1.WARUNEK_cz.2-ZoE.doc

(42 KB) Pobierz
PROLOG

 

WARUNEK cz.2

 

-Bello...

-Nie zaczynaj znowu. Zresztą, przecież odgrywam ten cały cyrk ze studiami tylko dla Charliego. Oboje wiemy, że na jesień nie będę w stanie uczęszczać do żadnej szkoły. W ogóle nie będę mogła przebywać pomiędzy ludźmi. Skrzywiłem się w sobie. Znowu ten temat, który starałem się uniknąć. Ona nie widziała, w co się pakuje. Ten ból nie do zniesienia, który płynie w twoich żyłach wypalając, co jest na drodze, a później tylko jedna myśl: „krew”. Nie ważne czy ludzka czy nie, ważne żeby się nasycić.

-Nie ustaliliśmy jeszcze konkretnego terminu – starałem się chwycić jakiegoś koła ratunkowego. – Pochodź na zajęcia przez semestr lub dwa. Może studenckie życie przypadnie ci do gustu. W końcu jeszcze tylu rzeczy nigdy nie doświadczyłaś... - A to wszystko przeze mnie.

-Mogę ich spróbować później.

-Później to już nie będą ludzkie doświadczenia, Bello. Nie dostaniesz drugiej szansy, aby być człowiekiem. Pokręciła jak na złość mi głową.

-Ale też nie możemy odwlekać mojej przemiany w nieskończoność. Lada chwila mogę znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

-Jeszcze się nie pali.

Bella przeniosła się na chwilę do swoich myśli, których ja nie mogłem poznać. Chcieć, a móc to dwa inne znaczenia i słowa. Nagle delikatny ból, który zapewne chciała zachować w sobie wystąpił a jej twarz.

-Bello... – wyszeptałem chcąc aby „wróciła” do mnie. – Naprawdę, nie ma pośpiechu. Nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić. Możesz zwlekać z tym, ile tylko ci się podoba.

-Nie chcę zwlekać. – Uśmiechnęła się blado. – Chcę być tym samym potworem jak ty.

Jej żarty nie nadawały się do publicznego wygłaszania. Zacisnąłem zęby żeby czegoś nie palnąć, co mogło pogorszyć sytuację.

-Nawet nie masz pojęcia, jakie bzdury wygadujesz – warknąłem i jednym ruchem położyłem przed nią gazetę stukając w nagłówek, który bił w oczy swoją wielkością na pierwszej stronie:

 

KOLEJNE BRUTALNE MORDERSTWO.

POLICJA PODEJRZEWA WOJNĘ GANGÓW.

 

-Co to ma z nami wspólnego?

Jej bezinteresowne pytanie mnie zdenerwowało. Jak można być aż takim niedomyślnym?

-Bycie potworem to nie żarty, Bello.

Patrzyłem jak czyta nagłówek jeszcze raz i jak jej czoło się prostuje w końcu trafiając na właściwy trop.

-To... to wampir tam grasuje? – wykrztusiła.

Pokiwałem smętnie głową zastanawiając się jak i ile mogę jej przekazać teraz. Charlie za bardzo był już pochłonięty grą, tylko wybuch z armaty mógł go poderwać z kanapy. Musiałem to wykorzystać.

-Zdziwiłabyś się, ile nagłówków przez media morderstw to sprawka moich pobratymców. Jak się wie, czego się szuka, łatwo domyślić się prawdy. – zawahałem się na moment ale jednak nie na tyle by mogła to zauważyć. –W tym przypadku wszystko wskazuje na wampira nowonarodzonego. To głodny i rozwścieczony nieszczęśnik, który nie potrafi się jeszcze kontrolować i zapewne brzydzi się samego siebie. Właśnie kimś takim planujesz się niedługo stać. Wszyscy przez to przeszliśmy. Mając nadzieję, że jej mina i zawstydzenie świadczą o moim tryumfie, że w końcu udało mi się oddzielić ją od tych głupich myśli kontynuowałem:

-Zabieramy informacje na temat tych zbrodni od kilu tygodni, odkąd tylko zorientowaliśmy się, ze to jeden z naszych. Wszystko się zgadza: ofiary giną bez śladu zawsze nocą, nie ma dowodów na to, by je coś łączyło, zwłok nikt nie stara się za bardzo ukryć... tak, to jakiś nowy. I nikt najwyraźniej się nim nie opiekuje. – znowu się zawahałem ale tym razem już widocznie. Zaczerpnąłem oddechu, bo brak tlenu jednak już dawał o sobie znać. Jej słodki zapach uderzył mnie w gardło wywołując nieprzyjemny ogień, który zignorowałem. – cóż, to nie nasza sprawa. Interesujemy się tym tylko, dlatego, że to nasz teren. Tak jak mówiłem, zdarza się to bardzo często. Pojawienie się każdego potwora pociąga za sobą straszliwe konsekwencje. Nie spuszczałem z niej wzroku kończąc nadal szeptem moją wypowiedź. O dziwo nagle odkryłem, ze powiedziałem jej wszystko, co wiemy, o czym myślimy. Nadal cicha nadzieja pukała mi do zimnego serca może to coś da? Może zrezygnuje, bo się przestraszy? Jednak dłoń, Belli jakby odsunęła tą nadzieję na bok.

-Ze mną będzie inaczej – powiedziała cicho jakby bojąc się, że straci panowanie nad głosem. – Już oto zadbamy. Wyprowadzimy się na Antarktydę.

Prychnąłem i poczułem, że emocje opadły. Łatwo jej tak myśleć. Ona nie wie o niczym, jęknąłem w sobie. Stacza się na samo dno przeze mnie, jakby wcześniej tego nie zrobiła.

-Nie szkoda ci słodkich pingwinków?

Wywróciłem oczami myśląc i wyobrażając sobie Bellę dziką i niebezpieczną starającą się zaspokoić pragnienie tymi maleńkimi zwierzątkami. Sam ich próbowałem i mogę stanowczo odradzić nawet najbardziej głodnemu wampirowi. Ich krew wcale nie jest słodka i wcale nie napełniają żołądka. Zupełnie jakby nie piło się dużo dłużej. Bella zaśmiała się dziwnie spychając gazetę z blatu, sam nie chciałem jej widzieć.
-W takim razie Alaska, tak jak było ustalone. Tylko bardziej w głębi lądu niż Junea – jakieś miejsce gdzie można spotkać grizzly. Zupełnie zapomniałem o swojej roli odpychania myśli ukochanej od przemiany.

-Żeby tylko grizzly! Na północy są i niedźwiedzie polarne. A żebyś widziała tamtejsze wilki – gigantyczne!

Widok Belli, która otworzyła usta przerażona i łapiąca się za serce porządnie mnie wystraszył.

-Coś nie tak? – zapytałem. Nagle zrozumiałem swój błąd. Cholerne wilki. – Okej, zapomnij o wilkach. Nie będzie żadnych wilków, jeśli ci to pasuje.

Starałem się jak mogłem nie wyglądając na obrażonego. Tamtejsze wilki pachniały bardziej zachęcająco. Te cuchną niemiłosiernie.

-Edwardzie, to mój były najlepszy przyjaciel. Oczywiście, że mi to nie pasuje.

-Wybacz moje gapiostwo – zmusiłem się na uprzejmość, która w tym momencie w ogóle przeze mnie nie przemawiała. – Strzeliłem gafę.

-Nie przejmuj się, nic się nie stało.

Cała Bella - wszystko bierze na siebie. Czy to za to ją kocham?

Nie mogłem znieść ciszy, jaka zapanowała w kuchni przebijana tylko komanatorem w telewizorze z salonu.

Przyglądałem się jej przez chwilę. Po chwili wziąłem ją pod brodę i zmusiłem żeby na mnie spojrzała. Gdy tylko to zrobiła poczułem się już lepiej. Jakby spojrzenie jej działało na mnie jak balsam.

-Przepraszam. Szczerze- powiedziałem.

-Wiem. Wszystko w porządku. Ja też przesadziłam z reakcją. Po prostu myślałam już o nim wcześniej – powstrzymałem się od zjadliwego komentarza – a potem ty wyskoczyłeś z tym polowaniem... Znowu ten przeklęty wilk. Serdecznie mam dość jego i tego całego jego plemienia, które zaprząta tą małą główkę. Nie zasługuje na to. Jednak złość, jaka we mnie wpłynęła nie mogła znaleźć drzwi z napisem: „wyjście”. Kolejnych zdań o nim nie mogłem słuchać jednak Bella uporczywie nalegała.

-Widzisz, Charlie mówił mi przy obiedzie, że Jake przechodzi trudny okres. Mam wyrzuty sumienia. To wszystko moja wina...

-Nie zrobiłaś nic złego. – Nie mógłbym do tego dopuścić by jej dobry nastrój sprzed kilku minut uleciał jak bańka mydlana.

-Powinnam coś z tym zrobić. Jestem mu to dłużna. Zresztą to i tak jeden z warunków Charliego.

Starałem się nie pokazywać jej swoich emocji na twarzy. Czyli to o tym tak chciał bardzo porozmawiać Charlie? To ja sobie porozmawiam z tym kochanym Jacobem, kiedy tylko nadarzy się okazja. A po za tym Bella nie mogła z nim przebywać sam na sam.

-Wiesz dobrze, że za nic w świecie nie pozwolę ci przebywać z wilkołakiem sam na sam, a iść z tobą w charakterze ochroniarza nie mogę, bo złamałbym postanowienia naszego paktu. Chyba nie chcesz, żebyśmy rozpętali wojnę?

Ten pomysł też był dobry. Wreszcie mógłbym się odwdzięczyć temu parszywcowi za wszystko, co złego zrobił mojej lubej.

-Jasne, że nie.

-W takim razie nie ma, co dalej o tym dyskutować.

Cofnąłem szybko dłoń i zacząłem się rozglądać po kuchni, aby zmienić temat, który mógłby rozluźnić naszą sytuacje. Mój wzrok padł na stare już Wichrowe wzgórza. Ile razy ona je czytała?

-Cieszę się, że Charlie postanowił wypuścić cię z domu, bo widzę, że musisz w pilnym trybie odwiedzić księgarnię. te Wichrowe wzgórza znasz już chyba na pamięć.

Uśmiechnąłem się łobuzersko czekając na jej uroczą odpowiedź.

-Nie wszyscy mają pamięć fotograficzną, jak co poniektórzy – warknęła cicho jakby oburzona.

-Mniejsza o twoje zdolności, nie pojmuję po prostu, co ci się w tej książce podoba. Chaty i Heathcliff są okropni, tylko niszczą sobie nawzajem życie. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby porównać ich do takich par z literatury, jak Romeo i Julia czy Elizabeth Bennet i pan Darcy z Dumy i uprzedzenia. To nie historia romantycznej miłości, tylko bezsensownej nienawiści.

-Od kiedy to jesteś amatorem krytyki literackiej?

Wywróciłem oczami. Jednak Bella miała w sobie to coś, co pozwalało odciągnąć jej uwagę od ponurych tematów. Ucieszyłem się, że chwyciła za haczyk. Mogłem teraz tylko pociągać ją coraz dalej.

-Patrzę na fabułę obiektywnie, i tyle. Być może pomaga mi w tym podejściu to, że poznałem wiele dzieł klasyków, zanim je jeszcze zaszufladkowano.

Nadal cieszyłem się ze swojego posunięcia i pomysłu.

-A tak zupełnie serio, czemu wciąż powracasz do Brontë?

Pochyliłem się nad stołem wciąż pragnąc jej dotykać i przyłożyłem dłoń do jej policzka. Jej zainteresowania nawet te bzdurne ciągle mnie fascynowały.

-Co ci się w tej powieści tak podoba?

Jeszcze mnie to interesowało. Nie mogłem poznać jej myśli, więc próbowałem w inną stronę.

-Czy ja wiem... – zawahała się przez moment. – Sądzę, że urzekło mnie to, że Cathy i Heathcliffa nic nie jest w stanie rozdzielić: ani jej egoizm, ani jego złe uczynki, ani nawet śmierć jak się później okazuje...

Zamyśliłem się nad jej wypowiedzią. Nie wiedziałem, że takie romanse mogą aż tak porywać dziewczyny w swoje objęcia. Uśmiechnąłem się kpiarsko do swoich myśli.

-Ja tam nadal będę upierał się przy tym, że wyszłaby z tego lepsza historia, gdyby każde z nich miało, choć jedną pozytywną cechę.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin