Ernest Hello - Studya i szkice.docx

(188 KB) Pobierz

 

 

 

 

ERNEST HELLO

 

STUDYA I SZKICE

 

 

WYBRAŁ I PRZEŁOŻYŁ

WALERY GOSTOMSKI

 

 

 

 

 

 

 

 

Wykorzystano tekst zamieszczony w Polskiej Bibliotece Internetowej
http://www.pbi.edu.pl/book_reader.php?p=55332&s=1


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

 

 

Symposion XVII. Hello.


 

 

ERNEST HELLO

 

STUDYA I SZKICE

 

 

WYBRAŁ I PRZEŁOŻYŁ

WALERY GOSTOMSKI

Z PRZEDMOWĄ TŁÓMACZA

 

 

 

 

 

LWÓW 1912.
NAKŁADEM KSIĘGARNI POLSKIEJ B. POŁONIECKIEGO.
WARSZAWA. — E. WENDE I SKA.


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ODBITO W DRUKARNI „PRASA" LWÓW SOKOŁA 4

 

 


IX

 

 

 

 

 

 

 

E

RNEST HELLO urodził się 1828. roku w Bretanii, jako syn wysokiego urzędnika sądowego, potomek jednej z tych poważnych patrycyuszowskich rodzin, które w swej krwi i tradycyi przechowały wiele najcenniejszych przymiotów starodawnego mieszczaństwa francuskiego.

Typowy Bretończyk, pełen ducha religijnego, z naturą entuzyastyczną, a niewzruszenie wierną swym plemiennym i tradycyonalnym ideałom, z wychowania domowego wyniósł silnie ugruntowane zasady wiary i moralności, a w szkołach otrzymał bardzo staranne i wszechstronne wykształcenie. Ożenił się w dość młodym wieku z kobietą zdolną zrozumieć należycie i umiejącą popierać skutecznie jego dążenia, streszczające się w pracy i działalności pisarskiej, pojętej jako wysokie, nieomal apostolskie posłannictwo.

O ile jednak doznawał silnego dla tych dążeń poparcia w życiu domowem i rodzinnem, o tyle w życiu publicznem napotykał na swej drodze same zawody i niepowodzenia. Czasopismo Le Croisé, którego wydawnictwo rozpoczął w r. 1858. po krótkiem bardzo istnieniu upadło, rozliczne artykuły, studya i szkice, które następnie zamieszczał w dziennikach paryskich, przechodziły niepostrzeżenie, wielki pisarz, artysta, jeden z mistrzów słowa francuskiego w uprzywilejowanej jego stolicy, w Paryżu, ognisku wszechświatowego rozgłosu, ćwierć wieku przeszło żył i działał zupełnie prawie nieznany i dopiero po upływie drugiej ćwierci wieku spóźniona pośmiertna sława opromieniła jego imię.

To dziwne zapoznanie daje się wyjaśnić charakterem człowieka i pisarza w stosunku do epoki i otaczającej sfery społecznej. Działalność jego przypada głównie za czasów drugiego cesarstwa, w dobie stopniowego rozpanoszenia się we Francyi, a za jej przykładem w całej Europie praktycznego materyalizmu, strojącego się często w teoryi nieszczerej, frazeologicznej ideologii. Nieposzlakowanie szczery, prawdomówny idealista, obcy wszelkim kompromisom z dążeniami epoki materyalistycznego używania i dyletanckiego sceptycyzmu — czyż mógł być przez nią zrozumiany i oceniony należycie? — tem bardziej, gdy w pismach nigdy nie schlebiał ani dogadzał jej gustom i upodobaniom.

Gdybyż swoje sprzeczne z duchem czasu idee, swe satyryczne przeciw duchowi czasu wycieczki chciał, czy umiał przywdziać w odpowiadające współczesnym gustom i modom szaty artystycznego obrazowania lub naukowych doktryn, możeby mu wybaczono treść niemiłą dla formy, imponującej uczoną powagą lub pociągającej beletrystycznymi powabami. Niestety, Hello nie miał w sobie nic z pedanta naukowego ani dyletanckiego belletrysty. O gusty, mody i prądy czasu zgoła się nie troszczył. Był bezwzględnym rzecznikiem idei i samorodnym talentem pisarskim, jednym z najoryginalniejszych, najbardziej indywidualnych w naszej epoce. Nie tylko myśl, ale i cała istota jego przebywała wciąż w sferach oderwanych idei, nie tylko przemyśliwał, ale przeżywał je całą mocą i pełnią swego jestestwa. Dzięki temu zdołał je nam unaocznić z przedziwną mocą i plastyką, z żarem namiętności miłującego serca, w świetnych blaskach czystej, przejasnej swej duszy. Jest to jeden z najświetniejszych rzeczników idei religijno-moralnych chrześcijaństwa, istny poeta chrześcijańskiej duszy, plastyczny odtwórca najgórniejszych jej wzlotów, najbardziej wybujałych entuzyazmów.

Przy takim stosunku do umiłowanych idei, nie mógł ich rozwijać w racyonalnem umotywowaniu, ani odtwarzać w szerokiem obrazowaniu artystycznem. Wyrzucał je z siebie z iście apostolskim zapałem, nie troszcząc się zgoła o twory artystyczne, o konstrukcye myślowe, jakie stąd mogły powstać. Wynikłe z tego sposobu tworzenia pisma jego to przeważnie zbiory aforyzmów, maksym, błyskawicznych rzutów myśli, o przebogatej treści i przedziwnie zwięzłej formie. Czasem mają one iście przystawioną dosadność, czasem przewiewane są tchnieniem dytyrambicznych uniesień i zachwytów, zawsze, mimo pozornej urywkowości, mają w sobie pełnię natchnienia i jedność indywidualnej, przedziwnie całokształtnej natury duchowej.

„Książka ta" — mówi Hello w przedmowie do najważniejszego ze swych dzieł — „jednolita jest istotowo, różnolita przypadkowo... Chciałem tu pokazać życie, wiedzę i sztukę jako trzy zwierciadła, w których to samo odbiło się oblicze, jako trzy gałęzie tego samego drzewa, jako artykuły tego samego prawa, które brzmi: jedność w porządku przyrodzonym, jedność w porządku nadprzyrodzonym".

Jest to zasadnicze, religijno-moralne prawo zarazem duszy i twórczości wielkiego pisarza chrześcijańskiego, określające wewnętrzną istotę wszystkich jego tworów, od pierwszego do ostatniego.

Pierwsze w kolei czasu to pismo polemiczne zwrócone przeciw Renanowi p. t. „Renan, Niemcy i ateizm XIX. wieku" (1858). Z późniejszych najważniejsze nosi tytuł „Człowiek" (1871.) i zawiera w szeregu krótkich studyów i szkiców główne idee i poglądy autora dotyczące moralnej, uczuciowej i ideowej strony natury ludzkiej. W ślad za tym pojawiają się inne pisma, wysnute z różnych, ale zawsze bardzo górnych, przeważnie idealno-moralnych sfer życia ludzkiego. Naprzód „Fizyognomie świętych" (1875.), czyli zbiór krótkich, dosadnych charakterystyk czczonych przez Kościół bohaterów chrześcijaństwa, następnie „Słowa Boże" (1878.), szereg myśli i uwag, stanowiących rozwinięcie różnych tekstów Pisma Ś-go; „ Opowieści nadzwyczajne" (1879.), krótkie tendencyjne nowelle, mniej udatne, jako z natury rzeczy nie odpowiadające wrodzonym uzdolnieniom autora; wreszcie „Szale wagi" (1880.), ostatnie za życia jego wydane dzieło, pełen genialnych rzutów myśli zbiór studyów i szkiców krytycznych.

Po śmierci autora wydano jeszcze dwa dzieła: Filozofia i ateizm", gdzie pomieszczono kilka mniejszych prac poprzednio wydanych, oraz „Wiek", zbiór rzeczy nigdy przedtym nie drukowanych.

Pisma Ernesta Hello, to jego życie, — działalność jego pisarska, to czyny żywota jednej z najbogatszych, najbardziej samoistnych i jednolitych indywidualności duchowych naszej epoki. Poza doniosłymi faktami rozwoju wewnętrznego, których przedziwnie wyraziste, silne i żywe odbicie znajdujemy w głoszonych przezeń ideach byt jego zewnętrzny nie obfitował w zdarzenia; cichy, skupiony w sobie byt pisarza-myśliciela, tak daleki od gwarnych, a płaskich poziomów rzeczywistości współczesnej, tak całkowicie spędzony na górnych wyżynach ideału.

Przemieszkiwał Hello naprzemian w Paryżu gdzie wśród wrzawy literackiej czasów drugiego cesarstwa daremnie szukał odgłosu dla swych myśli i uczuć, lub w ojczystej Bretonii, gdzie zasłuchany w odwieczne szumy oceanu i w echa prastarych tradycyi, w harmonijnym z nimi współbrzmieniu z własnego jestestwa snuł wątek ideowy tak na wskroś samoistny w swej treści i formie, tak odrębny od głównych prądów umysłowości współczesnej.

Odosobniony jako pisarz, odosobniał się też Hello jako człowiek w swem życiu prywatnem — jeden więcej rys charakterystyczny tej jednolitej, zawsze zgodnej z sobą indywidualności duchowej. Poczytywany za dziwaka i oryginała w swej sferze towarzyskiej, nie troszczący się zgoła o formy i konwenanse światowe, szczery, prawdziwy, bezwzględnie wierny sobie i swym przekonaniom wśród wszelkich kłamstw, fałszów i kompromisów otaczającego świata — nie dziw, że ani zżyć, ani porozumieć się z nim nie był zdolny, pozostał mu obcy jako człowiek i jako pisarz — nieznany żył i tworzył, nieznany umarł w r. 1886. i do dziś dnia należy do najmniej popupularnych i poczytnych pisarzy francuskich tak we własnej ojczyźnie, jak i poza jej granicami.

Sądzę jednak, że jest on z liczby tych, którym wiekowa trwałość wpływów i oddziaływań wynagradza szczupły zakres rozpowszechnienia w dobie współczesnej, którym sądzono żyć i jaśnieć w czasach odległych, gdy wiele szeroko rozświetlonych dzisiaj gwiazd literackich od dawna pogaśnie. Mamy już niejakie zadatki tej pośmiertnej wielkiego pisarza nieśmiertelności. Obecna doba bliższa mu jest ideowo, zdolniejsza go zrozumieć i ocenić, aniżeli ta niedawno upłyniona, wśród której żyć i działać mu przyszło. Różne jego myśli, poglądy, opinie, brzmiące niedawno jeszcze paradoksalnie, ostatnimi czasy coraz chętniejszych znajdują słuchaczy, jego wybujały, bezwzględny idealizm, tak jaskrawo odbijający od realno-pozywistycznych wyobrażeń z drugiej połowy zeszłego wieku, o wiele zgodniejszy jest w zasadniczym swym tonie z dzisiejszymi prądami antypozytywistycznej reakcyi, a jego szczera, samorodna oryginalność jakże imponuje nieraz wielu upędzającym się raczej za oryginalnością aniżeli istotnie ją posiadającym umysłom współczesnym.

U nas w Polsce Hello pomimo kilku przekładów poszczególnych jego pism mało jeszcze jest znany. Niniejszy przekład zawiera różne celniejsze i szerszego znaczenia rzeczy wyjęte z czterech głównych zbiorów: „Człowiek", „Wiek", „Szale wagi" i „Słowa Boże", tak dobrane i złożone, aby mogły dać ogólne wyobrażenie polskiemu czytelnikowi o głównych rysach charakterystycznych niepospolitego człowieka i pisarza.


 

 

 


14

 

 

 

 

 

 

 

 

I.
ŻYCIE.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Symposion XVII. Hello.

 


 

 

Sfinks.

I.

Starożytność pogańska, która wszędzie wyciskała piętno swego zepsucia, mogłaby nam udzielać szczególnych nauk, gdybyśmy nie ulegali ułudnym jej urokom. Uwielbienie dla niej, które nam nakazują, zwodzi nas dwojako. Naprzód każe ono czcić co jest godne pogardy. Następnie przeszkadza odkryć w głębi kłamstwa prawdę w nim zawartą. Aby odnieść korzyść z kłamstwa, trzeba je znać do głębi, trzeba je na wskroś przeniknąć, trzeba być chemikiem, wydobywającym z trucizny ukrytą w niej drogocenną substancyę.

W trojaki sposób można postąpić z trucizną.

Pierwszy polega na tem, aby ją połknąć. Jest to sposób ogólnie praktykowany. Ludzie wielbią starożytność, połykają truciznę i umierają.

Drugi sposób polega na odrzuceniu trującej substancyi, bez zbadania onej. Staje się ona wtedy nieużyteczną. Tak postępują ci, którzy w ostatnich czasach potępili w ogóle całą starożytność.

Trzeci sposób polega na tem, aby poddać truciznę rozbiorowi, przyswoić sobie jej tajemnicę, wydrzeć jej serce. Wtedy można znaleść drogocenną substancyę w truciznie, a prawdę w historyi.

II.

„Jakaż prawda nie da się odnaleźć w pogaństwie", mówił de Maistre.

I na poparcie swego zdania cytuje mnóstwo przykładów. Wylicza tajemnice, które starożytność zdradziła. Bo starożytność zdradza powierzone sobie tajemnice, zdradza dwojakim sposobem: ujawnia je i psuje.

Owóż do liczby tajemnic, zdradzonych przez starożytność, de Maistre mógłby zaliczyć Sfinksa.

Sfinks jest to potwór, który daje do odgadnięcia zagadkę Przeznaczenia. Kto nie odgadnie zagadki, zostanie pożarty. Cóż bardziej niedorzecznego? Ale cóż głębszego, gdyby ludzie umieli w tem czytać!

„Zgadywać!" — Jest to jedno z osobliwszych słów w języku ludzkim. Albowiem rzecz, ktorą wyraża, zdaje się nie zależeć od woli ludzkiej. A jednak rzecz ta posiada dla człowieka przejmującą dreszczem doniosłość. Dla dokonania jej nie ma znanego sposobu, a jednakowoż nikt nie zdoła wyrazić, na jaki ciężki żal naraża się ten, który jej nie dokona.

Dzieje prawdy i dzieje błędu pełne są spotkań dziwnych i wydarzeń, wydających się przypadkowemu

Życie miesza razem osoby, rzeczy, dobro i zło, mierność, wielkie dobro, wielkie zło, wzniosłość, potworność: wszystko to plącze się ze sobą, ociera się o siebie. Ziemia, która jest szarą, zdaje się wszystko pokrywać swym szarym płaszczem. Ludzie na pozór bardzo są do siebie podobni. Ubranie wytwarza sztuczne między nimi różniące rysy, zwyczaje wytwarzają inne różnice, lękliwość wytwarza jeszcze inne, udawanie jeszcze inne, nieuctwo jeszcze inne: ludzie żyją pozorami.

Niezliczone zasłony kryją przed nami rzeczywistą treść ludzi. Nie wyjawiają oni swych tajemnic; dla oka innych zachowują swój mundur.

Człowiek, patrzący z okna na ludną ulicę, mógłby się przerazić, gdyby pomyślał o wspaniałych lub straszliwych rzeczywistościach, które przechodzą przed jego oczami, nie wyjawiając swych imion, przebrane, ukryte, utajone głęboko — podobne jedne do drugich, jeśli polegać na pozorach.

Ale przerażenie patrzącego na ten tłum bez głosu wzmogłoby się jeszcze, gdyby sobie w duszy powiedział:

— Życie moje zależy może od jednego z tych ludzi, przechodzących przed memi oknami. Być może, człowiek, którego potrzebuję, być może, człowiek, któremu ja jestem potrzebny, stoi tam u drzwi moich. Ale mnóstwo ludzi stoi u drzwi moich. Jeśli ten, o którym mówię, znajduje się między nimi, po jakim znaku go rozpoznam?

Życie prywatne ludzi, życie publiczne narodów, instynkt tajemny, literatura, romans, historya, wspomnienia przeszłości, potrzeby teraźniejszości, oczekiwania przyszłości: wszystko ostrzega człowieka, że może być potrzeba zgadywać, a nie ma prawidła, aby dobrze zgadywać.

Stąd zagadka sfinksowa.

III.

Widok rzeczy, które odgadnąć należy, a które nie dają się odgadnąć, zawiódł starożytność na brzeg otchłani, a otchłań pociągnęła swą ofiarę. Ta otchłań, to fatalizm. Na brzegu fatalizmu, nachylony nad przepaścią, leży Sfinks w postaci tajemniczej i straszliwej.

Gdyby fatalizm był prawdą, wszystkie zagadnienia byłyby nierozwiązalne, a jedyną na nie odpowiedzią stałaby się rozpacz.

Ale na ogół zagadnienia, zdające się wywoływać odpowiedź rozpaczliwą, są to zagadnienia źle postawione, a odpowiedzi rozpaczliwe są często o tyle powierzchowne, o ile wydają się głębokiemi.

IV.

W każdej chwili jest na tym świecie ilość nieznana do wynalezienia, jakieś X, wielkie X, które szydzi z wszelkich środków algebry.

Sfinks starożytny chciał, aby nie było odpowiedzi.

Ale odpowiedz jest i możemy zabić sfinksa.

Co czynić, aby odgadnąć?

Oto zbliża się nędzarz i prosi o jałmużnę.

A gdyby to był Anioł boży?

A gdyby to był morderca?

Co czynić, aby odgadnąć? Czy potrzeba wysiłku myśli, nadzwyczajnego aktu inteligencyi? Wcale nie. Oto jest tajemnica: Odgadnąć, to kochać!

Zapytajcie tych wszystkich, którzy umieli zgadywać, co czynili. Kochali, oto wszystko!

Inteligencya, pozostawiona sama sobie, puszcza się na ocean myśli. Problemat życia staje przed nią, a jeżeli igła magnesowa nie wskazuje północy, jeśli busola ulega perturbacyom, inteligencya może łatwo dojść w praktyce do zwątpienia — w teoryi do fatalizmu. Sfinks starożytny to inteligencya bezsilna, dochodząca do rozpaczy i rzucająca się w otchłań śmierci.

Miłość lepiej zna swą drogę. Dochodzi w praktyce do światła, w teoryi do sprawiedliwości.

V.

Oto prawda godna podziwu: nagroda udzielona temu, który zgaduje, odmówiona temu, który nie zgaduje, nagroda niedostępna wahającej się myśli wspomnianego wyżej widza, patrzącego z okna, owa nagroda udzielona lub odmówiona zawiera najwyższą sprawiedliwość, przewyższającą o wiele tę, która głośno oznajmia swe zasady.

Ten, który zgaduje, jest nagrodzony, ponieważ zgaduje ten, kto kocha.

Ten, który nie zgaduje, nie jest nagrodzony, ponieważ nie zgaduje ten, kto nie kocha.

Ten, który miłuje wielkość i który miłuje opuszczonych, skoro przejdzie koło jednego z nich, rozpozna w nim wielkość, jeśli ta znajduje się w nim istotnie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin