Noc nekromanty - Naja Snake.doc

(36 KB) Pobierz
Noc nekromanty

Noc nekromanty

1943, gdzieś nad Wołgą, twierdza Armii Wschodniej Grindewalda

- Mort, Mort, Mort… - wibruje w moim umyśle. Budzę się powoli i opornie, imię nie przestaje dzwonić mi w głowie. Czy to nie śmieszne, że reaguję na to słowo? Nazywają mnie Mort... Nikomu nie chce się mówić „Mordredzie”. Choć może to i dobre imię dla nekromanty...
- MORT!!! Zostaw tego swojego kochanka, ubieraj się! Pospiesz się!!! – drze się Karl.
O, zdenerwowałem go. Doskonale wie, że mężczyźni mnie wcale nie interesują. Tak, jestem Mordred the Gay ale tylko z racji mojego antytalentu do języków. Zawsze palnę coś głupiego, a pomylenie „guy” z „gay” przylgnęło do mnie na dobre i przerodziło się w pikantną plotkę. Nie żeby mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie, sam lubię opowiadać niestworzone historie o swoich wyczynach, ale jeśli Karl zaczyna się denerwować, to jest źle. O Karlu Grindewaldzie, panie mój i władco, kuzynie najdroższy, już się zbieram, tylko wyłącz tę telepatię, zanim mi mózg rozwali. Wiatr dmie, śnieg oślepia, mróz chce mi wypalić oczy; nasi przesadzają trochę z czarami pogodowymi. To już chyba znów mieszanie się w dzieje mugoli, zważywszy, że kilkanaście mil stąd Hitler ze Stalinem wzięli się za łby pod jakimśtam Stalingradem i pewnie nasza magia nieźle im popsuje szyki. A propos Stalina, mam nadzieję, że Karl nie weźmie przykładu z chorego na głowę Gruzina i nie przechrzci Kolonii albo Paryża na Grindewaldburg.
A oto i on, mój pan i władca, Führer, Wożd, Amo, Duce, czy jak tam chcą jego wielojęzyczni podwładni. Właśnie wylądował i zsiada z gryfa; zdaje się, że znowu był gdzieś na zachodzie, bo nosi mundur oficera SS. Tak, Karl namiętnie miesza się w sprawy mugoli, czasem chyba tylko po to, żeby rozwścieczyć naszych wrogów. Jego pomysły czasem mnie zadziwiają; ma ze dwa oddziały, które udają albo SS albo Armię Czerwoną, w zależności od potrzeb. Zresztą to akurat świetny pomysł - potem można powiedzieć, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego i że to była robota mugoli. Chociaż kto w to uwierzy? Przecież my to samo zło, a oni są święci. Do niedawna truli, że Karl trzyma pod Imperiusem i Gruzina i Malarzynę, ale teraz chyba już widać, że to bzdura, bo te dwa diabły skoczyły sobie do oczu. Czasem twierdzili też, że zaczarowaliśmy całe narody. Niby jak? Ja naprawdę mam talent do zaklęć zniewalających, ale więcej niż trzech osób pod Imperiusem nie utrzymam i to tylko wtedy, kiedy nie są to ludzie silni psychicznie. Wszyscy czarodzieje świata nie daliby rady opanować mugolskiej Europy; po prostu nie ma nas na tyle! Nie mówiąc już o tym, że musielibyśmy wciąż pilnować „swoich” mugoli, bo Imperius nie jest zaklęciem o długotrwałym działaniu; trzeba go powtarzać przynajmniej raz na dwa dni.
- Mort, mam problem – Karl jak zwykle od razu przechodzi do rzeczy. Teraz rozumiem, czemu mnie popędzał. Trzyma na rękach nieprzytomnego, pokrwawionego chłopaka. Biorę dzieciaka i delikatnie kładę na podłodze. Piękny przykład gestapowskiej choroby, jak to zwykliśmy nazywać; mugolskie pieprzone rękodzieło. I ja to mam leczyć? Czemu zawsze ja? Uzdrowiciele słodko śpią, a ja wdycham zapach krzepnącej krwi.
- To jest mugol, Mort.
Jeszcze tego brakowało. Wiele eliksirów działa na nich inaczej. Będzie ciężko. Szybko sprawdzić, jakie są najpoważniejsze uszkodzenia. Mózg, kręgosłup, obrażenia wewnętrzne, kości, ewentualne narkotyki, i tak dalej... Hm... Żadnej magii, czyste mugolskie rękodzieło. Jak ja bym dorwał któregoś z tych typów... Oh, oui.... Zaszalałbym.
- Co mu dajesz? – Karl stoi nade mną i patrzy mi przez ramię.
- Heroinę ze smoczą krwią. Niech się nie budzi i nic nie czuje.
- Chcę go mieć w całości. Dasz radę? – pyta. Nie pyta. Stwierdza fakt.
- To mugol i dzieciak. Nie ma nawet dwudziestki – odpowiadam.
- Ma siedemnaście lat. Dlatego wezwałem ciebie.
- Biorę go do siebie i do rana będę wiedział.
O tak, w takich przypadkach ja, nekromanta, radzę sobie lepiej niż uzdrowiciele, bo w razie potrzeby sięgnę po nielegalne metody.
Dzieciak zaczyna się rzucać. Uszkodzenia mózgu czy gorączka? Jedno i drugie, jego krew niesie z sobą tyle trucizn ze zmiażdżonych tkanek... Nienawidzę perfekcyjnej, po niemiecku dokładnej mugolskiej roboty! Nie żebym wolał wersję sowiecką, jest jeszcze bardziej ohydna, ale tu ciężko powiedzieć od czego zacząć. Od tego, co zawsze. Woda, odtrucie, obniżenie gorączki, uspokojenie szalejącego układu odpornościowego, podpatrzony u mugoli antybakteryjny wyciąg z pleśni. Brzmi to łatwo i prosto, ale co innego o tym czytać, a co innego stosować na człowieku, którym rzucają drgawki i za cholerę nie wiadomo, co mu podać, żeby nie pogorszyć sprawy. Sulfonamidy. Heroina. Pieprzyć uzależnienie. Będę się tym martwił jutro, jeśli dzieciak dociągnie do rana. Krew, AB Rh-, bo jego mózg się udusi. Nie ma wiele literatury na temat działania naszych eliksirów na mugoli, a poza tym różni ludzie reagują w odmienny sposób. W dodatku to jeszcze prawie dziecko. A ja mam tu decydować, co mu podać. Jego śmierć będzie moją porażką, jak zawsze, jak zawsze szyderczym rechotem kostuchy. Będzie kpiną okrutnego Boga, który podobno jest Miłością. Baal zawsze powtarza ten wiersz, że Bóg jest tylko Mądrością ale Miłością już nie. Święte słowa. Choć ja i żadnego rozumu w tym wszystkim nie widzę.
Kolejna porcja krwi. Sine wargi powoli nabierają kolorów, paznokcie przestają mnie straszyć białawą, trupią barwą. Ale wiem, że to nie koniec i że jeszcze mogę to przegrać. Więcej: ja już przegrywam.
Jeśli Karl chciał mieć to dziecko w całości, trzeba je było stamtąd zabrać dzień wcześniej!
Dawno nie widziałem tak fatalnej krwi. On mi tu umrze. Mogę mieszać mugolskie wynalazki z naszymi, ale on i tak mi umrze, jeśli siłą nie zmuszę jego duszy do pozostania w ciele. Bez nekromancji się nie obejdzie. Niech mi przyprowadzą jednorożca. Już.
Nóż z obsydianu.
Krąg z pentagramem, szybko naszkicowany na podłodze.
Czaszka nundu, w jej wnętrzu czarna świeca, płonąca niebieskawym, zimnym światłem.
Srebrna krew ścieka mi po rękach, kapie na kamienną podłogę, lśniąc upiornie w granatowej poświacie. Wiatr wyje, uderza w szyby. Serce zwierzęcia jeszcze bije, kiedy tnę je na kawałki. Wywar bulgocze cichutko. Jeśli zdążę... Bogowie... Zdążyłem. Oddech chłopaka staje się równy i mocny, serce bierze się do roboty, zamiast doprowadzać mnie do paniki, gorączka spada do rozsądnego poziomu. Nie zbijam jej zbyt mocno, niech organizm walczy.
Spłukuję srebrną krew z dłoni i gapię się na martwe zwierzę. Cholernie mi go szkoda, ale co innego miałem zrobić. Zbrodnia? Przeklęty? Bestia? Kto jest ważniejszy, człowiek czy jednorożec?
I znowu zaczyna mi odlatywać. Durne Szwaby nie tylko go tłukli ale i czymś nakarmili. Ich osławione Veritaserum, skopolamina. Przedawkowali, dranie. A potem dali mu jakiś dopalacz, żeby dłużej wytrzymał. Nie dość, że sukinsyny, to jeszcze idioci. Co to jest, do cholery? Amfetamina? Nie. Morfina? To nie miałoby sensu. Co to jest?!

Nie.

NIE!!!

Do tej komnaty śmierć nie ma wstępu, jak długo ja tu jestem. Jeśli jednorożec nie pomógł, trzeba zabić człowieka. Człowieka? Stworzenie z ostatnich stron Biblii, kata tego dziecka. Mam nadzieję, że Karl nie powywieszał ich wszystkich od razu na strunach od fortepianu. O nie, on nie zapomina o ważnych szczegółach. O ty gestapowska świnio, nie umrzesz tak szybko. Nie pozwolę ci na to. Najśmieszniejsze jest to, że tacy jak ty straszliwie boją się bólu i śmierci. Własnej, oczywiście. Będziesz wył. Postaram się o to. Zresztą tacy, jak ty, skowyczą na sam mój widok. Nie wiesz i nic cię to nie obchodzi, że w jednej z mrocznych komnat tej twierdzy umiera mi dzieciak, tak, ten mały, który mógłby być twoim synem. Przez ciebie. Ty tylko wykonywałeś rozkazy? W porządku, ja też tylko wykonuję swoje. I pamiętaj. Jestem Mort, zwierzę o oczach koloru Avady, nekromanta z zawodu, sadysta z zamiłowania i szaleniec z pochodzenia. Dobro i zło, mój drogi? On mi tam umiera i nic innego mnie nie obchodzi. Nic. Bóg? A co mi zrobi? Nie mam duszy, może mnie pocałować gdzieś! Zresztą, co to za Bóg? Ten mały go wzywa, rzucając się w agonii. Gdzie był ten cały Wszechmogący, kiedy chłopaka tłukli do nieprzytomności? Bóg? Tu jest piekło i on nie ma tu wstępu. To dom takich jak ja i ja występuję przeciw śmierci.
I przysięgam, przysięgam na dzień, kiedy to mnie tak stłukli, wyciągnę go z tego. Nie mam sumienia, nie cofnę się przed niczym. Dam mu siłę do walki i pomogę wyzdrowieć. Zabiję kolejnego jednorożca. Będę rozplątywał kłębek jego strzaskanego bólem i narkotykami umysłu. Wyleczę każdą ranę. Ja mam czas. To moje mroczne królestwo i ja jestem tu panem. Zapłacę każdą cenę. Wyrzucę śmierć za drzwi. Będę walczył. W końcu jestem Bestią Grindewalda.

I nic mnie nie obchodzi, jak mnie potem osądzą.

Jeśli będą to ludzie, to i tak wyrok będzie z góry wydany.

Jeśli nasi bogowie, to osądzą wedle praw, które szanuję i uznaję, więc poniosę konsekwencje bez protestu.

A jeśli, jak mówią niektórzy, istnieje Sprawiedliwość, to wiem, co zrobię. Wiem, kogo powołam na świadka. Wiem.

Sprawdzić morfologię. Jeszcze trochę krwi. Kropla eliksiru...

KONIEC

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin