BS20 -01.doc

(93 KB) Pobierz

 

Rozdział 20

Rozdarcie

Być dobrym człowiekiem.

Niezłe postanowienie w mrocznych czasach.

John Maxwell Coetzee

 

              Bella stała jak sparaliżowana widząc smutek wpatrzonych w nią, zielonych jak wiosenny liść oczu Edwarda. Nie wiedziała co może zrobić, by sprawić, aby mężczyzna czuł się chociaż trochę lepiej. Chciała powiedzieć mu, że nie była nawet na niego zła, jednak nie potrafiła wydobyć ze swego gardła żadnego słowa. Wpatrywała się w niego przez chwilę milcząc, gdy złapał ją za luźno opuszczony wzdłuż jej ciała nadgarstek. Wówczas bez słów opadła na kolana obok jego łóżka i spojrzała mu intensywnie w oczy. Od razu dostrzegła, że są dziwnie zamglone i pełne bólu, po chwili z jego oczu poleciała maleńka kropla, którą niemal natychmiast starł odwracając od Belli wzrok.

              Edward modlił się, by to co się działo nie było jedynie snem. Koszmar, który śnił mu się tego wieczora sprawił, że mężczyzna spojrzał na świat nieco inaczej. W końcu dostrzegł rzeczy, przed którymi tak usilnie się bronił. Miłość nie do pokonania i ogień, jaki Bella rozpaliła w sercach wszystkich członków jego rodziny. Nawet jeśli czuł, że dla Belli będzie lepiej, jeśli zdystansują się do siebie - nie potrafił tego zrobić. Chciał ją błagać by została, chociaż zdawał sobie sprawę, że dziewczyna zgoni to na karby zamroczenia alkoholowego. Nie mógł jednak pozwolić jej odejść. Nie teraz, gdy zrozumiał, że bez niej jego życie ponownie stanie się szare i puste, a jego córka będzie cierpiała. Postanowił zdobyć jej miłość drobnymi krokami. Nie od razu, ale powoli, tak jak powinien to zrobić prawdziwy mężczyzna.

              - Przepraszam… - wymamrotał - masz… szsz… rację… ja… je… jestem idiotą - wyjąkał.

              - To ja przepraszam – wyszeptała, spuszczając wzrok na ich splecione dłonie - poniosło mnie. Byłam gościem w tym domu, a tak naprawdę próbowałam ci rozkazywać. Właściwie to nie powinna być moja sprawa, że pijesz zbyt często, bo to … to twoja sprawa - wyrzucała z siebie słowa z prędkością błyskawicy, by po chwili zwolnić i dodać - ja… po prostu martwię się o Amelię… i o ciebie Edwardzie, pokochałam was i ciężko jest patrzeć, gdy cierpicie.

              - Ty… ty mnie kochasz? - zapytał mężczyzna niedowierzając - ale… to…

              - Och - jęknęła dziewczyna zawstydzona, po chwili jednak roześmiała się i rozwiała jego podejrzenia - nie w ten sposób Edwardzie … ja chciałam po prostu powiedzieć, że mi na was zależy. Nie musisz się martwić, ja już chyba nie jestem zdolna do miłości.

              Edward spojrzał w dal zamglonym wzrokiem, ponieważ jego nadzieja została nadszarpnięta. Zdawał sobie doskonale sprawę, że przeszłość odcisnęła się w jej sercu jak trwały tatuaż, który nawet po usunięciu zostawi po sobie ślady. Nie mógł spojrzeć w jej oczy, ponieważ od razu dostrzegłaby w nich rozczarowanie, jakie mu sprawiła. Nie chciał jej wystraszyć ogromem miłości, jaki do niej czuł. Uczucie, które zakiełkowało w jego sercu, było niczym kwiat i mogło ucieszyć sobą całą jego rodzinę.

              - Bella… ty… ty - chciał powiedzieć, że jest wspaniałą dziewczyną, ale język mu się plątał.

              - Jesteś pijany, Edwardzie - zaśmiała się smutno - nie powinno mnie tu być, ale chciałam zwrócić ci klucze.

              Edward nagle poczuł, że go mdli. Nie było to jednak spowodowane alkoholem, a myślą, że słowa jego ojca mogły okazać się prawdą. Poczuł piekące łzy w oczach i nie mógł ich pohamować, więc schował twarz w dłoniach i rozpłakał się jak dziecko. Przypomniało mu się jak wiele razy Melody śmiała się z niego, że podczas upojenia alkoholowego robi się strasznie wrażliwy i potrafi bez skrępowania płakać, co w normalnych sytuacjach mu się nie zdarzało.

              - Edwardzie ja… nie chciałam - wyjąkała dziewczyna, przytulając go do siebie. Działała instynktownie, by go pocieszyć, jednak On po chwili delikatnie odsunął się od niej i spojrzawszy w jej oczy, uśmiechnął się smutno, zaczynając mówić :

              - Na… naprawdę nie chciałem, żebyś się wyprowadzała. Przez chwilę nienawidziłem cię za zamęt jaki wprowadziłaś w moim życiu, Bella. Nienawidziłem cię za to, że moje życie ponownie nabrało dzięki tobie kolorów. Po śmierci żony cierpiałem prze bardzo długi czas i sądziłem… sądziłem, że nie powinienem przywiązywać się do żadnej kobiety. Właśnie za to cię znienawidziłem. Przywiązałem się do ciebie, Bella. Do ciebie i Caleba. Do szczęścia, które wprowadziłaś do mojego domu.

              - Edwardzie… ja … ty chyba nie….

              - Wysłuchaj mnie – wyszeptał, kładąc palec na jej ustach - nie… jestem facetem, który nie potrafi obdarzyć czułością nawet własnego dziecka. Nie możesz ode mnie wiele oczekiwać, ale… ale zrobię… zrobię wszystko, byś była szczęśliwa, jeśli wrócisz do mojego domu. Nie tknę więcej alkoholu, jeśli właśnie tego chcesz….

              - Edwardzie, ja nie mogę wrócić… już nie.

              - Proszę – wyszeptał, spuszczając wzrok z jej twarzy, próbował zakryć ponownie zbierające się w jego oczach łzy - ja już raz straciłem światło swojego życia i drugi raz sobie z tym nie poradzę. Amelia będzie cierpiała, jeśli odejdziesz. Bella ja nie proszę, żebyś mnie kochała, jedynie o to, żebyś mnie nie opuszczała.

              - Ja nie mogę… Edwardzie, to już postanowione. Nie wprowadzę się do ciebie. Nie mogę patrzeć jak ….

              - Błagam - kolejny szept wydostał się z jego ust - jeśli nie chcesz się do mnie znów wprowadzić, to chociaż nie uciekaj przede mną - kiedy mówił, gorzkie łzy spływały po jego policzkach - Bella ja … ja wielu rzeczy nie potrafię. Nie potrafię być miłym i czułym facetem, nie potrafię sprawić, by moja córka była szczęśliwa, ja chyba… chyba nawet nie potrafię kochać, ale jest jeszcze jedno, czego nie potrafię zrobić… ja już… ja już nie potrafię cię nienawidzić, Bella. Nie potrafię bez ciebie żyć – zakończył, ponownie jedną dłonią chwytając jej dłoń.

              Bella zacisnęła wolną dłoń w pięść, wbijając sobie paznokcie w skórę, by nie zacząć płakać. Nie chciała nawet łudzić się, wierząc w jego słowa. Był pijany i zdawała sobie świetnie sprawę z tego, że ludzie w tym stanie mówią rzeczy, których na drugi dzień będą żałować. Mówią rzeczy, których tak naprawdę nie myślą.

              Problem jednak był w tym, że Bella nie była świadoma uczuć Edwarda. Chociaż tak naprawdę chciał powiedzieć jej, że kocha ją ponad wszystko, próbował to ukrywać, by jej nie wystraszyć. Niestety jego usta wypowiadały za wiele i był naprawdę bliski tego, by przyznać się do miłości, którą ją darzył.

              Nagle przez myśl przebiegły mu obrazy koszmaru, jaki śnił mu się, dopóki nie poczuł jej obecności. Przełknął ślinę, by nie zacząć krzyczeć, widząc oczami wyobraźni jej twarz skąpaną we krwi. Dłonie zaczęły mu się trząść, jakby strach ponownie powrócił, chociaż Ona była obok,  bezpieczna. Nie mógł jednak wyrzucić z głowy obrazów snu, najgorszego snu w jego życiu. Snu, przez który postanowił ostatecznie nigdy więcej nie zbliżać swoich ust do alkoholu. Snu o śmierci i bólu, który zadawały jego dłonie. Snu o tym, czego bała się najbardziej Isabella.

              - Powinnam już iść, Edwardzie – powiedziała, podnosząc się - a ty powinieneś się wyspać, bo jesteś pijany.

              - Bella… Bella, błagam, obiecaj mi, że nie będziesz uciekać – poprosił, chwytając mocniej jej dłoń.

              - Obiecuję, a teraz śpij - zaśmiała się smutno dziewczyna, gdy wyrywała dłoń z jego uścisku.

              - Dziękuję… ja ko… ja ko - chciał powiedzieć jej, że ją kocha, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili, mówiąc - chyba rzeczywiście powinienem się przespać.

              Bella czym prędzej wyszła z domu Edwarda i pobiegła do samochodu. Carlisle był nieco zdezorientowany jej zachowaniem, ale postanowił poczekać, aż sama zdecyduje się wszystko mu opowiedzieć. Nie chciał być zbyt dociekliwy, by jej nie wystraszyć. W końcu nigdy nie miał córki, a z chłopcami postępuje się całkiem inaczej.

              - Mam nadzieję, że poszło dobrze - zaśmiał się, by rozluźnić atmosferę.

              - Niepotrzebnie schodziłam do salonu - westchnęła Isabella - Edward był pijany i bredził.

              Carlisle zmarszczył brwi, przypominając sobie ostatni raz, gdy widział syna całkowicie pijanego i nie mógł uwierzyć, że Edward jest zdolny do mówienia głupstw. Ostatnim razem, gdy widział go w złym stanie, Edward mówił dokładnie to, co myślał. Robił rzeczy, na które nigdy będąc trzeźwym, by się nie odważył, ale nie mówił o niczym, czego by naprawdę nie czuł. Krzyczał o bólu, płakał z samotności, mówił o swoich uczuciach, ale nie było w tym żadnego kłamstwa. Carlisle zastanawiał się, co takiego Edward powiedział Belli, że dziewczyna uznała to za brednie.

              - Jak bardzo pijany był? - zapytał, udając rozbawienie.

              - Tak bardzo, że omal nie wyznał mi miłości - roześmiała się smutno Isabella - obiecywał rzeczy, których i tak nie byłby w stanie spełnić. Upojenie alkoholowe to niemal to samo, co stan po zażyciu narkotyków, więc nie mam zamiaru wierzyć w żadne z jego słów, może się pan o to nie martwić.

              - Carlisle - poprawił ją mężczyzna - mów do mnie Carlisle, a Edward czasem w nerwach potrafi powiedzieć rzeczy, których tak naprawdę nie myśli.

              - Nie był zdenerwowany, tylko pijany - zaśmiała się dziewczyna, wzruszając ramionami- jutro i tak nie będzie nic pamiętał. Już raz uwierzyłam w tego typu brednie i nie zrobię tego po raz drugi.

              Resztę drogi przebyli w ciszy, ponieważ mężczyzna uznał, że nie ma sensu przekonywanie Belli do tego, iż słowa Edwarda niekoniecznie były bredzeniem. Mógł jedynie podejrzewać, co takiego jego syn powiedział dziewczynie. W końcu kilka godzin wcześniej Edward przyznał mu się do tego, że kocha Isabellę, tylko nie wie co z tym zrobić. Nie chciał jej zranić, nawet jeśli tworząc dystans między nimi, miał zranić siebie.

              Kiedy dojechali do posiadłości Carlisla, Esme czekała wraz z dziećmi w salonie. Bella była zdezorientowana, ponieważ przed wyjazdem położyła dzieci spać. Caleb marudził w ramionach przybranej Babci, a Amelia zobaczywszy Bellę, od razu rzuciła się dziewczynie w ramiona.

              - Ciocia Rossie jest w szpitalu - załkała dziewczynka.

              - Co się stało? - zapytała spokojnie dziewczyna, biorąc dziewczynkę w ramiona.

              - Poród się zaczął - odpowiedziała szybko Esme - musimy tam szybko jechać.

              - Ale dlaczego dzieci nie śpią? - zapytał Carlisle, marszcząc brwi.

              - Alice narobiła hałasu, przyjeżdżając tu i powiadamiając mnie o porodzie Rosalie - zaśmiała się kobieta - ona potrafi być nieprzewidywalna, gdy tego chce.

              Bella spojrzała wesoło w oczy Amelii i omal nie parsknęła śmiechem, widząc konsternację na jej słodkiej twarzyczce. Dziewczynka wpatrywała się z oczekiwaniem w oczy Belli i marszczyła podejrzliwie brwi. Przed chwilą jeszcze płakała, a teraz rozmyślała nad czymś intensywnie.

              - Rosalie pojechała do szpitala po maleńkiego człowieczka - zaśmiała się Bella, tuląc dziewczynkę, po chwili jednak usłyszała dzwoniący telefon. Carlisle poszedł go odebrać.

              - Czy to znaczy, że wujek Emmie i ciocia Rossie będą mieli kolejnego dzidziusia? - zachichotała Amelia - ten dzidziuś w końcu wyjdzie z brzuszka cioci, prawda?

              Bella nie mogła wyjść z podziwu, słuchając wywodu małej Amelii, jednak szybko przeniosła swoją uwagę na marudzącego synka, który kręcił się w ramionach Esme, cicho wypowiadając imię matki. Natychmiast podniosła się, by chwycić dziecko w ramiona. Chłopczyk wtulił się w jej ciało, jakby było najbezpieczniejszą przystanią, jaką znał, po czym niemal natychmiast ponownie zasnął. Amelia była nieco zazdrosna o kontakt Belli z Calebem, ale nie dała tego po sobie poznać. Wiedziała, że wybuchy zazdrości mogą jedynie rozzłościć dorosłych, ponieważ nie raz widziała ich reakcje w takich chwilach.

              Bella uśmiechnąwszy się do dziewczynki, przeprosiła grzecznie Esme i poszła położyć synka do łóżeczka. Amelia jednak nie chciała, aby dziewczyna schodziła z jej oczu, więc podążyła za nią, a Bella nie protestowała. Kiedy dziewczyna kładła synka do łóżeczka, malec otworzył delikatnie oczka, po czym uśmiechnąwszy się do matki, wtulił się grzecznie w poduszkę, szepcząc :

              - Usia, śpiewa, plosie.

              Bella roześmiała się cicho, po czym usiadła w bujanym fotelu i chwyciwszy w ramiona Amelię, zaczęła śpiewać starą kołysankę. Nie wiadomo, kiedy Caleb uspokoił się i zasnął, a Bella zauważyła, że również dziewczynka wtuliwszy się w jej ramiona opadła wprost w ramiona Morfeusza. W końcu było dość późno, a dzieci były zmęczone zabawą i przeżyciami minionego dnia. Isabella również była zmęczona, jednak czuła potrzebę bycia przy Rosalie i Emmettcie, gdy ich dziecko się narodzi, więc położywszy Amelię w swoim łóżku, postanowiła natychmiast udać się do szpitala. Zmieniła więc pospiesznie ubrania i poszła do salonu, by poprosić kogoś o opiekę nad jej skarbami.

              - Rosalie prosiła, byś przyjechała do szpitala i zajęła się Emmettem - zaśmiała się Esme, chwytając z kanapy swoją torebkę - biedak zemdlał, patrząc jak jego żona rodzi i już więcej nie wpuścili go na porodówkę.

              - Nasz twardziel poległ na polu bitwy? - zapytała z niedowierzaniem dziewczyna - ale jak ja miałabym mu pomóc?

              - Nie wiem - kobieta wzruszyła ramionami, śmiejąc się - Rosalie powierzyła to zadanie waśnie tobie, więc musiał być ku temu jakiś powód.

              - Kto w takim razie zajmie się dziećmi podczas naszej nieobecności? - zapytała rzeczowo Bella - nie zostawię ich samych. Caleb nie należy do odważnych dzieciaków, więc musi z nim zostać ktoś, kogo zna.

              - Margaret jest już w drodze - powiedział spokojnie Carlisle - Caleb zapewne już zdążył się do niej przyzwyczaić, będąc u Edwarda, więc uznałem, że idealnie się nadaje do roli opiekunki na tę noc.

              Chwilę później w mieszkaniu Cullenów pojawiła się starsza kobieta, która z uśmiechem przejęła opiekę nad dziećmi i pozwoliła dorosłym udać się do szpitala. Oczywiście Carlisle musiał być tego wieczoru kierowcą, ponieważ kobiety były zbyt rozemocjonowane. Esme nie mogła doczekać się kolejnego wnuka, a Bella śmiała się, że będzie miała w końcu kolejnego siostrzeńca lub siostrzenicę, chociaż między nią, a Rosalie nie było więzów krwi.

              Kiedy tylko Carlisle zaparkował na szpitalnym parkingu, kobiety natychmiast ruszyły w stronę wejścia, by po chwili udać się do porodowej poczekalni. Emmett stał zdenerwowany przy drzwiach i kłócił się o coś z pielęgniarką. Bella natychmiast podbiegła do nich i opowiedziała się po stronie mężczyzny, nawet nie wiedząc o co chodzi. Dopiero gdy pielęgniarka wyjaśniła jej sprawę, Bella oblała się rumieńcem, odwracając w stronę mężczyzny.

              - Emmett, tutaj nie wolno palić, więc zostaw to świństwo i przestań zachowywać się jak dziecko - wyszeptała zła na samą siebie - a teraz przeproś tą panią, bo ona ma rację, a nie ty.

              Emmett spojrzał na dziewczynę jak skarcone dziecko i grzecznie skinął głową, przez co stojący kilka kroków dalej Cullenowie roześmiali się głośno. Po chwili w poczekalni pojawili się również Jasper i Alice z kubkami kawy w dłoniach, oczywiście Alice miała dodatkowy kubek również dla zdenerwowanego Emmetta, mężczyzna jednak miał tak roztrzęsione dłonie, że nie mógł pochwycić kubka, tak by kawa się nie rozlała.

              - Kłopotliwy pacjent - zaśmiała się pielęgniarka, kładąc dłoń na ramieniu Belli - przynajmniej pani słucha.

              - Jego żona specjalnie poprosiła o to, żebym przyszła - odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem - uznała najwyraźniej, że jako jedyna nie będę miała nad nim litości.

              - Bella - odezwał się w końcu mężczyzna - Rosalie powiedziała, że mam cię słuchać, bo jako jedyna będziesz mogła mnie w tej chwili uspokoić - wyszeptał - boję się, bo Rossie krzyczała z bólu. Boję się, że coś pójdzie nie tak.

              Mężczyzna schował twarz w dłoniach, a Bella od razu pomyślała, że jest bliski płaczu, więc mimo wcześniejszych oporów przytuliła go do siebie, jak najmocniej potrafiła. Starała się myśleć, że ma w ramionach nieco przerośnięte dziecko, by nie popaść w panikę.

              - Dziękuję – powiedział, otaczając ją ramionami, a ciało dziewczyny zatrzęsło się lekko, jednak opanowała paniczny lęk - Bella, czy dobrze się czujesz? - zapytał, wiedząc o jej strachu - jestem zdecydowanie mniej groźny niż Edward, więc nie musisz się mnie bać. Jego się nie boisz, więc do mnie też jakoś może się przyzwyczaisz, a teraz bardzo potrzebuję przyjaciółki, bo Alice strasznie na mnie krzyczy - roześmiał się nieco panicznie.

              - Wypraszam sobie - zaśmiała się Alice, kładąc uspokajająco dłoń na plecach Belli.

              - Jakoś dam sobie radę - odpowiedziała cichutko po chwili dziewczyna - pora chyba zwalczyć strach, co? Ty też nie powinieneś się bać, bo z Rossie musi wszystko dobrze pójść.

              - Boję się - powtórzył mężczyzna, wzdychając - i naprawdę potrzebuję przyjaciółki, bo Alice i moja mama potrafią być okropne - zaśmiał się - kiedy Rossie rodziła Carlosa, one krzyczały na mnie, bo zemdlałem na porodówce. W dodatku ich rozhisteryzowanie wcale mi nie pomagało.

              Chociaż Bella czuła uścisk w żołądku, starała się zwalczyć strach, by nie wprowadzić Emmetta w większą panikę niż ta, w której się znajdował, czekając na rozwiązanie porodu. O dziwo czuła się całkiem bezpiecznie w jego ramionach, być może dlatego, że znała go już od kilku miesięcy i widywała niemal codziennie. Zagryzła wargę, postanawiając, że od tej chwili będzie walczyła ze strachem na wszelkie dostępne sposoby. Przestanie bronić się przed męskim dotykiem, ponieważ nie może akceptować tylko Edwarda. W jej otoczeniu jest tylu wspaniałych mężczyzn, którzy ją wspierają, więc nie powinna się bać.

              - Emmett - zaśmiała się dziewczyna, odważnie wzmacniając swój uścisk - przypominasz mi mężczyznę, który uratował mi życie, więc postaram się zwalczyć ten paniczny strach, o ile ty zwalczysz swój. Z Rosalie wszystko musi być dobrze, a wasze dziecko będzie zdrowe i już za kilka miesięcy będzie zaczynało psocić tak jak pozostałe Skarby.

              - Chciałbym mieć taką siłę i wiarę jak ty - roześmiał się, puszczając w końcu dziewczynę - boję się o Rossie i nasze maleństwo tak bardzo, że nie mogę logicznie myśleć.

              - Nie martw się - zaśmiała się Bella, klepiąc mężczyznę po plecach - jesteśmy tu z Tobą. Ja, Esme, Carlisle, Alice i Jasper.

              - Tak właściwie, gdzie podział się Edward? - zapytał mężczyzna, marszcząc brwi.

              Bella natychmiast spochmurniała i odwróciła wzrok od mężczyzny. Emmett westchnął niedowierzając w głupotę swojego brata, na pierwszy rzut oka było widać, że zranił dziewczynę i ona nie chce o nim nawet rozmawiać. Musiał jednak dowiedzieć się, o co poszło i zadziałać jakoś w tej sprawie, ponieważ pokochał Bellę jak siostrę i chciał, aby jego rodzina była szczęśliwa. Postanowił zrobić to, gdy tylko dowie się, że oczekiwane maleństwo przyszło na świat i jest zdrowe, tak jak jego matka.

              Kolejne sekundy zmieniały się w minuty, a minuty w godziny. Emmett coraz bardziej panikował, ponieważ poród trwał naprawdę długo. Dopiero po czterech godzinach lekarz opuścił salę porodową. Emmett zrobił się blady, spoglądając na zmarszczone brwi lekarza, więc Bella chwyciła jego dłoń w uspokajającym geście. Jeszcze tego brakowało, by mężczyzna ponownie zemdlał.

              - Co z matką i dzieckiem? - zapytała jako jedyna osoba, zdolna wypowiedzieć w tej chwili cokolwiek.

              - Myślę, że wszystko w jak najlepszym porządku - roześmiał się lekarz - zastanawiałem się bardziej nad stanem ojca, ponieważ dość mocno uderzył się w głowę upadając, ale widzę, że również wszystko w porządku - powiedział, po czym podszedł do Emmetta, wyciągając ku niemu dłoń - gratuluję ślicznej córeczki. Dziesięć punktów w skali APGAR, naprawdę gratuluję.

              - Ma się rozumieć, że moje maleństwo jest różowiutkie i krzykliwe? - zaśmiał się przez łzy Emmett.

              - Oddycha sama i jej serce bije jak najbardziej prawidłowo - dodała rozbawiona Bella, a lekarz się zaśmiał.

              - Zapomniałaś jeszcze o prawidłowym napięciu mięśni - powiedziała rozbawiona Alice, spoglądając ze łzami w oczach na Emmetta.

              Młody lekarz stojący przed nimi roześmiał się, wywracając oczami, które wpatrzone były w Bellę. Spodobała mu się młoda, zgrabna dziewczyna z uśmiechem Anioła, więc miał głęboką nadzieję, że jest jedynie siostrą świeżo upieczonego Tatusia, a nie jego kochanką. Szybko odsunął od siebie myśli o kochance, ponieważ nie wierzył w to, że ktoś mógłby być tak bezczelny.

              - Jak widzę, na powitanie noworodka zebrała się cała rodzina – powiedział, wyrażając swoją aprobatę - sądzę jednak, że po przewiezieniu matki i dziecka na salę poporodową będziemy zmuszeni wpuszczać gości w parach. Sądzę, że najpierw powinien odwiedzić ich ojciec i ….

              - Bella - przewożona do odpowiedniej sali Rosalie sama podała imię drugiej osoby.

              - Ja poczekam - zaoponowała szybko dziewczyna, widząc urażoną minę Esme - pierwszeństwo powinien mieć ojciec i babcia, prawda?

              - Esme zdąży się nią nacieszyć - zaśmiała się Rosalie, chociaż była zmęczona i obolała - tym razem pierwszeństwo ma mój Emmett i matka chrzestna mojej córki. Bo zgodzisz się nią zostać, prawda?

              W oczach Belli natychmiast stanęły łzy, chociaż niedawno obiecała sobie, że nigdy więcej nie będzie płakać. Zdawała sobie doskonale sprawę, jaką odpowiedzialność niesie ze sobą bycie matką chrzestną maleńkiego dziecka i nie była pewna, czy jest w stanie nią zostać. Nie była bogata, więc nie będzie jej stać na kosztowne prezenty.

              - Ja… Rossie … twoja córka zasługuje na kogoś lepszego - wyszeptała ze smutkiem.

              - Nie ma osoby, która bardziej by się do tego nadawała niż ty - zaśmiał się Emmett - kochasz dzieci, więc nie waż się odmówić miłości mojej córce, bo sam się z tobą policzę, siostrzyczko.

              - Dziękuję - powiedziała Bella, płacząc ze szczęścia - nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy. Dziękuję wam za wszystko. Nie zawiodę was.

              Emmett natychmiast chwycił dziewczynę w ramiona, a Rosalie zaczęła się cichutko śmiać, będąc już w drodze do odpowiedniej sali. W tej chwili blondynka uwierzyła, że w je rodzinie zaczyna się układać. Nie przeszkadzało jej nawet ciche popłakiwanie jej maleńkiej córeczki, którą trzymała uparcie w ramionach.

              Chwilę po tym, jak zadowolona z siebie kobieta zajęła przeznaczone dla niej łóżko, a pielęgniarka położyła w specjalnym łóżeczku dla noworodków jej córkę, w sali pojawili się pierwsi goście. Bella natychmiast podeszła do Rosalie, by delikatnie ją uściskać, dziękując za wszystko, co dla niej zrobiła. Rossie w końcu poczuła, że ma przy sobie brakującą siostrę, której tak naprawdę nigdy nie miała. Marzyła jednocześnie o tym, by Bella zaprzyjaźniła się również z Alice, do której trudno było dotrzeć od śmierci Melody. Chciała, by Isabella Marie Swan stała się częścią rodziny Cullenów.

              - Nie mogę uwierzyć, że stworzyliśmy razem coś tak pięknego - zaśmiał się przez łzy Emmett, gdy spoglądał na swoją córeczkę. Po chwili Bella ustąpiła mu miejsca obok Rosalie, więc przytulił delikatnie i czule żonę.

              Dziewczyna musiała odwrócić wzrok od darzącej się miłością pary, ponieważ przypomniały jej się pierwsze dni po porodzie. Jedyną osobą, która wówczas mogła ją przytulić była matka Sama. Nie miała obok siebie ukochanego Mężczyzny, z którym mogłaby dzielić radość ze stworzenia nowego życia. Jednak kochała już wówczas nowo narodzone dziecko, nawet jeśli wiedziała, że ich życie nie będzie łatwe.

              Spojrzała więc na maleńką, różowiutką twarzyczkę nowo narodzonej dziewczynki i uśmiechnęła się szczęśliwa wiedząc, że czeka ją o wiele łatwiejsze życie niż jej syna. Chociaż pragnęła, by wszystkie dzieci miały szczęśliwe i pełne miłości dzieciństwo, cieszyła się z tego, że chociaż garstka z nich tego doświadczy. Jej córka chrzestna będzie miała dwoje, kochających siebie i ją rodziców, wielki dom i zero kłopotów finansowych, oraz to, co najważniejsze - miłość.

              - Jest śliczna - powiedziała w końcu łamiącym się głosem - w waszej rodzinie będzie najszczęśliwszym dzieckiem pod słońcem.

              - Bella - jęknęła zbolałym głosem Rosalie - ty też należysz do tej rodziny, nawet jeśli dzieli nas nazwisko. Jesteś dla mnie jak siostra, chociaż znamy się krótko.

              - Dziękuję ci, Rosalie - odrzekła Bella, odwracając się w stronę dziewczyny - to wiele dla mnie znaczy, ponieważ… ponieważ nigdy tak naprawdę nie miałam rodzeństwa. To znaczy… gdzieś tam jest moja siostra, którą widziałam ostatni raz, gdy byłam bardzo maleńka - zaśmiała się smutno dziewczyna - brakowało mi jej w ciężkich chwilach i brakuje teraz, nawet jeśli mam was. Jesteście dla mnie jak rodzina, której nawet nie pamiętam. Kocham was. Nie zawiodę was i będę dobrą matką chrzestną dla waszej córki, nawet jeśli to wielka odpowiedzialność.

              - Bella jesteś dla mnie siostrą, o której marzyłam - zaśmiała się cichutko Rosalie - nie chcę nikogo innego w roli matki chrzestnej mojej córki, więc nawet nie próbuj się wymigać. My też cię kochamy i chyba nadeszła pora, byś w to uwierzyła, prawda?

              Odwróciwszy się w stronę szczęśliwych rodziców, Bella dostrzegła w oczach Rosalie łzy. Uśmiechnęła się do niej, przeganiając smutek z własnej twarzy, po czym podeszła do nich i uściskała kolejno. W końcu wyszła z salki, wpatrując się niemo w podłogę.

              - Czy coś się stało? - zapytała natychmiast Alice.

              - Coś z Rosalie jest nie tak? - dodała spanikowana Esme.

              - Nie - zaśmiała się w odpowiedzi dziewczyna - z nimi jak najbardziej w porządku, tylko… nie przejmujcie się mną i cieszcie narodzinami kolejnego członka rodziny. Esme, Carlisle chyba możecie wejść zobaczyć wnuczkę - dziewczyna po raz kolejny zaśmiała się smutno - tatuś nie ma zamiaru opuścić swoich księżniczek.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin