Martyn Leah - Recepta na szczęście.pdf

(559 KB) Pobierz
medd288b
Leah Martyn
Recepta na szczęście
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Dzi˛kuj˛. To było wspaniałe.
Gdy wyła ˛ czono kamery, producent telewizyjny u´mie-
chna˛ł si˛ z zadowoleniem do swoich go´ci, zatrzymuja˛c
na dłu˙ej wzrok na doktor Abbey Jones.
Abbey odpowiedziała mu ironicznym u´miechem.
– Zawsze ch˛tnie wypowiadam si˛ na tematy zwia˛za-
ne z opieka ˛ zdrowotna ˛ na wsi, Rob. Doskonale o tym
wiesz. Ale nast˛pnym razem uprzed´ mnie, ˙e zaprosiłe´
do swojego programu jeszcze kogo´, dobrze?
Podniosła głow˛ i popatrzyła chłodnym wzrokiem na
swojego rozm´ wc˛, doktora Nicholasa Tonnellego.
U´miechał si˛ do niej z odrobina˛ wy˙szo´ci. Z trudem
zmusiła si˛ do podania mu r˛ki na zako´ czenie debaty.
– Nie spodziewałem si˛ tak uroczej rozm´ wczyni
– powiedział. Gdy ich dłonie si˛ spotkały, Abbey wes-
tchn ˛ ła. Jego r ˛ ka była ciepła i sucha, a w zielonych
oczach pojawił si˛ błysk. – To była dla mnie prawdziwa
przyjemno´´ – dodał łagodnie.
Zakłopotana cofn˛ła r˛k˛, zupełnie jakby bała si˛
oparzenia, i odwr´ ciła si˛, by zabra´ notatki. Odetchn˛ła
i zacz ˛ ła niezr ˛ cznie wkłada´ kartki do akt´ wki.
Przyznała z niech˛cia˛,˙e Tonnelli okazał si˛ godnym
przeciwnikiem. Jego pełne swady wypowiedzi sprawiły, ˙e
musiała nie´lesi˛ napoci´, bymucho´wpołowiedor´wna´.
Miała pretensje do Roba, ˙e dał jej, lekarce z prowincji, za
przeciwnika jednego z najlepiej zapowiadaja ˛ cych si ˛
chirurg´w w Sydney. Wygla˛dał inaczej, ni˙ si˛ spodziewała.
Ale wła´ciwie czego si˛ spodziewała? Czasami, kiedy
przegla ˛ dała gazety wychodza ˛ ce w Sydney, widziała jego
zdj˛cia w rubrykach towarzyskich. Teraz, spotkawszy si˛
z nim oko w oko, musiała przyzna´,˙e czarno-białe
fotografie z pewno´cia˛ nie oddawałycałego uroku tego
m˛˙czyzny.
Prychn˛łazezło´ci. Mo˙e wygrał debat˛, mo˙e nie.
Ale niezale˙nie od tego, co poka˙a˛ rankingi telewizyjne,
była pewna, ˙e jego zmysłowy u´miech znalazł drog˛ do
serc kobiet zgromadzonych przed telewizorami. Ale nie
do jej serca. Z nia˛ nie p´ jdzie mu tak łatwo!
Rzut oka na zegarek uzmysłowił jej, ˙eb˛dzie musiała
zrezygnowa´ z kawy i ciastka, kt´ rymi Rob zwykle
cz˛stował po programie, i wyj´´ szybko ze studia.
– Czas na mnie. – Przywołała na usta sztuczny
u´miech. M ˛ ˙czy´ni stali obok ciemnego ju˙ teraz planu
telewizyjnego i byli pochłoni˛ci prywatna˛ rozmowa˛.
– Ju˙ idziesz? – Rob Stanton podszedł do niej. – Jeszcze
raz dzi˛kuj˛,˙eprzyj˛ła´ moje zaproszenie. Uratowała´ mi
˙ycie.
U´miechn ˛ ła si ˛ drwia ˛ co.
– Spodziewam si˛ w takim razie szczodrej darowizny
na rzecz naszego szpitala.
– Masz to jak w banku! – odrzekł z takim entuzjaz-
mem, jakby sam wpadł na ten pomysł. – Zaraz to załatwi˛.
– Dzi ˛ kuj ˛ – mrukn ˛ ła i spojrzała z ukosa na Nichola-
sa Tonnellego. – ˙ egnam, panie doktorze.
Odwr´ ciła si˛, by odej´´. Zagrodził jej jednak drog˛.
Wcia˛gn˛ła gwałtownie powietrze, a jej serce zacz˛ło
szybciej bi´.
– Czy naprawd ˛ musi pani ju˙ i´´?
RECEPTA NA SZCZE˛ ´ CIE
5
Spiorunowała go wzrokiem, u´wiadamiaja˛c sobie do-
piero teraz, ˙e jest wy˙szy od niej o dobrych kilkana´cie
centymetr´ w.
– Tak, musz ˛ .
– Mo˙e zje pani ze mna˛ lunch?
– Nie, dzi˛kuj˛.
– Co ja takiego zrobiłem? – spytał z lekkim u´miechem.
Był teraz tak blisko, ˙e nie mogłazłapa´ tchu. Czuła
ciepło jego oddechu i mydło o zapachu drzewa san-
dałowego. Odsu´ si˛, chciała mu powiedzie´. Ale to ona
si˛ cofn˛ła, chwieja˛c si˛ troch˛ na wysokich obcasach.
– Tak si˛ składa, doktorze Tonnelli, ˙e mam dzisiaj
napi ˛ ty harmonogram. Chciałabym si ˛ zaja ˛ ´ swoimi
sprawami.
– Ale˙ pani doktor... Kamery sa˛ ju˙ wyła˛czone. Mo˙e
zakopiemy top´ r wojenny? – spytał z rozbawieniem
wgłosie.
Spr´ bowała zgasi´ go jednym spojrzeniem, ale ponio-
sła sromotna˛ kl˛sk˛.
– Nie mam czasu na długie posiłki, panie doktorze.
– Ten lunch wcale nie musi by´ długi. – Wzruszył
ramionami. – Znam lokal, w kt´ rym obsługa jest szybka,
a jedzenie całkiem smaczne.
– McDonald’s? – spytała niewinnie.
U´miechna˛ł si˛ nieznacznie.
– Co´ bardziej wyrafinowanego. Słyszała pani o re-
stauracji Margo?
– Nie.
Poniewa˙ wcia˛˙ si˛ wahała, dodał z łagodna˛ perswazja˛
wgłosie:
– Jestem pewien, ˙e nigdy nie wyrusza pani w długa˛
podr´ ˙ do Wingary z pustym ˙oła ˛ dkiem.
6
LEAH MARTYN
– Zwykle po prostu jem kanapk˛ albo jaki´ owoc
w samochodzie. – Czuła si˛ zap˛dzona w kozi r´ g, prawie
zahipnotyzowana jego wzrokiem. Poza tym nie moga˛
tkwi´ tutaj w niesko´ czono´´.Członkowie ekipy telewi-
zyjnej, kt´ rzy zwijali kable i pakowali sprz˛t, mogliby
nabra´ jakich´ podejrze´ , a te z łatwo´cia˛ przerodziłyby
si˛ w plotki.
– No dobrze, niech b ˛ dzie – westchn ˛ ła z rezygnacja ˛
i, poniewa˙ doszła do wniosku, ˙e zabrzmiało to niezbyt
uprzejmie, dodała: – Przed wyjazdem mam jeszcze kilka
spraw do załatwienia i wizyt˛ u pacjenta w centrum
rehabilitacyjnym, wi˛c ten lunch musi by´ naprawd˛
kr´ tki.
– Dobrze. – Sprawiał wra˙enie zadowolonego. Naj-
wyra´niej zaspokoił swoja˛ pr´ ˙no´´, pomy´lałazło´-
liwie. – Przyjechała pani taks´ wka˛?
Och, na miło´´ boska˛. Kto mo˙e sobie pozwoli´ w tych
czasach na taks´ wk ˛ ?
– Przyjechałam samochodem. Zostawiłam go na par-
kingu.
– To tak jak ja. – Odsuna˛ł si˛ od niej i otworzył
szklane drzwi do foyer.
To szale´ stwo, my´lała Abbey, gdy szli ukwiecona˛
alejka˛ na parking. Dlaczego to wła´nie z nim musiała
skrzy˙owa´ szpady i w konsekwencji zmarnowa´ sobie
dzie´ ? Z pewno´cia˛ w szpitalu okr˛gowym nie brakuje
lekarzy, kt´ rzy z rado´cia ˛ przyj ˛ liby zaproszenie od
Roba, chca˛cego jako´ wypełni´ dziur˛ w programie. Tyle
˙e˙aden z nich nie jest obdarzony charyzma˛ Nicka
Tonnellego.
Westchn˛ła i podniosłagłow˛. Wiatr rozwiał jej jasne,
jedwabiste włosy. My´li wcia ˛ ˙ miała zaprza ˛ tni ˛ te ida ˛ cym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin