Sadow Siergiej - Rzecz o zblakanej duszy tom 1 i 2 (POLiSH eBook-Pern).doc

(2612 KB) Pobierz

Siergiej Sadow

Rzecz o zbłąkanej duszy

Przełożyła Ewa Skórska


Część pierwsza

Zbłąkana dusza


Rozdział 1

Wracałem z zajęć w dość parszywym humorzewdałem się w bójkę z jednym z moich zaprzysięgłych wrogów. Nie, żebym się skarżył, ale czy można mówić o uczciwej walce, gdy przeciwnik jest dwadzieścia kilo cięższy? Pod okiem miałem niezłą śliwę... Tak w ogóle unikam brutalnej przemocy. Żywię głębokie przekonanie, że siłowe rozwiązania nie mają większego sensu, a w sporach zawsze lepiej posłużyć się sprytem i inteligencją. Ale cóż, czasem nie da się inaczej, trzeba stanąć do walki, żeby nie zostać nazwanym tchórzem.

Wracając, spostrzegłem wujka, który stał sobie z boku, usiłując nie rzucać się w oczy. No dobrze, z tym nie rzucać się w oczy trochę jednak przesadziłemskrzydlaci zawsze zwracają na siebie uwagę, choć, z drugiej strony, jego obecność nie była żadną sensacją. Od czasu, gdy wielki władca i reformator Gorujan zawarł z nimi pokój, skrzydlaci często bywają w naszych miastach, a my w ich. Tak właściwie to nazywają się inaczej, a skrzydlaci to przezwiskooni z kolei mówią na nas ogoniaści.

Muszę powiedzieć, że wujek nie jest w naszym domu mile widziany; ojciec nawet mówi czasem, że nie ma bratagardzi nim za to, że ten został aniołem, uważając, że to hańba dla całego naszego rodu.

Nasza rodzina jest znana do piątego pokolenia!powtarza często ojciec.I wszyscy moi przodkowie byli porządnymi diabłami, a tu co? Jeden został skrzydlatym! Wstyd i hańba!

Ale ja podejrzewam, że nie do końca o to chodzi. Po prostu moja mama od dawna prowadzi z ojcem nierówną walkę o dobre maniery przy stole i ciągle stawia mu brata za przykład. Ojcu bardzo się to nie podoba i dlatego tyle mówi o hańbie, chociaż to, co zrobił wujek, od dawna nie jest za takową uważane. Jak powiedział wielki Gorujan, my i skrzydlaci robimy właściwie to samo, z tym, że my karzemy, a oni nagradzają. O co tu walczyć? Nie ma nic złego w tym, że jedni mają ogon, a inni skrzydła. Pod ciężkim brzemieniem wszyscy jesteśmy równi i wszyscy też jesteśmy równi wobec Niego. Ale o Nim lepiej nie mówić, On nie lubi, gdy diabły wymawiają Jego imię.

Jako się rzekło, ojciec wujka nie trawił, a ja przeciwnie, cieszyłem się z jego odwiedzin. I to wcale nie z powodu prezentów, które zawsze przynosił. Po prostu... było mi z nim dobrze. Jednak w tym momencie nie miałem ochoty na spotkanie, dlatego chciałem przemknąć niezauważony. Już myślałem, że mi się udało, gdy na moim ramieniu spoczęła silna dłoń.

Tutaj jesteś, Ezergilu. Westchnąłem i odwróciłem się.

Dzień dobry, wujku Monterrey.

Wujek przez jakiś czas przyglądał się siniakowi pod moim okiem.

Mam nadzieję, że walczyłeś o sprawiedliwośćpowiedział w końcu.

Oczywiście, że nie! Przecież jestem diabłem!obruszyłem się. Nie mam nic przeciwko sprawiedliwości, ale czasem lubię się tak powygłupiać.

O, poznaję, poznaję fatalny wpływ mojego brata!odparł surowo.Tyle razy ci mówiłem...

Że karząc grzesznika, diabeł musi być równie sprawiedliwy, jak anioł nagradzający sprawiedliwego.

Wujaszek prychnął.

Żarty sobie urządzasz?

Ależ skąd, wujku. A co się stało, że wpadłeś w odwiedziny? Myślałem, że wybierasz się do nas w przyszłym tygodniu?

Tak właściwie jestem tu służbowo, idę do waszego ministerstwa karwujek zaklął na myśl o diabelskiej biurokracji.

Aniołowie nie przeklinająupomniałem go.

Mnie wolno, w końcu jestem byłym diabłem. Chyba mogę mieć jakieś stare przyzwyczajenia?odparł zuchwale, jednak widać było, że jest zmieszany.

Może wujekzgodziłem się wspaniałomyślnie.A co tam w ministerstwie?

A, wasi mądrale znów coś namieszali. Jedną duszę przez pomyłkę zagarnęli dla siebie i teraz idę to wyprostować. A ponieważ to i tak po drodze, przyszło mi do głowy, że zajrzę do ciebie. Myślałem, że się ucieszysz.

Cieszę się! Strasznie się cieszę! Wujku, a nie wziąłbyś mnie ze sobą? Proszę!!!

Monterrey z powątpiewaniem obejrzał moje podbite oko.

Myślisz, że możesz się tam zjawić z takim limem?

Pomacałem siniak i popatrzyłem na niego żałośnie.

Proszę...

Rzecz w tym, że mój skrzydlaty krewny jest kurierem nadzwyczajnym. Można by pomyśleć: wielkie mi co, kurier! Ale cały sęk tkwi w słówku nadzwyczajny. Ponieważ jest byłym diabłem, to tam u nich doszli do wniosku, że właśnie on poradzi sobie z tym najlepiej. Słyszałem nawet, że wujek uchodzi za wybitnego specjalistę w swojej dziedzinie. Kiedyś obiecał, że jak nadarzy się okazja, weźmie mnie do ministerstwa kar. No, tak mu się wyrwało (nie wspominałem mu oczywiście o dodanych do kapuśniaku kroplach słabości charakteru), a ponieważ anioł nie może złamać danego słowa, zatem... No i teraz właśnie przyszedł spełnić obietnicęa ja ze śliwą pod okiem! Znałem go doskonale i wiedziałam, że gotów jest przełożyć tę wyprawę na inną okazję, więc musiałem go urobić...

Przecież jestem prawie dorosły! Niedługo skończę sto dwadzieścia lat! Muszę zacząć myśleć o wyborze zawodu! A nuż pójdę pracować do ministerstwa?

Anioł westchnął ze smutkiem.

Wprawdzie jesteś diabłem, ale i tak cię lubięto był nasz dyżurny dowcip.Dobrze, skoro już obiecałem wziąć cię ze sobą, dotrzymam słowa, ale to będzie pierwszy i ostatni raz!

Wydałem okrzyk radości i podskoczyłem na dwa metry w górę.

Nie skacz, nie skacz... Pokaż ten swój uraz... Właściwie należałoby go zostawić w celach wychowawczych, ale...

Wujek dotknął siniaka i zamknął oczy. Poczułem przyjemne ciepło płynące z koniuszków jego palców i chwilę później po stłuczeniu nie zostało nawet wspomnienie.

Super!Pomacałem miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widniało spore limo.Chciałbym umieć robić takie rzeczy! Mógłbym się bić, ile wlezie i nigdy nie byłoby żadnych śladów!Ledwie to powiedziałem, już wiedziałem, że palnąłem głupstwo. Ostatniego zdania w żadnym razie nie należało mówić przy wujkuw końcu jest aniołem!

Ach tak?! Więc chciałbyś nauczyć się leczyć nie po to, żeby pomagać, ale żeby ukrywać swoje występki?!

Nie, wujku, oczywiście, że chciałbym pomagać! Zawsze jestem gotów iść z pomocą, ale przecież czasem można zrobić coś dla siebie...

Nie ma co, diabeł zawsze pozostanie diabłem...

Roześmiałem się. Wujaszek jako demaskator zawsze wyglądał dość zabawnie. Stawał się podobny do groźnego Michała... O, to dopiero był anioł... Do tej pory straszą nim dzieci, to znaczy diablęta. Chwała. Bo... tego... no proszę, nasłuchałem się wujka i o mały włos, a wymówiłbym zakazane imię! Chwała wszystkim, że tamte czasy dawno minęły i teraz między aniołami i diabłami panuje pokój.

Wujek, wcale nieurażony moim śmiechem, pokiwał głową.

Tylko ci w głowie śmichy-chichy, a ja mówię poważnie. Używanie swoich talentów...

Wujaszku, to co, idziemy do tego ministerstwa?

Wujek westchnął.

Aleś ty niecierpliwy, Ezergilu...

Machnął białymi skrzydłami, poczułem strumień powietrza, a potem jakaś siła poderwała mnie nagle do góry, świat zawirował... Tylko raz latałem z wujkiem... jeśli kiedyś zdecyduję się zostać aniołem, to tylko z powodu tych lotów. Kto nigdy nie latał, ten nie zrozumie mojego zachwytu. Rozłożyłem ręce na spotkanie wiatrowi... Śmiałem się i płakałem, byłem wiatrem i promieniem słońca. Ale oto lot dobiegł końca i już stanęliśmy na ziemi. To nie fair! Nie fair! Chcę latać, latać, latać! Ciągle! Zawsze!

Hu, hu! Jesteśmy na miejscu! Zawsze to samo!

Wiem, wujkuwestchnąłem, a potem rozejrzałem się.

Każdy w naszym mieście wie, gdzie znajduje się ministerstwo kar, wszyscy znają ponury majestat tego budynku górującego nad miastem. Ja i wujek skierowaliśmy się do głównego wejścia, obojętnie mijając kolejkę dusz czekających na swój wyrok. Większość zachowywała się spokojnie, ale niektóre usiłowały uciec. No i dokąd niby? To przecież tak, jakby próbować wydostać się z okrętu podwodnego... Zakrzywiona przestrzeń nieodmiennie zawracała śmiałków na poprzednie miejsce. Szczególny przypadek stanowili ci, którzy głośno i natrętnie domagali się adwokata. Cóż, myślę, że ich żądania zostaną spełnione, podobno w piekle jest wielu prawników. Można by ich umieścić razem, że tak powiem, w jednym kotle. Chociaż ja osobiście uważam, że kotły to przeżytek, pozostałość po średniowieczu. Istnieją przecież bardziej wyszukane warianty kar; wystarczyłoby podpatrzeć u ludzi...

Przejście zagrodziło nam dwóch diabłów z widłami. Wujek w milczeniu okazał przepustkę; diabły z nieukrywaną złością patrzyły na jego skrzydła, ale nie mogły go zatrzymać. Obaj strażnicy byli siwowłosistaruszkowie dobiegający dziewięćsetki i zapewne pamiętający słynne bitwy z aniołami... Pewnie ciężko im przywyknąć do nowych czasów, do tego, że aniołowie nie są już naszymi wrogami. A ja to w ogóle nigdy nie rozumiałem, o co właściwie z nimi walczyliśmy. Grzesznicy dla nas, sprawiedliwi dla nichi już! Walczyć o ludzkie dusze? Po co? Przecież i tak to my dostajemy więcej.

Pogrążony w rozmyślaniach nawet nie zauważyłem, że znaleźliśmy się w głównym korytarzu. Dreptałem za wujkiem, który kroczył zamaszyście i przypatrywałem się ponurym stalowym drzwiom po prawej i lewej stronie. Tam, jak wiedziałem z zajęć w szkole, znajduje się właśnie to, dla czego w ogóle istnieją diabły.

Niespodziewanie wujek zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Wyhamowałem w ostatniej chwili, zdumiony popatrzyłem na wujka i też zacząłem nasłuchiwać, ale zza drzwi nie dobiegał żaden dźwięk. No proszę, zdolności aniołów znacznie przewyższają nasze! Z drugiej jednak strony, oni nie mogą korzystać z większości swych umiejętnościz powodu moralności...

Wujek podszedł do jednych drzwi i leciutko je uchylił. Usłyszeliśmy przeciągły pijacki śpiew na dwa głosy.

Wujek zajrzał do środka i osłupiał. Ja wsunąłem głowę pod jego łokciem i też zajrzałem, ciekaw, co tak go zaintrygowało.

Na środku pokoju na łańcuchu był podwieszony wielki kocioł, pod którym wesoło huczał Niegasnący Płomień. Obok siedział pijany diabeł, w jednej ręce trzymał widły, drugą obejmował duszę grzesznika. To właśnie oni śpiewali tęskną dumkę na dwa głosy.

Dobry z ciebie ten... no, człowiek, Fiediamówiła dusza plączącym się językiem.

Nie jestem... iik... człowiekiem. Jestem diabłem, Wania, diabłem i taka już moja czarcia dola! Myślisz, że lubię nosić te diabelskie drwa? Guzik! A muszę, Wania, muszę. Obowiązek.

Jak ja cię rozumiem! Myślisz, że za życia lubiłem zabijać ludzi? Wychodzę z kastetem na ulicę, staję za rogiem, i aż mi serce pęka z żalu! Myślę sobie, zabiję dobrego człowieka i jego dzieci staną się sierotami... I taka mnie żałość brała, że nic, tylko siąść i wyć! Ale cóż począć...

Dobra z ciebie dusza, Wania.

To samo mówię... A jednak kat wcale nie docenił mojej dobroci!

No dobra, Wania, właź z powrotem. Fajnie się z tobą gada, ale właź do kotła.

Yk... Już, już... Teraz do łaźni, a potem znów po setce?

W porządku...

Wujek zamknął drzwi i zerknął na mnie.

Niczego nie widziałeś!szepnął surowo.

Czego nie widziałem?Wzruszyłem ramionami.

Niczegoodparł i poszedł korytarzem dalej. W końcu dotarliśmy do gabinetu administracji.

Zaczekaj tu. Nie powinieneś patrzeć, jak się dorośli kłócą.Wujek otworzył drzwi i wszedł do środka.No, ogoniaści!zawołał.Co żeście tu znowu nawyprawiali?! Znowuście namieszali?

To ty, Monterrey?jęknął ktoś za drzwiami.Tyle razy prosiłem wasze kierownictwo, żeby przysyłali kogoś innego...

O, niedoczekanie twoje...

A potem już nic nie słyszałem, ponieważ ku mojemu ogromnemu żalowi drzwi się zamknęły. Ale nie byłbym diabłem, gdybym nie zaczął podsłuchiwać. Dotknąłem drzwi, dostrajając się, a potem zacząłem ostrożnie wpuszczać słuch do środka. I niemal w tej samej chwili z drzwi wyrosła głowa wujka.

I nie podsłuchiwać!

Pokazałem fantomowi język, chociaż to było głupie. Wujek na pewno przejrzy potem nagranie i zobaczy... No i dobrze. W końcu jestem diabłem czy nie?

Z nudów zacząłem szwendać się po korytarzu, oglądając rysunki na drzwiachmimo wysiłków nie znalazłem dwóch takich samych... W pewnym momencie obok mnie przemknął ktoś z cichym szelestem. Odskoczyłem od kolejnych drzwi i popatrzyłem na fantom... Chociaż nie, to nie był fantom! Tylko ludzka dusza emituje taki blask. Dziwne... Co tutaj robi dusza? Uciekła? Ee, chyba nie. Coś takiego jeszcze nigdy się nie zdarzyło. Zresztą, lśnienie było zbyt jasne jak na duszę grzesznika. A jeśli to nie grzesznik, co by tu robił? Jego miejsce jest gdzie indziej, na górze...

Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej. Ech, gdybym wtedy wiedział, ile wycierpię przez tę głupią duszę, postarałbym się jak najszybciej o niej zapomnieć... A zresztą, może i nie... Niestety, chociaż jestem diabłem, nie potrafię zobaczyć przyszłości.

Wróciłem przed gabinet administratora i ujrzałem tam wujka oraz biegającego wokół niego niskiego, grubiutkiego czarta.

Monterrey, może pan być spokojny, ten błąd zostanie naprawiony. Zwrócimy duszę tego człowieka! Rozumiecie, biurokracja... Chłopcy się pomylili, złapali nie tego, co trzeba...

Mam nadzieję, że nie będę musiał tu wracać?

Ależ co też pan, Monterrey!w głosie administratora dźwięczała czysta groza.Zrobimy wszystko jak należy.

Wtedy pomyślałem, że chyba powinienem opowiedzieć o duszy kręcącej się po korytarzach. Mogłem trzymać język za zębami, bo w sumie, co mnie ta dusza obchodziła? Niech się nią zajmą ci, którzy powinni. Ale jak już mówiłem, nie miałem pojęcia o przyszłości, więc odchrząknąłem, żeby zwrócić na siebie uwagę i opowiedziałem o spotkaniu. Moja nowina nie zrobiła najmniejszego wrażenia na administratorze, za to zaintrygowała wujka. Popatrzył pytająco na grubasa, ale ten tylko machnął ręką.

Tak, jest tutaj taka. Trzeci dzień łazi po korytarzach. Zagubiona dusza. Nie może się określić, dokąd ma iść, do nas, czy do was i chyba coś ją jeszcze trzyma na ziemi, bo czasem tam wraca. Obrzydła nam bardziej niż modlitwy grzeszników! Gdyby nie umowa ze skrzydlatymi, już dawno byśmy ją rozwiali.

Wujek popatrzył na mnie jakoś dziwnie, a potem powiedział groźnie do administratora:

No, tylko spróbujcie ją rozwiać! Będziecie mieli takie nieprzyjemności, że...wujek zamilkł znacząco, zaś administrator przełknął ślinę.

Ależ my nie mamy zamiaru nikogo rozwie... ee...

Wujek gestem zmusił go do zamilknięcia i znów spojrzał na mnie.

Kiedy jest początek tej twojej letniej praktyki?

Ee...zacząłem uważnie oglądać sufit.Tak właściwie to jutro...

Wybrałeś sobie już jakieś zadanie?

No wujku, przecież to nie moja wina, że mnie nic...

Rozumiem, że nie znalazłeś. Doskonale. Przyjmijmy więc, że praktykę masz już załatwioną. Przecież szanowny administrator nie odmówi chyba mojej niewielkiej prośbie?

Administrator pokrył się potem.

Ależ oczywiście, że nie, szanowny Monterreyu... Tylko że to nie jest najlepsze miejsce praktyki dla chłopca...

Czy pan myśli, że wysłałbym bratanka do waszej katowni?!oburzył się wujek.Za kogo mnie pan bierze! Chodziło mi o co innego; mój bratanek zajmie się tą zbłąkaną duszą.

Ups...

Ale......

Zgłoś jeśli naruszono regulamin