Roberts Nora - Dziedzictwo Donovanów 04 - Oczarowani.pdf

(689 KB) Pobierz
181920279 UNPDF
NORA ROBERTS
OCZAROWANI
PROLOG
Była pełnia, godzina dziwów i magii. Czarny jak noc rączy wilk gnał oświetlony
księżycowym blaskiem, wielkimi susami pokonując nieznaną przestrzeń. Rozkoszował się
siłą swych stalowych mięśni, szumem przecinanego powietrza, miarowym oddechem. Mknął
przez las, mijając ogromne niczym wieże drzewa, otoczone tajemną, czarodziejską poświatą.
Wiatr od morza targał gałęziami sosen, które śpiewały pieśni o ludziach żyjących w
dawnych czasach i rozsiewały wokół żywiczny zapach. Drobne zwierzęta, o których obec-
ności świadczyły błyszczące gdzieniegdzie ślepia, obserwowały z ukrycia lśniącą w świetle
księżyca sylwetkę, przelatującą jak pocisk przez warstwę mgły unoszącą się nad drogą.
Wiedział, że są tutaj, mówił mu to jego węch, słyszał też ich gwałtownie pulsującą
krew - lecz nie polował na nie, bowiem tej czarodziejskiej nocy zmagał się z potęgą magii i
tylko to było jego celem.
Dlatego odłączył się od watahy i za partnerkę miał tylko samotność.
Dręczył go tajemny niepokój, którego nie były w stanie stłumić ani szybki pęd, ani
smak wolności. Szukając ukojenia, przemierzał las, obiegał klify i okrążał leśne polany, lecz
nic nie przynosiło mu ulgi ani radości.
Gdy ścieżka stała się bardziej stroma, a las zaczął rzednąć, wilk zwolnił biegu, węsząc
w powietrzu... i poczuł coś, co go wywabiło z zawieszonych wysoko nad niespokojnym Pa-
cyfikiem klifów. Potężnymi susami zaczął wspinać się po skałach, wytężając złociste ślepia,
wypatrując i szukając.
Tutaj, na samym szczycie, w miejscu, gdzie fale rozbryzgiwały się i grzmiały niczym
kanonada, a nad powierzchnią wody unosił się srebrzysty, okrągły księżyc, zadarł łeb i zawył.
Przywoływał magię.
Dźwięk poniósł się echem i wtargnął w noc, żądając i pytając zarazem.
Lecz szmery i szepty, przenikające do jego uszu z rozedrganego wiatrem powietrza,
powiedziały mu tylko, że nadchodzi zmiana. Zbliża się kres starego, po którym nastąpi nowe.
Bo takie jest przeznaczenie.
Czekało na niego, a on gnał na jego spotkanie.
Samotny wilk o złocistych oczach odrzucił do tyłu łeb i powtórnie zawył, jeszcze
potężniej, bo domagał się więcej. Ziemia zadrżała, wzburzyła się woda. Daleko nad horyzon-
tem ciemność rozdarła błyskawica, która oślepiła go, a w jej poświacie, migocącej nie dłużej
niż jedno uderzenie serca, pojawiła się odpowiedź.
To miłość czekała na niego.
Nieziemska moc wstrząsnęła powietrzem i zawirowała nad wodą, niosąc dźwięk,
który mógł być śmiechem. Miliony iskierek pokryły powierzchnię morza, po czym szybko
wzbiły się ku górze, tworząc złoty wirujący obłok, który sięgnął wygwieżdżonego nieba.
Wilk obserwował i słuchał. Nawet gdy już wrócił do lasu i do jego cieni, odpowiedź podążała
za nim.
To miłość czekała na niego.
Narastający niepokój rozsadzał mu serce, więc bitą ścieżką pomknął co sił,
rozdzierając na strzępy smugi mgły. Wprost gorzał od szaleńczego biegu. Skręcił w lewo,
przedarł się przez gąszcz drzew i pognał ku widniejącemu w oddali światłu. Była tam leśna
chatka, a blask padający z jej okien miał moc powitania. Szmery i szepty nocy ucichły.
Gdy wpadł na stopnie ganku, biały dym zawirował, a niebieskie światło zamigotało.
Wilk zamienił się w mężczyznę.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy Rowan Murray spojrzała na leśną chatkę, doznała zarówno ulgi, jak i ogarnął ją
strach, a oba te uczucia miały tę samą przyczynę - oto dotarła do kresu swej długiej podróży,
która wiodła z San Francisco aż do tego zakątka na wybrzeżu Oregonu.
No cóż, a więc jest tutaj. Dokonała tego.
Tylko - co dalej?
Oczywiście najsensowniej byłoby wysiąść z samochodu, otworzyć frontowe drzwi i
obejrzeć miejsce, które przez najbliższe trzy miesiące miało służyć jej za dom. Potem
powinna rozpakować rzeczy, napić się herbaty i coś przekąsić oraz wziąć gorący prysznic.
Tak byłoby praktycznie i rozsądnie, pomyślała, lecz nie ruszyła się z miejsca.
Siedziała i zaciskała kurczowo długie, szczupłe palce na kierownicy nowiutkiego range
rovera.
Była zupełnie sama.
Od dawna o tym marzyła, dlatego gdy okazało się, że może zamieszkać w stojącej na
odludziu chatce, uchwyciła się tej szansy jak ostatniej deski ratunku.
Jednak teraz, kiedy już to osiągnęła, nie była w stanie wysiąść z auta.
- Ale z ciebie idiotka, Rowan - powiedziała półgłosem, zamykając na chwilę oczy. -
Jesteś tchórzem.
Siedziała tak i zbierała się w sobie - drobna, szczupła kobietka o jasnej cerze, z której
odpłynęła krew. Jej włosy, spadające prosto jak struga deszczu, swą barwą i połyskiem
przypominały dębowe drewno. Teraz, dla wygody, były ściągnięte do tyłu i splecione w
gruby warkocz. Twarz Rowan miała trójkątny zarys, nos był długi i wąski, a usta nieco zbyt
pełne. Głęboko osadzone, zmęczone po wielogodzinnej jeździe ciemnoniebieskie oczy
wyróżniały się podłużnym kształtem.
Oczy elfa, jak często mawiał jej ojciec... i gdy teraz pomyślała o tym, poczuła, że
napełniają się łzami.
Zawiodła jego i matkę, a poczucie winy ciążyło jej na sercu niczym kamień. Nie
potrafiła im wytłumaczyć, dlaczego nie jest w stanie kontynuować drogi, którą dla niej obrali
i do której tak starannie ją przygotowali. Każdy stawiany na niej krok wymagał od Rowan
nienawistnego i bolesnego wysiłku, czuła bowiem, że podąża nie tam, gdzie powinna, i że
oddala się od swojego prawdziwego, tkwiącego w jej duszy przeznaczenia.
Że staje się kimś dla siebie obcym.
Dlatego uciekła. Och, nie zrobiła tego w sensie dosłownym, wszak była zbyt rozsądna,
aby po cichu zniknąć jak nocny złodziej. Poczyniła odpowiednie plany i podjęła stosowne
kroki, ale za tym wszystkim kryła się nagląca potrzeba ucieczki z domu, od pracy, kariery i
rodziny. Od miłości, która omal nie zagłaskała jej na śmierć.
Tutaj, wmawiała to sobie, będzie mogła swobodnie oddychać, myśleć i podejmować
decyzje. Być może uda jej się wreszcie zrozumieć, dlaczego nie potrafiła zostać taką osobą,
na jaką w oczach najbliższych powinna była wyrosnąć.
Jeśli na koniec przekona się, że jest w błędzie i że wszyscy inni mieli rację, gotowa
jest stawić temu czoło, ale najpierw musi sobie podarować te trzy samotne miesiące.
Kiedy znowu otworzyła oczy, była już dużo pewniejsza siebie, a gdy się rozejrzała,
dręczące napięcie, jakby pod wpływem cudownego balsamu, zaczęło ją opuszczać. Jak tu
pięknie! Majestatyczne drzewa sięgały nieba i kołysały się na wietrze, piętrowy domek
wdzięcznie przycupnął w dolince, a migotliwe słońce podświetlało żwawy, umykający ku
wschodowi obłoczek.
W blasku słońca domek połyskiwał ciemnym złotem. Na tle gładko ociosanego
drewna lśniły okna, a nieduży kryty ganek zdawał się zapraszać do spędzania na nim
leniwych poranków i cichych, spokojnych wieczorów. Rowan dostrzegła też pierwsze
odważne kiełki wiosennych cebulek, jakby wysłane na rekonesans, by zbadać aurę.
Przekonają się, że jest jeszcze za chłodno, pomyślała. Namówiona przez Belindę,
która ją uprzedziła, że w tym maleńkim zakątku świata wiosna przychodzi później, Rowan
zaopatrzyła się we flanelowe koszule i piżamy.
Wielkie rzeczy! Przecież potrafi rozpalić w kominku, stwierdziła, rzucając okiem na
kamienny komin. Jednym z jej ulubionych miejsc w domu rodziców był wielki salon, którego
centralnym punktem był kominek z ogromnym paleniskiem, gdzie podczas wilgotnych
miejskich chłodów radośnie trzaskał ogień.
Kiedy tylko się zainstaluje, tutaj zrobi to samo, by w ten sposób uczcić swoje
przybycie do nowego domu.
Otworzyła drzwiczki i wysiadła z samochodu. Pod jej ciężkimi botami trzasnęła gruba
gałąź, wydając dźwięk podobny do strzału. Rowan przycisnęła rękę do serca, by po sekundzie
cicho się roześmiać. Nowe botki dla wielkomiejskiej dziewczyny, pomyślała. Nonszalancko
wymachując kluczykami i przesadnie nimi hałasując, weszła na ganek. Wsunęła do zamku
klucz, który opatrzyła napisem „drzwi frontowe”, i nabierając powoli powietrza, popchnęła
drzwi.
I zakochała się.
- Och, kto by pomyślał! - Po wejściu do środka i rozejrzeniu się wokoło uśmiechnęła
Zgłoś jeśli naruszono regulamin