Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe - Wichura.pdf

(246 KB) Pobierz
952906566.001.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
BRUNO SCHULZ
 
Wichura
Tej długiej i pustej zimy obrodziła ciemność w naszym mieście ogromnym, stokrotnym
Bunt, Ciemność, Dom
urodzajem. Zbyt długo snadź nie sprzątano na strychach i w rupieciarniach, stłaczano
garnki na garnkach i flaszki na flaszkach, pozwalano narastać bez końca pustym bateriom
butelek.
Tam, w spalonych, wielobelkowych lasach strychów i dachów, ciemność zaczęła się
wyradzać i dziko fermentować. Tam zaczęły się te czarne sejmy garnków, te wiecowania
gadatliwe i puste, te bełkotliwe flaszkowania, bulgoty butli i baniek. Aż pewnej nocy
wezbrały pod gontowymi przestworami falangi garnków i flaszek i popłynęły wielkim
stłoczonym ludem na miasto.
Strychy, wystrychnięte ze strychów rozprzestrzeniały się jedne z drugich i wystrze-
lały czarnymi szpalerami, a przez przestronne ich echa przebiegały kawalkady¹ tramów²
i belek, lansady³ drewnianych kozłów, klękających na jodłowe kolana, ażeby wypadłszy
na wolność, napełnić przestwory nocy galopem krokwi⁴ i zgiełkiem płatwi⁵ i bantów⁶.
Wtedy to wylały się te czarne rzeki, wędrówki beczek i konwi, i płynęły przez no-
Ciemność, Noc, Bunt
ce. Czarne ich, połyskliwe, gwarne zbiegowiska oblegały miasto. Nocami mrowił się ten
ciemny zgiełk naczyń i napierał jak armie rozgadanych ryb, niewstrzymany najazd py-
skujących skopców⁷ i bredzących cebrów⁸.
Dudniąc dnami, piętrzyły się wiadra, beczki i konwie⁹, dyndały się gliniane stągwie¹⁰
zdunów¹¹, stare kapeluchy i cylindry dandysów¹² gramoliły się jedne na drugie, rosnąc
w niebo kolumnami, które się rozpadały.
I wszystkie kołatały niezgrabnie kołkami drewnianych języków, mełły nieudolnie
w drewnianych gębach bełkot klątw i obelg, bluźniąc błotem na całej przestrzeni no-
cy. Aż dobluźniły się, doklęły swego.
Przywoływane rechotem naczyń, rozplotkowanym od brzegu do brzegu, nadeszły
wreszcie karawany, nadciągnęły potężne tabory wichru i stanęły nad nocą. Ogromne
obozowisko, czarny ruchomy amfiteatr zstępować zaczął w potężnych kręgach ku miastu.
I wybuchła ciemność ogromną wzburzoną wichurą i szalała przez trzy dni i trzy noce…
*
Wiatr, Koniec świata
— Nie pójdziesz dziś do szkoły — rzekła rano matka — jest straszna wichura na dwo-
rze. — W pokoju unosił się delikatny welon dymu, pachnący żywicą. Piec wył i gwizdał,
¹ aaaa — grupa jeźdźców lub pojazdów zmierzających w jednym kierunku.
² ra — pozioma belka, na której opierają się słupy podtrzymujące dach.
³ aaa — długi skok konia.
ri — pochyła belka podtrzymująca dach.
a — poprzeczna belka podtrzymująca krokwie.
a — wspornik.
— drewniane wiaderko na mleko lub śmietanę.
cr — duże, okrągłe, drewniane naczynie.
— rodzaj naczynia do przenoszenia i przechowywania płynów.
¹⁰ i (daw.) — pojemne, wysokie i dość szerokie naczynie.
¹¹ u — rzemieślnik stawiający piece.
¹² a — elegancki mężczyzna, koncentrujący się na komponowaniu oryginalnej i interesującej garderoby.
952906566.002.png 952906566.003.png
 
jak gdyby uwiązana w nim była cała sfora psów czy demonów. Wielki bohomaz, wyma-
lowany na jego pękatym brzuchu, wykrzywiał się kolorowym grymasem i fantastyczniał
wzdętymi policzkami.
Pobiegłem boso do okna. Niebo wydmuchane było wzdłuż i wszerz wiatrami. Sre-
brzystobiałe i przestronne, porysowane było w linie sił, natężone do pęknięcia, w srogie
bruzdy, jakby zastygłe żyły cyny i ołowiu. Podzielone na pola energetyczne i drżące od
napięć, pełne było utajonej dynamiki. Rysowały się w nim diagramy wichury, która, sama
niewidoczna i nieuchwytna, ładowała krajobraz potęgą.
Nie widziało się jej. Poznawało się ją po domach, po dachach, w które wjeżdżała jej
furia. Jeden po drugim strychy zdawały się rosnąć i wybuchać szaleństwem, gdy wstępo-
wała w nie jej siła.
Ogałacała place, zostawiała za sobą na ulicach białą pustkę, zamiatała całe połacie ryn-
ku do czysta. Ledwie tu i ówdzie giął się pod nią i trzepotał, uczepiony węgła¹³ domu,
samotny człowiek. Cały plac rynkowy zdawał się wybrzuszać i lśnić pustą łysiną pod jej
potężnymi przelotami.
Na niebie wydmuchał wiatr zimne i martwe kolory, grynszpanowe¹⁴, żółte i liliowe
smugi, dalekie sklepienia i arkady swego labiryntu. Dachy stały pod tymi niebami czarne
i krzywe, pełne niecierpliwości i oczekiwania. Te, w które wstąpił wicher, wstawały w na-
tchnieniu, przerastały sąsiednie domy i prorokowały pod rozwichrzonym niebem. Potem
opadały i gasły, nie mogąc dłużej zatrzymać potężnego tchu, który leciał dalej i napeł-
niał cały przestwór zgiełkiem i przerażeniem. I znów inne domy wstawały z krzykiem,
w paroksyzmie¹⁵ jasnowidzenia, i zwiastowały.
Ogromne buki koło kościoła stały z wzniesionymi rękami, jak świadkowie wstrząsa-
Koniec świata, Drzewo
jących objawień, i krzyczały, krzyczały.
Dalej, za dachami rynku, widziałem dalekie mury ogniowe, nagie ściany szczytowe
Koniec świata, Ogień
przedmieścia. Wspinały się jeden nad drugi i rosły, zesztywniałe z przerażenia i osłupiałe.
Daleki, zimny, czerwony odblask zabarwiał je późnymi kolorami.
Nie jedliśmy tego dnia obiadu, bo ogień w kuchni wracał kłębami dymu do izby.
W pokojach było zimno i pachniało wiatrem. Około drugiej po południu wybuchł na
przedmieściu pożar i rozszerzał się gwałtownie. Matka z Adelą zaczęły pakować pościel,
futra i kosztowności.
Nadeszła noc. Wicher wzmógł się na sile i gwałtowności, rozrósł się niepomiernie
i objął cały przestwór. Już teraz nie nawiedzał domów i dachów, ale wybudował nad mia-
stem wielopiętrowy, wielokrotny przestwór, czarny labirynt, rosnący w nieskończonych
kondygnacjach. Z tego labiryntu wystrzelał całymi galeriami pokojów, wyprowadzał pio-
runem skrzydła i trakty, toczył z hukiem długie amfilady¹⁶, a potem dawał się zapadać
tym wyimaginowanym piętrom, sklepieniom i kazamatom¹⁷ i wzbijał się jeszcze wyżej,
kształtując sam bezforemny bezmiar swym natchnieniem.
Pokój drżał z lekka, obrazy na ścianach brzęczały. Szyby lśniły się tłustym odblaskiem
lampy. Firanki na oknie wisiały wzdęte i pełne tchnienia tej burzliwej nocy. Przypomnie-
liśmy sobie, że ojca od rana nie widziano. Wczesnym rankiem, domyślaliśmy się, musiał
udać się do sklepu, gdzie go zaskoczyła wichura, odcinając mu powrót.
— Cały dzień nic nie jadł — biadała matka. Starszy subiekt¹⁸ Teodor podjął się wy-
prawić w noc i wichurę, żeby zanieść mu posiłek. Brat mój przyłączył się do wyprawy.
Okutani w wielkie niedźwiedzie futra, obciążyli kieszenie żelazkami i moździerzami¹⁹,
Wiatr
balastem, który miał zapobiec porwaniu ich przez wichurę.
Ostrożnie otworzono drzwi, prowadzące w noc. Zaledwie subiekt i brat mój z wzdę-
Noc, Ciemność
tymi płaszczami wkroczyli jedną nogą w ciemność, noc ich połknęła zaraz na progu do-
mu. Wicher zmył momentalnie ślad ich wyjścia. Nie widać było przez okno nawet latarki,
którą ze sobą zabrali.
¹³ i — zewnętrzny róg budynku.
¹⁴ ra — zielononiebieski, trujący związek nieorganiczny w postaci proszku.
¹⁵ ar — skurcz.
¹⁶ aa — szereg przechodnich pokojów z wejściami ustawionymi na jednej osi.
¹⁷ aaa — lochy, podziemia.
¹⁸ ui (daw.) — sprzedawca w sklepie.
¹⁹ ir — miseczka z tłuczkiem służąca do ucierania przypraw, leków itp.
  Wichura
Pochłonąwszy ich, wicher na chwilę przycichł. Adela z matką próbowały na nowo
rozpalić ogień pod kuchnią. Zapałki gasły, przez drzwiczki dmuchało popiołem i sadzą.
Staliśmy pod drzwiami i nasłuchiwali. W lamentach wichru dawały się słyszeć wszelkie
głosy, perswazje, nawoływania i gawędy. Zdawało się nam, że słyszymy wołanie o po-
moc ojca zabłąkanego w wichurze, to znowu, że brat z Teodorem gwarzą beztrosko pod
drzwiami. Wrażenie było tak łudzące, że Adela otworzyła drzwi i w samej rzeczy ujrzała
Teodora i brata mego, wynurzających się z trudem z wichury, w której tkwili po pachy.
Weszli zdyszani do sieni, zaciskając z wysiłkiem drzwi za sobą. Przez chwilę musieli
wesprzeć się o odrzwia²⁰, tak silnie szturmował wicher do bramy. Wreszcie zasunęli rygiel
i wiatr pognał dalej.
Opowiadali bezładnie o nocy, o wichurze. Ich futra, nasiąkłe wiatrem, pachniały
Noc, Błądzenie, Ciemność
teraz powietrzem. Trzepotali powiekami w świetle, ich oczy, pełne jeszcze nocy, broczyły
ciemnością za każdym uderzeniem powiek. Nie mogli dojść do sklepu, zgubili drogę
i ledwo trafili z powrotem. Nie poznawali miasta, wszystkie ulice były jak przestawione.
Matka podejrzewała, że kłamali. W istocie cała ta scena sprawiała wrażenie, jakby
przez ten kwadrans stali w ciemnościach pod oknem, nie oddalając się wcale. A może
naprawdę nie było już miasta i rynku, a wicher i noc otaczały nasz dom tylko ciem-
nymi kulisami, pełnymi wycia, świstu i jęków. Może nie było wcale tych ogromnych
i żałosnych przestrzeni, które nam wicher sugerował, może nie było wcale tych opłaka-
nych labiryntów, tych wielookiennych traktów i korytarzy, na których grał wicher, jak
na długich czarnych fletach. Coraz bardziej umacniało się w nas przekonanie, że cała ta
burza była tylko donkiszoterią²¹ nocną, imitującą na wąskiej przestrzeni kulis tragiczne
bezmiary, kosmiczną bezdomność i sieroctwo wichury.
Coraz częściej otwierały się teraz drzwi sieni i wpuszczały okutanego w opończe i sza-
Gość, Noc, Ciemność,
Wiatr
le gościa. Zziajany sąsiad lub znajomy wywijał się powoli z chustek, płaszczy i wyrzucał
z siebie zdyszanym głosem opowiadania, urywane bezładne słowa, które fantastycznie po-
większały, kłamliwie przesadzony bezmiar nocy. Siedzieliśmy wszyscy w jasno oświetlonej
kuchni. Za ogniskiem kuchennym i czarnym, szerokim okapem komina prowadziło parę
stopni do drzwi strychu.
Na tych schodkach siedział starszy subiekt Teodor i nasłuchiwał, jak strych grał od
wichru. Słyszał, jak w pauzach wichury miechy²² żeber strychowych składały się w fałdy
Dom, Wiatr
i dach wiotczał i zwisał jak ogromne płuca, z których uciekł oddech, to znowu nabierał
tchu, nastawiał się palisadami krokwi, rósł jak sklepienie gotyckie, rozprzestrzeniał się
lasem belek, pełnym stokrotnego echa, i huczał jak pudło ogromnych basów. Ale po-
tem zapomnieliśmy o wichurze. Adela tłukła cynamon w dźwięcznym moździerzu. Ciot-
ka Perazja przyszła w odwiedziny. Drobna, ruchliwa i pełna zapobiegliwości, z koronką
czarnego szala na głowie, zaczęła krzątać się po kuchni, pomagając Adeli. Adela oskubała
koguta. Ciotka Perazja zapaliła pod okapem garść papierów i szerokie płaty płomienia
wzlatywały z nich w czarną czeluść. Adela, trzymając koguta za szyję, uniosła go nad
płomień, ażeby opalić na nim resztę pierza. Kogut zatrzepotał nagle w ogniu skrzydłami,
Gniew, Czary
zapiał i spłonął. Wtedy ciotka Perazja zaczęła się kłócić, kląć, i złorzeczyć. Trzęsąc się ze
złości, wygrażała rękami Adeli i matce. Nie rozumiałem, o co jej chodzi, a ona zacie-
trzewiała się coraz bardziej w gniewie i stała się jednym pękiem gestykulacji i złorzeczeń.
Zdawało się, że w paroksyzmie złości rozgestykuluje się na części, że rozpadnie się, po-
dzieli, rozbiegnie w sto pająków, rozgałęzi się po podłodze czarnym, migotliwym pękiem
oszalałych karakonich²³ biegów. Zamiast tego zaczęła raptownie maleć, kurczyć się, wciąż
roztrzęsiona i rozsypująca się przekleństwami. Z nagła podreptała, zgarbiona i mała, w kąt
kuchni, gdzie leżały drwa na opał, i klnąc, i kaszląc zaczęła gorączkowo przebierać wśród
dźwięcznych drewien, aż znalazła dwie cienkie, żółte drzazgi. Pochwyciła je latającymi ze
wzburzenia rękami, przymierzała do nóg, po czym wspięła się na nie, jak na szczudła,
i zaczęła na tych żółtych kulach chodzić, stukocąc po deskach, biegać tam i z powrotem
wzdłuż skośnej linii podłogi, coraz szybciej i szybciej, potem wbiegła na ławkę jodłową,
²⁰ ria — tu: duże i ciężkie drzwi.
²¹ iria — heroiczna walka człowieka, który jest pozbawiony poczucia rzeczywistości i umiejętności
realistycznej oceny ewentualnych zagrożeń, przez co często naraża się na śmieszność.
²² ich — przyrząd do tłoczenia powietrza, stanowiący m.in. element organów.
²³ arai — karaluszy.
  Wichura
kuśtykając na dudniących deskach, a stamtąd na półkę z talerzami, dźwięczną, drewnianą
półkę obiegającą ściany kuchni, i biegła po niej, konlankując na szczudłowych kulach, by
wreszcie gdzieś w kącie, malejąc coraz bardziej, sczernieć, zwinąć się jak zwiędły, spalony
papier, zetlić się w płatek popiołu, skruszyć w proch i w nicość.
Staliśmy wszyscy bezradni wobec tej szalejącej furii złości, która sama siebie trawiła
i pożerała. Z ubolewaniem patrzyliśmy na smutny przebieg tego paroksyzmu i z pewną
ulgą wróciliśmy do naszych zajęć, gdy żałosny ten proces dobiegł do swego naturalnego
końca.
Adela zadzwoniła znowu moździerzem, tłukąc cynamon, matka ciągnęła dalej prze-
rwaną rozmowę, a subiekt Teodor, nasłuchując proroctw strychowych, stroił śmieszne
grymasy, podnosił wysoko brwi i śmiał się do siebie.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że możesz go
swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest dodatkowymi materiałami
(przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiały udostępnione
Tekst opracowany na podstawie: Bruno Schulz, Sklepy cynamonowe; Sanatorium Pod Klepsydrą, red. Zofia
Smyk, Biblioteka Klasyki, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja wykonana
przez Fundację Nowoczesna Polska.
Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aneta Rawska, Paulina Choromańska, Paweł Kozioł.
Okładka na podstawie: Double--M@Flickr, CC BY .
  Wichura
Zgłoś jeśli naruszono regulamin