SCHOWEK.doc

(196 KB) Pobierz
SCHOWEK

SCHOWEK

Noc była lodowato zimna, ponieważ była to już jesień: był późny październik, prawie listopad. Na niebie nie było żadnej chmury ale ostry wiatr wiał z północy, więc zmroziło to ciało szesnastoletniego chłopaka siedzącego na kamiennej podłodze Wieży Astronomicznej. Harry Potter sprawiał wrażenie, że mu to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie: siedział tam w podkoszulce i cienkich spodniach, i bez dreszczy wpatrywał się w niebo.

Harry miał nadzieję, że gryzący chłód da mu pewne uczucie życia: uczucia, które rzadko odczuwał w ciągu ostatnich miesięcy, od kiedy Syriusz zginął. Na ogół czuł, jakby wszystko wokół się kręciło, jakby szybował; kolejne miesiące mijały mgliście, a on pozwalał unosić się upływającemu czasowi bez trosk. Nie żył, jedynie istniał. Istniał i przetrwał: przetrwał długie, nudne lato z wujem Vernonem, ciotką Petunią i Dudley'em; zostawili go w spokoju aż do września, kiedy to wrócił do Hogwartu - ale nie potrafił już myśleć o szkole jako o swoim domu... Wszystko wydawało się takie puste i nic nie znaczące. Tutaj mógł w całej rozciągłości czuć, że stracił gdzieś po drodze swoje życie.

Nie mógł nawet czuć się winny czy smutny z powodu tego, co się stało w ostatnim roku. Po prostu był pusty. Sama skorupa, bez duszy, jakby wyssał ją z niego dementor. Miało to przynajmniej jedną zaletę: nie musiał wysilać się, opróżniając umysł przed snem: ćwiczenie, które postanowił wykonywać codziennie przed zaśnięciem. Jego umysł był i tak pusty, nawet podczas jego zaawansowanych lekcji. Oceny miał okropne, a Hermiona ciągle dręczyła go z tego powodu, lecz nie mógł nic na to poradzić. I tak nie będzie żył wystarczająco długo, aby znaleźć sobie jakąś pracę po szkole. Voldemort go z końcu zabije, więc poddał się i nie walczył o lepsze oceny.

Oczami wędrował po jasnych konstelacjach, aż zatrzymał wzrok na Canis Major. Psia konstelacja... Syriusz - najjaśniejsza gwiazda - mrugał do niego wesoło... Harry wstrzymał oddech, ale nie zapłakał. Nie płakał, ponieważ po prostu nie umiał płakać, już nie. Płacz był częścią życia, a on nie żył. Nie mógł sobie nawet przypomnieć, kiedy płakał po raz ostatni.

Przesunął wzrok z nieba na jaskrawo świecący koniec papierosa i kolejny raz zaciągnął się dymem. Ciemna czerwień zmieniła się na dłuższą chwilę w karmazyn, potem znowu zblakła.

Otaczający chłód powoli docierał do ciała chłopca i Harry zadrżał.

- Panie Potter - zimny głos przerwał lodowatą ciszę.

Harry przewrócił oczami i odłożył papierosa na kamienną podłogę.

- Tak, pani profesor? - ze zmęczonym wyrazem twarzy spojrzał na Opiekunkę swojego domu.

- Już jest cisza nocna - powiedziała ostro sroga kobieta. - A pan znowu tutaj.

- Taak, wiem - wymamrotał Harry, przygotowując się na typową rozmowę. Następnie jego nauczycielka zapyta o jego samopoczucie, on odpowie, że czuje się całkiem dobrze, wtedy Profesor Transmutacji zbeszta go za łamanie zasad szkolnych i nieodpowiedzialne zachowanie, po czym odprowadzi go do pokoju wspólnego Gryffindoru, próbując otrzymać w zamian jakąś prawdziwą reakcję ze strony Harry'ego. Ostrzec go przed możliwymi negatywnymi konsekwencjami palenia i włóczenia się na zewnątrz po ciszy nocnej. Harry zlekceważy jej troskę, a w końcu pożegnają się.

Och, i potem będzie kolejna bezsenna noc, ale to nie należało już do tej rozmowy, to był po prostu typowy wzór w tych dniach.

Wstał i spojrzał na profesorkę, okazując, że jest gotowy na powrót do Wieży Gryffindoru. Ale McGonagall nie poruszyła się.

- Już cię ostrzegałam, byś nie zachowywał się w ten sposób, panie Potter - powiedziała z nutką zniecierpliwienia w głosie. - Przez twoje powtarzające się złe zachowanie Gryffindor traci dziesięć punktów, a ty masz tydzień szlabanu.

Harry westchnął i wzruszył lekko ramionami, prawie niewidocznie, ale McGonagall zauważyła to. Jej głos stał się jeszcze ostrzejszy.

- I odpracujesz szlaban u profesora Snape'a. Twarz Harry'ego pociemniała i zacisnął pięści z gniewu.

- Nie może pani tego zrobić - wyszeptał ochrypłym głosem.

Profesor uniosła z poirytowaniem brwi.

- Zapewniam cię, panie Potter, że mogę i zrobię to - odparła i zacisnęła wargi tak mocno, że jej usta uformowały się w cienką, groźną linię.

Harry oparł się o mur, patrząc na swoją nauczycielkę.

- Nienawidzę Snape'a i on mnie nienawidzi, wie pani o tym. Nie chcę, aby przez cały tydzień dyszał mi w kark.

- Dla ciebie to profesor Snape, i jeśli nie chcesz, by Gryffindor stracił więcej punktów, to nie używaj więcej tego tonu, gdy rozmawiasz ze starszymi, panie Potter. Cokolwiek czujesz do profesora Snape'a, jest on profesorem tej szkoły, i odpracujesz swój szlaban właśnie u niego.

Harry zacisnął pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w ciało. Nie chciał oglądać tego dupka!

- Pani profesor, nie sądzę, aby wyszło na dobre, jeśli będę przez cały tydzień z profesorem Snape'em. Wie pani, on i Syriusz... - spróbował płaczliwego tonu: to zawsze skutkowało.

- To nie jest teraz istotne, panie Potter - głos McGonagall stał się jeszcze chłodniejszy. - Najwidoczniej byłam za łagodna i to nie wychodzi ci na dobre. Musisz w końcu wziąć się w garść.

Harry odsunął się gniewnie od ściany.

- Wie pani, myślę, że jest pani najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałem - powiedział sarkastycznie, nie będąc w stanie ukryć wstrętnego uśmieszku.

- I to kosztuje Gryffindor kolejne dziesięć punktów, panie Potter.

Harry ponownie wzruszył ramionami.

- Nie obchodzi mnie to.

- Mogę zorganizować kolejny tydzień - warknęła groźnie profesor Transmutacji.

Harry opuścił głowę, ale w jego wnętrzu poziom gniewu zbliżał się do niebezpiecznego punktu.

Głęboko wewnątrz wstydził się swojego zachowania, ale gniew, jaki czuł za każdym razem, gdy ktoś wspominał o Snape'ie, zmywał poczucie winy i wyrzuty sumienia. Nienawidził tego odrażającego typa bardziej niż kogokolwiek innego w swoim życiu, bardziej niż Voldemorta czy Umbridge. Voldemort pozostawał poza jego nienawiścią czy miłością, a Umbridge była po prostu głupim i okrutnym pionkiem Ministerstwa, ale Snape... Snape to co innego: to był ktoś, komu ufał Dumbledore; ktoś, komu wolno było nienawidzić Syriusza i Harry'ego; ktoś, kogo Dumbledore zawsze bronił. A tymczasem starzec śmiał winić Syriusza za jego zachowanie względem Stworka, przeklętego skrzata domowego, i nawet za jego własną śmierć w niecałą godzinę po tym kiedy nastąpiła... A nigdy nie powiedział złego słowa o Snape'ie - Smarkerus, kawał gówna, który był większym dręczycielem niż James kiedykolwiek, a po prostu mu wybaczano i nikt nigdy nie bronił przed nim Harry'ego czy innych nie-Ślizgońskich uczniów, ani nie wypomniał dupkowi jego niesprawiedliwego i okrutnego zachowania!

Harry uśmiechnął się gorzko. Przypomniał sobie dzień, kiedy otrzymał wyniki swoich SUMów. Otrzymał cztery W: dwie za egzamin z Obrony, jedną z Wróżbiarstwa (okazało się, że profesor Marchbanks rzeczywiście spotkała tęgiego, ciemnowłosego i przemokniętego obcego, który poinformował ją, że ta herbata, którą zapomniała wypić pewnego dnia była rzeczywiście zatruta, więc naprawdę powinna była umrzeć tamtego wtorku - który był dokładnie tym wtorkiem, o którym wspomniał Harry na egzaminie) i jedną z pisemnych Eliksirów, chociaż z warzenia otrzymał P, podobnie jak z Transmutacji, Zaklęć, Opieki nad Magicznymi Stworzeniami i praktycznego Zielarstwa... Ostateczną oceną z Eliksirów było W, jak poinformowała go McGonagall w tamtym liście, jednak Snape odmówił przyjęcia go do swojej klasy ze względu na jego "porażkę" z warzenia.

Harry jednak nie walczył. Odpisał, że i tak nie zamierzał uczęszczać na lekcje Eliksirów, ku rozpaczy McGonagall. Nie obchodziło go to jednak. Ulżyło mu, że nie jest zmuszony uczęszczać na te lekcje, gdzie byłby codziennie wyśmiewany i upokarzany. Na pewno mu tego nie brakowało.

Idąc za swoją Opiekunką do dormitorium, Harry myślał o wydarzeniach z nowego roku szkolnego. Jego zakaz gry w quidditcha nadal nie został zniesiony - nie żeby go to dziwiło, podejrzewał, że Dumbledore nie chciał, aby grał: to było zbyt niebezpieczne, ale to też go nie obchodziło. Quidditch w jakiś sposób stracił swoją atrakcyjność, kiedy myślał o sobie trzymającym znicza, z potarganymi włosami... Mimo, że nienawidził Snape'a, nadal czuł wstręt na myśl o tym, w jaki sposób zachowywał się jego ojciec: gorzej nawet niż Malfoy. Znęcający się nad słabszymi dupek, Wspaniały Szukający... Nie, koniec z quidditchem - zdecydował.

Kiedy Dumbledore poinformował go o tym zakazie: on, Harry, stał tak blisko drzwi jak to tylko było możliwe, z oczami utkwionymi w podłodze, świadomie unikając patrzenia na dyrektora - nie z powodu Voldemorta, ale dlatego, że wiedział, iż Dumbledore był wystarczająco dobry z Legilimencji by odczytać uczucia, jakie Harry czuł do niego: gniew i nienawiść. Skinął tylko głową na wspomnienie o zakazie i pośpiesznie odrzucił ofertę Dumbledore'a, że ten będzie uczyć go Oklumencji. Nie potrzebował następnego człowieka, czytającego jego umysł: Snape i Voldemort wystarczyli. Dyrektor starał się go przekonać o konieczności Oklumencji, ale Harry po prostu go zignorował. Wymamrotał coś o "ranach, które są zbyt głębokie, by się zabliźnić" kpiącym tonem i kiedy jego sarkastyczna uwaga uciszyła starszego mężczyznę, wymaszerował z pokoju nie oglądając się za siebie. Od tamtego dnia nie spotkali się już więcej.

Jedynym dorosłym, który zachowywał się jakby mu zależało na Harry'm (poza Hagridem, oczywiście, ale to w opinii Harry'ego się nie liczyło) była aż do tego wieczora McGonagall, ale teraz jej decyzja, by wysłać go do Snape'a, była zbyt podłym ciosem, by to wybaczyć.

 

Ich pożegnanie przed portretem Grubej Damy było lodowate jak biegun północny i Harry musiał się bardzo starać, by nie posłać za nią jakiś zjadliwych komentarzy, tracąc kolejne sto punktów Gryffindoru.

Ron i Hermiona czekali na jego powrót, jak każdego takiego wieczora, ale Harry tylko skinął krótko głową w ich stronę i uciekł do dormitorium. Nie chciał rozmawiać, mimo że jego przyjaciele martwili się o niego. Jutro. Jutro usiądzie z nimi i zjedzą razem śniadanie. Wszystko będzie pomiędzy nimi w porządku.

 

- Myślę, że jeden tydzień wystarczy na sprzątnięcie tej klasy bez korzystania z magii, panie Potter - Snape uśmiechnął się do niego z pogardą i Harry poczuł, jak krew zaczyna mu się gotować w żyłach. Ale nie spojrzał w górę i nie pozwolił Snape'owi zobaczyć jego oczu, podobnie jak dyrektorowi. Przeklęta Legilimencja: dwóch dupków o zakrzywionych nosach!

- Tak, proszę pana - odpowiedział lodowato, ale z idealną uprzejmością.

- Chcę, aby stoły zostały wyszorowane, schowki wyczyszczone, składniki ustawione w porządku, kociołki oczyszczone i podłoga nieskazitelna. Nie odejdziesz przed dziewiątą: drzwi będą zamknięte. Jeśli do końca weekendu nie skończysz sprzątania sali, odpracujesz kolejny tydzień szlabanu...

- Ale - Harry podniósł głowę i spojrzał pełnym nienawiści wzrokiem na Snape'a. - McGonagall wyznaczyła tylko jeden tydzień!

Uśmieszek Snape'a poszerzył się.

- Och, zgodziła się, kiedy wspomniałem jej o tej możliwości.

Harry musiał zwalczyć ochotę splunięcia na swojego nauczyciela, więc odwrócił się.

- W porządku - te słowa zabrzmiały jednak jak splunięcie.

- Pięć punktów od Gryffindoru za nieuprzejmy ton w stosunku do nauczyciela...

- Nie jesteś nauczycielem - Harry odwrócił się z powrotem w stronę Snape'a. - Jesteś dręczycielem - wysyczał.

- To kolejne dziesięć punktów...

- ...nie lepszym niż James Potter...

- WYSTARCZY! - Snape podszedł do Harry'ego i złapał go za ramię tak mocno, że chłopak znowu zasyczał, ale tym razem z bólu. - Zamknij się Potter, i nie mów o rzeczach, o których nie masz pojęcia! - wykrzyczał. Odepchnął Harry'ego od siebie tak, że ten upadł na stół. - I to będzie kolejne dwadzieścia punktów.

Powiedziawszy to, wyszedł z sali, a szaty powiewały za nim jak zwykle.

Harry nie ośmielił się poruszyć, dopóki drzwi nie zamknęły się za odchodzącą postacią. Dopiero kiedy został sam, złapał się za bolące ramię, pomasował je powoli i wstał.

- Smarkerus... - wymamrotał z nienawiścią. - Prawda jest bolesna, nie?

Powoli podszedł do schowka, w którym znajdowały się sprzęty do sprzątania i po kilku minutach przygotowań zaczął swoją pracę. Sprzątanie rozpoczął od stołów, szorowania i zeskrobywania starego brudu za pomocą tępego noża. Tak bardzo pogrążył się w pracy, że otwierające się drzwi o dziewiątej sprawiły, że aż podskoczył. Ale do tego czasu wyczyścił już prawie połowę stołów i odłożył narzędzia z uczuciem dumy. Oczyszczone stoły wyglądały jak nowe, zniknęła warstwa brudu i nawet smród w sali zmniejszył się znacząco.

Tej nocy nie czuł potrzeby odwiedzenia Wieży Astronomicznej: po odrobieniu pracy domowej wraz z Hermioną (która była z niego bardzo zadowolona tego wieczora) i Ronem (który cały czas go żałował z powodu szlabanu) poszedł prosto do łóżka, po krótkiej medytacji i oczyszczeniu umysłu zasnął.

 

Następnego dnia nawet nie spotkał Snape'a: sala była pusta gdy przybył, a drzwi zamknęły się w momencie kiedy wszedł. Przez chwilę rozważał czy nie zacząć krzyczeć z frustracji, ale kiedy pomyślał o sobie, stojącym w pustej sali i krzyczącym samotnie, odrzucił ten pomysł i wzruszył ramionami. Zamiast tego zabrał się z powrotem do pracy. Najpierw wytarł brud z już wyskrobanych stołów i dopiero wtedy zabrał się za skrobanie reszty. Drzwi otworzyły się dokładnie o dziewiątej, ale Harry nie opuścił sali, dopóki nie dokończył ostatniego stołu. Była już prawie dziesiąta, ale wszystkie stoły były czyste jak nigdy wcześniej.

Tym razem Hermiona trochę się zmartwiła, kiedy nie pokazał się na czas, ale i tak mu pomogła w pracy domowej. Kiedy skończyli i Ron poszedł spać, Harry przyznał się Hermionie, że polubił te szlabany. Snape'a przez cały czas nie było widać, praca nie była zbyt rozweselająca, ale przynajmniej wyczerpywała Harry'ego tak, że później błyskawicznie zasypiał.

 

Trzeciego dnia, podczas porządków w schowkach z narzędziami do warzenia, Harry bawił się myślą o zarobieniu kolejnego tygodnia szlabanu. W sali Eliksirów nikt nie męczył go pytaniami o jego zdrowie, nie zerkał na niego pytająco, nie chciał, aby opowiadał o Voldemorcie, ani nie pytał o Syriusza. To było prawie relaksujące. Harry skrobał, wycierał, czyścił, mył i porządkował, nucąc jakieś kolędy (nie wiedział czemu akurat kolędy, ale dość dobrze się je mruczało). Był taki odprężony wracając do Wieży Gryffindoru, że mógł szybciej odrobić pracę domową, więc zdołał nawet poczytać dodatkowe rzeczy. Hermiona była zupełnie zadowolona z jego dokonań.

- Gdybym wiedziała, że sprzątanie klas tak ci pomoże, to dużo szybciej bym to doradziła profesor McGonagall. Och, Harry - uśmiechnęła się do niego - dzisiaj, kiedy byłam na Eliksirach, nie mogłam rozpoznać sali. Świetnie ci idzie.

Harry uniósł brwi z zaskoczenia.

- Tak myślisz? - ale nie mógł ukryć satysfakcji w głosie.

- Oczywiście.

Pochwały Hermiony rozproszyły jego wątpliwości: wreszcie miał jakąś pracę, która miała widoczne rezultaty i która sprawiała mu radość, mimo, że Malfoy i jego kumple śmiali się z niego i gratulowali mu znalezienia innego wykorzystania dla miotły. Te kpiny były jednak tak dziecinne, że nawet Harry'ego nie denerwowały. Malfoy nie należał wystarczająco do jego świata, aby było warto słuchać jego głosu.

 

Następnego dnia skończył układać rzeczy w schowkach. Zaczął czyścić kociołki i inne narzędzia, co jeszcze robił piątego dnia. Do tego czasu Harry zorientował się, że jest za daleko w tyle i nie zaczął nawet układać składników w odpowiednich szafach. Następnego dnia, na szczęście, była sobota, więc poprosił Hermionę o jakieś książki do Eliksirów i biorąc odpowiednie poszedł do sali Eliksirów tuż po obiedzie. Zaczął układanie różnych składników. To zajęło kilka godzin, więc zanim skończył, była już jedenasta. Zadowolony, rozejrzał się po szafach i pokoju. Było wręcz niewiarygodnie czysto i tylko niewielki ślad po niemiłych zapachach unosił się w powietrzu: dużo lepszy zapach środków czyszczących tłumił zgniły zapach źle uwarzonych eliksirów i szlamowatych składników.

Tylko podłoga i schowek na sprzęt do czyszczenia zostały mu na następny dzień.

W niedzielę znowu poszedł do lochów tuż po obiedzie. Chciał skończyć pracę przed kolacją, aby mieć jeszcze czas na dokończenie eseju z Transmutacji i ćwiczenie przed lekcją Obrony - ich najnowszy nauczyciel, Shacklebolt, był bardzo wymagający i Harry nie chciał z nim zadzierać.

 

Nie miał problemów z podłogą, chociaż była w dużo gorszym stanie niż stoły. (Czy ktoś kiedykolwiek wcześniej sprzątał tę salę? wściekał się.) Natomiast mały schowek, gdzie znajdowały się narzędzia do sprzątania... był po prostu niewiarygodny. Harry znowu musiał użyć noża, próbując usunąć prawie skamieniały brud.

To był mały schowek, a Harry dość znacznie urósł w czasie wakacji, więc musiał klęczeć i bardzo uważać, aby nie uderzyć głową w niski strop. Ale nawet gdyby był tak mały jak na pierwszym roku, to i tak miałby problemy z poruszaniem się w środku.

Włożył szmatę do wody. Została ostatnia część jego szlabanu: drzwi od schowka, które były nie tylko zwyczajnie brudne, ale na dodatek wysmarowane jakąś odrażającą substancją, więc postanowił rozmiękczyć to wodą i po kilku minutach ponownie spróbować nożem.

Wkrótce zauważył coś pod brudem.

Litery! Tu były litery!

Zaciekawił się, ale nie chciał się śpieszyć i zniszczyć napisu, więc użył więcej wody, aż napis stał się czytelny.

Certyfikat - głosiła pierwsza linia.

Harry prawie stracił zainteresowanie, myśląc, że to z pewnością jakiś certyfikat dotyczący mebli, ale wtedy zauważył słowa "Syriusz" i "Snape" kilka linijek niżej. Nerwowo zaczął szorować drzwi z taką siła, na jaką się odważył, nie chcąc zniszczyć napisu.

Brud nie zniknął, ale stał się bardziej przeźroczysty, więc litery były spod niego widoczne.

W kącie sali było dość ciemno, więc Harry musiał zaświecić różdżką.

- Lumos - wyszeptał i przysunął się bliżej.

Tekst napisany był dużymi, dziecinnymi literami, a linie były krzywe. Było oczywiste, że tekst został napisany przez pierwszo lub drugoroczniaka. Brzmiał:

Niniejszym my, James Potter i Syriusz Black zaświadczamy, że Severus Snape, po spędzeniu dwóch dni w tym schowku nie tylko błagał o swoje ohydne życie, ale płakał i zmoczył się jak dziecko, więc teraz oficjalnie dostał imię "Smarkerus", na które od teraz ma odpowiadać.

W imieniu komisji egzaminacyjnej: James Potter i Syriusz Black.

Innym rodzajem pisma dodano:

On naprawdę płakał - Remus Lupin (świadek)

I kolejny wers:

Błagał i płakał i był zupełnie zasikany - Peter Pettigrew (świadek)

21 listopada 1970.

Różdżka zadrżała w dłoni Harry'ego i upadła w małą kałużę wody, która zebrała się pod drzwiczkami. Pokój nagle wydał się mroczny, a myśli w głowie chłopca zaczęły pędzić tak szybko, że Harry poczuł zawroty głowy i musiał usiąść.

Puls dudnił mu w uszach.

Harry czuł, jak jego serce zamienia się w lód i bije, jakby biegł w maratonie, jego pierś wzburzyła się boleśnie. Pustka ostatnich miesięcy wydawała się kruszyć, iluzja neutralności i obojętności rozpadła się w malutkie kawałeczki.

Te słowa, te okrutne, bezwzględne słowa zostały napisane przez jego ojca, Syriusza i ich dwóch przyjaciół. Te słowa świadczyły o czynie, o który nigdy by ich nie podejrzewał. Nikt nie zrobiłby czegoś tak ohydnego. Z wyjątkiem Dudley'a, oczywiście.

Cztery dzieciaki, cztery szumowiny przeciwko jednemu... I nie zamknęli tego jednego na kilka godzin, ale na dwa dni, aż... aż był tak absolutnie upokorzony, zdesperowany i przestraszony, że... że...

Czterech przeciwko jednemu - tylko dlatego, że wydawało się to takim dobrym dowcipem. O tak, Harry dokładnie znał takie rodzaje dowcipów; zbyt wiele razy odczuł je na własnej skórze, by o tym zapomnieć. Wiedział, co to znaczy siedzieć w ciemności, bez nadziei na prędkie uwolnienie, ze wzrastającą potrzebą, nie wiedząc kiedy nastąpi moment, gdy ktoś pozwoli mu pójść do ubikacji... Znał piekący wstyd zmoczenia się, znał drwiący śmiech i okrutne komentarze, strach i upokorzenie.

Ale on przynajmniej znał swój schowek, który był wystarczająco duży, by mógł się w nim wyprostować, i mógł słuchać telewizji poprzez drzwi - ale tutaj... tutaj nie było niczego. Te dwa dni to musiał być weekend - weekend w pustej sali, kiedy nie można nawet liczyć upływającego czasu, bo każda sekunda wydaje się godziną... i wie się dobrze, że wybawiciele będą zarazem dręczycielami...

A zrobili to oni: jego ojciec - Harry zawsze pragnął, by ojciec był z niego dumny; Syriusz, jego ojciec chrzestny, którego uważał za kogoś w rodzaju zastępczego ojca i nawet Remus Lupin, którego zawsze uważał za przyzwoitego i sprawiedliwego...

Syriusz i James Potter: dwóch najbliższych mu ludzi. I mimo, że obaj nie żyli, po raz pierwszy Harry poczuł się naprawdę samotny.

I nie był wcale pewien, czy chce, aby wrócili.

Ich wspomnienie nie mogło już dłużej nieść z sobą radości, szczęścia i nadziei. Stało się teraz niczym więcej, niż wspomnieniem o Dudley'u i jego gangu.

W tej chwili naprawdę umarli wewnątrz Harry'ego, raz na zawsze.

Harry nie wiedział, kiedy zaczął płakać, ale ogromna strata, jaką czuł w tej chwili, omal go nie zabiła swoim ciężarem. Stracił wizerunek kochającego ojca, stracił wizerunek troskliwego ojca chrzestnego. Jedyne, co Harry miał teraz przed oczami, to obrazek dwóch sadystycznych chłopaków znęcających się na trzecim z okrutną radością na twarzach i dwóch innych, stojących w pobliżu bez protestu... z czystej nudy.

W tej chwili czuł, że stracił ich bardziej niż można utracić ukochane osoby: żadna miłość, żadna troska nie pozostała w jego sercu, tylko ból, duszący, kąsający, kwaśny ból i chłód, i tak bezgraniczna samotność, jakiej nigdy jeszcze w swoim życiu nie czuł.

Jego okulary upadły na podłogę. Słyszał jak się tłuką, ale nie był w stanie ich poszukać. Jego dłonie drżały tak bardzo, że wszystkie próby kończyły się niepowodzeniem.

Poprzez łzy, krótkowzrocznymi oczami ciągle odnajdywał te okrutne słowa: czy to prawda? Czy naprawdę zrobili to innemu człowiekowi, czy nie byli lepsi od jego kuzyna, a może byli nawet gorsi? I przede wszystkim: jak mogli to tak po prostu zapisać?

Jak?

Dlaczego?

DLACZEGO? Dlaczego on? Dlaczego zawsze on? Dlaczego nie może mieć kochającej rodziny chociaż w swoim sercu? Dlaczego wszystko zostało mu odebrane, ukradzione? Dlaczego los wybrał jego, by się nad nim znęcać, kpić z niego jeszcze bardziej?

- Mamo - jęknął - mamo, mamo... - Smutek rozdzierał go na części: zakopywał ich, dwóch dręczycieli, Jamesa i Syriusza, który byli gorsi niż Malfoy czy Dudley. Uznał, że jedyną osobą, do której może się zwrócić, była jego dawno zmarła matka, jedyne wspomnienie, z jakiego mógł teraz czerpać pocieszenie było o niej, tylko o niej.

Nie zdawał sobie sprawy, że klęczy w brudnej wodzie i że materiałem, który przyciska do twarzy jest ta szmata, której używał do czyszczenia: smutek i ból sparaliżował go, pokonał go szloch, łzy go oślepiły.

- Mamo, gdzie jesteś? - zapłakał i poskarżył się, opierając o drzwiczki schowka. - Gdzie byłaś? - dodał i nie potrafił przestać myśleć o małym, płaczącym chłopcu, skulonym w kącie, którego widział we wspomnieniach Snape'a - teraz w jego głowie ten mały chłopiec płakał w brudnym schowku całymi dniami - przypomniał sobie te wszystkie lata we własnym schowku, i wiedział, wiedział dokładnie, że gdyby poszedł do szkoły wraz z Jamesem Potterem i Syriuszem Blackiem, ograniczeni Gryfoni wybraliby go sobie, by go ośmieszać i dręczyć: małego, niby-mugolskiego chłopaka, chodzącego w szmatach po swoim kuzynie, bez właściwiej wiedzy o czarodziejskim świecie. Byłby tylko kolejnym dziwolągiem, jak kiedyś Syriusz nazwał o Snape'a: dziwoląg, którego największą winą było to, że żył... Jak wiele razy Dursley'owie rzucali to w twarz jemu samemu?

Czy to był jakiś okrutny dowcip losu, że musiał cierpieć tak samo z powodu swoich krewnych jak Snape cierpiał z powodu jego ojca? Czy musiał płacić za grzechy swego ojca?

Brudna woda spływała po jego policzkach, ale nawet tego nie zauważał. Stracił ojca i ojca chrzestnego, po raz drugi w swoim życiu: ale tym razem czuł, że strata była absolutna i nieodwracalna. Nie chciał, aby pozostali z nim już dłużej, nawet we wspomnieniach. Nie potrzebował ich. Ale i tak czuł się okradziony.

- Mamo - jęknął znowu, a słowo to było takie łagodne, takie dobre do wymawiania, do płakania, że powtarzał ciągle.

Nigdy w swoim życiu nie czuł się tak nieszczęśliwie.

Ktoś dawno temu powiedział mu, że dopiero kiedy ktoś straci swoich rodziców, staje się prawdziwym dorosłym, i Harry był pewny, że ten moment właśnie nadszedł: pozostał zupełnie sam, i wszystko co zrobił w czasie ostatnich miesięcy czy lat, ciążyło mu na ramionach, miażdżąc go. Zrobił tyle głupot, żywił tak wiele nienawiści i uprzedzeń. Był głupi i zachowywał się jak rozwydrzony bachor, myślący, że cały świat kręci się wokół niego... Nigdy nie starał się spojrzeć przez zewnętrzną warstwę, nienawidził Snape'a, ponieważ to był najłatwiejszy sposób by zareagować na nienawiść mężczyzny, obwiniał Dumbledore'a, ponieważ to było dużo łatwiejsze niż wzięcie go na poważnie i ufanie, że dyrektor wie co robi... Nigdy nie słuchał Hermiony, która wskazała pewne bardzo ważne kwestie co do Syriusza i jego, Harry'ego, zachowania w stosunku do skrzatów domowych i Oklumencji... Naprawdę zachowywał się jak dzieciak, lekkomyślnie i nieodpowiedzialnie...

Ale tak łatwo było to teraz zrozumieć - i tak trudno wtedy.

Ledwie wyczuł, że ktoś zabrał z jego uchwytu szmatę i podniósł go na nogi.

- Potter - odezwał się zimny głos, ale on nie zareagował. Nogi się pod nim uginały i nadal skomlał jak mały szczeniak oderwany od matki. - Potter - powtórzył głos, ale tym razem chłód w nim nie był już tak wyczuwalny. - Co się stało?

Harry zakaszlał i odchrząknął, ale żadne słowo nie chciało wyjść z jego gardła, tylko szlochy i jęki. Poczuł, że został podniesiony i posadzony, zimna fiolka dotknęła jego warg. Otworzył usta i wypił posłusznie jej zawartość.

Eliksir był chłodny, słodki i prawie pogłaskał go po gardle, które było zbyt suche i bolesne po tak długim czasie płaczu. Poczuł jak jego napięte mięśnie odprężają się, a szloch nie grozi mu już uduszeniem. Powoli uspokoił się i wytarł nos w zaoferowaną chusteczkę.

- Dzięki - wymamrotał, nadal oszołomiony.

- Proszę - usłyszał odpowiedź i tym razem Harry rozpoznał głos. To był Snape.

Opuścił chustkę i spojrzał wyżej. Ku jego zakłopotaniu nie widział mężczyzny, tylko ciemniejsze i jaśniejsze plamy przed oczami.

- Moje okulary... - wymamrotał niepewnie. - Upuściłem je...

Plamy zniknęły z zasięgu wzroku i po chwili Harry usłyszał ciche zaklęcie "Reparo". Kiedy okulary zostały ponownie nasunięte na jego nos, przedmioty wokół powróciły do normy. Włącznie ze Snape'em.

- Dziękuję panu - powiedział najwyraźniej jak potrafił. Snape tym razem nie odpowiedział, tylko kiwnął głową. - Przepraszam - dodał Harry, próbując rozpocząć najważniejszą sprawę: od dawna potrzebne przeprosiny.

- Założyłem zaklęcie alarmowe na drzwi. Zasygnalizowały, że coś się stało - Snape popatrzył na niego z oczekiwaniem. Harry odwzajemnił spojrzenie bez strachu, nienawiści czy urazy.

- Ja... - Harry nie wiedział, co powiedzieć. - Czyściłem schowek...

Przełknął. Tak trudno było mówić, ale jednak chciał opowiedzieć to wszystko Snape'owi, chciał, aby profesor wiedział, że on, Harry rozumiał...

Zauważył jak Snape zerknął w stronę wspomnianego mebla.

- I? - zapytał ponownie profesor, z tonem ostrożnym, ale pełnym nienawiści.

- Znalazłem... certyfikat - w jakiś sposób Harry zdołał powiedzieć to i poczuł jak czerwieni się. - Mojego... Jamesa Pottera i Syriusza Blacka. - Ochota by odwrócić głowę była silna, ale oparł się jej. - Tak mi...

W jakiś sposób zobaczył przed oczami drogę, która zaczynała się przy schowku i prowadziła do ich rozmów i urazów, kiedy Snape spojrzał wilkiem i jego twarz z furii przybrała brzydki ceglasty kolor.

- Ciekawie się czytało, Potter? - warknął groźnie. Harry pokręcił nerwowo głową.

- Nie, tylko...

- Kolejny wspaniały dowód niezwykłej humanitarności twojego ojca, czyż nie?

- Nie, nie, profesorze...

Snape przysunął się tak blisko, że nosem prawie dotykał Harry'ego.

- A może znalazłeś kolejny dowód, że twój nauczyciel jest tylko kawałkiem gówna, który zasługuje na to wszystko, co otrzymał?

- NIE! - krzyknął z całych sił Harry. - Nie! - powtórzył już ciszej. - Nie jest pan, a ja... ja... - Harry nie potrafił znaleźć słów, by powiedzieć to, co chciał.

- Ty co? - palce Snape'a wpiły się w mięśnie jego ramion, ale Harry nie cofnął się, nie odwrócił wzroku. Myślał przez chwilę, a później, zbierając wszystkie zdolności Oklumencji jakie kiedykolwiek nabył, spojrzał wprost w te zimne, czarne oczy pełne nienawiści i pogardy, i skoncentrował się mocno na swoich wspomnieniach z dzieciństwa, na najbardziej znienawidzonych, najbardziej upokarzających wspomnieniach, swoim schowku, zamknięciu, swojej desperacji, swoich strachach, moczeniu się, żałosnych próbach ucieczki przed Dudley'em i jego gangiem, znęcającym się nad nim, na szmatach jakie nosił, uwagach o dziwolągu - i wreszcie o swoich obecnych uczuciach smutku, ubolewania i zrozumienia. Współczucia - choć kiedyś był pewien, że nigdy nie będzie go czuł w stosunku do dupka z lochów.

- Nienawidzę tego, co panu zrobili - powiedział zachrypłym głosem, drżąc. - To tak, jakby... jakby zrobili to mnie, a teraz nie żyją... Obaj nie żyją, ale tym razem... to we mnie umarli. - Opuścił głowę i wymamrotał w stronę podłogi. - Myślę, że zrobiliby to samo mnie, gdyby mogli...

Ściskające go dłonie zniknęły.

Harry usłyszał jak Snape przysuwa krzesło bliżej niego i siada. Brzmiało to zbyt ostro w ciszy panującej w sali. Spojrzał na Snape'a, ale twarz profesora była niewzruszona. Przez chwilę Harry chciał zerwać się, potrząsnąć Snape'em i wykrzyczeć mu do ucha, że jest mu NAPRAWDĘ przykro; że to wszystko, co zrobili jego ojciec i Syriusz, wywołuje o niego obrzydzenie; ale przede wszystkim to, że nie jest swoim ojcem, że nigdy nie był... ale siły go opuściły i jeszcze bardziej osunął się na krześle.

To było zupełnie bezcelowe. Snape nienawidził jego ojca z dobrego powodu i zawsze będzie go nienawidził. Profesor nigdy nie będzie w stanie spojrzeć poza twarz Jamesa Pottera, którą Harry będzie musiał nosić do końca życia, nigdy nie będzie w stanie spojrzeć poprzez swoją nienawiść, a Harry nigdy nie będzie w stanie przekonać go, że jest inny. Inny niż James Potter i (o dziwo) dużo bardziej podobny do Severusa Snape'a... I o dziwo w tej chwili myśl, że Snape mu nie uwierzy, bardzo bolała.

Profesor ponownie odchrząknął i Harry znowu spojrzał mu w twarz.

- Sprzątnąłeś salę dość dobrze - słowa Snape'a zabrzmiały dziwnie w ciszy.

To zdanie zupełnie zaskoczyło Harry'ego. Był na granicy załamania nerwowego, nie mógł nawet rozróżnić i zrozumieć mieszanych uczuć i emocji, które wirowały w jego głowie. Ale słowa Snape'a w jakiś sposób oczyściły atmosferę. Harry odwrócił się w stronę mężczyzny i uśmiechnął się niepewnie.

- Naprawdę? - wykrztusił tylko tyle, ale z zaskoczenia nie był w stanie wymyśleć nic lepszego.

- Nawet składniki są ułożone prawidłowo.

- Och... - bąknął Harry i zaniemówił. W momencie, kiedy zrezygnował z prób sprawienia, by Snape go zrozumiał, Snape nie tylko zaoferował mu uprzejme słowa, ale również go pochwalił! Coś w rodzaju nadziei zaczęło w nim kiełkować. Może ta wojna się wreszcie zakończy.

Siedzieli w ciszy, w końcu Snape powiedział dość niepewnie:

- Myślę, że mogę ponownie rozważyć swoją decyzję dotyczącą pozwolenia żebyś uczęszczał na lekcje Zaawansowanych Eliksirów.

Harry był tak zaskoczony, że wykrzyknął:

- Nie, proszę pana! - a kiedy Snape gniewnie uniósł głowę, dodał pośpiesznie: - To znaczy, nie jestem taki dobry z Eliksirów. To tylko kwestia przypadku, że napisałem tak dobrze ten egzamin...

Snape patrzył na niego z drwiącym uśmieszkiem na twarzy, ale Harry wyczuł coś dziwnego w tej minie.

- Przepraszam, panie Potter, ale uważam, że to moje zadanie, by zdecydować czy ktoś może, czy też nie może uczęszczać na lekcje.

Och. Snape... żartował... tak jakby.

- Straciłem dwa miesiące... - Harry próbował innej wymówki. - I wie pan, że nigdy nie byłem ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin