BARTOSZ R. MUSIA�KOWSKI Kalokagatia I Peter Sadowsky spojrza� do zeszytu na tr�jmian kwadratowy, kt�ry w�a�nie sko�czy� robi�. Zadanie by�o banalne. Nawet nie potrzebowa� zastanawia� si� nad rozwi�zaniem. Wynik wzbudzi� w nim rado��. Osiem. Dla ka�dego innego cz�owieka liczba ta wydawa�aby si� rzecz� najnormalniejsz� w �wiecie, jednak dla niego to by� znak. Zapowied� dnia jutrzejszego. Wielkiego dnia, kiedy to sko�czy osiem lat. Nie mia� jednak czasu na bezowocne rozmy�lania, czeka�o na niego jeszcze dwadzie�cia zada�, a to najbli�sze zdawa�o si� stanowi� wyzwanie. Po stu dwudziestu minutach z satysfakcj� od�o�y� pi�ro. Potrafi� zrobi� wszystkie, radosna my�l pobudza�a umys� m�odego ch�opca. Jego jasnoniebieskie oczy b�yszcza�y triumfem. Iskrzy�y, jak dwie gwiazdy polarne m�wi�ce - jestem wielki. Jednak, gdy przyjrze� si� gwiazdom z bliska, dostrzec mo�na plamy. Ciemne plamy burz�ce idealny obraz. Tak samo, mimo ca�ej euforii, oczy dziecka nosi�y znamiona zm�czenia. Sko�czy� si� wreszcie kolejny dzie� nauki. Dziesi�� godzin �wicze� zar�wno umys�owych, jak i fizycznych. Poza tym trzy d�ugie wyk�ady. Ci�gle mia� w uszach s�owa �ysawego profesora Mullera, m�wi�cego o podstawach budowy sieci neuronowych. Peter wsta� z �awki i podszed� do stolika profesor Gomez. Chcia� jak najszybciej odda� prac� i opu�ci� klas�. Ta kobieta w jaki� niewiadomy spos�b dra�ni�a go. Mimo tego, �e do swoich uczni�w zawsze odnosi�a si� mi�o i grzecznie, ch�opiec mia� wra�enie, �e robi to w wymuszony spos�b. Wizerunku dope�nia�a fizjonomia, nieodparcie kojarz�ca si� ze star� koby��. Po wypowiedzeniu grzeczno�ciowego: �Do widzenia pani profesor�, uda� si� na sto��wk�. Po drodze, mimo szybkiego marszu, ogl�da� korytarze Kompleksu Szkolno-Wychowawczego imienia Nelsona Mandali. Zawsze, gdy tylko mia� chwil� wolnego czasu, a nie zdarza�o si� to prawie nigdy, kocha� przygl�da� si� portretom wielkich tego �wiata. Zawieszone one by�y na �cianach oklejonych niebieskaw� tapet� o fakturze zbli�onej do p��tna. Kiedy mija� jeden ze swoich ulubionych, przedstawiaj�cy Napoleona w stroju konsula, dogoni� go Fritz, kolega z pokoju, specjalizuj�cy si� w lingwistyce. Razem, wymieniaj�c spostrze�enia na temat ostatniego wyk�adu, wkroczyli do sto��wki. Pomieszczenie by�o wysokie, jasne, o powierzchni olbrzymiej hali sportowej. Kolorowe esy-floresy na �cianach mia�y za zadanie uczyni� sal� bardziej przyjazn� dla oka. Ca�o�� jednak psu� ledwo wyczuwalny zapach �rodk�w dezynfekuj�cych. Ch�opczyk usiad� przy swoim stoliku numer 248, po drodze zabieraj�c talerz gor�cego roso�u. Za sto�em jeszcze nikt nie siedzia�, a wi�c pozostali dwaj koledzy jeszcze nie sko�czyli zaj��, a Fritz si� gdzie� zawieruszy�. Jako, �e zupa by�a zbyt ciep�a, aby j� zje��, nie ryzykuj�c poparzenia, Peter zacz�� si� ni� bawi� , ��cz�c i dziel�c, za pomoc� �y�ki, p�ywaj�ce po powierzchni oczka t�uszczu . Te, jakby o�ywione, wymyka�y si�, aby po chwili powr�ci� na dawn� pozycj�. Mi�� zabaw� i gwar, dobiegaj�cy z o�miu tysi�cy m�odych garde�, przerwa� d�wi�k komunikatu dobiegaj�cy z owalnych g�o�nik�w umieszczonych pod sufitem: �Podczas dzisiejszej godziny relaksu b�dziecie mogli wys�ucha� pi�tej i sz�stej symfonii Beethovena. Transmisji b�dzie towarzyszy� notka biograficzna, kt�ra zostanie wy�wietlona na ekranach interkomu. Po tym nale�y przeczyta� obowi�zuj�ce na dzisiaj fragmenty lektur; i tak w kolejno�ci: siedmioletni uczniowie - pi��dziesi�t kolejnych stron Mitologii, o�miolatkowie - siedemdziesi�t Fausta Goethego, najstarsi - doko�czy� D�um� Camusa oraz przeczyta� felieton o dwudziestym wieku Upadek moralno�ci i inne bana�y. Tyle og�osze�, dzi�kuj�. Dobranoc.� Komunikat dyrektora dotyczy� tylko cz�ci uczni�w, bo pozosta�e roczniki mia�y osobn� sto��wk�. Zako�czy�o go podw�jne bicie dzwonu wskazuj�ce, i� min�o wp� do si�dmej. II Rano, pi�tna�cie minut przed lekcj�, Peter uda� si� do swojego tutora - profesora Zahna. Ten, jak zawsze, przywita� go szerokim u�miechem oraz �pedagogicznym� spojrzeniem zza szkie� okular�w. - w czym mog� pom�c, Peter ? - jego weso�o�� by�a tak naturalna, �e nie mo�na go by�o pos�dzi� o jak�kolwiek sztuczno��. - Panie profesorze. Ja chcia�bym zg�osi�, �e co� sta�o si� z moim somnotutorem. Zamiast normalnego programu edukacyjnego mia�em sen. Nie przypomina� on �adnego innego. By� niezwykle wyra�ny i zdawa� si� tak realny. Lata�em w nim, a p�niej skaka�em i �piewa�em, przygrywaj�c sobie na cymba�kach - g�os ch�opca by� pe�en przej�cia. - Niczym si� nie przejmuj. To si� zdarza. Musia� si� przepali� kt�ry� z bezpiecznik�w. Zajmie si� tym kto� z obs�ugi. - pu�ci� oko do podopiecznego - Prawie bym zapomnia�, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Dzi� obiad zjesz razem z rodzicami, a teraz zmykaj na lekcj�. Ostatnie s�owa zag�uszy� radosny okrzyk ch�opca. Rozradowane dziecko pobieg�o na lekcj� etyki. Wizyta rodzic�w by�a jedn� z tych ma�ych iskierek, kt�re rozja�nia�y, raz na p� roku, pobyt w tej samotni, miejscu, gdzie mia�o si� pe�no koleg�w, ale �adnego przyjaciela. Zaj�cia zacz�y si� od wyk�adu na temat halogenk�w i ich zastosowania we wsp�czesnej technice. Najdziwniejsze w tym wszystkim by�o to, �e nic nowego nie zosta�o powiedziane. Tylko powt�rzono to, co jest w programie poprzedniej klasy. Tak wi�c Peter nudzi� si�, cho� robi� wszystko, aby tego nie pokaza�. Mimo tego my�li co chwila odp�ywa�y. Stara� si� je przywo�a� do porz�dku, ale te, jak niesforne dzieci, rozbiega�y si� na nowo. Jednak, gdy ju� uda�o si� je okie�zna� i skoncentrowa� nad tematem, wtedy chochlik wskakiwa� w r�k�, kt�ra bezwiednie zaczyna�a ta�czy� po kartce. Tworzy�a skomplikowane rysunki przypominaj�ce kszta�tem wzory perskich dywan�w. Tak, po zape�nieniu dw�ch stron, ta cz�� zaj�� dobieg�a ko�ca. W przerwie ch�opiec zastanawia� si� nad dzisiejszym rozkojarzeniem. Czy mo�liwe, aby urodziny tak na niego wp�yn�y, a mo�e to co innego i powinien zg�osi� to Zahnowi? Jednak tutor nabra�by z�ych podejrze�, gdyby si� dwa razy dziennie do niego zg�asza�. W g�owie zaraz pojawi�o si� wspomnienie sprzed trzech lat , gdy rodzice przywie�li go do tej szko�y. By� wtedy w grupie uczni�w �A�, a wi�c w wieku od pi�ciu do sze�ciu lat i ta ogromna szko�a wyda�a mu si� wi�ksza od ca�ej kuli ziemskiej. Tym bardziej, �e szko�a grupy �0�, do jakiej wcze�niej ucz�szcza�, by�a, jak wi�kszo�� takich plac�wek, ma�a i przytulna. Liczy�a sobie tylko pi�ciuset uczni�w. Wtedy to pi�knego poranka, pierwszego sierpnia, po raz pierwszy ujrza� promienny u�miech profesora Roberta V. Zahna, kt�ry po kr�tkim przywitaniu, zacz�� rozmow� ze swoim nowym podopiecznym: - Masz na imi� Peter, prawda ? - odpowiedzi� by�o tylko niepewne skini�cie g�ow�. - Od dzisiaj przez najbli�sze pi�� lat b�d� twoim opiekunem. Twoim przewodnikiem po �wiecie nauki, etyki, sportu, a je�eli b�dziesz chcia�, to tak�e religii. Chcesz? Bo z tego co wiem, pan Miran Sadowsky wraz z ma��onk� Tamar� wyra�aj� zgod�. - Chc�, psze pana profesora - g�os ch�opca �ama� si� pod wp�ywem emocji. - A wi�c, dzisiaj sta�e� si� pe�noprawnym uczniem naszej szko�y. Wymagamy od ciebie pe�nego po�wi�cenia i ca�kowitej dyspozycyjno�ci. w zamian otrzymasz wykszta�cenie umo�liwiaj�ce nauk� na jednej z wielu najlepszych uczelni wy�szych. Zanim to jednak nast�pi, czekaj� ci� trudne czasy. B�dziesz si� uczy� prawie przez ca�y dzie�, a i w nocy informacje b�d� podawane do twojego m�zgu. Nie b�dziesz mia� czasu ani na zabaw�, ani na lenistwo - tu na jego twarzy zn�w zago�ci�a rado��. - A gdyby� mia� jaki� problem, zg�o� si� bezpo�rednio do mnie. Z zadumy wyrwa� go g�os dzwonka przypominaj�cy o zaj�ciach matematyki. Odbywa�y si� one w klasie o niewielkich wymiarach, takich, aby zmie�ci�o si� nie wi�cej ni� trzydziestu uczni�w. Peter nawet na chwil� nie zaj�� si� tematem lekcji, tylko od razu zacz�� rysowa�. Tym razem ca�a jego uwaga skupi�a si� na obrazku. Nanosz�c cienkie jak w�os linie naszkicowa� ��d� unoszon� na wzburzonych falach. w jej wn�trzu siedzia� ch�opiec, mniej wi�cej w jego wieku. Twarz narysowanego dziecka emanowa�a nies�ychanym spokojem, co kontrastowa�o z ciemnymi, rozszala�ymi falami. - Peter ! - by� to g�os pani profesor. Wcze�niej czy p�niej musia�a zauwa�y�. - Widz�, �e nie interesuje ci� to, co m�wi�. Pan Horac powiadomi� mnie, �e nie uwa�a�e� na jego zaj�ciach. Pomy�la�am, �e to jego zmartwienie. Jednak, od momentu wej�cia do klasy nie raczy�e� nawet spojrze� na tablic�. B�d� wi�c na tyle uprzejmy i opu�� klas�, kieruj�c swoje niezainteresowane algebr� cia�o do profesora Zahna. z g�ry dzi�kuj�. - sarkastycznie sko�czy�a i jednocze�nie wcisn�a przyciski informuj�ce koleg�, �e jego wychowanek za chwil� si� u niego pojawi. Peter w�ciek� si� na samego siebie, a jednocze�nie na ca�y �wiat. �Akurat w dzie� urodzin.� Id�c korytarzem dobrze wiedzia�, co powie tutor. Co innego m�g� powiedzie�? Kary s� wymierzane na podstawie kodeksu i nawet Zahn nie m�g� tego zmieni�. Nie min�o nawet dziesi�� minut, gdy ch�opiec wyszed� z gabinetu o mahoniowych drzwiach. Wyrok go nie zdziwi�, ale gdy go us�ysza�, poczu� rozgoryczenie. M�g� si� ju� po�egna� z wizyt� rodzic�w. Ca�y dzisiejszy dzie�, a� do jutra, przesiedzi w �pralni�. By�o to jasne, sterylne pomieszczenie. Nic, opr�cz bieli laboratoryjnych �cian, nie mia�o tutaj racji bytu. Po�rodku sta�o pi�� chromowanych foteli, wy�cielonych mi�kkimi poduszkami w kolorze nieznacznie odbiegaj�cym od pozosta�ych sprz�t�w w �pralni�. Na drugim od lewej siedzia� smutny Peter Sadowsky. Laboranci przyczepiali kolejne elektrody czujnik�w na szybko unosz�c� si� i opadaj�c� klatk� piersiow�. Ch�opiec nie po raz pierwszy by� przygotowywany do procesu szybkiej nauki. Nie robi� wi�c na nim wra�enia ten ca�y sprz�t, rodem z Frankensteina. Wiedzia�, �e pomimo barbarzy�skiego wygl�du maszyna znajduj�ca si� za zag��wkiem nie zrobi mu �adnej krzywdy. Jak wiel...
banduras1