom. Jej przyjaciółka od małego marzyła o tym, żeby
zostać aktorką. I nie były to tego typu marzenia, jakie żywi każda dziewczynka, której jest
właściwie wszystko jedno, czy będzie piosenkarką, aktorką czy modelką, bo tak naprawdę
liczy się tylko sława. Leslie nie śniła o tym, by trafić na okładki magazynów, jej śnił się teatr.
- Nie wierzę - oświadczyła Terri. - Nie wierzę, że w ciągu jednego dnia komuś może
przestać zależeć na czymś, na co czekał prawie cały rok.
Leslie milczała przez chwilę, po czym wyrzuciła z siebie ze złością:
- Wiesz, co on wymyślił? Zgadnij, co będziemy w tym roku wystawiać?
Terri szanowała zainteresowania przyjaciółki, doceniała jej talent, lecz nie podzielała
jej pasji. Dla niej teatr właściwie mógłby nie istnieć i poza utworami dramatycznymi, o
których mówili na angielskim, potrafiłaby wymienić zaledwie kilka tytułów sztuk.
- Nie każ mi zgadywać - poprosiła. Zastanawiała się, cóż takiego mógł wymyślić pan
Shelton - bo domyśliła się, że to o nim mowa - że tak zirytował Leslie.
- „Romea i Julię”! Wyobrażasz to sobie?!
Terri poczuła się trochę pewniej. Obawiała się, że padnie jakiś nieznany jej tytuł
autora, o którym nigdy w życiu nie słyszała. Choć w zeszłym roku, kiedy przerabiali na
angielskim Szekspira, akurat „Romea i Julii” nie omawiali, ale ten tytuł zna przecież każdy,
nawet taka ignorantka jak ona.
- To wspaniale - rzuciła z zachwytem. - Naprawdę nie wiem, co cię w tym tak oburza?
Leslie spojrzała na nią z niesmakiem.
- Wyobrażasz sobie mnie w roli Julii?
Terri zastanawiała się przez chwilę. No tak, pomyślała. Julia jako Włoszka
prawdopodobnie była ciemnooką brunetką, podczas gdy Leslie, choć nosiła włoskie
nazwisko, miała jasne jak len włosy i niebieskie oczy. Ale to nie kto inny jak Leslie tłumaczył
jej kiedyś, że dobra aktorka potrafi zagrać wszystko, staruszkę, chłopca, psa, kota, a jeśli
trzeba, to nawet szafę.
- Chodzi ci o to, że jesteś blondynką? - spytała Terri niepewnie.
- Coś ty! - prychnęła jej przyjaciółka. - Zresztą nie chodzi mi tylko o mnie i o moją
rolę.
- To o co?
- Kogo dziś obchodzi jakichś dwoje zakochanych idiotów, którzy głupieją do tego
stopnia, żeby się zabijać?
- No... na przykład mnie.
Leslie uśmiechnęła się. Terri zawsze była niepoprawną romantyczką, która wierzyła w
miłość od pierwszego wejrzenia i w takie tam banialuki. Dawniej często o tym rozmawiały i
zawsze dochodziło przy tym do kłótni. Kiedy w zeszłym roku po takiej ostrej wymianie zdań
przez cały tydzień nie odzywały się do siebie, postanowiły dla dobra przyjaźni, która trwała
już kilka lat, unikać tego tematu. Leslie korciło, żeby teraz złamać tę zasadę, ale się
powstrzymała.
- Spóźnimy się na fizykę - powiedziała i ruszyła korytarzem w stronę klasy.
Przez chwilę szły w milczeniu, w końcu Terri nie wytrzymała.
- I nie sądzę, żebym była wyjątkiem. I coś ci jeszcze powiem. Ty też na pewno
wierzysz w wielką romantyczną miłość, tylko się do tego nie przyznajesz.
Leslie zatrzymała się i zgromiła ją wzrokiem.
- Chcesz powiedzieć, że nie jestem wobec ciebie szczera?
- Gorzej. Nie jesteś szczera wobec siebie.
- Niby skąd możesz o mnie wiedzieć coś, czego sama o sobie nie wiem?
- Ludzie często nie wiedzą o sobie rzeczy, które widzą inni.
Leslie czuła, że jeśli natychmiast nie zakończą tej rozmowy, za chwilę dojdzie do
kłótni.
- Posłuchaj - zaczęła bardziej ugodowym tonem - tu naprawdę nie ma znaczenia, czy
ja wierzę w wielką romantyczną miłość, czy nie. Chodzi o to, że nawet jeśli taka miłość
istnieje, to dzisiaj ludzie nie mają już takich problemów. Załóżmy, że Romeo i Julia żyliby w
dzisiejszych czasach, i załóżmy, że zakochaliby się w sobie od pierwszego wejrzenia... -
Przerwała i skrzywiła się z dezaprobatą. - Myślisz, że przejmowaliby się tym, że ich rodziny
kłócą się ze sobą?
- Nie wiem - odparła jej przyjaciółka.
- Oczywiście, że mieliby to w nosie - odpowiedziała Leslie na swoje pytanie.
- Nie jestem tego taka pew... - Terri nie dokończyła. Kilka metrów przed nimi
zatrzymał się nieznajomy chłopak, wysoki brunet mniej więcej w ich wieku. Wyglądał nieźle,
ale to nie jego wygląd sprawił, że przerwała w pół słowa, lecz to, jak przyglądał się jej
towarzyszce. Podążyła za jego wzrokiem, a kiedy jej spojrzenie spoczęło na twarzy Leslie,
zamurowało ją. Jednego była pewna - jej przyjaciółka jeszcze nigdy nie patrzyła na żadnego
chłopaka w ten sposób.
- Możecie mi powiedzieć, gdzie tu jest sekretariat? - Chłopak zwracał się do obu
dziewczyn, ale Terri była absolutnie pewna, że jej w ogóle nie widzi.
Żadna mu nie odpowiedziała; Leslie nie spuszczała wzroku z jego twarzy, a Terri była
tak zaskoczona reakcją przyjaciółki, że stała z otwartymi ustami. Po chwili doszła do
wniosku, że musi wyglądać idiotycznie, i - na tyle składnie, na ile w tej sytuacji potrafiła -
wytłumaczyła nieznajomemu, jak dojść do sekretariatu.
- Dziękuje - rzucił chłopak, obdarzając ją zaledwie przelotnym spojrzeniem, i ruszył
we wskazanym kierunku.
Po paru krokach zatrzymał się jednak i odwrócił.
- Nazywam się Marcel Blanchard.
Terri domyśliła się, że będzie chodził do ich szkoły, i już chciała mu się przedstawić,
ale wystarczył jeden rzut oka na jego twarz, żeby zrezygnować z tego pomysłu. Tego faceta z
całą pewnością nie interesowało, jak ona się nazywa. Obchodziła go wyłącznie jej
przyjaciółka, która wreszcie się odezwała.
- Ja jestem Leslie Medrano, a to jest Terri Kimberly. Marcel uśmiechnął się do Leslie,
a jej koleżance zaledwie skinął głową.
Lepsze to niż nic, pomyślała Terri. Gdyby to jakakolwiek inna dziewczyna aż do tego
stopnia odciągała od niej uwagę nowo poznanego chłopaka, byłaby co najmniej urażona.
- Będziesz chodził do naszej szkoły? - spytała tymczasem Leslie.
Marcel skinął głową i znów zapanowała cisza. On i Leslie patrzyli na siebie, a Terri
zerkała to na jedno, to na drugie. W końcu znudziło jej się obserwowanie tej niemej sceny,
pociągnęła przyjaciółkę za rękaw i przypomniała jej:
- Chyba się bałaś, że spóźnimy się na fizykę.
- No tak... musimy lecieć. Cześć.
- Cześć - powiedział chłopak i zanim ruszył w stronę sekretariatu, dodał: - Pewnie
wkrótce się spotkamy.
- Na pewno - odparła Leslie i Terri nie miała najmniejszych wątpliwości, że jej
przyjaciółkę wcale nie martwi ta perspektywa.
- No, proszę - rzuciła, kiedy Marcel oddalił się na tyle, że nie mógł ich słyszeć. - Ktoś
tu nie wierzy w miłość od pierwszego wej... - Przerwała, bo ujrzała w oczach przyjaciółki
niebezpieczne błyski. Leslie była wściekła, Terri obawiała się więc, że jeśli pozwoli sobie na
jeszcze choćby jedno słowo, dojdzie do awantury. - Przecież żartowałam - powiedziała
ugodowo, choć nie była to do końca prawda.
Szły w milczeniu korytarzem i dopiero przy ostatnich drzwiach do sali fizycznej
Leslie zatrzymała się.
- Mówił z jakimś takim dziwnym akcentem, prawda? Terri wiedziała, o co jej chodzi,
ale postanowiła się z nią trochę podroczyć.
- Kto?
- Nie udawaj. Przecież wiesz, o kim mówię. Terri przez chwilę udawała, że się
zastanawia.
- O tym zabójczo wyglądającym Romeo, w którego tak się wpatrywałaś.
- Przestań, wcale się w niego nie wpatrywałam.
- Może masz rację - przyznała Terri i uśmiechnęła się. - „Wpatrywać się” to mało
obrazowe określenie na to, co się działo. Powiedziałabym raczej, że pożerałaś go wzrokiem, a
ściślej mówiąc, to pożeraliście się wzrokiem nawzajem. - Widząc, że przyjaciółka zbiera się
do kontrataku, postanowiła nie dać jej dojść do słowa. - A co do jego akcentu, to masz rację,
mówi z wyraźnie obcym akcentem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin