Zagajewski Adam
BramaCiepły deszczCiszaCzy chcesz płakaćDla ciebieList od czytelnikaPoranek w VicenzieSklepy mięsneSpróbuj opiewać okaleczony światWczesne godzinyWpierwszej osobie liczby mnogiejWspomnieniaZawieja
Brama
B. T. Czy kochasz słowa tak jak nieśmiały czarodziej kocha chwilę ciszy -już po występie, kiedy jest sam w pustej szatni, w którejpłonie smolistym, tłustym płomieniem żółta świeca?Jaka miłość dozwoli ci pchnąć ciężką bramę, tak żebyś znowupoczuł zapach tego drewna i rdzawy smak wody z archaicznej studni,i żebyś raz jeszcze ujrzał wysoką gruszę, dumną matronę, która w jesieniarystokratycznie oddawała nam swe doskonałe w kształcie owoce,poczym niemo pogrążała się w rozpatrywaniu nieszczęść zimy.Tuż obok dymił obojętny komin fabryki i milczało brzydkie miasto,ale w ogrodach głęboko pod cegłami pracowała niestrudzona ziemia,nasza czarna pamięć i przepastna spiżarnia umarłych, dobra ziemia.Jakiej odwagi trzeba, żeby pchnąć ciężką bramę,jakiej odwagi, żeby zobaczyć was wszystkich znowuzebranych w jednym pokoju pod gotycką lampą -mama nieuważnie czyta gazetę, ćmy uderzają o szybę,nic się nie dzieje, nic, zaledwie wieczór, modlitwa; czekamy...Tylko raz żyliśmy.
Ciepły deszcz
Wieczorem, w obcym mieście, szedłemulicą, która nie miała imienia.Coraz głębiej zanurzałem się w obcość,w gęstą wiosnę, po stopniach kamiennych. Padał ciepły deszcz i ptaki śpiewałycicho; czułość była w ich głosach dalekich.Syreny statków płakały w porcie,żegnając się z ziemią znajomą. W otwartych szeroko oknach kamienicstały postaci ze snów moich i twoich,i wiedziałem, że idę w przyszłość, w epokęminioną, jak pielgrzym do Rzymu.
Cisza
Nawet w wielkim mieście zapadaniekiedy cisza i słychać, jak pochodniku, pchane przez wiatr,przesuwają się zeszłoroczne liście,w ich nie kończącej się wędrówceku zniszczeniu.
Czy chcesz płakać
Przechodziłem pod namiotami drzewi krople deszczu dosięgały mnie niekiedy,jakby pytając:czy chcesz cierpieć?Czy chcesz płakać?Powietrze było wilgotne,Liście błyszczące,zapach wiosny i nieszczęścia
Dla ciebie
Dla ciebie - może śpisz teraz, w chmurzewełnianych snów - piszę nie tylko ten wiersz.Dla ciebie, zwycięskiej, uśmiechniętej, pięknej,ale także dla ciebie smutnej, pokonanej (chociaż nigdy nie zdołam zrozumieć,kto mógłby pokonać ciebie!),dla ciebie nieufnej, niespokojnej,dla ciebie piszę wiersz za wierszem, jakbym chciał któregoś dnia - jak żółw- dotrzeć, przy pomocy niedoskonałych słówi obrazów, tam, gdzie ty jesteś już od dawna,tam, gdzie ciebie zaniosła błyskawica życia.
List od czytelnika
Za dużo o śmierci,o cieniach.Napisz o życiu,o zwykłym dniu,o pragnieniu ładu.Dzwonek szkolnymoże być wzoremumiarkowania,nawet erudycji.Za dużo śmierci,zbyt wieleczarnego olśnienia.Zobacz, narody stłoczonena ciasnych stadionachśpiewają hymny nienawiści.Za dużo muzykiza mało zgody, spokoju,rozumu.Napisz o chwilach, kiedy kładki przyjaźnizdają się trwalszeniż rozpacz.Napisz o miłości,o długich wieczorach,o poranku,o drzewach,o nieskończonej cierpliwościświatła.
Poranek w Vicenzie
Pamięci Josifa Brodskiego i Krzysztofa Kieślowskiego Słońce było tak delikatne, tak młodziutkie,że baliśmy się o nie trochę; nieostrożny ruch rękimógł je porysować, nawet krzyk - gdyby ktoś chciałkrzyknąć - zagrażał mu; tylko rozpędzonym jaskółkomo skrzydłach jakby odlanych z żeliwa, twardych,wolno było gwizdać głośno, ponieważ one spędziły krótkie,pełne niepokoju dzieciństwo w glinianych gniazdach,razem z rodzeństwem, małymi szalonymi planetami,czarnymi jak leśne jagody.W małej kawiarni niewyspany garson - pod jego oczamizebrały się ostatnie cienie nocy - szukał drobnychw przepaścistej kieszeni, a kawa pachniała solennościąfarby drukarskiej, słodyczą i Arabią. Błękit niebaobiecywał długie popołudnie, niekończący się dzień.Patrzyłem na ciebie tak, jakbym widział cię po raz pierwszy.I nawet kolumny Plladia, wydawało się,dopiero się narodziły, wynurzyły się z fal świtutak jak twoja starsza koleżanka, Wenus.Zaczynać od nowa, liczyć straty, liczyć poległych,zaczynać nowy dzień, mimo że was już nie ma, ciebie,którego dwukrotnie pochowaliśmy i opłakaliśmy dwukrotnie,- żyłeś dwa razy mocniej niż inni, na dwóch kontynentach,w dwu językach, na jawie i w wyobraźni - i ciebie o ostrej twarzyi o spojrzeniu, które powiększało przedmioty i serca (zawsze za małe).Nie ma was i dlatego będziemy teraz wiedli podwójne życie,jednocześnie w świetle i w cieniu, w jaskrawym słońcu dniai w chłodzie kamiennych korytarzy, w żałobie i w radości.
Sklepy mięsne
Afrykanin a nie Murzynnie słyszy się już dziś o Murzynachktórzy zginęli w kopalni węglato robotnicy afrykańscy ze zmiażdżonymiczaszkami spoczęli pod zwałami mózgunie słyszy się już dziś o rzeźnikustarym rycerzu krwisklepy mięsne oto muzea nowej wrażliwościurzędnik a nie katnie słyszy się już dziś o hycluktórego nienawidziły dzieciW dwudziestym wieku pod rządami nowej władzy rozumupewne rzeczy już się nie zdarzająkrew na ulicy na maskach samochodówi na samochodach bez maskiczłowiek biały z przerażeniaEuropejczyk oko w oko ze śmierciąnie słyszy się już dziś o śmiercizgon a nie śmierćto jest właściwe słowoWymawiam je i nagle spostrzegamże moje usta wyścielono tekturąktórą dawniej nazywano milczeniem"Sklepy mięsne" 1975
Spróbuj opiewać okaleczony świat
Spróbuj opiewać okaleczony świat.Pamiętaj o długich dniach czerwcai o poziomkach, kroplach wina ros?.O pokrzywach, które metodycznie zarastałyopuszczone domostwa wygnanych.Musisz opiewać okaleczony świat.Patrzyłeś na eleganckie jachty i okręty;jeden z nich miał przed sobą długą podróż,na inny czekała tylko słona nicość.Widziałeś uchodźców, którzy szli donikąd ,słyszałeś oprawców, którzy radośnie śpiewali.Powinieneś opiewać okaleczony świat.Pamiętaj o chwilach, kiedy byliście razemw białym pokoju i firanka poruszyła się.Wróć myślą do koncertu, kiedy wybuchła muzyka.Jesienią zbierałeś żołędzie w parkua liście wirowały nad bliznami ziemi.Opiewaj okaleczony świati szare piórko, zgubione przez drozda,i delikatne światło, które błądzi i znikai powraca.
Wczesne godziny
Wczesne godziny przedpołudnia; jeszcze nie piszesz(nie próbujesz pisać, raczej), tylko leniwie czytasz.Wszystko jest nieruchome, spokojne, pełne, takjakby to był prezent ofiarowany przez muzę powolności, jak dawniej, w dzieciństwie, na wakacjach, kiedy długostudiowało się kolorowa mapę przed wycieczką, mapę,która obiecywała tak wiele, głębokie stawy w lesiejak świecące oczy motyli, górskie łąki tonące w ostrej trawie; albo moment przed zaśnięciem, kiedy jeszcze nie ma snów,ale już wyczuwa się ich nadchodzenie z różnych stron świata,ich marsz, pielgrzymkę, ich czuwanie przy łożu chorego(chorego na jawę), i ożywienie wśród średniowiecznych figur skurczonych w wiecznym bezruchu nad katedrą;wczesne godziny przedpołudnia, cisza- jeszcze nie piszesz,jeszcze rozumiesz tak wiele.Zbliża się radość.
W pierwszej osobie liczby mnogiej
Julianowi KornhauserowiNosimy używane słowa, wzniosłość i rozpaczzjedzone przez cudze usta,chodzimy po zapadniach cudzego przerażenia,w encyklopedii odkrywamy starość,wieczorem udajemy, że wybuchła wojna,rozmawiamy z Baczyńskim,pakujemy się w pośpiechu,przypominamy sobie dawnych poetów,wychodzimy na dworzec, potępiamy faszyzm,po czym triumfialnie,w przedziale pierwszej klasy,w pierwszej osobie liczby mnogiej,dajemy wyraz naszej przenikliwości,tak jakbyśmy nie zostali obdarzeniabsolutnym słuchem milczenia.
Wspomnienia
Odwiedzaj swoje wspomnienia,Uszyj dla niech płócienne pokrowce.Odsłoń okna i otwórz powietrze.Bądź dla nich serdeczny i nigdynie daj im poznać po sobie.To są twoje wspomnienia.Myśl o tym, kiedy płynieszw sargassowym morzu pamięcii trawa morska zarasta ci usta.To są twoje wspomnienia, którychnie zapomnisz aż do końca życia.
Zawieja
Słuchaliśmy długo muzyki -trochę Bacha, trochę smutnego Schuberta.Przez moment słuchaliśmy milczenia.Na ulicy szalała zawieja,wiatr przyciskał do murówswoją siną twarz.Umarli ścigali się na sankachi rzucali śnieżkamiw nasze okna.
tynsik