Kraus Stephen - Białe ściany.doc

(169 KB) Pobierz
Autor: Stephen Kraus

Autor: Stephen Kraus

Tytul: Białe ściany

 

Z "NF" 8/95

 

 

 

   - Jeszcze raz tamto ujęcie - powiedział Jacobson. 

   System zareagował natychmiast. Na monitorze ponownie

pojawił się pierwszy punkt kontrolny. Rybie oko kamery

obserwowało przestrzeń za szklanymi drzwiami, rozległy plac

okolony drzewami oliwkowymi. Tafla drzwi rozsunęła się i

niepewnie weszła przez nie jakaś postać. Wykonując

zbliżenie, obiektyw automatycznie ustawił się tuż nad

ziemią: obserwowana osoba widoczna była teraz w żabiej

perspektywie, zwężając się ku górze tak, że jej twarz była

jednym wielkim nosem. 

   Kamera odjechała do tyłu, przesuwając się na gumowych

paskach. Widoczna teraz pod bardziej naturalnym kątem postać

okazała się kobietą. Robot wydał jej polecenie, które

następnie powtórzył. Ruszyła do przodu z wahaniem, co chwila

spoglądając za siebie, na punkt kontrolny i szklane drzwi,

za którymi świeciło słońce. 

   Układ sterowania robota wydał z siebie cichutki pisk. 

Przez chwilę ciemne, przerażone oczy kobiety były skierowane

prosto w obiektyw. Jacobson wzdrygnął się, ulegając

złudzeniu, że ona może go dostrzec. Obserwowana

przeczesywała nerwowo palcami swoje długie, czarne włosy,

jakby szukając otuchy w ich gęstości i znajomym dotyku.

Uwagę patrzącego zwróciła jej twarz - delikatne rysy o

wystających kościach policzkowych i smutne, zamyślone oczy.

Ale jeszcze bardziej urzekł Jacobsona sposób, w jaki się

poruszała: płynnie, z dystynkcją, jakby kontrolowała każdy

swój ruch. Wyjątkowa precyzja, z jaką stawiała kroki,

towarzyszące temu kołysanie ramion i bioder uświadomiły mu,

jak złożonym mechanizmem jest chodzenie, i że większość

ludzi porusza się bardzo brzydko. 

   Gdy skręciła w następny korytarz, letnie popołudnie,

wciąż widoczne zza przeszklonych drzwi wejściowych, zniknęło

z jej pola widzenia. Posuwała się teraz wzdłuż białych

ścian, rozjaśnionych  mocnym, fluorescencyjnym światłem.

Ostry blask rozproszył delikatne kolory zabarwiające jej

szczupłą twarz; na policzkach rysował się mocny światłocień. 

   Jacobson odchylił się do tyłu na krześle, składając

dłonie w daszek. W gabinecie było ciemno, jarzył się tylko

ekran komputera. Pomieszczenie nie miało okien ani dywanów,

tylko gołe białe ściany, zbyt oddalone, aby mogły przyjąć

nieco światła płynącego z monitora. 

   - Jak nazywa się obiekt? - zapytał Jacobson. Jednocześnie

zastanawiał się, dlaczego właściwie ogląda to nagranie. 

Natknął się na nie przypadkowo, przeskakując z programu na

program. To, jak nazywa się ta kobieta, nie powinno go

obchodzić

   - Podaj powód, dla którego chcesz to wiedzieć. 

   - Nie mam żadnego. Ale powiedz mi.

   Automat odpowiedział dopiero po dłuższej chwili. 

   - Julia Sholokov. 

   - Dlaczego jest tutaj?

   - Ma być modelem do badań nad konstrukcją stawów u

robotów. Przeniesiona z Santa Clara. 

   - Aha - mruknął Jacobson. - Czyj to projekt? 

   - Kirkendahla.

   Kobieta dotarła do drugiego punktu kontrolnego. Krzepki

pracownik obsługi technicznej wyszczotkował jej ubranie, a

następnie kazał założyć specjalne, białe buty. Później

przeszła przez komorę powietrzną i znalazła się w

pomieszczeniu, w którym wzdłuż jednej ściany stały metalowe

szafki na ubranie. Następny pracownik obsługi sprawdził jej

identyfikator i wskazując na szereg wykładanych lśniącymi

kafelkami kabin prysznicowych pokazał jej na migi, aby

przebrała się w czysty, biały kombinezon. Przez cały czas

nie odezwał się do niej ani słowem. Zewnętrzny personel

ograniczał do minimum kontakty z nowymi pracownikami. 

Jacobson nigdy nie mógł zrozumieć dlaczego. Być może, nie

mieli ochoty przekrzykiwać ciągłego ryku filtrów

powietrznych. Albo z góry zakładali, że przybysz nie jest w

stanie wykrztusić z siebie ani słowa, speszony ciągłą

obecnością pilnującego go robota. 

   Julia powoli zdejmowała służbowy strój, wahając się

chwilę przed każdym rozsunięciem zamka błyskawicznego i

spoglądając z niepokojem na towarzyszącego jej pracownika

technicznego. Niepotrzebnie się krępowała; stał odwrócony do

niej plecami. Personel z zewnątrz nigdy nie zagląda do

środka. Za to oko kamery robota cały czas spoczywało na jej

szczupłym ciele o drobnych piersiach. W tej niebiesko -

białej poświacie i unoszącej się wszędzie parze wodnej

kobieta wydawała się odrealniona i aseksualna.  Ale nawet

naga zachowała w ruchach precyzję i płynną grację. 

   W następnym pomieszczeniu inny pracownik wyczyścił

dokładnie jej kombinezon, polecił też nałożyć kaptur i maskę

z filtrem zakrywającą niemal zupełnie usta. 

   - Po co to wszystko? - zapytała kobieta. Głos miała

niższy, niż Jacobson przypuszczał, napięty, z wyczuwalną

nutą niepokoju. Z powodu maski był też nieco chrapliwy. -

Czy jest tu jakieś zanieczyszczenie? 

   Techniczny potrząsnął głową, był bardziej przyjazny niż

poprzednik. To typowe dla personelu wewnętrznego. 

   - Tutaj zaczyna się stuprocentowo czyste, sterylne

środowisko. Teraz ty jesteś zanieczyszczeniem. 

   Kobieta weszła do kolejnej komory powietrznej, wewnątrz

na moment straciła orientację, ale już po chwili zwróciła

się w kierunku wyjącego strumienia powietrza, który zmiótł

najdrobniejsze nawet pyłki z jej skóry. 

   - Dokąd ona idzie? - zapytał Jacobson. W jej postaci, w

jej oczach dostrzegł coś rzadkiego i niezwykle delikatnego,

co przyciągało jego uwagę. Coś, co spowodowało, że zaczął

się o nią niepokoić. 

   - Na rozmowę z dyrektorem - odpowiedział system. 

   Jacobson, pocierając koniuszek nosa, zastanawiał się po

co. 

 

 

   W krystalicznie czystym płynie leżał szablon, wycięty w

krzemie z doskonałą precyzją. Obok przepływały kolejno

zasady: guanina, cytozyna, adenina. Wreszcie pojawiła się ta

właściwa - tymina. Zafalowała nad lustrzaną powierzchnią,

zawirowała, zakręciła się spiralnie i w końcu spadła do

wyżłobionego w matrycy wgłębienia o kształcie litery L. 

Cząsteczki połączyły się. 

   Krępa, czterdziestoletnia kobieta pokiwała głową i

przesunęła dłońmi po pulpicie sterowania.

   - To już ostatni. 

   Jacobson stąpał cicho między białymi ścianami, starając

się nie szurać butami po czystych kafelkach.

   - Dobrze, Alice. Wyłącz to.

   Był roztargniony, nie mógł się skupić na

pracy. Jego myśli krążyły ciągle wokół szczupłej, młodej

kobiety o harmonijnych ruchach. 

   Na skutek elektrycznej wibracji powstała pionowa fala,

która obmyła szablon. Przez chwilę powierzchnia cieczy była

lekko pofalowana, ale zaraz ponownie się wygładziła. 

   - Włóż to do pojemnika - powiedział. - Zabezpiecz osłoną

T-4 z bakteriofagiem. Bedę w swoim biurze. Daj mi znać, gdy

skończysz. 

   Jego asystentka odwróciła się od komputera. Zawsze

siadała zbyt blisko monitora i jej twarz tonęła w

przyćmionej, bursztynowej poświacie.

   - Nie będziesz tego obserwował? 

   Ale Jacobson znikał już w komorze powietrznej. 

 

   - Przełącz na audio.

   System operacyjny posłusznie spełnił polecenie. Julia

przeszła przez rozsuwane drzwi i znalazła się w pustym

pokoju. Z sufitu padało jasne, do bólu oślepiające światło. 

Dyrektor stał przy ścianie na wprost drzwi, trzymając ręce

skrzyżowane na piersiach. Jego głowę zasłaniał kulisty,

odblaskowy hełm, a drobna postać ukryta była w luźnym,

białym stroju. Komora powietrzna zamknęła się. Robot

towarzyszący Julii dyskretnie usunął się w kąt

pomieszczenia. W przestrzeni ograniczonej obiektywem kamery

pozostały dwie osoby. 

   Dyrektor ruszył do przodu, z rękoma wciąż skrzyżowanymi

przed sobą. 

   - Julia Sholokov? - Mówił piskliwym tenorem castrata,

który zabarwiał każde słowo nieuzasadnionym entuzjazmem. 

   Kobieta potwierdziła ruchem głowy i nerwowo rozejrzał się

dookoła, być może szukając czegoś do siedzenia. Ale wewnątrz

nie było żadnych mebli. 

   - Jesteś tancerką, prawda? 

   - Tak. Nie. Byłam. Teraz jestem poborową Stowarzyszenia

Municypiów. 

   Dyrektor puścił mimo uszu ostatnią informację. 

   - Dobrze tańczysz?

   Przez chwilę panowało milczenie.

   - Tak mi się wydaje... proszę pana. 

   Zrobił krok w jej kierunku.

   - Zdejmij ubranie. 

   - Słucham?

   - Zdejmij kombinezon.

   Jacobson wstrzymał oddech z twarzą niemal przyklejoną do

ekranu. Jego palce zacisnęły się na krawędzi biurka. Do

czego ten człowiek zmierza? Musiał przyznać, że dyrektor był

dziwny: dość ograniczony w swoich poglądach,

nieprzewidywalny, łatwo ulegający wzruszeniom. Ale w tym

wypadku to coś innego. Nigdy przedtem nie wykazywał

zainteresowania kobietami... 

   Obraz na chwilę się rozmył, ale ostrość zaraz wróciła.

Julia ściągała swój biały kombinezon, starając się opanować

widoczne drżenie rąk. Podniosła je na moment do góry, aby

uspokoić się, poprawiając włosy, ale dotknęła tylko

plastykowego hełmu. 

   - Tańcz - usłyszała polecenie. 

   Zakryła twarz dłońmi. Być może płakała; jakość obrazu nie

pozwalała Jacobsonowi na lepszą obserwację. 

   Dyrektor postąpił jeszcze krok bliżej.

   - W laboratorium, gdzie pracują nad konstrukcjami stawów,

będziesz musiała być rozebrana. 

   Spojrzała na niego.

   - Naprawdę?

   - Oczywiście. Pracujemy nad budową robotów, które

naśladują ruchy człowieka. Twoje ciało ma służyć za podstawę

ich działania, będziesz ich nauczycielką. A roboty nie noszą

ubrań. 

   Pokiwała głową bez przekonania.

   - Tańcz - powtórzył polecenie.

   Upłynęła minuta, zanim wyciągnęła w bok wyprostowaną

rękę. Następnie uniosła się wysoko na palcach i powoli

uklękła. Zamknęła oczy, próbując odnaleźć rytm w

jednostajnym szumie wentylatorów. Wyprostowałą jedną nogę i

zamarła w bezruchu, aby po chwili zgiąć ją ponownie i

powrócić do wcześniejszej pozycji. Oczy miała cały czas

zamknięte. 

   Dyrektor obserwował jej taniec przez kilka minut.

   - W porządku - rzucił nagle. - Bardzo dobrze.

   Zamarła w bezruchu.

   - Miesiąc temu była tu inna kobieta. Bardzo nerwowa. Nie

mogła opanować dygotania. Ty zachowujesz się stosunkowo

naturalnie. 

   Julia znowu dotknęła ręką hełmu.

   - Co się z nią stało?

   - Nie żyje.

   Jacobson próbował wywnioskować coś więcej z tej

lakonicznej informacji. Zupełnie nie pamiętał tamtej

kobiety, nigdy jej nawet nie spotkał. Ale w głosie dyrektora

nie było ani żalu, ani ironii, ani ostrzeżenia. Suche

stwierdzenie faktu

   Wzrok dyrektora zawisł nieruchomo w przestrzeni, nie

sposób było stwierdzić, gdzie dokładnie patrzy. Julia czuła

się niepewnie i zastanawiała się zapewne, czy już może się

ubrać. 

   - Jak długo mam tu zostać? - zapytała wprost, zdając

sobie sprawę, że zasłużyła na odpowiedź. 

   Dyrektor wydawał się zaskoczony.

   - Myślę, że kilka miesięcy. Musisz zapytać Kirkendahla.

On będzie wiedział najlepiej. 

   Splótł ręce z tyłu i znowu utkwił wzrok gdzieś daleko. 

   - Potrafię sobię wyobrazić, że osoba, która przychodzi tu

po raz pierwszy, czuje się nieswojo. Te wszystkie procedury,

dyscyplina. Tu jest zupełnie inaczej niż na zewnątrz,

nieprawdaż? Mandatowa decentralizacja, wiele różnych rządów

rywalizujących o poborowych. Jak oni to nazywają? Chaos? 

Tutaj tego nie ma. Jest czysto i panuje porządek. Tu jesteś

bezpieczna. Bezpieczniejsza niż gdziekolwiek na Ziemi. Nie

znajdziesz tu śladu najmniejszego zanieczyszczenia,

substancji rakotwórczych czy promieniowania jonizującego. W

powietrzu nie ma cząsteczki, która byłaby większa od wirusa. 

Nie wyobrażam sobie, że musiałbym opuścić to miejsce i wyjść

na zewnątrz. Żaden z nas sobie tego nie wyobraża. 

   Spojrzał jej prosto w twarz. Sprawiał wrażenie, że

uśmiecha się pod hełmem.

   - Możesz się już ubrać. Przykro mi, jeśli cię

zdenerwowałem. Masz tu do wykonania ważną pracę.  Nie mogę

mieć co do ciebie żadnych wątpliwości. 

   - Wyłącz to - powiedział Jacobson. Musiał chwilę

poczekać, aż jego głos się uspokoi. - Do cholery, wyłącz to. 

 

   Jacobson wstał, gwałtownie odstawiając krzesło od końca

długiego stołu. Spotkania zawsze go irytowały. 

   - Jakieś pytania? - rzucił krótko. 

   - Co dzieje się z projektem energii mikrofalowej?

   Spojrzał na siedzącego przy stole młodego realizatora

wspomnianego projektu.

   - Departament Błędów wciąż go analizuje; to wszystko, co

wiem. 

   - Sprawdzają to już trzy miesiące. Od lipca nie mam nic

do roboty. 

   Jacobson westchnął. 

   - Wiem o tym.

   Asystentka Jacobsona, Alice Freeman, podniosła rekę. 

   - Zredukowano nam ostatnio sześć projektów, nad którymi

pracowaliśmy i zwolniono część personelu pomocniczego. Jak

mamy utrzymać to miejsce w aktywności? 

   Rozległy się nerwowe pomrukiwania reszty zebranych

pracowników. 

   Jacobson potarł czoło. Alice miała rację. Ostatnio

kontrakty nie napływały ze zwykłą częstotliwością. Tam na

zewnątrz musiało się coś zmienić; w Chaosie można było

wyczuć niewielkie jeszcze, ale dające się zauważyć

przeobrażenie. 

   - Bywaliśmy już w podobnych sytuacjach wcześniej -

powiedział Jacobson. - Dyrektor zawsze potrafił wyczuć

zmiany, dostosowując do nich naszą pozycję i udawało mu się

utrzymać niezależność tego miejsca. Robi to od dziesięciu

lat. 

   - Pokładasz zbyt dużą wiarę w kogoś, kogo twarzy nikt z

nas nigdy nie widział - cicho skomentowała Alice. 

   - Jakie są jego plany? Czy wiesz coś?

    Jacobson podniósł głowę. Nie był pewien, kto zadał to

pytanie. Mogło paść z ust każdego z dwunastu zgromadzonych

tu, zdenerwowanych ludzi. Nie było wśród nich nikogo, nawet

biorąc pod uwagę tych, co przybyli tu niedawno, kto

wyobrażałby sobie życie na zewnątrz, w chaosie panującym

poza białymi ścianami. A szczególnie daleki był od tego sam

Jacobson. 

   - Dyrektor nie ma do mnie zaufania. 

   Monitor na ścianie rozjaśnił się nagle , ukazując hełm

dyrektora, powiększony do rozmiarów ekranu. W głębi bardzo

niewyraźnie widać było rysy jego twarzy. 

   Dzięki Bogu, pomyślał Jacobson. 

   Z głośników rozległ się podobny w brzmieniu do fletu

głos, oznajmiając bez najmniejszego wstępu:

   - Wiem, że niektórzy z was są niezadowoleni z jakości

powietrza znajdującego się w laboratorium. 

   Kilka osób z personelu zaczęło mówić naraz:

   - Kiedy dostaniemy jakąś nową pracę? 

   - Co się dzieje na zewnątrz? Mamy z nimi coraz mniej

kontaktów. 

   Dyrektor cofnął się krok od kamery. Ręce trzymał

splecione z tyłu. 

   - Chciałem przedstawić wam swoje plany dotyczące

przeniesienia ośmiu środkowych poziomów z klasy 100 do klasy

10. 

   - To jest taśma - jęknął Kirkendahl. - Z tym człowiekiem

nie można nawet normalnie porozmawiać. To zupełna

dehumanizacja. 

   Jacobson przesuwał wzrok od jednej napiętej twarzy do

drugiej czekając, aż ktoś wybuchnie i atmosfera się

rozładuje. Doskonale wiedział, co ma powiedzieć. Powinien im

oznajmić, że dyrektor jest geniuszem, potrafiącym ochronić

swoje królestwo przed wtargnięciem Chaosu. Uwierzyliby mu,

przyjęliby wszystko, cokolwiek by im powiedział. 

   Nie mieli żadnego wyboru. 

 

   Tysiąc laserowych promieni skupiło się w jednym miejscu,

zielone punkciki pędziły jak ławica spłoszonych ryb.  W

pracowni, oddalonej od głównego kompleksu, konstruktorzy

obserwowali monitory komputerów, na których osobne wiązki

lasera odtwarzały kształty rąk, nóg, piersi, pleców. 

Jacobson przyglądał się bacznie formie o świetlistych

konturach, miniaturowej galaktyce jarzących się, zielonych

gwiazdek. 

   - W porządku - powiedział Kirkendahl - odwróć się teraz

do mnie i unieś w górę rękę. Łokieć zgięty. 

   W jego głosie dawało się wyczuć zmęczenie. Wypowiedziane

jednym ciągiem słowa brzmiały bezbarwnie i jednostajnie. 

   Julia odwróciła się lekko, podnosząc ramię. 

   - Nie tak. Próbuję uchwycić zasadę koordynacji bicepsu i

kości ramienia. Postaraj się jeszcze bardziej zgiąć rękę. 

Tak, teraz lepiej. Dobrze. Jeszcze raz. 

   Kirkendahl wstał; wysoki, kanciasty mężczyzna, sztywny

jak spinacz biurowy. 

   - No dobrze. To na razie tyle. Przerwijmy na moment. 

   Lasery zniknęły, a świetlista forma przybrała kształt

kobiety ubranej w czarny, obcisły trykot, obszyty, niczym

kabaretowy kostium, rzędami zielonych lampeczek. Nerwowo

mrugała powiekami, starając się przyzwyczaić do zmienionego

nagle oświetlenia. Jacobson patrzył jej prosto w oczy, ale

nie podał ręki. Tutaj unikało się takich kontaktów. 

   - Nazywam się Alex Jacobson. 

   Lekko skinęła głową. Z jej obojętnego wyrazu twarzy

trudno było cokolwiek wyczytać. Widać, że odebrała już

pierwszą lekcję, jak chronić samą siebie. 

   - Jak długo trwała ta sesja? 

   - Dokładnie nie wiem. Cztery, pięć godzin. 

   Z bliska wyglądała inaczej; kamera nie oddawała

delikatności rysów jej twarzy. Na czole połyskiwały kropelki

potu. 

   - Kirkendahl jest kompletnie pochłonięty swoim projektem,

najwyraźniej stracił poczucie czasu. Powiem mu, żeby nieco

zwolnił tempo. 

   - Czuję się świetnie - poinformowała go chłodno. 

   Spojrzał jej prosto w oczy, zmuszając do odwrócenia

wzroku.

   - Wcale nie jestem tego pewien. Nie uważam też, aby

"świetnie" było tu odpowiednim określeniem na cokolwiek. 

   Przez chwilę przyglądała mu się czujnie, zastanawiając

się, czy można mu ufać. 

   - Masz ochotę czegoś się napić? - zapytał. 

   Jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. 

   - O tak, z przyjemnością. 

   To nie była taka sobie propozycja. Aby przynieść dwie

porcje soku, musiał przejść przez komorę powietrzną i punkt

oczyszczania. Julia wypiła płyn zachłannie jednym długim

łykiem. 

   - Dziękuję. Jesteś tu kimś ważnym? 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin