Oczy szeroko zamknięte.pdf

(423 KB) Pobierz
Oczy szeroko zamknięte by Aramgad
Oczy szeroko zamknięte
Aramgad
PROLOG
- Bello, otwórz oczy! – nakazał mi Carlisle.
Powoli podniosłam powieki, jednak oślepiło mnie światło i na powrót mocno je zacisnęłam.
- Bello, otwórz oczy! – powtórzył.
Niechętnie powtórzyłam ten proces, tym razem udało mi się utrzymać je otwarte.
- Ile palców widzisz? – zapytał.
- Dwa uniesione i trzy zgięte – odpowiedziałam.
- Świetnie. – Odetchnął z wyraźną ulgą. – Zatem wszystko jest w porządku. Zawołam twojego ojca.
- A gdzie jest Edward?
- Bello, zostaw mojego syna w spokoju. Nie ma go tu, bo nie chce cię widzieć. Wystarczająco go
skrzywdziłaś.
Miał rację. Nawet nie wiedziałam, po co o niego spytałam.
- Ma pan rację. To pytanie było nieprzemyślane – odparłam po chwili namysłu. – Proszę zawołać tatę.
Wyszedł, a mój wzrok powędrował za nim.
ROZDZIAŁ I - POŻEGNANIA
Bella
Idąc aleją parkową, nasłuchiwałam śpiewu ptaków, wdychałam woń, roztaczaną przez rosnące tu
kwiaty i łapałam promienie słoneczne. Dzień był wyjątkowo piękny. Uwielbiałam ten park, był taki
kolorowy. Zbliżając się do stawu, przyspieszyłam nieznacznie. Chciałam jak najszybciej ujrzeć te
najpiękniejsze ptaki – łabędzie. Nigdy ich nie karmiłam, jedynie patrzyłam na nie i śpiewałam im moje
piosenki. Kochałam śpiew, wszyscy mówili, że mam piękny głos i dzięki Bogu - przynajmniej było coś,
co mogłam robić w swoim życiu, coś, czemu mogłam się poświęcić – tak, zdecydowanie śpiew był
moją pasją! Nagle usłyszałam głośne szczekanie. Rozejrzałam się nieco zaskoczona – przecież nie
wolno tu wchodzić z psami. Nie dostrzegłam jednak żadnego psiaka. Jego głos stawał się mocniejszy,
był coraz bliżej – ale ja wciąż go nie widziałam. Wówczas poczułam coś mokrego na ręce. Tak, to był
mój pies, czekoladowy labrador o imieniu Jake. Obudziłam się. Taki był cel mojego żywego budzika.
W końcu była to ostatnia noc w Forks, przede mną długa podróż do Europy i wymarzone studia w
Elitarnej Szkole Muzycznej we Włoszech. Nigdy nie byliśmy bogaci, jednak udało mi się dostać
stypendium w Mediolanie. Byłam szczęśliwa, choć pełna obaw. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę,
bałam się też zostawiać tatę samego. Wiedziałam, że będzie bardzo tęsknił. No i był oczywiście Jake.
Jak ja mam to zrobić bez niego? Ten psiak był moją największą podporą, moim najlepszym
przyjacielem. Czułam, że zdradzam go z Melpomeną, muzą śpiewu, jednak z drugiej strony - jaka
przyszłość czekała na mnie tutaj? Żadna. Na szczęście w Mediolanie miał być ze mną mój
najukochańszy brat Jasper i jego dziewczyna Alice. Mieliśmy nawet załatwiony pobyt w jednym domu
studenckim, a właściwie domku, gdyż miało nas tam być ośmioro – tyle pokoi liczyła każda willa dla
studentów Elitarnej Szkoły Muzycznej w Mediolanie.
Zaczęłam pakować mój podręczny bagaż, gdy do pokoju wbiegł tata, krzycząc, że zaraz się spóźnimy.
Szybko złapał moje walizki i pobiegł do samochodu. Podążyłam za nim – nasz dom znałam na pamięć,
nie miałam problemu z poruszaniem się po nim. A jak długo będę się uczyć Mediolanu? Przerażona tą
wizją zachwiałam się i o mało nie straciłam równowagi, jednak z pomocą przyszedł mi tata. Podał mi
swoją dłoń i poszliśmy do auta.
Podróż na lotnisko zajęła nam godzinę. Całą drogę milczeliśmy. Miałam wrażenie, że Charlie jest na
mnie zły, że go opuszczam, ale musiałam to zrobić. Na lotnisku czekał już Jasper. Alice miała do nas
dołączyć w Mediolanie, bo wakacje spędzała u wujostwa w jednej z ich posiadłości. Tym razem jej
wybór padł na Francję. Pożegnałam się z tatą, na szczęście żadne z nas nie płakało, bo tego bym nie
zniosła. Jasper wziął moje rzeczy i ruszyliśmy do samolotu.
- Boisz się, moja mała siostrzyczko? – zapytał Jazz.
- Oczywiście, ale i tak nie mogę się już doczekać – szepnęłam.
- Nie martw się, to będzie najpiękniejszy czas twojego życia, będziemy przy tobie z Alice –
odpowiedział. – Zobaczysz, wszystko zmieni się na lepsze, oddasz się swojej pasji i będziesz
szczęśliwa, Bello.
- Będę szczęśliwa – powtórzyłam i zamyśliłam się.
Zajęliśmy nasze miejsca w samolocie. Byłam podekscytowana. Jazz zapiął mi pasy, gdy samolot
szykował się do startu.
- Czym się martwisz, maleńka? – wyszeptał.
- Jasper... – zaczęłam.
- Tak, Bells?
- Jak ja sobie poradzę bez Jake’a? – zapytałam.
- Alice, będziesz mieć Alice. Jest z tobą na jednym kierunku. Pomoże ci – powiedział bez
zastanowienia. – A teraz śpij, przed nami długi lot, siostrzyczko.
I zasnęłam. Znów biegłam do moich łabędzi.
Edward
Wstałem szybko. Nie mogłem się doczekać wyjazdu z tego więzienia. Jakie to szczęście, że studenci
mogą przybyć do kampusu już tydzień wcześniej. Nie wytrzymałbym dłużej w tej piekielnej klatce .
Brakowało mi oddechu. Na każdym kroku ochrona, doprowadzało mnie to do szału. Odkąd mój
ojciec, światowej sławy lekarz, postanowił zacząć bawić się w politykę, moje życie stało się
koszmarem. Dobrze, że do szkoły nie musiałem jechać z ochroną, chociaż i tak wybrano ją za mnie.
Elitarna Szkoła Muzyczna. Dobrze, że wybór ojca padł na naprawdę świetną uczelnię. Będę tam grał i
zaznawał przyjemności życia, które brutalnie mi odebrano.
Zbiegłem na dół z torbami i zapakowałem je do auta.
- Alice rusz się, jedziemy! – wrzasnąłem do mojej kuzyneczki. – Nie mów, że nie spieszno ci do tego
twojego chłoptasia. –Wiedziałem, że ten zwrot podziała i nie myliłem się. Po chwili w drzwiach
stanęła Alice z torbą w ręku i wściekłością na twarzy.
- Jazz. Nie. Jest. Żadnym. Chłoptasiem – wydyszała. – To prawdziwy mężczyzna i gentleman w
każdym calu, w przeciwieństwie do ciebie, Edwardzie Cullenie, rozpuszczony, snobistyczny gnojku.
Patrzyłem na jej wściekłą twarz i słuchałem jej wywodu cierpliwie, gdy nagle wybuchnąłem głośnym
śmiechem i przyciągnąłem do siebie tego małego chochlika.
- No już, nie złość się na mnie, mała powiedziałem. – Wiesz, jak nienawidzę tego miejsca. Jedziemy?
- Jedziemy – krzyknęła uradowana i ucałowała mnie w policzek.
- Do zobaczenia – krzyknąłem do stojących za mną rodziców.
- Do zobaczenia – odpowiedzieli.
I odjechaliśmy moim srebrnym volvo.
ROZDZIAŁ II – VILLA NR 1
Bella
Wysiedliśmy z taksówki. Pogoda była nie do zniesienia. W Forks nigdy nie było tak gorąco. Jasper
wziął nasze bagaże i złapał mnie za rękę. Szliśmy po schodach – pięć stopni, każdy szerokości stopy .
Weszliśmy do domu. Przywitał nas głos kobiety w średnim wieku:
- Witam, jestem Maria, gospodarz Villi numer jeden. Pozwólcie, że was oprowadzę.
- Ciao – przywitaliśmy się i ruszyliśmy za kobietą.
- Jak widzicie, dom jest dwu piętrowy. – Zaczęła oprowadzanie. - Na parterze jest kuchnia, jadalnia,
salon i toaleta. Za domem jest ogród z miejscem na grill i niewielki basen.
- Och – wyszeptałam – To chyba sen.
Jazz parsknął śmiechem. Puściłam to mimo uszu, podobnie jak Maria, która zaprosiła nas na pierwsze
piętro. Cały czas trzymałam się kurczowo ręki Jaspera.
- Pokoje są już przydzielone, żeby uniknąć niepotrzebnych kłótni. Na tym piętrze są cztery sypialnie i
dwie łazienki, łączące pokoje.
Usłyszałam, jak jedne z drzwi otwierają się. Ktoś podbiegł do nas.
- Witam, mam na imię Tanya – rzekła śpiewnie. – Jessica, chodź, są już kolejni lokatorzy.
Na to hasło następne drzwi się otworzyły i z piskiem wyleciała z nich druga dziewczyna.
- Och, witajcie, jestem Jessica! – wykrzyczała mi w ucho.
- Witajcie – powiedzieliśmy jednocześnie.
- Mam na imię Jasper, a to moja siostra Bella – wyręczył mnie Jazz.
- Na tym piętrze będą mieszkali jeszcze Rose i Emmett, dołączą do nas za kilka dni – przerwał nam
głos Marii. – A was zapraszam na górę.
Pokonaliśmy kolejne dziesięć stopni.
- Nie ma jeszcze nikogo z lokatorów tego piętra, jesteście pierwsi – powiedziała gospodyni i
kontynuowała: – Pierwszy pokój należy do Jaspera i ma wspólną łazienkę z Alice.
Mogłam sobie tylko wyobrazić szczęście Jazza. Wówczas ogarnęła mnie panika – z kim ja będę dzielić
łazienkę?
Jakby czytając w moich myślach, odezwała się Maria:
- Twój pokój jest po prawej i dzielisz łazienkę z Edwardem. Proszę się nie martwić, łazienki są
zamykane od zewnątrz i od wewnątrz.
- Okej – odparłam nieco zmieszana.
- Teraz zostawię was w spokoju. Rozpakujcie się i odpocznijcie po podróży. Jutrzejszy dzień jest tylko
dla was. Możecie robić, co tylko chcecie. Pojutrze wycieczka do Rzymu, a dalej pomyślimy – rzekła
Maria i zbiegła po schodach.
- Chodź, Bells, obejrzymy twój pokój – szepnął Jazz.
- Tak, chodźmy – odparłam.
Jasper oprowadził mnie po pokoju i łazience. Następnie wyszliśmy na balkon.
- Och, Bells, jaki piękny widok – wyszeptał.
Na te słowa wybuchłam płaczem, byłam zła i zmęczona. Emocje wzięły górę.
- Bells, wybacz, nie chciałem – kajał się Jazz. – Chcesz...
- Nie – nie dałam mu dokończyć. – Położę się, już późno.
- W porządku – odparł cicho. – Dobranoc, maleńka.
Wyszedł. Dobrze, że szybko się uczę. Powoli doszłam do łóżka, było niewymiarowe – dla mnie za
duże. Zdjęłam ciuchy i położyłam się spać w bieliźnie. Nie miałam już dziś siły na szukanie piżamy.
Zasnęłam. Znów byłam w parku.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin