01 - Tatuaż nocy.docx

(254 KB) Pobierz

Tatuaż nocy

 

PROLOG

Zegarek Josephine zabrzęczał delikatnie. Była szósta. Nad miastem przygasała już światłość dnia. Josephine nacisnęła dwa guziczki na pulpicie biurka. Jeden zasłaniał automatycznie kotary w oknach gabinetu, drugi łączył ją z szoferem.

- Tak, madame?

- Wyjedziemy za dziesięć minut, Francis. Czy masz torbę, tę z poprzedniego wieczoru?

- Oczywiście, madame.

- Zaraz schodzę.

Josephine wstała zza biurka i wyjęła z szafki skórzaną walizeczkę. Położyła ją na stole, otworzyła zamki i uniosła wieczko aby zajrzeć do wnętrza. Zamknęła walizkę, spojrzała na zegarek i wyszła z gabinetu, ruszając długim korytarzem w stronę windy.  Zjeżdżając w dół, przejrzała się w lustrze.

Ubrana była we francuski kostium z białego płótna, może trochę za cienki jak na tę porę roku, ale Josephine rzadko wystawiała stopę za próg. Na nogach miała włoskie pantofelki, a na szyi apaszkę tejże produkcji. Jej włosy, obecnie blond, zostały rozjaśnione i przystrzyżone w doskonały sposób w zurychskim salonie. Oczy miała jasne, dyskretnie podkreślone niebieskim cieniem, wargi śmiało pociągnięte malinową szminką.  - Dokąd, madame? - zapytał Francis.

- Estwych - odpowiedziała Josephine.

Minęła już spora chwila od momentu, gdy kazała zawieźć się do Estwych. Nawet jeśli Francisa dręczyła ciekawość, nie dał tego po sobie poznać.  W zapadającym zmierzchu opuścili miasto i wjechali w krajobraz rozkołysanych wzgórz i krętych ścieżek, nad którymi górował ciemny las. Światła mercedesa omiatały od czasu do czasu ściany kamiennych domów, podwórza, stajnie i sady. Josephine leżała na plecach, odpoczywając. Nie odzywała się. Przyglądała się swojemu odbiciu w zaciemnionej szybie.  Zapomniała na chwilę, że znajduje się w samochodzie.

Tablica z napisem „Estwych” stała ukryta do połowy w przydrożnych krzakach. Francis przejechał przez mała wioskę. Skręcił milę lub dwie dalej i znalazł się na stromej dróżce, która prowadziła do starego, na wpół drewnianego domku, stojącego samotnie nad bystrą rzeką; budynek ten mógł być kiedyś domkiem rybackim. Na ganku paliło się światło.  Francis otworzył drzwi i Josephine wysiadła. Schylił się aby zabrać walizkę z tylnego siedzenia. Wręczył ją Josephine.

2

- O której jutro, madame?

- Może być dziewiąta?

- Będę o dziewiątej. Dobranoc, madame.

- Dobranoc, Francis.

Gdy samochód odjechał, Josephine odwróciła się i weszła do domu, pochylając się w niskich drzwiach. Wewnątrz było ciepło. Podłogę pokrywał gruby dywan koloru głębokiej czerwieni, delikatne światło lampy rozjaśniało sień umeblowaną starymi drewnianymi meblami, pokrytymi patyną wieku. Nic się tu’ nie zmieniło.

Jedna ze służących przechodziła właśnie przez hol - młoda dziewczyna w długiej, czarnej sukni i białym fartuszku. Ujrzała Josephine i podeszła do niej.  - Dobry wieczór, madame.

- Dobry wieczór - odpowiedziała Josephine. Nie znała tej dziewczyny. Położyła walizeczkę na podłodze obok stołu, na którym leżała księga, i rozpięła żakiet. Zdjęła apaszkę i zaczęła rozpinać bluzkę. Służąca obserwowała ją bez słowa. Josephine odpięła trzy guziki i w ciepłym powietrzu uniósł się zapach Chanel Surtout. Pod bluzką jedwabny, gołębioszary stanik podtrzymywał jej obfity biust. Pomiędzy piersiami znajdował się mały, dyskretny tatuaż wyobrażający karnawałową maskę -czarne domino. Elegancki wzór sugerował wesołość, arlekina, Wenecję - jednym słowem bal maskowy. Było w tym jeszcze cos, jakby odrobina złowieszczości, aluzyjny ślad tajemnicy sugerującej nieokreślone zbrodnie dokonywane w mrokach nocy.

Nawet jeśli któraś z tych myśli zaświtała w głowie służącej, jej młoda, niewinna twarz nie ukazała tego.

- Dziękuję, madame - powiedziała. - Czy zechciałaby pani poczekać tu chwilę, a ja w tym czasie sprowadzę gospodynię.

Josephine czekała, zapinając bluzkę. Patrzyła na obraz zawieszony nad stolikiem - stary myśliwski sztych w orzechowej ramie. Nic nie zmieniło się tu, w Estwych.  Służąca wróciła do holu prowadząc za sobą zaaferowaną gospodynię. Była to niska, lekko otyła ale elegancka kobieta, wystrojona w swą ulubioną szykowną sukienkę z diamentową broszką. Gdy ujrzała Josephine, posłała jej promienny uśmiech i uścisnęła obie dłonie z radością i satysfakcją.

- Miło panią widzieć, pani Morrow - powiedziała. - Zaniedbywała nas pani ostatnio. Minęły już miesiące od czasu, gdy była tu pani poprzednim razem - dodała z wymówką, - Tak, Annabello, obawiam się, że masz rację - przyznała Josephine. - Jestem ostatnio bardzo zajęty. Ale wynagrodzę to sobie dzisiejszego wieczoru.  - Jestem pewna, że tak będzie - powiedziała Annabella. Odwróciła się w stronę stołu i zajrzała do księgi.

- Zobaczymy. Przeznaczyłam dla ciebie pokój numer 3. To był zawsze twój ulubiony pokój, prawda?

- To był mój pierwszy pokój - powiedziała Josephine - gdy przybyłam do Estwych, nie znając nikogo ani niczego.

- Ach - powiedziała Annabella - późnym wieczorem zjawi się tu kilku przyjezdnych. Jeden z nich nie był tu nigdy przedtem.

Josephine uśmiechnęła się.

- Czy chcesz, żebym się nim zaopiekowała?

- To świetny pomysł. O ile nie będziesz zbyt zmęczona.

- To się okaże - powiedziała Josephine.

- Zobaczymy, jak będziesz się czuła później - zauważyła Annabella. - Jadłaś już, czy mam ci coś przysłać?

Josephine przeciągnęła się i pogładziła dłonią tył szyi.

- Nie, Annabello - powiedziała. - Dziękuję. Chcę zacząć natychmiast.

3

- W porządku - odrzekła Annabella.

Wzięła niewielki, czarny ołówek i postawiła znaczek w księdze. Nie poprosiła Josephine o podpis. Następnie otworzyła szufladę i wyjęła klucz przymocowany do czarnego kółka. Dała znak służącej. Josephine wzięła klucz, etykietka zadźwięczała łagodnie ojej sygnet Na etykietce wygrawerowano emblemat maski domina, taki sam jak ten, wytatuowany pomiędzy jej piersiami.

Służąca podniosła walizeczkę.

- Czy zechce pani pójść za mną, madame? - zapytała.

Razem weszły na górę. Minęły zawieszone na półpiętrze bryzowe obrazki. Na piętrze znajdowało się kilkoro drzwi, wszystkie zamknięte. Pokoje oznakowano niedużymi, miedzianymi numerkami. W domu panowała cisza. Josephine otworzyła drzwi do pokoju z numerem trzecim i weszła. Służąca postępowała za nią, niosąc walizkę.  Pomimo przyćmionego światła wpadającego z korytarza, pokój pogrążony był w ciemności.

Służąca sięgnęła do kontaktu.

- Nie zapalaj - powiedziała Josephine. Służąca cofnęła rękę. Josephine stała w cieniu.

-Połóż walizkę na łóżku - powiedziała.

Służąca wykonała polecenie.

-Otwórz ją-rozkazała Josephine.

Odpięła zatrzaski i uniosła wieczko. Światło z korytarza pozwoliło jej zobaczyć, co znajduje się w środku. Służąca nie okazała żywszej reakcji niż wtedy, gdy Josephine pokazała jej tatuaż między piersiami.

-Chodź tutaj - powiedziała Josephine. Dziewczyna podeszła w jej kierunku.

-Bliżej.

Wykonała polecenie. Stała oddalona o stopę od Josephine i spoglądała na nią w ciemności.

- Jak się nazywasz? - spytała Josephine. -Lucy, madame.

- Lucy - powtórzyła Josephine.

- Wyciągnęła rękę i położyła ją na karku dziewczyny, ściskając skórę szyi.

- Czy jesteś dobrze wyszkolona, Lucy? - spytała niedbale. Dziewczyna ani drgnęła.

- Mam nadzieję, że potrafię panią zadowolić, madame - powiedziała cicho.

Josephine przyjrzała się jej.

- Ja również mam taką nadzieję - powiedziała. Zwolniła uścisk i cofnęła się, splatając ramiona.

- Podnieś spódnicę - zażądała.

Służąca bez wahania sięgnęła pod fartuszek i obiema rękami uniosła długą, czarną spódnicę, odsłaniając warstwę halek.

- Halki również - powiedziała Josephine.

Unosząc halki, służąca odsłoniła nogi. Były krótkie i tłuste. W mroku pokoju, pomiędzy białymi majtkami i krawędzią czarnych pończoch, przytrzymywanych elastycznymi podwiązkami, zamigotały jasne odcinki nagich ud. Podwiązki były tak obcisłe, że wpijały się w ciało. Dziewczyna stała bez ruchu, dając się oglądać Josephine.  - Obróć się - rozkazała Josephine.

Dziewczyna odwróciła się. Bez żadnych dalszych instrukcji podniosła tył sukienki, zbierając ją w talii.

Majtki miała staromodne, o luźnym kroju, z guzikami z boku.

- Pokaż tyłek - zażądała Josephine.

Służąca sięgnęła ręką w dół i rozpięła guziki. Poła materiału odchyliła się. Blade pośladki zaświeciły niewyraźnie w ciemności. Josephine podeszła z tyłu. Lewą dłoń położyła na ramieniu Lucy, a prawą dotknęła miękko pośladka dziewczyny. Jej ciało było ciepłe i delikatne.

- Jesteś dobrze przeszkolona, Lucy - stwierdziła Josephine cicho.

4

Dziewczyna nieznacznie pochyliła głowę i odwróciła się aby spojrzeć na stojącą za nią kobietę z lekkim, pełnym zadowolenia uśmiechem.

Josephine uniosła lewą rękę i przeciągnęła zgiętym palcem po policzku dziewczyny, by następnie powtórzyć pieszczotę znacznie niżej.

- Ubierz się - powiedziała.

- Czy to wszystko, madame? - spytała służąca. Mimowolnie zerknęła w stronę łóżka i leżącej na nim otwartej walizki.

- Tak, dziękuję, Lucy - powiedziała Josephine.

Stała i przyglądała się, jak dziewczyna zapina majtki, poprawia na sobie halki i spódnicę, wygładza fartuszek. Dziewczyna przeciągnęła dłonią po włosach aby upewnić się, czy czepek znajduje się na właściwym miejscu, dygnęła opuszczając pokój. Sprawiała wrażenie, że się spieszy, jakby spodziewała się, że Josephine zmieni zamiar i przywoła ją ponownie.  Josephine uśmiechnęła się. Zamknęła drzwi i włączyła światło. Rozejrzała się dookoła. Nie po raz pierwszy dano jej pokój numer 3. Wyglądał tak, jak go zapamiętała: obszerny, z niskim sufitem, z podwójnym łóżkiem, nocnym stolikiem, szafą i niskim fotelem. Wszystkie inne rzeczy, jakich gość mógłby potrzebować, dostarczano na życzenie w każdej chwili. Dzwonek wisiał przy kominku. Nie zapalone świece stały na stole, na szerokim parapecie okiennym i gzymsie kominka. Zasłony były zaciągnięte. W głębi pokoju znajdowały się drugie drzwi, które prowadziły do łazienki. Josephine zamknęła walizkę i postawiła ją na łóżku, tam gdzie leżała przedtem. Rozebrała się i poszła prosto do łazienki. Krytycznie przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczyła blondynkę średniego wzrostu, młodą i zgrabną. Jej skóra nosiła jeszcze ślady złotej opalenizny, trofeum tygodniowego urlopu spędzonego na prywatnej plaży nudystów w Ewoia. Ramiona miała wąskie, jej klatka piersiowa wydawała się zbyt mała, aby utrzymać ciężar wysokich, spiczastych piersi, które dumnie nosiła przed sobą. Josephine ujęła je w dłonie dotykając delikatnie końcami kciuków brodawek, co przyprawiło ją o dreszczyk przyjemności. Ręce zsunęły się w dół ciała, szczypiąc krytycznie kciukiem i palcem wskazującym skórę bioder, głaszcząc boki. Stanęła profilem do lustra, aby przyjrzeć się swojemu wysokiemu, okrągłemu tyłkowi i naprężonym mięśniom ud. Skórę miała gładką, bez skaz. Ostatnio cieszyła się dobrym zdrowiem, miała dość pieniędzy, by kupować różne preparaty pielęgnujące urodę; ponadto spędzała trzy godziny tygodniowo na sali gimnastycznej. Stawiała sobie za cel sprowadzanie tam niektórych klientów. Umowa, zręcznie zawiera-na w sali konferencyjnej, mogła być czasem skutecznie przy pieczętowana w stroju gimnastycznym, wśród potu i znoju fizycznych ćwiczeń...  Josephine wzięła gorący prysznic. Gdy skończyła, wytarła się i owinęła obszernym kąpielowym ręcznikiem. Wróciła do sypialni.

Pokój był ciemny. Ktoś wyłączył światło. Josephine ledwo mogła rozróżnić zarysy mebli.  Pamiętała, że był drugi kontakt, sznur znajdował się u wezgłowia łóżka. Zrobiła krok w tym kierunku...

Podszedł do niej z tyłu i położył ręce na ramionach. Zatrzymała się, walcząc przez chwilę z własną przekorą.

- Nie odwracaj się - powiedział. Jego głos był ciepły i przyjemny.  Josephine stała chwilę w milczeniu, szybko oddychając, zwrócona w kierunku ściany pogrążonej w ciemności.

Wsunął coś do jej dłoni: małe, twarde, prostokątne. Josephine wiedziała, co to jest. Ścisnęła przedmiot mocno palcami. Ręce gościa przesunęły się w kierunku jej gardła i twarzy; obmacywał ją delikatnie, jakby był ślepcem próbującym ją rozpoznać.  Czuła przez ręcznik dotyk jego dłoni. Rozluźniła zwój materiału. Ściągnął go z jej ciała i odrzucił na bok. Usłyszała miękki szelest, gdy zetknął się z podłogą. Ręce gościa dotykały i ściskały jej biust, po czym wędrowały pieszczotliwie w kierunku brzucha. Przysunął się do niej bliżej. Lewą rękę zagłębił pomiędzy jej uda, dotknął pachwiny delikatnie pocierając, 5 podczas gdy prawa dłoń pieściła pośladek. Josephine zaczerpnęła powietrza. Pochyliła się w przód, poddając się jego penetracji. Nagle odsunął się od niej. Stała niezdecydowana pragnąc się odwrócić ale pamiętała, że zabronił jej tego.

Wydawało się jej, że stoi tak bardzo długo.

Złapała się na tym, że wytęża słuch aby usłyszeć jego oddech. Ale nie słyszała nic. Była ciekawa, kim jest Wiedziała, że to nie ma i nie będzie miało znaczenia. Jednak nie mogła pohamować swojej ciekawości.

Właśnie wtedy powiedział:

- Zapal świece.

Josephine podeszła do kominka. Spojrzała na to, co trzymała w dłoni - na przedmiot, który on tam umieścił. To był element gry, kamyczek domina. Położyła go na kominku, wzięła leżące tam zapałki i przeszła wokół pokoju zapalając świece. On cały czas kroczył za nią, trzymając się tuż za jej plecami. Minęła wilgotny ręcznik leżący na podłodze, ale nie zatrzymała się, aby go podnieść. Nawet na niego nie spojrzała, całą uwagę poświęcając zapalanym przez siebie świecom. Czuła, że pozostawia za sobą ślad światła, że każda świeczka którą zapala, obnaża ją coraz bardziej; czuła utkwiony w niej wzrok. Czy ją podziwiał? Czy pobudzał go jej widok? Czy jest zaborczy czy uległy, jak służący w jej pracy? A może nią gardzi? Czy znał ją wcześniej i odczuł odrazę do jej osoby za to, że wróciła tu znowu? Czy pogardzał nią za to, że trafiła na niego ponownie, kimkolwiek był?

Żadna z tych rzeczy również nie miała znaczenia. Josephine uświadomiła sobie, że jest zdenerwowana. Była tu dawno temu. Odzwyczaiła się od dotyku, zbyt przyzwyczajona do metod stosowanych w świecie biznesu, konsultacji, negocjacji, demonstrowania przewagi nad kolegami i konkurentami, poszukiwania wpływów i korzyści. Tutaj, w Estwych, niepotrzebne były opinie ani decyzje. Gdy przypomniała sobie o tym, odprężyła się. Spłynął na nią długo oczekiwany spokój. Zapaliła ostatnią świecę.

- Obróć się - powiedział. - Pozwól mi cię zobaczyć.

Odwróciła się.

Ujrzała go na wpół leżącego na łóżku. Był smagłym młodym mężczyzną, w przyzwoitym, ciemnym lub ciemnoszarym garniturze. Nie był żadnym z tych facetów, z którymi miała poprzednio do czynienia tu, w Estwych. Jego uroda była trudna do określenia.  „Wschodnioeuropejska”- pomyślała.

Marynarkę miał rozpiętą. Ręce złożył pieszczotliwym gestem na żołądku. Złoty sygnet na palcu odbijał światło świec. Dłonie miał wąskie. Josephine ciągle czuła miejsca, których dotykał. Jego taksujący wzrok także spoczywał na tych miejscach. Czuła jego oczy na swym biuście, szczególnie na tatuażu między piersiami. Zobaczyła, że walizka leży u jego stóp, otwarta, a rzeczy znajdujące się w niej, w nieładzie. Musiał w nich szperać. Nie był to ten rodzaj przedmiotów, których można by się spodziewać w walizce zamożnej kobiety interesu.  - Ubierz się teraz - powiedział. Josephine była zaskoczona.

- Ubrać się? Uniósł brwi.

- Poddajesz to w wątpliwość?

- Nie - powiedziała szybko Josephine. - Oczywiście, że nie. Wskazał na walizkę.

- Pończochy - powiedział - będą odpowiednie. I buty.

- Oczywiście - odrzekła Josephine.

- Nie ma potrzeby o tym mówić - powiedział do niej.

- Przepraszam - odpowiedziała automatycznie.

- Ani przepraszać - powiedział. - Twoja skrucha jest pewna. Możesz zbliżyć się do łóżka.  Josephine spuściła wzrok i podeszła do łóżka. Po omacku zlustrowała walizkę, znalazła pas od podwiązek - ten czarny, ozdobiony mnóstwem drobnych koronek - i założyła go na biodra.  Znalazła pończochy, również czarne, świeżą paczkę. Zdjęła celofan. Wyjęła każdą pończochę oddzielnie, zrolowała w dłoniach przed nałożeniem i naciągnęła przypinając je do podwiązek.

6

Kolejno stawiała stopy na łóżku, wygładzając pończochy na nogach i prostując szwy. Czuła, że mężczyzna ją obserwuje. Ona na niego nie patrzyła. Buty były lśniąco czarne, a obcasy na tyle wyższe, że nie mogłaby ich ubrać na żadną inną okazję. Włożyła je i stanęła przed nim.  Oczy wciąż miała spuszczone.

- Jeszcze jedna rzecz - powiedział. Pogrzebała w walizce i znalazła ją.

- Przynieś to tutaj - rozkazał.

Ujęła to w obie dłonie i podała nie patrząc mu w twarz. Był to kołnierzyk z czarnej, miękkiej skórki. Wziął go z jej rąk.

- Uklęknij - powiedział, a gdy wykonała polecenie, założył go jej na szyję.  Pozostawił ją przez chwilę w tej pozycji, aby rozkoszować się całkowitym podporządkowaniem. Ktoś inny na jego miejscu pieściłby jej głowę, gdy tak przed nim klęczała. Ale nie on. Nawet jej nie dotknął.

- A teraz wstań - powiedział. - Twarzą do ściany, Josephine podeszła do szafy i stanęła w rogu, czując swoje wywyższenie w tych niezwykłych butach. Wpatrując się w ścianę, złączyła palce i splotła ręce na głowie.

Słyszała jego kroki za sobą i cichy głos, tuż przy uchu:

- Złącz ręce z tyłu.

Usłuchała go i poczuła dotyk zimnego metalu, gdy zakładał jej kajdanki, wpierw wokół jej lewego, a następnie prawego nadgarstka. Jeszcze raz pogładził jej nagie pośladki, po czym zostawił ją. Usłyszała, jak wracał do łóżka: ciche skrzypnięcie sprężyn, gdy się na nim kładł.  - Widzę, że dawno nie miałaś z tym do czynienia - powiedział.

Josephine nie odpowiedziała.

- Dlaczego znalazłaś się tutaj? - zapytał.

Wargi Josephine były suche. Oblizała je ukradkiem.

- Możesz odpowiedzieć - powiedział głosem, w którym czuło się rezerwę.

- Jestem tu, aby słuchać - odpowiedziała Josephine przez zaciśnięte gardło.  - Posłuszeństwo - powiedział. - W Estwych posłuszeństwo jest obowiązkiem. Czyżbyś o tym zapomniała?

- Nie byłam do tej pory posłuszna nikomu, tylko sobie samej - odparła Josephine.

- Istotnie? - zadrwił. - Co w takim razie powinienem z tobą zrobić?

Mówił to rozkapryszonym tonem i z charakterystycznym dla prześmiewców akcentem.

Josephine wzięła głęboki oddech.

- Oczekuję kary - powiedziała.

- Karcącego potraktowania - powiedział. - Czy mam się tym zająć?

Josephine uświadomiła sobie, że wpatruje się tępo w ścianę. Zamknęła oczy.

- Tak, sir - powiedziała. - Tak, mistrzu.

- Możesz mnie o to poprosić - powiedział.

Josephine czuła, jakby podłoga pod nią się rozstąpiła. Chciała ugiąć nogi w kolanach, ale wiedziała, że nie ma przyzwolenia.

- Mistrzu - powiedziała. - Byłam nieposłuszna i samowolna i proszę o ukaranie mnie.  Gdy tylko wypowiedziała te słowa, poczuła się lepiej i pewniej. Otworzyła oczy. Wciąż stała przed ścianą, z rękami na plecach, ale z większą pewnością siebie.  - Jaki stopień dyscypliny byłby dla ciebie odpowiedni? - zapytał.

Ponownie zamknęła oczy.

- Surowy - odpowiedziała, a jej glos w tym momencie był na granicy szeptu.

- Surowa dyscyplina - powtórzył zrównoważonym tonem. -W porządku, cała noc przed nami.  Josephine nie powiedziała ani słowa. W pokoju było ciepło. Nie drżała. Czekała. Znikąd nie dobiegał żaden dźwięk. Dom sprawiał wrażenie wyludnionego. Po chwili usłyszała jego 7 obecność. Spięła się mimowolnie, ale on nie podszedł do niej. Usłyszała dźwięk przypominający pisk bobrów. Widocznie przesuwał jakiś mebel.  - Obróć się teraz - powiedział.

Odwróciła się. Przesunął fotel w puste miejsce pomiędzy łóżkiem i kominkiem.

- Podejdź tu - rozkazał.

Wyprowadził ją z rogu i ustawił za oparciem fotela.

- Pochyl się nad poręczą.

Josephine przechyliła się przez oparcie fotela na tyle, jak pozwalały na to ręce skute na plecach. Straciła równowagę - jej głowa znalazła się na poduszce fotela a tyłek w powietrzu.  Ramiona miała niezgrabnie wykręcona plecach. Obróciła głowę w jedną stronę, tak że policzek dotknął obicia. Materiał był szorstki, śmierdział kurzem i wiekiem. Jednym okiem mogła dostrzec nogę od łóżka, róg swojej walizki i drzwi prowadzące do sypialni.  Wydawało jej się, że się poruszył, ale nie wiedziała w którym kierunku. Czekała, aby poczuć jego dotyk. Wtedy usłyszała go, gdzieś przy kominku. Dotarł do niej nieśmiały dźwięk skrzypiącego dzwonka. Minęła minuta lub dwie. Rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę - powiedział wyraźnie,

Drzwi otworzyły się i weszła służąca. To była Lucy, ta sama Lucy, która niecałą godzinę temu tu, w tym pokoju, obnażała swój tyłek na życzenie Josephine. Teraz Lucy przyjrzała się Josephine, półnagiej, przewieszonej przez poręcz krzesła. Jej twarz nie zdradzała żadnego szczególnego uczucia. Patrzyła ponad nią.

- Tak, sir? - powiedziała.

- Przynieś mi koniak, Lucy, proszę.

- Tak, sir - powiedziała Lucy. - A dla pani?

Nastąpiła przerwa. Kątem oka Josephine ujrzała go przy łóżku, przeglądającego zawartość jej walizki Słyszała brzęk metalu i cichutki szelest skóry.

- Dla pani nic - powiedział.

- Dziękuję, sir - powiedziała Lucy i wyszła.

Stał chwilę koło drzwi, potem okrążył Josephine i podszedł do niej od tyłu. Dotknął ją tak, jak ona sama dotykała Lucy, służącą, gładząc rękami jej tyłek, obłości i szczeliny. Macając ciało, czuł ciężar pośladków i napięcie skóry. Pomiędzy udami natrafił na wilgotną fałdę, zanurzył palce i pozwolił im tam baraszkować przez moment.

Następnie okrążył krzesło i stanął z przodu tak, by mogła go widzieć. Kucnął przed nią, podciągając nogawki spodni. Uniósł rękę i zaczął pieścić jej włosy. Josephine czuła, że drży z oczekiwania.

- Chcesz knebel? - zapytał ją. - Czy wolisz krzyczeć?

ROZDZIAŁ l

Od czasu rozwodu Josephine pracowała w ministerstwie. Była to odpowiedzialna praca, na średnim stanowisku kierowniczym, ale odrobinę nudna. Widoki na przyszłość nie były wielkie, choćby dlatego, że nie mogła znaleźć dostatecznej motywacji do pięcia się po szczeblach kariery. Płaca była w porządku, choć nic nadzwyczajnego, W życiu Josephine nie było niczego, co można by uznać za specjalne, czy nadzwyczajne. Nie mogłaby nawet powiedzieć, że ma problemy: Trzeba przyznać, że była dość bystra by wiedzieć, iż kiedyś zjawi się ktoś w jej życiu, niezależnie, czy był przedtem czy nie. Małżeństwo z Larrym nauczyło ją tego. Larry uznał, że mają problemy, więc mieli. Matkowała mu w czasie kryzysu tak długo, jak mogła wytrzymać; potem odeszła i nie oglądała się więcej za siebie.  Uświadomiła sobie, na początku z poczuciem winy, później już ż dumą, że woli samodzielne życie. Wpierw skierowała całą energię na znalezienie pracy, następnie całkiem jej się 8 poświęciła. Było to tak, jakby żyła na obcej planecie, całkiem sama. Traciła cierpliwość z powodu drobiazgów, wtedy siedziała całe popołudnie wyglądając przez okno, podczas gdy na jej biurku piętrzył się stos rzeczy, które powinny być gotowe poprzedniego dnia. Myśli jej błądziły, podsuwając rozmaite obrazy. W chwilach przebudzenia uznawała je za niewiarygodne fantazje; jednak fantazje te trwały całymi dniami i wówczas uważała je zaprawdę. Była przekonana, że jeden z księgowych obrabowywał banki a jego podobizny oglądała na pierwszej stronie „Evening Standard”.

Odgradzała się od tych myśli dopiero wtedy, gdy łapała się na tym, że idzie za nim po pracy i próbuje obmyślać sposoby pojmania go i doprowadzenia na posterunek policji. Kilkakrotnie PO powrocie do domu tyła pewna, że ktoś znajdował się w mieszkaniu podczas jej nieobecności - ktoś bardzo inteligentny, kto nie pozostawił nawet jednego śladu swojej bytności.

Znowu zaczęła się masturbować.

Ale tym razem było jakoś inaczej, przestała odczuwać poczucie winy z tego powodu. Zawsze zakładała, że jest to coś, z czego się wyrasta, tak jak z przywiązania do ulubionych miejsc.  Robi się to do czasu podjęcia normalnego współżycia, a wówczas odpowiedzialność za swoje orgazmy składa się na ręce partnera. Ale po Lanym, przez długi czas nie miała ochoty na kogoś nowego i ku własnemu zdziwieniu, zaczęła wchodzić w to znowu i znowu, tak jakby nigdy tego nie zaprzestała. Aż wreszcie, gdy nauczyła się w ten sposób relaksować i czerpać z tego przyjemność, odkryła, że jest to lepsze niż wszystko co kiedykolwiek robiła z Lanym.  Oddawała się temu wszędzie: pod prysznicem, w salonie, w kuchni, pilnując się, aby się w tym całkiem nie zatracić. Czasem zaczynała bezwiednie, budząc się w środku nocy z dzikiego, powikłanego snu, bez tchu, jakby po wyścigu ze śmiercią. W cichej i ciemnej sypialni odczuwała nagle wielką samotność i pustkę. W poszukiwaniu otuchy ręka ześlizgiwała jej się w dół, między nogi i ku swojemu zdziwieniu odkrywała, że jest ciepła i wilgotna, a jej wargi nabrzmiałe i ustępliwe, jakby fantom kochanka tuż przed chwilą wyślizgnął się z pościeli. Dwoma wilgotnymi palcami przymilała się drżącemu węzłowi swojej łechtaczki aż do pełnego przebudzenia; dysząc i sapiąc wyginała się w łuk, tak że jedynymi częściami ciała, dla których istniało podparcie, były pięty i. czubek głowy. Jej uda wyginały się w kabłąk, a ona sama odczuwała słodycz rozchodzącą się od piersi i brzucha.  Czasem wydawała potężny okrzyk - bardziej desperacji niż triumfu.  Nic nie gościło w jej umyśle gdy tak rozpracowywała swe ciało aż do szczytu szaleństwa: ani wyobrażenia mężczyzn, ani przyjemne fantazje dotyczące nabrzmiałych, pulsujących członków, czy też mocno umięśnionych pośladków. Była tylko Josephine i jej palce - pracujące, pracujące...

Była pełna niechęci, gdy przychodziło jej spojrzeć na jakiegoś mężczyznę. Ciągle nie było nikogo, na myśl o kim byłaby szczególnie podekscytowana ani w biurze, ani w metrze, ani na ulicy. Mężczyźni zwracali na nią uwagę, zawsze tak było. Miała atrakcyjną figurę, wiedziała o tym, pełny i jędrny biust, okrągły tyłek. Nigdy nie jadła na tyle dużo, by chociaż odrobina tłuszczu odłożyła jej się w talii. Mężczyźni oglądali się za nią, zwracając na nią uwagę i szukając zainteresowania z jej strony. Ale jakoś nie chciała zawracać sobie tym głowy.  Sprawiała wrażenie, że nie ma dla nich cierpliwości, chociaż z natury była cierpliwa. Potrafiła wykazać zdumiewającą wprost cierpliwość, szczególnie, gdy osiągnęła to, co chciała.  Wiedziała, że chce czegoś teraz. Ale nie miała najmniejszego pojęcia, czego.  Czego chcą inne kobiety, poza romansami i awansami? Dzieci? Josephine skrzywiła się na tę myśl. Posiadać coś małego, mokrego i bezradnego, rosnącego w tobie, coś co będzie żądało całej twojej uwagi i zrujnuje twoją niezależność - nie, dzięki. Coś prostego? Wakacje. Dwa tygodnie w Hiszpanii lub odpoczynek na odludziu, w Szkocji. To nie brzmi zbyt nęcąco. Nie pragnęła relaksu, ale nie chciała też zająć się niczym nowym. Nie było nikogo, czyjego towarzystwa by pragnęła. Nie mogła również znieść myśli o podjęciu jakiś działań na własną 9 rękę. Do kogo mogła pójść w odwiedziny? Do nikogo. Czytała kobiece pisma, szukając jakiegoś tropu, ale żadne z nich nie przyciągnęło jej uwagi. Członkowie rodziny królewskiej, jak przyrządzić pasztet, procesy dotyczące utrzymania małżeństwa z alkoholikiem, mydło, gwiazdy - cóż to miało z nią t wspólnego? Nie mogła odnaleźć się nawet w modzie czy artykułach dotyczących zarządzania. Wszystkie te współczesne komety zajmowały się tworzeniem szykownego i wyidealizowanego wizerunku.  Było faktem, że Josephine zgubiła drogę. Czytała o kryzysach ludzkich, pojawiających się w połowie życia, ale to jej nie f dotyczyło, przekroczyła ledwie trzydziestkę. Może potrzeba jej było wyzwania. Szybowanie po niebie. Wielkie polowanie. Po-l moc głodującej Etiopii.  Westchnęła i wyjrzała przez okno. W Marylebone był lipiec r lało bez przerwy. Ludzie ukryci pod parasolami pędzili na lunch. Spojrzała na zegarek. Ranek minął, a ona nie skończyła nawet petycj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin