Elizabeth Baxter chrześcijańska heroldka.rtf

(28 KB) Pobierz

Elizabeth Baxter

 

 

 

CHRZEŚCIJAŃSKA HEROLDKA

 

 

 

W Evesham, w pięknej dolinie, przez którą przepływa rzeka Avon, 16 grudnia 1837 roku serce Thomasa i Edith Foster rozradowało się z powo­du narodzin ich córki, Elizabeth. Kiedy patrzyli na tę mała istotkę, nie zda­wali sobie sprawy, że jej przeznaczeniem było zmieniać tłumy. Elizabeth Foster stała się współwydawcą czasopisma "Chrześcijański Herold" (Christian Herald); poprzez jej pełne poświecenia życie chrześcijańskie oraz służ­bę piórem i słowem, zbawienie, uświęcenie i uzdrowienie dotarło do wielu ludzi.

 

 

Elizabeth wiele zawdzięczała swemu ojcu, który będąc Kwakrem, po­siadał niewzruszoną wiarę i zasady. Jej matka była gorliwą członkinią Koś­cioła Anglikańskiego i w takiej atmosferze dziecko było wychowywane i ćwiczone. Podczas wyborów, do domu przy High Street przychodzili kan­dydaci Partii Liberalnej. Młoda dziewczynka w ciszy przykucała pod stołem, słuchając opowiadań o przebiegu parlamentarnych bitew.

 

 

Na temat znaczenia religii w jej domu, powiedziała:

 

"Zrodzona z bogobojnych rodziców, którzy ściśle przestrzegali Dnia Pań­skiego i rodzinnych modlitw, byłam zupełnie nieświadoma rzeczy ducho­wych. Tak jak inne dzieci, należące do Kościoła Anglikańskiego, nauczono mnie Katechizmu Kościelnego; przez cały czas powtarzałam słowa, że po­przez chrzest stałam się 'członkiem Chrystusa, dzieckiem Bożym i dziedziczką Królestwa Niebieskiego'. Nie potrafiłam powiedzieć co to znaczy, lecz wie­działam, że jeśli to cokolwiek znaczyło, musi to mieć do czynienia z Bo­giem; że jest to coś realnego, co na pewno nie przydarzyło się mnie.

 

Potem zainteresowały mnie obietnice, uczynione Bogu w moim imieniu przez ojca i matkę chrzestnych, że 'wyrzekam się diabła i wszystkich jego dzieł, próżnego przepychu i chwały tego świata, z wszystkimi jego pożądliwościami oraz cielesnych pragnień ciała, tak iż nie będą one mną kiero­wać, ani ja za nimi podążać.'

 

Co to oznaczało? Była to dla mnie rzecz o największym znaczeniu. Chciałam wiedzieć, do czego mam nie dopuścić; na ile byłam osobiście od­powiedzialna."

 

 

Po lekcji bierzmowania, Elizabeth została, aby spytać wikarego, czy za­nim została bierzmowana, była odpowiedzialna za te obietnice. Kiedy "Wi­kary Chrystusa" pośpiesznie powiedział jej "do widzenia", odczuła gorycz. To samo pytanie zostało postawione dwóm innym księżom, z których ża­den nie udzielił jej wystarczającej odpowiedzi. Powiedziała: „Pytanie pozo­stało bez odpowiedzi, a ja pozostałam bez zbawienia".

 

 

Do jedenastego roku życia Elizabeth pobierała nauki u guwernantki. Potem, przez pięć lat uczęszczała do szkoły z internatem w Worcester. W tym czasie zmieniła się na lepsze i ćwiczyła się w samodyscyplinie. Czy­tała Biblię, lecz nie przemawiało to do niej tak, jakby sobie tego życzyła. Nigdy też nie spotkała nikogo, kto mógłby jej powiedzieć, że nieskończona łaska Boża może pochłonąć jej grzechy.

 

 

Własnymi słowami opisuje ten trudny okres swego życia:

 

"Dla świata byłam radosną, beztroską dziewczyną; lecz często w samot­ności przez wiele godzin wołałam do Boga, aby mi pomógł, nie mając poję­cia, w jaki sposób ta pomoc mogła nadejść. Nie był to żal za grzechy. Nie miałam żadnego szczególnego grzechu na sumieniu, tylko ogólne poczucie bycia złą, coś jak 'straszliwe oczekiwanie sądu i żaru ognia'. Z drugiej stro­ny, wierzyłam, że 'Bóg jest miłością'. Gdybym tylko mogła zobaczyć, w jaki sposób Jego sprawiedliwy gniew za grzech można połączyć z Jego miłością, miałabym pokój. Moje jedyne zrozumienie ofiary Chrystusa było takie, że umarł On męczeńską śmiercią, kończąc Swoje święte, nie zrozumiane przez innych życie miłości".

 

 

Śmierć jej ojca, który zmarł, gdy Elizabeth miała osiemnaście lat, bardzo ją dotknęła. Kochała go tak, jak nikogo na ziemi. Przy jego grobie ślubowa­ła, że z chęcią zrezygnowała by z możliwości widzenia lub słyszenia, gdyby tylko mogła się dowiedzieć, w jaki sposób można odrzucić grzech. Po jego śmierci spędziła jakiś czas z wujem, który był wikarym w Suffolk. Będąc tam, odwiedziła umierającą dziewczynę, która spytała: "Panno Foster, czy znasz drogę?" Mogła tylko odpowiedzieć: "Oddałabym cały świat, aby poznać drogę. Jeśli chcesz, mogę zamknąć drzwi i modlić się do Boga za nas obie, aby On pokazał nam drogę". Potem pomodliła się, prosząc, aby obie mogły poznać drogę zbawienia.

 

 

Po krótkim czasie, umierająca dziewczyna posłała swej przyjaciółce wia­domość: "Powiedzcie pannie Foster, że znalazłam drogę". Nieukojone ser­ce Elizabeth doświadczyło czegoś na podobieństwo zazdrości i z chęcią zamieniłaby się z nią miejscami. Kiedy oglądała z okna procesję pogrzebo­wą, jej pełne bólu serce westchnęło: "O, Boże, pokaż mi również jak Cię znaleźć!"

 

 

Odpowiedź na jej modlitwę przyszła poprzez jej byłą przyjaciółkę ze szkoły, Caroline Smith, która niedawno straciła swego ojca i chciała pocie­szyć Elizabeth w jej smutku. Ona sama znalazła drogę do Chrystusa poprzez wielebnego Roberta Aitkena z Pendeen. Caroline otworzyła Biblię na księ­dze Izajasza 53:6: "Wszyscy jak owce zbłądziliśmy... a Pan jego dot­knął karą za winę nas wszystkich."

 

 

Później, na temat tego nigdy nie zapomnianego czasu, Elizabeth powie­działa: "Słowa były mi znajome; jednak kiedy ona je wypowiadała, padło na nie światło Ducha Świętego. Zobaczyłam, jak wszystkie moje grzechy spo­częły na Jezusie; cała moja dusza pochyliła się w niewysłowionym uwielbie­niu... Bez słowa, bez formalnej modlitwy, Jezus objawił mi się jako 'sprawie­dliwy i usprawiedliwiający tego, który wierzy'. Miałam to, za czym tęskni­łam - społeczność z Bogiem, w której Jezus przemawiał do mnie, a ja do Niego.

 

Przez wiele nocy nie wystarczało mi czasu na spanie. On sprawił, że bez problemu mogłam poświęcić dla Niego wszystko; było to zupełnie naturalne. Tańce, sztuka, powieści, modne stroje, klejnoty, rysunki itp., to wszystko umar­ło dla mnie poprzez pochłaniającą moc nowego wewnętrznego życia. Od­czułam, że posiadam wiedzę, która może uratować ludzi od piekła i prawie cały czas wykorzystywałam na rozmowy z ludźmi, próbując przyprowadzić ich do Chrystusa."

 

 

Jej rodzina nie mogła tego zrozumieć, a dawni przyjaciele mijali ją na ulicy, jakby popełniła przestępstwo. Ona jednak uchwyciła się swego Zba­wiciela i wszędzie świadczyła o Nim i dla Niego. Jej serce, przepełnione miłością do Chrystusa, pragnęło więcej i więcej z Jego łaski. Bóg stawia na naszej drodze zarówno książki, jak i ludzi, aby pomóc nam odkryć większe wyżyny i głębie Jego łaski. Obie te rzeczy miały swój udział w życiu Elizabeth w tym czasie prób.

 

 

Na temat książek, powiedziała:

 

"Kilka miesięcy później, ponad pół roku po moim nawróceniu, odczu­wałam potrzebę głębszej pracy łaski, chociaż przez cały czas widziałam, jak Bóg zbawia ludzi. W moje ręce trafiło kilka numerów "Przewodnika do Świętości", w których był artykuł Phoebe Palmer. Zaniosłam to przed Pana i w tamtym miejscu i czasie oddałam swoje życie jako żywą ofiarę i przyjęłam oczyszczenie z wszelkich grzechów, tak jak to wtedy rozumiałam; w pew­nym sensie, przyjęłam Ducha Świętego."

 

 

Znajomość z wielebnym Aitkin z Pendeen, potężnym mężem Bożym, okazała się być niewypowiedzianym błogosławieństwem. Oto w jaki spo­sób Elizabeth go opisuje:

 

"Bardzo podniósł mnie na duchu... słyszałam wielu błogosławionych kaznodziejów Ewangelii, lecz na nikim nie spoczywała taka moc z wysokoś­ci. Jego pełnia modlitwy, intensywność, poznanie Pisma i obecność Boża, która zawsze była z nim, otworzyła nowe perspektywy w moim życiu ducho­wym. Miałam większą świadomość Boga, lepsze zrozumienie Biblii i głębsze poświęcenie Bogu i Jego służbie.

 

Od tego czasu przez osiem lat moje życie wydawało się wzrastać z mocy w moc. Bóg dał mi tylko małe pole do działania w małym mieście i otacza­jących je wioskach, lecz błogosławił tę pracę i poprzez korespondencję oraz artykuły na temat Biblii, mój upływ na ludzi wzrastał."

 

 

W 1857 roku, po tym, jak jej dom rodzinny w Evesham rozpadł się, wielebny Pennefather wraz z żoną zaprosili ją do Mildmay. Przyjąwszy ich zaproszenie, Elizabeth została przełożoną diakonis, projektując dobrze zna­ny czepek Mildmay i strój dla diakonis, który od tej pory zaczęła nosić. Praca w Mildmay zaprowadziła ją do biednych dzielnic Wschodniego Lon­dynu, gdzie podczas epidemii cholery bez ustanku i w pełni poświęcenia usługiwała chorym i umierającym.

 

Po dwóch latach w Mildmay okoliczności zmusiły ją do rezygnacji. Kie­dy z gorliwością czekała, aby Bóg objawił jej następny krok w życiu, oferta małżeńska ze strony Michaela Baxtera zaskoczyła trzydziestojednoletnią dia­konisę. Baxter napisał książkę zatytułowaną "Louis Napoleon, Monarcha Świata" (Louis Napoleon, the Destined Monarch of the World), która wywo­łała sensację wśród chrześcijan. Elizabeth przeczytała ją i korespondowała z jej autorem. Jednak dopiero na Konferencji w Mildmay spotkała się z nim osobiście. Michael na zawsze zapamiętał pierwsze spojrzenie na nią; sie­działa przy stole, ubrana w czerń, a jej piękne loki zwisały jej na ramiona.

 

 

Małżeństwo było szczęśliwe i pożyteczne. W biografii Michaela Baxtera, napisanej przez jego syna, odkrywamy część jego osobowości:

 

"Entuzjastyczny kaznodzieja byt pełen czułości i tęsknił za żoną, która podzielałaby jego nadzieje i zainteresowania, która mogłaby współpraco­wać z nim w jego misji. Nawet w kwestii miłości stawiał swoje powołanie na pierwszym miejscu i choć pragnął mieć żonę, o wiele więcej pragnął kogoś, kto tak jak on postawi Boga na pierwszym miejscu. Kogoś, kto podporządku­je osobiste sprany, takie jak wygoda lub bogactwo, wielkiej sprawie szukania zbawienia grzeszników

 

Jego wybór żony zależał od tego, czy będzie ona tak samo jak on trakto­wała szukanie zgubionych i bezbronnych. Nie należał do tych, którzy wy­bierali lekkomyślnie, lub dawali się zwieść przez coś, co nie było prawdziwą miłością. Czekał, aż przyprowadzono mu przeznaczoną dla niego żonę. Czekanie na odpowiednią partnerkę trwało jakiś czas. Kiedy spotkał w Mildway niewiastę, która miała być jego żoną, była to miłość od pierwszego wejrzenia, pełne wdzięczności oddanie się darowi Bożemu."

 

 

Podczas miesiąca poślubnego, panna młoda podeszła do okna, zacieka­wiona znajomym głosem, dobywającym się z zewnątrz. Pan młody prowa­dził nabożeństwo na otwartym powietrzu i ogłaszał, że następnego dnia wieczorem będzie przemawiać kobieta. W taki sposób Elizabeth została partnerką w jego pracy ewangelizacyjnej.

 

 

Dwoje dzieci zostało zrodzonych z tego małżeństwa. Córka, Rachela, przyniosła radość i szczęście na krótkie cztery miesiące, a potem odeszła, pomimo pełnej miłości opieki. Syn, Michael Paget Baxter, który urodził się w następnym roku, przeżył swoich rodziców i kontynuował dzieło swego ojca.

 

 

Po pięciu latach małżeństwa zaczęli dostrzegać inny ważny aspekt Bo­żego celu w ich życiu. Pan Baxter, wielki propagator powtórnego przyjścia Chrystusa wydawał mały miesięcznik, zatytułowany "Znaki Naszych Czasów".

 

Kiedy D. L. Moody prowadził swą kampanię w Londynie, Baxterowie postanowili uczynić ze swego czasopisma tygodnik, na łamach którego in­formowali opinię publiczną o pracy ewangelizacyjnej. Na żonie spoczęły nowe obowiązki - pisanie reportaży, korekta i księgowość.

 

 

Ta praca w połączeniu z codziennymi rozmowami duszpasterskimi, była przyczyną jej przepracowania. Aby odzyskać siły, pani Baxter musiała wyje­chać do Szwajcarii. W taki sposób otworzyło się przed nią jeszcze większe pole misyjne. Podczas prowadzenia nabożeństw w Szwajcarii, spotkała ba­ronową von Gemmingen z Gernsbach w Niemczech. Niewiasta ta zaprosiła ją do siebie.

 

 

Chociaż pastorowie prześcigali się w zaproszeniach na ewangelizacje, po dniu spędzonym na modlitwie i poście, pani Baxter odczuła, że Bóg prowadzi ją do Niemiec. W jej duszy brzmiały słowa: 'Jedź do Gernsbach". "Ależ Panie", pytała, "a co z językiem? Wiesz, że nie znam niemieckiego". "Nigdy nie zapomnę odpowiedzi" napisała, "Nie były to słyszalne słowa, lecz zgłębi duszy przyszła odpowiedź: 'Ja znam i jadę tam z tobą.' "

 

 

Następnego ranka opowiedziała mężowi, w jaki sposób odczuła w du­szy Boże powołanie jej do Niemiec. "Musisz czynić to, co Bóg ci nakazał", odpowiedział. Przyjaciele próbowali odwieść ją od tej podróży. "Lecz Bóg i mój mąż byli jednomyślni i to uprościło całą sprawę", wyjaśniła, "i postanowiłam po­jechać do Gernsbach ". Bóg również nie zawiódł swej wysłanniczki w kwestii języka. Pani Baxter napisała:

 

"Zeszłam na dół do Pani von Gemmingen i powiedziałam jej, że Bóg posyła mnie tego wieczoru do Schauern, abym powiedziała coś zgromadzo­nym tam ludziom. Baronowa przez dłuższy czas próbowała różnych argu­mentów, aby odwieść mnie od tego zamiaru, a ponieważ nie udało jej się, zaprowadziła mnie do swego męża, który powiedział mi, że jeśli tam pójdę, wystawię się na pośmiewisko. Odpowiedziałam, że nie obchodzi mnie jak głupio wyglądam przed ludźmi, jeśli tylko wykonuję wolę Bożą.

 

Baron wydawał się nie rozumieć lub nie wierzyć, że Bóg tam mnie posy­ła. Wtedy baronowa powiedziała: 'Na dole przebywa diakonisa, która uczy w przedszkolu. Idź do niej i jeśli zrozumie, że chcesz mieć spotkanie w jej klasie, wtedy uwierzę, że Bóg cię tam posyła'. Święty spokój ogarnął mojego ducha i kiedy znalazłam się w pokoju, w którym siedziała diakonisa, potra­fiłam wypowiedzieć wystarczającą ilość słów po niemiecku, by przedstawić swą prośbę. Kobieta zgodziła się i powiedziała, że zbierze kobiety na umówio­ną godzinę.

 

Używając angielsko-francuskiej Biblii, Bóg pozwolił mi tego wieczora wygłosić mały wykład Biblijny, który jak mi powiedziano, został przez więk­szość zrozumiany. Było to naprawdę dzieło Pana, gdyż badeńska odmiana języka niemieckiego jest szczególnym dialektem, którego wcześniej nie sły­szałam. Bóg jednak równie dobrze może uzdolnić nas do głoszenia lub nauczania, jak i sprawić, że ludzie zrozumieją to, co On mówi przez swego sługę. Tego wieczoru Bóg uczynił obie te rzeczy i jedna osoba wyznała, że znalazła pokój; po pewnym czasie cała jej rodzina nawróciła się do Pana całym sercem.

 

W czasie mojej ponad półgodzinnej mowy dwa lub trzy razy zwróciłam się do przyjaciółki, aby pomogła mi znaleźć słowo; to wahanie trwało jed­nak tylko chwilę; chociaż nie byłam pewna wszystkich wypowiadanych słów, wygłosiłam kazanie. Twarze ludzi pokazały mi, że rozumieli to, co jest mówio­ne. To był początek błogosławieństwa; poprowadziłam kilka spotkań podobnych do tego pierwszego. Sam baron przyszedł na drugie spotkanie i był bardzo zdumiony tym, co zobaczył. Jednak przy stole, w sklepach lub pod­czas czytania czegoś innego niż Słowo Boże, nie potrafiłam porozumieć się po niemiecku".

 

 

Bóg przygotowywał swoje narzędzie do czegoś większego. Aby móc pocieszać innych i przynieść im uzdrowienie, sama musiała poznać głębię bólu i cierpienia. Została dotknięta złośliwą formą nerwobólów, przez które całe noce spędzała w mękach.

 

Listy, które pisała w tym czasie do swego męża, pokazują, że rozumiała Boży cel w tym szczególnym doświadczeniu.

 

 

"Marzec, 1880. wierzę, że zbliżam się do końca tego cierpienia i upoko­rzenia, gdyż Bóg coraz wyraźniej pokazuje mi, w jaki sposób samowolnie chciałam Mu służyć. On wie, że żyję tylko po to, by Mu służyć, lecz musi to być Jego sposób, Jego czas a także Jego siła; niech będzie błogosławiony."

 

 

Kilka dni później: Bóg uczy mnie pokory, tak jak nigdy dotąd. On jest tak wierny. Niech każdy ślad mojego ja zostanie usunięty, a wtedy Bóg bę­dzie mógł wykonać całą Swoją wolę we mnie. On nie może nam zaufać i obdarzyć nas mocą, jeśli pozostaje w nas coś z naszego własnego ja. Mógł­by nauczyć mnie w inny sposób, lecz nie byłam na tyle pokorna, więc mu­siał użyć laski. Laska twoja i kij twój mnie pocieszają" .

 

 

Inna wzmianka:

 

"Och, módl się, by moje życie mogło być od tej pory podobne do Getsemane. Uwolnienie od bólu napawa mnie lękiem. Moje życie musi należeć do Niego bardziej niż kiedykolwiek. Odczuwam głębokie współczucie dla tych, którzy cierpią, wydaje mi się, że rozumiem Chrystusa".

 

 

Ci, którzy doświadczyli głębszego przeżycia łaski, często popełniają błąd popadania w nadmierny nad nim zachwyt, zamiast zaakceptować także Boże karcenie, które jest po to, aby odkryć naszą nicość i Jego Wszechmoc. Gdyby pani Baxter nie poznała tego boskiego upokorzenia, jej artykuły nigdy nie mogłyby pomóc niezliczonym chrześcijanom.

 

 

W artykule napisanym w marcu 1887 roku, powiedziała:

 

"Nie wiedziałam, jak bardzo w tym czasie byłam zajęta sobą i swoją własną świętością. Popadłam w duchową pychę. To otworzyło drogę innym grzechom. Byłam bardzo zawiedziona sobą; czułam się tak, jakby Bóg mnie opuścił. Stworzyłam sobie bardzo wysoki i ascetyczny poziom, lecz upadłam o wiele niżej; i chociaż wołałam do Boga dniem i nocą przez całe godziny, moja dawna radość i pokój nie wróciły.

 

W 1873 roku po raz pierwszy zobaczyłam książkę "Radość w Jezusie", autorstwa W. E. Boardmana. Kiedy ją czytałam, moje oczy zostały otwarte i zobaczyłam, że przez cały ten czas zajmowałam się sobą, zamiast postępo­wać zgodnie z moim pierwszym poświeceniem się Bogu i pozwolić Mu zająć się mną. Całe moje zaufanie do własnego doświadczenia, jako czegoś, co może zbawić, odeszło. To prawda, że moje stare doświadczenia znów ożyły, lecz ja byłam po boskiej stronie tego wszystkiego i widziałam Jezusa, który był moim uświęceniem, który przebywał we mnie, aby być we mnie cierpli­wością, miłością i wszystkim, czego potrzebowałam.

 

Od tego czasu Bóg kształtuje moje sumienie. Chroniąc mnie od grzechu, gdy Mu ufam, uczy mnie czasami Swojego podejścia do grzechu, przez co rzeczy, które rok temu nie były dla mnie grzechem, teraz nim są. Jednak walka jest rozstrzygnięta; bitwa należy do Pana. On oczyszcza, pomaga, walczy. Ufam Mu i chwalę Go. On nauczył mnie tej samej błogosławionej wiary dla ciała i dla duszy."

 

 

Relacja z życia Pani Baxter nie byłaby pełna bez kilku słów na temat "Bethshan", domu przeznaczonego dla uzdrowienia i uświęcenia. Ta błogo­sławiona inwestycja była owocem zainteresowania ewangelistów rolą, jaką zajmuje uzdrowienie w służbie Ducha Świętego.

 

 

Wcześniej pani Baxter zapoznała się ze służbą pastora Stockmayera w Hauptweil, Samuela Sellersa w Mannedorf i innych kaznodziejów euro­pejskich. W związku z tym została w Anglii poproszona o złożenie świadec­twa pokazującego Bożą wierność wobec wszystkich, którzy ufają, że On zaspokoi wszelkie potrzeby ich ciała, duszy i ducha.

 

 

W tym czasie w Ameryce, doktor Cullis z Bostonu, zrozpaczony po stracie swej młodej żony, doświadczył głębokiej jedności z Bogiem. Założył dom, w którym Boża moc uzdrawiała pacjentów, uznanych przez lekarzy za nieuleczalnie chorych.

 

Podobnie też w Anglii W. E. Boardman doświadczył nowej łaski i mógł powiedzieć: "Wydaje mi się, że pływam w Bogu i w Jego woli, tak jak ptak w powietrzu, lub jak ryba w morzu". Zajmując się pracą ewangelizacyjną w Ameryce, odwiedził Dr Cullisa i poznał metody, używane w jego pracy. Po powrocie do Londynu rozpoczął podobną działalność w wynajętym lo­kalu w Metropolis, co doprowadziło do powstania "Bethshan".

 

 

Pani Baxter, Boża służebnica, zaangażowała się w tę pracę i po jakimś czasie stała się "siłą napędową" tego schronienia dla chorych. Razem z mężem udzielali pomocy finansowej; codziennie też prowadzili studia Biblijne dla tych, którzy pragnęli poznać Boży cel w każdym trudnym doświadczeniu. Cierpiący ludzie poznali głębsze życie w Jezusie; wielka też była radość tych, którzy znaleźli uzdrowienie ciała po tym, jak Pocieszyciel zaspokoił głębszą potrzebę ich dusz. Uświęcenie i uzdrowienie zależały od siebie nawzajem.

 

 

Pisząc o pracy w "Bethshan", wspomina:

 

"Miało tam miejsce wiele uzdrowień, wiele dusz doświadczyło błogosła­wieństwa... Andrew Murray z Cape Town był jednym z gości. Bardzo po­ważnie potraktował Boże uzdrowienie i tak był przekonany o tym, że zaufał Panu w kwestii uzdrowienia samego siebie, pomógł wielu innym, a później napisał książkę na ten temat."

 

 

Kiedy kilku jej współpracowników zostało powołanych do innej służ­by, pani Baxter doszła do wniosku, że ten typ służby wypełnił swój cel. Jej świadectwa dotarły na krańce ziemi poprzez stronice "Chrześcijańskiego Herolda", a także naocznych świadków.

 

Potem zajęła się pracą wśród ginących tłumów w kraju i za granicą, co zaowocowało otworzeniem Szkoły Misyjnej, w której wielu młodych ludzi otrzymało chrześcijańską edukację, zanim posłuszni Bożemu wezwaniu udali się na pole misyjne.

 

 

W towarzystwie pastora i pani Stockmayer, pani Baxter odbyła podróż po świecie, wypełniając obietnicę: "Będziecie mi świadkami... aż po krańce ziemi". Owocem jej głębokiego duchowego życia było czterdzieści książek na temat chrześcijańskiego doświadczenia, poza tym liczne broszu­ry i cotygodniowe artykuły oraz studia Biblijne w "Chrześcijańskim Herol­dzie" i innych czasopismach.

 

 

W wieku osiemdziesięciu dwóch lat pani Baxter zakończyła swe uży­teczne życie. Kiedy Bóg zabrał ją do siebie 19 grudnia 1926 roku, była wdową od szesnastu lat. Jej pisma wciąż wywierają wielki wpływ na ludzi. Przed śmiercią wypowiedziała słowa, przez które chciała być zapamiętana i które umieszczono w specjalnej książce do nabożeństwa, przygotowanej na jej pogrzeb: "Kiedykolwiek zostanę odwołana z tego świata, chciałabym, aby moim świadectwem było: Bóg jest wierny."

 

 

 

CYTATY ELIZABETH BAXTER

 

 

 

Bóg objawia się jako wielki "Ja jestem ", a Pan Jezus podczas Swej służby na ziemi, wiele razy mówił o Sobie jako "Ja jestem". Teraz ludzie prawie zawsze mówią nam kim są i jak się czują. Niektórzy mówią: "Jestem nieświadomy!”; inni: "Jestem tak grzeszny"; inni: "Jes­tem tak głupi"; inni: "Jestem tak nieśmiały". Kiedy jednak Duch Święty obejmuje nas w posiadanie, zamyka wszystkie "ja jestem" naszej natury i zwraca nas w stronę wielkiego "Ja Jestem", Boga.

 

Życie, w którym Bóg jest "Ja Jestem" jest wspaniałym życiem; stajemy obok Pana i mówimy: "Jestem niczym"; albo idziemy jeszcze niżej, tak jak Ten, Który był "cichy i pokornego serca" i mówimy. "Nie mogę sam z siebie nic uczynić" (Jan 5:30). Jest to życie, w którym niczego nie oczekujemy od siebie, w którym wiemy, że Bóg niczego od nas nie oczekuje, a jeśli nasi bracia czegoś oczekują, nie ma to dla nas znaczenia, ponieważ nasze życie "jest ukryte z Chrystusem w Bogu ".

 

 

Największą przeszkodą są nasze starania, aby pomóc Bogu w Jego pracy. Jednej rzeczy On nigdy nie zrobi - nigdy nie zmiesza swojej pracy z twoją. Poddaj Mu się bezwarunkowo. Mówisz: "jestem sła­by"; i tak jest; lecz prawdziwy "Ja Jestem" dołącza do Swego imienia "Wszechmocny Bóg".

 

 

Gdzie Bóg jest wszechmocny? Tam, gdzie przebywa. Pozwól Ducho­wi Świętemu zstąpić na ciebie i przebywać w tobie, a wtedy Jego Wszechmoc będzie z tobą dokądkolwiek pójdziesz. Jeśli szatan kusi cię dawnym grzechem, w Tym, Który przebywa w Tobie jest wszech­moc i nie musisz się obawiać, czy pokuszenie zostanie pokonane czy nie. Bóg jest tego pewny, chociaż ty nie jesteś.

 

Czy „ja jestem" naszego życia będzi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin