1.25. Cicha noc - Ida Lowry.doc

(73 KB) Pobierz
Szczęśliwe dni w piekle

Ida Lowry

Cicha noc

Część 1 i ¼.

 

 

 

Silent night, holy night,

All is calm, all is bright

 

 

Nowy Jork

24 grudnia 1984 roku, poniedziałek, Wigilia Bożego Narodzenia

Michael Blair miał trzydzieści jeden lat i był wziętym nowojorskim prawnikiem. Bardzo samotnym. Jeszcze rok temu miał piękną żonę oraz wspaniały dom w ekskluzywnej dzielnicy. Teraz zaś jego była żona znajdowała się na drugim końcu kontynentu z jego byłym najlepszym przyjacielem, a dom, w którym nie chciał mieszkać sam, miał już zupełnie innych właścicieli. Od kilku miesięcy wynajmował mieszkanie w ogromnym apartamentowcu i wszystko wskazywało na to, że to właśnie tu przyjdzie mu spędzić Święta. Samotnie. Oczywiście dostał kilka kurtuazyjnych zaproszeń od kolegów i znajomych, a nawet wdzięcznych klientów, ale jakoś nie miał ochoty patrzeć na cudze rodziny i cudze szczęście. Dlatego wolał zostać w domu i zadowolić się własnym towarzystwem. W ogóle postanowił udawać, że ten wieczór nie różni się niczym od innych w roku. Dlatego tradycyjnie zaparzył sobie mocną kawę, następnie przerzucił tonę akt dotyczących najważniejszych spraw, a potem przez jakiś czas bezmyślnie wpatrywał się telewizor. Jednak w końcu poczuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Zbyt wiele myśli tłukło mu się w głowie. W pewnym momencie poczuł się jak w klatce. Zrozumiał, że musi wyjść i chociaż popatrzeć na ludzi. Wszystko było lepsze, niż ten samotny wieczór w czterech ścianach. Szybko wstał z kanapy, narzucił na siebie płaszcz i wybiegł z mieszkania. Zjechał na parter i wyszedł na zewnątrz, odprowadzany współczującym spojrzeniem portiera.

Wolnym krokiem przemierzał puste ulice. Dziesiątki Mikołajów i setki reniferów przyglądały mu się z okiem sklepowych wystaw. Mimo świątecznych dekoracji miasto wyglądało jak wymarłe. O tej godzinie ludzie byli już w domach razem z bliskimi.

Szedł przed siebie, pogrążony w myślach i nawet nie zauważył kiedy zawędrował w okolice brooklińskiego mostu. Zatrzymał się i przez chwilę patrzył na rzekę. I już miał zawracać, gdy coś przykuło jego uwagę. Jakiś dziwny ruch przy balustradzie. Zaintrygowany, podszedł bliżej i zobaczył, że nad barierką kołysze się jakaś kobieta. Z trudem zachowywała równowagę i wychylała się tak głęboko, iż był pewien, że zaraz wpadnie do wody. Czy ta wariatka chce się utopić?! — przemknęło mu przez głowę. Rzucił się do przodu i, dosłownie w ostatniej chwili, chwycił ją za ramię.

— Co pani robi?! — zawołał głośno.

— Szukam szczeliny w czasie* — odpowiedziała i podniosła na niego nieprzytomne spojrzenie. Zaleciał go silny zapach alkoholu. Pijana w trupa! — pomyślał i przyjrzał się jej dokładniej. Mogła mieć niewiele ponad dwadzieścia lat i była niewątpliwie bardzo ładna. Krótkie ciemne włosy, duże oczy, łagodne rysy. Nie szpecił jej nawet zbyt mocny makijaż, teraz nieco rozmazany.

— Co pani najlepszego wyrabia?! — powtórzył, wciąż nie mogąc oderwać od niej wzroku.

— Odpieprz się, koleś — wybełkotała, patrząc na niego z wrogością. — To nie twoja sprawa.

Na te słowa poczuł złość. Miała rację — to rzeczywiście nie była jego sprawa. Powinien ją tu zostawić i jak najszybciej wrócić do domu. Przecież nigdy nie lubił kłopotów. A miał jakieś dziwne przeczucie, że ta dziewczyna je oznacza. Jednak nie potrafił odejść i zostawić jej na tym moście. Wyglądała na zbyt zdesperowaną.

— Nie mam zamiaru się odpieprzyć — powiedział głośno — dopóki mi nie powiesz, co chcesz zrobić.

— A to już moja sprawa — odpowiedziała. Jedną ręką mocno ściskała barierkę i wciąż kiwała się w przód i w tył. Nagle straciła równowagę i osunęła się wprost na niego. Odruchowo przycisnął do ją do siebie i popatrzył w oczy. Miała takie ładne niebieskie tęczówki i długie rzęsy. I zupełnie nieprzytomne spojrzenie.

— Nie pocałujesz mnie teraz? — zapytała kpiącym tonem. — Wszyscy faceci w takich sytuacjach mnie całują.

Natychmiast wrócił do rzeczywistości i poczuł się dziwnie. Naprawdę przez krótką chwilę miał ochotę ją pocałować. Czytała w myślach, czy co?

— Proszę mi podać adres — powiedział szybko, chcąc ukryć zakłopotanie. — Wezwę taksówkę i odwiozę panią do domu.

— Nigdzie nie mieszkam, koleś — wybełkotała. — Idź sobie i pozwól mi wreszcie to skończyć.

Wyrwała rękę z jego uścisku i wolno odwróciła się w stronę barierki. Chwycił ją natychmiast. Skoro się już w to wplątał, nie mógł pozwolić, żeby utopiła się na jego oczach.

— Idziemy — powiedział. — Koniec wygłupów.

— Zostaw mnie, bo zacznę krzyczeć.

Zupełnie zignorował jej słowa.

— Chodź — powtórzył. — Bo zaraz wezwę policję i wsadzą cię do aresztu

— Do aresztu? Oblivate — zaśmiała się i zrobiła ręką jakiś dziwny ruch. — No tak, cholera, nie mam różdżki — dodała.

Popatrzył na nią ze strachem. Najwyraźniej zaczynała bredzić. Ta cała sytuacja coraz mniej mu się podobała. Znowu zastanawiał się, czy jednak jej tu nie zostawić. W końcu co go obchodzi jakaś pijana obca dziewczyna.

A ona, wciąż się chwiejąc, wpatrywała się w niego uparcie.

— Słodki jesteś, pójdę z tobą — oświadczyła wreszcie. — Ale pod warunkiem, że mi postawisz drinka.

— A ty mi wtedy opowiesz swoją historię? — nie mógł sobie odmówić drobnej złośliwości.

Popatrzyła na niego jakoś dziwnie. Z bólem. A może tylko tak mu się wydawało.

— Nie mam żadnej historii! — krzyknęła. — Chcę się jeszcze napić.

— Chyba kawy — mruknął. — Whisky to już ci na dzisiaj wystarczy.

Wziął ją pod ramię. Przez chwilę się opierała, a potem posłusznie ruszyła za nim.

*

 

W kawiarni było zupełnie pusto. Barman na ich widok wyraźnie się ożywił i szybszym ruchem zaczął wycierać kieliszki.

Dziewczyna omiotła wnętrze nieprzytomnym spojrzeniem i chwiejnym krokiem ruszyła w kierunku baru.

— Fajne miejsce, koleś — powiedziała, z trudem wdrapując się na stołek. — Daj whisky — poleciła barmanowi. Ten natychmiast spojrzał na Michaela, który przecząco pokręcił głową.

— Kawę poprosimy — rzucił krótko.

— Ależ się panu ululała narzeczona — uśmiechnął się, rozstawiając filiżanki. — Już podaję.

— Ja chcę whisky — powtórzyła dziewczyna z pijackim uporem. — Albo papierosa.

Michael wyciągnął z kieszeni całą paczkę. Wzięła jednego; ledwo mogła utrzymać go w drżącej ręce. Podsunął jej zapalniczkę. Za trzecim razem trafiła w płomień. A potem zaciągnęła się bardzo mocno i wypuściła cały kłąb dymu prosto w jego twarz.

— Teraz to już przegięłaś — rzucił ze złością, zeskakując ze stołka. Był już całkowicie zdecydowany zostawić ją na pastwę losu. Niech robi co chce! Niewdzięczna pijaczka.

Szybko zapiął płaszcz i ruszył w kierunku drzwi.

— Nie zostawiaj mnie samej — zawołała za nim. — Jim! — głos się jej załamał.

Zatrzymał się. Wiedział świetnie, że nie jego wołała, ale zrozumiał, że nie może odejść. Gdyby to zrobił, poczułby się jak ostatni łobuz. Zawrócił, klnąc w duchu własną słabość.

— Wiedziałam, że przyjdziesz — wyszeptała i popatrzyła na niego z radością.

Prawie siłą wmusił w nią kawę. Jednak to niewiele pomogło. Wciąż była nieprzytomna.

— Jak się nazywasz? — ponownie spróbował wyciągnąć z niej jakieś informacje.

— A jak chcesz? — zapytała, prawie kładąc się na blacie baru.

— Przestań! — nawet nie próbował ukryć zniecierpliwienia. — Chyba masz jakieś imię, nazwisko, adres.

— A po co ci to?

— Chcę cię odesłać do domu. Nie możesz się w takim stanie włóczyć po mieście.

— Mogę. Nie mam domu. — roześmiała się histerycznie i omal nie spadła ze stołka.

Siedzieli w tej knajpie ponad godzinę i niczego z niej w tym czasie nie wydusił. Dlatego po krótkim wahaniu, wściekły z powodu własnego poczucia odpowiedzialności, postanowił zabrać ją do siebie. Droga, którą poprzednio pokonał tak szybko, teraz jakoś dziwnie mu się dłużyła. Może dlatego, że dziewczyna szła bardzo wolno, przystawała co trzy kroki, śmiała się i bez przerwy opowiadał jakieś brednie. Alkohol ewidentnie jej nie służył. Zastanawiał się ciągle, czemu tak się spiła właśnie w wigilijny wieczór. Pewnie przez faceta — pomyślał. — One zawsze piją przez facetów. Gdy ich mają przy sobie, to nie potrafią zadbać. A gdy zostaną same — wpadają w czarną rozpacz.

Wreszcie dowędrowali do apartamentowca. Portier otworzył drzwi i popatrzył na nich z wyraźnym zgorszeniem. Zawstydzony Michael spuścił wzrok, modląc się, by winda jak najprędzej przyjechała. Kiedy wsiedli, nacisnął guzik i oparł dziewczynę o ścianę. Pozbawiona jego pomocy, natychmiast straciła równowagę i wolno osunęła się na podłogę.

— Wstawaj — szarpnął ją za ramię.

— Nie — powiedziała z uporem. — Zostanę tu i umrę.

Próbował ją podnieść, ale nie dał rady. Najwyraźniej rzeczywiście nie zamierzała się nigdzie ruszać. Zupełnie stracił cierpliwość. Siłą postawił ją na nogi, a potem podniósł do góry i zarzucił sobie na ramię. Przez chwilę zwisała tak bezwładnie, ze aż się przestraszył. Nagle poruszyła się i wybuchła szyderczym śmiechem.

— Co ci tak wesoło? — zapytał ze złością.

— Jaki ty jesteś banalny — chichotała tak głośno, że słychać ją było chyba na całym piętrze. Michael, który nie cierpiał zwracać na siebie uwagi, przeżywał katusze. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby wszyscy sąsiedzi dowiedzieli się, że zbiera z ulicy jakieś pijaczki.

Dotarli wreszcie do mieszkania. Znowu oparł ją o ścianę i szybko szukał kluczy w kieszeni płaszcza. Nie było to łatwe zadanie, gdyż dziewczyna wciąż mu się wyrywała. Wreszcie otworzył drzwi na całą szerokość i wepchnął ją do środka. Chwiejnym krokiem przemierzyła holl i weszła do pokoju.

— Niezła chata, koleś — stwierdziła, rozglądając się wokoło. — Czy twoja żona wie, że sobie tu sprowadzasz panienki?

— Nie mam żony — burknął z urazą.

— Taki mężczyzna bez żony? — przez moment taksowała go prawie przytomnym spojrzeniem.

— Poszła sobie — mruknął, nieco udobruchany jej ostatnią uwagą.

— Głupia — wybełkotała i opadła na kanapę. — Daj mi wody — rozkazała.

Gdy po chwili wrócił z kuchni, już spała, oparta o poduszki. Przez kilka chwil przyglądał się jej z uwagą. Było w niej coś ze skrzywdzonego dziecka. Westchnął, rozpostarł koc i ostrożnie ją przykrył.

 

 

25 grudnia 1984, wtorek. Boże Narodzenie

Poruszyła się lekko i natychmiast poczuła tępy ból w skroniach. Przez moment miała wrażenie, że głowa pęknie jej na sto pięćdziesiąt tysięcy kawałków.

Boże, znowu — jęknęła w myślach. — Whisky i faje. Zaraz zejdę.

Otworzyła wolno oczy i prawie podskoczyła z przerażenia. Znajdowała się w jakimś mieszkaniu — dużym, przestronnym i ładnie urządzonym, ale całkowicie nieznanym. Przez moment próbowała przypomnieć sobie, w jaki sposób się tu znalazła. Bezskutecznie. Najwyraźniej poprzedniego dnia jednak urwał się jej film. Mam nadzieję, że nie narozrabiałam — pomyślała z niepokojem.

— Widzę, że się obudziłaś.

Drgnęła na dźwięk zupełnie obcego głosu. Krzywiąc się z bólu, szybko odwróciła głowę. W progu stał wysoki, krótko ostrzyżony szatyn i przyglądał się jej z ciekawością.

— Co ja tu robię? — spytała, próbując podnieść się z kanapy. Gwałtowny ruch wywołał nowy atak bólu.

— Śpisz — powiedział krótko, nie spuszczając z niej badawczego spojrzenia.

— Ale skąd się tu wzięłam? — wlepiła w niego wystraszony wzrok. Tego kim był, i w jaki sposób go poznała, także nie mogła sobie uświadomić. To przeraziło ją jeszcze bardziej. Z ogromnym wysiłkiem starała się zebrać myśli. Jednak przypomniała sobie tylko, że wieczorem wypiła w domu butelkę whisky. Do lustra. A potem? Wielka czarna dziura. Teraz zaś znajdowała się w mieszkaniu zupełnie obcego mężczyzny. Co prawda nie wyglądał na mordercę ani gwałciciela, ale czy w dzisiejszych czasach można ufać komukolwiek? Jednak z drugiej strony gdyby chciał... Przecież całą noc leżała jak kłoda

— Ściągnąłem cię wczoraj z barierki na moście — jego spokojny głos przywołał ją do rzeczywistości. — Próbowałaś się utopić.

No pięknie. Znowu ten sam stary numer. Mogłoby mi się w końcu kiedyś udać — pomyślała ze złością. — Byłby wreszcie spokój.

— Nie chciałaś podać adresu — kontynuował mężczyzna tym samym tonem. — Może teraz powiesz mi w końcu, kim jesteś?

— Lucy Potter — wyszeptała, unikając jego wzroku.

— Michael Blair — rzucił. — Jesteś Angielką?

— Tak — skinęła głową i znowu skrzywiła się z bólu. Nienawidziła tego uczucia. Chociaż może w tej chwili bardziej nienawidziła siebie.

— Czemu chciałaś to zrobić?

Poczuła złość. Głowa jej pękała, a facetowi zebrało się na śledztwo. Czemu miała zamiar popełnić samobójstwo? Świetny temat na poranne rozważania na kacu. I czy on w ogóle musi poruszać takie kwestie? Tak jak by go obchodziło co ona zamierza zrobić ze swoim przeklętym życiem.

— Czy to ważne? — wzruszyła ramionami, starając się opanować nerwy. — Chciałam i już. Zawsze chcę, gdy się napiję.

— W takim razie nie powinnaś pić. Jesteś na najlepszej drodze, żeby spieprzyć sobie życie. Pomyśl o tym — powiedział głośno. Był zdenerwowany, ale za wszelką ceną starał się to ukryć. — Inna sprawa, ze następnym razem może nikt cię nie powstrzyma — dodał.

— Tym lepiej — burknęła. — Skończę ze sobą w spokoju.

— A może byś tak wzięła się w garść — zaproponował już spokojniejszym tonem. — I uporządkowała swoje życie.

— Przestań truć — rzuciła szybko i wbiła wzrok w ścianę. Uporządkować swoje życie? Czy ten gość na wszystko miał gotową receptę? Najwyraźniej. Przeklęty bufon. Powinna natychmiast iść do domu, a nie siedzieć tu i wysłuchiwać jego kazań. Wystarczały jej własne wyrzuty sumienia.

Michael chyba wyczuł jej irytację, bo nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Wreszcie to ona pierwsza się poddała.

— Chcę zapomnieć — powiedziała zaczepnie, mając nadzieję, że to zdanie wyjaśni mu wszystko.

— Facet? — zapytał.

— Facet — potwierdziła. — Wyjątkowa kanalia. I kilka innych rzeczy. Nie chcę o tym mówić.

— W porządku — uspokoił ją gestem. — Nie musisz.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Oczekiwała bowiem kolejnych pytań, albo co gorsza wykładu. On jednak wciąż milczał.

— Dlaczego się nie odzywasz? — nie wytrzymała.

— Czekam, aż się uspokoisz.

— Już jestem spokojna — oświadczyła. — I chciałabym, żebyś mi konkretnie powiedział, co twoim zdaniem powinnam zrobić — dodała z goryczą. Sama nie widziała przed sobą żadnej drogi.

— Powinnaś wszystko poukładać — tłumaczył spokojnie. — Ustalić priorytety. Nabrać dystansu. A picie ci w tym nie pomoże.

— Łatwo mówić. Ciebie nikt nie skrzywdził — rzuciła ze złością. — Teoria zawsze jest prostsza niż praktyka.

— Świetnie o tym wiem — powiedział ciszej.

Coś w tonie jego głosu sprawiło, ze przyjrzała mu się baczniej. Na moment uchwyciła jego spojrzenie. Smutne i zrezygnowane. Chyba rzeczywiście wiedział. Zastanawiała się, czy zdradzi coś więcej. Raczej na to nie liczyła. Wyglądał na bardzo skrytego.

— Też zapominam — powiedział wreszcie i zacisnął usta na znak, że uważa temat za zakończony.

— Na trzeźwo? — indagowała, wpatrując się w niego uparcie.

— Oczywiście.

— I jak ci idzie? — była coraz bardziej zaintrygowana.

— Coraz lepiej, pani prokurator — uśmiechnął się wreszcie.

Roześmiała się mimo woli i wciąż nie spuszczała z niego wzroku. Nagle ze zdumieniem stwierdziła, że zaczyna go lubić. Nie miała pojęcia dlaczego, ale to był fakt. A poza tym ten mężczyzna coraz bardziej się jej podobał. Miał w sobie coś. Jakiś spokój i dobroć. Wyczuwała to, mimo iż zachowywał się tak cholernie powściągliwie. A co najważniejsze w ogóle nie przypominał chłopaków, z którymi umawiała się przez ostatnie trzy lata. Na złość tamtemu. W sumie to miło przypomnieć sobie, że na świecie istnieją porządni faceci, którzy w życiu kierują się jasnymi regułami. Ciekawe czemu ona na swojej drodze nie mogła spotkać kogoś takiego? A może i tym razem się myliła? Przecież mężczyznom w ogóle nie można ufać! No i dlaczego on się jej tak ciągle przygląda. Poczuła, że dłużej nie wytrzyma jego wzroku. Musiała choć przez chwilę pobyć sama.

— Mogę skorzystać z łazienki? — zapytała, spuszczając oczy.

— Proszę — gestem wskazał jej kierunek.

Zbyt szybko uniosła się z kanapy i dlatego zakręciło się jej w głowie. Alkohol wciąż jeszcze krążył w jej żyłach i sprawiał, ze zachowanie równowagi wcale nie było prostą sprawą. Michael bez słowa wyciągnął rękę. Oparła się na niej całym ciężarem i ze zdziwieniem stwierdziła, że wcale nie ma ochoty jej puszczać. Była taka ciepła i mocna. Dlatego przytrzymała ją chyba dłużej niż powinna. Miała nadzieję, że uda jej się uszczknąć dla siebie chociaż odrobinkę jego siły.

Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się dookoła. W łazience także panował wzorowy porządek. Najwyraźniej on naprawdę wszystko miał pod kontrolą. Westchnęła i odruchowo spojrzała w lustro. W pierwszym momencie aż ją odrzuciło na widok własnej twarzy. Rozczochrane włosy, podkrążone oczy, rozmazany makijaż. Wyglądam jak pierwsza lepsza — pomyślała z obrzydzeniem.— A kim właściwe jestem? Jak się zachowuję? Kobieta bez przeszłości i przyszłości. A wszystko przez.... Koniec! Jego już nie ma! I nie będzie! Nigdy!

— Nie mogę tak dłużej — powiedziała do swojego odbicia.

Nagle poczuła ogromne zmęczenie. Ból, którego wciąż nie mogła się pozbyć, był zdecydowanie ponad jej siły. Gdyby umiała jakoś go opanować i zaznać trochę spokoju. Choćby pozornego. Może gdyby ktoś się nią zaopiekował? Gdyby komuś wreszcie zaczęło na niej zależeć... I gdyby jej zaczęło zależeć na kimkolwiek. Może nie jest jeszcze za późno, żeby poskładać te kawałki, które z niej zostały? Gdyby tylko ktoś jej pomógł. Na przykład... Niemożliwe. Na milę widać, że Michael nigdy nie potraktowałby poważnie kogoś takiego jak ona. Zadrżała na myśl o epitetach, którymi mogłaby określić własną osobę. Trzy lata kompletnego chaosu — tak brzmiał najoględniejszy opis jej życia.

Zrzuciła ubranie i weszła pod prysznic. Chłodna woda zmywała otępienie, a jej szum uspokajał. Czuła, że powoli powraca do życia, I do rzeczywistości, od której tak bezskutecznie próbowała uciec. A gdyby przestać uciekać? Spróbować zmienić? Tak jak jej radził. Przynajmniej spróbować...

Wyszła z łazienki o połowę przytomniejsza i w nieco lepszym nastroju. Nieśmiało zajrzała do kuchni..

— Herbaty, kawy, a może klina? — zapytał, patrząc na nią z uśmiechem.

Na samą myśl o alkoholu poczuła, jak wszystkie wnętrzności wywracają się jej na drugą stronę. Pomyślała, że nie tknie whisky nigdy w życiu. Tyle, że to nie było żadne pocieszenie. Zawsze to sobie przysięgała na drugi dzień. Może jednak tym razem....

— Kawy — odpowiedziała. — I jeśli masz jakieś śniadanie — dodała zawstydzona.

— Masz apetyt na kacu? — zdziwił się. — Ja nie mogę patrzeć na jedzenie.

— Ja zjadłabym słonia razem z kłami i trąbą — uśmiechnęła się.

Postawił na stole dzbanek, filiżankę i talerz z kanapkami, a potem usiadł naprzeciwko. Przez dłuższą chwilę milczeli, a ona stwierdziła, że cisza w jego towarzystwie już jej zupełnie nie przeszkadza. Była naturalna i tak bardzo uspokajała. Poza tym poczuła, że temu mężczyźnie potrafiłaby sporo o sobie opowiedzieć i że on mógłby ją zrozumieć. Nawet przez chwilę wahała się, czy nie zacząć mówić. Jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Nie miała ochoty wracać do tego wszystkiego. Nie teraz. Może kiedyś, gdy będzie silniejsza. A poza tym nie chciała psuć nastroju. Spuściła głowę i nadal siedziała w milczeniu.

— Czym się zajmujesz? — zapytał wreszcie.

— W chwilach trzeźwości próbuję studiować — uśmiechnęła się gorzko. — Historię. A ty?

— Jestem adwokatem — odpowiedział. — Od spraw beznadziejnych.

— Takich jak moja? — zapytała przekornie

— Nie — uśmiechnął się. — Twoja sprawa jest ewidentnie do wygrania.

— Naprawdę tak myślisz?

— Jestem pewny.

A gdybym mu tak uwierzyła?

Wreszcie poczuła, że powinna już sobie pójść. Nie mogła dłużej nadużywać jego gościnności. I tak dużo czasu jej poświęcił..

Odstawiła filiżankę i wolno podniosła się z kanapy.

— Wracam do domu — powiedziała.

— Ktoś na ciebie czeka? — zapytał szybko, znowu unikając jej wzroku.

— Nikt — odparła. — Jestem sama.

— To może zostałabyś na obiedzie? — w jego głosie brzmiało wahanie. — W końcu są święta.

Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Gdy mówił o świętach miał coś takiego w oczach... A poza tym perspektywa kolejnego samotnego dnia wcale nie była kusząca. Dlatego bez namysłu przyjęła to zaproszenie.

*

 

Szła obok niego ze spuszczoną głową i rękami w kieszeniach. Wciąż była zamyślona. Bardzo go to cieszyło, ponieważ oznaczało, że przejęła się jego słowami. Chciał, żeby tak było. Ta dziewczyna (Lucy! Lucy — poprawił się szybko) naprawdę go obchodziła. Bardzo chciał, żeby poukładała swoje życie i nawet był gotów jej w tym pomóc. To wciąż wydawało mu się dziwne, ponieważ prawdę mówiąc wcale nie była w jego typie. Za młoda, za wysoka, za mało łagodna, zbyt nerwowa. Ale za to inteligentna. Ani przez chwilę nie nudził się w jej towarzystwie. I miała w sobie coś, co go do niej przyciągało. Z obawą pomyślał, że ta siła może się okazać mocniejsza niż jego rozsądek, przyzwyczajenie i życiowe plany. Jednak z jakiegoś powodu bardzo chciał się jej poddać. No i na dodatek już od wczoraj czuł się za nią odpowiedzialny.

—To tu — zatrzymała się przed wejściem do budynku. — Wynajmuję mieszkanie razem z koleżankami.

— Ładna okolica — uśmiechnął się.

— Jeszcze raz przepraszam — zignorowała jego uwagę.

— Przestań — machnął ręką. — To był naprawdę miły dzień...

— ...po koszmarnej nocy — wpadła mu w słowo.

Wyciągnęła rękę i nie cofnęła, gdy uścisnął ją bardzo mocno. Z uśmiechem popatrzyła mu prosto w oczy.

— Chyba miałam szczęście, że cię spotkałam — wyszeptała..

Może oboje mieliśmy — pomyślał nieco speszony, a głośno powiedział:

— Cieszę się, że tak mówisz. To dobry znak.

W progu zatrzymała się i energicznie mu pomachała, a on pomyślał, że to były całkiem udane święta. I miał jakieś dziwne przeczucie, ze następne będą jeszcze lepsze.

 

 

 

KONIEC

 

 

* jest to świadome nawiązanie do filmu „Kate i Leopold". Uwielbiam ten tekst i po prostu nie mogłam sobie odmówić.

1

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin