Uczta - Arien Halfelven.doc

(61 KB) Pobierz

Kolejny fanfik niepotterowski – jeden jakoś przemknął, więc półelf się rozbestwił... Cóż. Dzieło to jest wynikiem – hmm. Natchnieniem tego nie nazwę. Jest więc wynikiem kumulacji obłąkania twórczego. Przyświecają mu cele wyższe, a mianowicie wywołanie katharsis. U mnie wywołał. Miłej lektury.
A.
Dedykowane: Wincencie za żywota oraz Mithianie za to, że słuchała, jak śpiewam.

Uwaga: Kto nie zna dzieła, na motywach którego osnute jest to opowiadanie, będzie miał mniej przyjemności i mniej katharsis. Ale na to już nic nie poradzę...



UCZTA

Poprawił nakrycie głowy i podrapał się po długiej, białej brodzie. Z dobrotliwym uśmiechem rozejrzał się po współbiesiadnikach. W jego mądrych oczach jak zawsze igrały wesołe ogniki. Był wielkim mędrcem i wiedział, że uczta i zabawa świetnie wpływa na morale.
– Tak, mój drogi? – zapytał w odpowiedzi na radosny uśmiech siedzącej najbliżej osoby. Uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny.
– Och, Papo Smerfie, to był naprawdę wspaniały pomysł! – Smerf Laluś i jego odbicie z trzymanego w ręce lusterka posłali mu dwa olśniewające uśmiechy. Papa Smerf pokiwał pobłażliwie głową. Biedny Laluś nigdy całkiem nie doszedł do siebie, odkąd jakiś czas temu w starciu z czarnoksiężnikiem Gargamelem uderzył się w głowę własnym lusterkiem, ale jakżeby można go nie dopuścić do udziału w uczcie? Siedział sobie teraz, szczęśliwy i promienny, z fiołkiem przy czapce, wygłaszając radosne monologi do wyimaginowanych wielbicieli – nikomu to jednak nie przeszkadzało. No, prawie nikomu. Papa Smerf westchnął pod nosem, niemal siłą zatrzymując wzrok na Smerfie Łasuchu, by nie zerknąć ku obiektowi swoich zmartwień. Łasuch, zajęty pałaszowaniem smerfojagodowego puddingu, tylko pomachał przywódcy Wioski Smerfów. Twarz pod czapą ubrudził sobie kremem i wyglądał, jakby wykwitły mu piegi. Aż przyjemnie było patrzeć na jego zdrowy apetyt.
– Mniam, przepyszny pudding! – orzekł od serca. – Ugotuję jeszcze trzy, na zapas. Nigdy nie wiadomo, kiedy zbiednieję.
– Nie cierrrpię smerrfojagodowego puddingu... – rozległo się z cienia. Papa Smerf mógł tylko ponownie westchnąć. Cały Smerf Maruda. Nigdy nie był zbyt radośnie nastawiony do życia, a od czasu, kiedy zły Gargamel schwytał go i przetrzymywał w swoim mrocznym zamczysku, mszcząc się w ten sposób za to, że Smerf odmówił służenia mu i spełniania jego zachcianek, stał się cyniczny, ironiczny i sarkastyczny.
– Skosztuj smerfojagodowych ciasteczek, choli... Holistycznie pyszne – zachęcił go dobrotliwie Smerf Leśnik.
– A może smerfojagodowego dropsa? – zaproponował Papa Smerf, sięgając do kieszeni spodni.
– Nie cierrpię ciasteczek. Nie cierrrpię drrropsów – burknął Maruda, odwracając się do wszystkich bokiem. Smerfy westchnęły zgodnie nad jego malkontenctwem, po czym powróciły do pałaszowania smakołyków. Może za wyjątkiem Smerfetki, która, mrużąc swe lekko skośne oczy, ukradkiem obserwowała ów bok Marudy. Miała słabość do niedostępnych, chmurnych i ponurych mężczyzn. Właściwie nie tylko do takich. Ale ostatnio miała słabość akurat do Marudy. Cóż z tego, kiedy Maruda nie miał zrozumienia dla cudzych słabości. Papa Smerf powzdychał przez chwilę w swoją białą brodę, chwilowo jednak nie było żadnego lekarstwa na marudność jego drogiego chłopca, postanowił więc zostawić sprawy ich biegowi. Czyli ich własnemu staniu w miejscu.
– Nie cierrrpię smerrfojagodowych babeczek – oznajmił właśnie Maruda i dla odmiany odwrócił się drugim bokiem. Smerf Łasuch pokręcił głową z całkowitym niedowierzaniem, zapychając sobie buzię puddingiem, babeczkami i smerfojagodową eklerką naraz.
– Kheee... Na eekhemer... Ekheee... Na smerfojagody, Marudo, te lochy Gargamela naprawdę ci zaszkodziły.
Maruda spojrzał na niego bardzo dziwnym wzrokiem, jak zwykle, gdy ktoś wspominał przy nim lochy Gargamela.
– Nie cierrpię... Gargamela.
– Gargamel to straszny czarownik! – rozległ się głos Smerfa Ważniaka, nieco mniej nadęty niż zwykle, może z powodu smerfojagodowego likieru. – Bo Papa Smerf zawsze tak mówi i w Historii Wioski Smerfów tak jest napisane, prawda, Papo Smerfie? Powtarzałem wam tyle razy, żebyście czytali Wielką Historię Wioski Smerfów. Gargamel jest okropny, i w Historii Wioski Smerfów... Glup! – bezskutecznie próbował odzyskać głos, lecz usta, o nieco zbyt dużych przednich zębach, zatkała mu wielka smerfojagodowa kremówka. Siedzące obok dwa Smerfy schowały ręce za plecy i ukazały światu dwa oblicza niewinnych aniołków, upstrzonych piegami ze smerfojagodowej galaretki. Papa Smerf tym razem skrył w gęstwinie brody rozbawiony uśmiech. Odkąd kilka dni temu wskutek wypadku w swojej dowcipowej pracowni Smerf Zgrywus dorobił się brata-bliźniaka, życie jego współsmerfów raczej nie stało się łatwiejsze, ale na pewno ciekawsze.
– Och, Ważniaku, nie wspominaj Gargamela, nie teraz, kiedy tak dobrze się bawimy – skarciła Smerfa Smerfetka, rozglądając się dookoła z obawą, jakby zły czarodziej miał się wyłonić z najbliższego kotła ze smerfojagodową zupą. W oczach Smerfetki niemalże zakręciły się łzy, na co siedzący naprzeciwko Smerf odruchowo napiął mięśnie.
– Nie obawiaj się, Smerfetko! Jeśli ten gad ośmieli się tu pojawić, ja go przepędzę! Nie pozwolę mu ciebie tknąć!
– Och, Osiłku, jesteś taki odważny... – wzruszyła się Smerfetka, mrugając zalotnie długimi rzęsami. Smerf Osiłek napiął mięśnie jeszcze bardziej, aż słynny tatuaż na jego ramieniu stęknął z wysiłku – strzała przebijająca serce powyginała się w wymiętą błyskawicę.
– Zobaczysz, poradzę sobie z Gargamelem! Może jestem tylko małym Smerfem, a on wielkim czarnoksiężnikiem, ale żadne zaklęcia nie pomogą, choćby we mnie cisnął, no nie wiem, jakimś zakichanym zielonym promieniem! – zapewniał. Smerfetka przytakiwała z pełnym przekonaniem, pozostałe zaś Smerfy, pobłażliwie kiwając głowami, powróciły do smerfojagodowych pasztecików.
– Mniam, mniam... Pyszności... Dołóż mi jeszcze smerfojagodzianek, Leśniku! – poprosił Łasuch między jedną smerfojagodową szarlotką a trzecim smerfojagodowym piernikiem. Drugi Smerf ochoczo podsunął mu półmisek.
– Pirwszorzędne są, nie?
- Pyyyszne! – Łasuch znowu dorobił się kilku kropek na twarzy, ale któżby dbał o takie szczegóły. – Papo Smerfie, co za cudowny wieczór!
- O taaak! – z drugiego końca stołu uśmiechnął się nieśmiało Smerf Oferma. – Jest wspaniale! Życie jest piękne!
Smerf Maruda wyjątkowo odwrócił się przodem i spojrzał na Ofermę tak, że aż obszernawa czapka pechowego Smerfa spadła mu na oczy.
– Nie cierrpię „życie jest piękne!” – warknął ponuro. Zawstydzony Oferma schował pucołowate policzki pod czapką. Z jakiegoś powodu Maruda niezmiernie go przerażał – zdawał się sądzić, że wiecznie ponury Smerf zaraził się w niewoli u Gargamela smerfożerczością co najmniej. Inne jednak Smerfy niezwłocznie ujęły się za stwierdzeniem Ofermy.
– Ależ masz rację, kochany Ofermo! Życie stanowczo jest piękne! Laba i bułeczki smerfojagodowe... – uśmiechnął się Łasuch zza smerfojagodowych biszkopcików. – Laba i Bułeczki, LiB, wypiszę to na torcie!
– Listki Istotnie Bombowe – zamruczeli Zgrywusi, podrzucając Łasuchowi do talerza listek ostrej przyprawy.
– Leśnie i Bajecznie... – uśmiechnął się Papa Smerf, częstując zawstydzonego Ofermę smerfojagodowym dropsem.
– Laluś Ijest Bardzo śliczny... – Smerf Laluś błysnął uśmiechem do lusterka, zyskując sporo całkiem przyjaznych spojrzeń. Papa Smerf wygodniej rozparł się na swoim siedzeniu. Ach. Smerfojagodowe rurki były rzeczywiście przepyszne, Smerfy żyły w harmonii i przyjaźni, życie naprawdę było piękne.

– Widzisz, Klakier? Te przebrzydłe, małe ssssmerfy urządziły ssobie przyjęcie. Tsss... Ssiedzą ssobie i pałaszują jakieś obrzydliwe, ssmerfojagodowe, sskubane ssłodycze.
– SSS... Sstraszne – wykrzywił się wierny kot Klakier, przyczajony u stóp czarnoksiężnika Gargamela za drzewem, tuż przy Wiosce Smerfów. Zły czarodziej wpatrywał się w ucztujące Smerfy tak intensywnie, że jego oczy świeciły niemal złowrogim, czerwonym blaskiem.
– Już ja wam pokażę, wy passkudne ssmerfy! Wreszcie udało mi się... tsss... dotrzeć do waszej wiosski i tym razem schwytam was wszystkie! Wszysstkie co do jednego! – syczał złowrogo – wieloletnia walka ze Smerfami kosztowała go, prócz starganych nerwów i obolałych kości, znaczne ubytki w uzębieniu. – Będziecie moimi niewolnikami, będziecie się przede mną czołgać i przyznacie wreszcie, że jesstem największym czarnoksiężnikiem na świecie. Tak. A potem was zjem.
– Ssssuper! – poparł go Klakier.

– Ale Łasuchu, nie powinieneś jeść naraz tyle smerfojagodowych rogalików, bo na pewno się pochorujesz. Papa Smerf zawsze tak mówił, a Papy Smerfa trzeba słuchać. I w Historii Wioski Smerfów w rozdziale O Kuchni jest napisane, i to w wielu ustępach, ale ty nawet nie zajrzałeś do Historii Wioski Smerfów, a powinieneś, bo teraz się pochorujesz, jak zjesz za dużo smerfojagodowego murzynka, zjadłeś prawie cały, i wcale mnie nie słuchasz, zobacz, Osiłek przynajmniej mnie słucha.
Łasuch nie zwracał większej uwagi na perorującego Ważniaka, ostatnie jednak słowa wyłapał i z lekkim zaskoczeniem zwrócił wzrok na Osiłka. Smerf z wielce – jak na niego – zamyśloną miną wpatrywał się w Ważniaka, przecierając oczy, jakby zobaczył go po raz pierwszy.
– Dobrze się czujesz, Osiłku? – spytał z pełną buzią Łasuch. – Ekkhee... Na mer... Kheee.... Na smerfojagody, dziwnie wyglądasz.
– Kto, ja?! Ja wcale dziwnie nie wyglądam, czuję się dobrze, nic mnie nie boli, czuję się świetnie, w ogóle nic mi nie jest! – zapewnił pospiesznie Smerf Osiłek i ze wzmożoną energią zaczął pałaszować smerfojagody w syropie.
– I od przejedzenia można się nabawić wielu chorób, to wszystko jest opisane w Historii Wioski Smerfów, powinieneś mnie słuchać, Łasuchu, Osiłek mnie słucha.
– To wiesz co, zamieńmy się miejscami, wygodniej ci będzie tu koło niego – zaproponował wesoło Łasuch i zgarnąwszy w objęcia talerz ze smerfojagodową krajanką, własnym dziełem, nie tą przyniesioną przez Smerfa Leśnika, przysiadł się do Marudy.
– Nie cierrpię „wygodniej” – powitał go Smerf, ale czymże to było wobec smerfojagodowej krajanki. Smerf Ważniak zaś kontynuował swoją przemowę do Osiłka.
– I w Historii Wioski Smerfów jest napisane, dokładnie tak jak mówi Papa Smerf, bo Papa Smerf ma zawsze rację...
W drugim końcu stołu wybuchł lekki zamęt, gdy obaj Zgrywusowie powyciągali z kieszeni więcej pikantnych dodatków do smerfojagodowych potraw. Wielu Smerfów zaczęło wypuszczać z uszu różnokolorowy dym i wesołe bańki. Korzystając z zamieszania, Osiłek znienacka chwycił Ważniaka za ramię i pociągnął go w bok, tak, że znaleźli się z dala od innych Smerfów.
– Eeee... coo ty robisz?! – Ważniakowi chyba po raz pierwszy w życiu brakło słów.
– Mam do ciebie sprawę... – szepnął najlżejszym szeptem Smerf Osiłek. – Prywatną...
– Eee...
– Czy mogę przymierzyć twoje okulary?
Smerf Ważniak gapił się na niego przez chwilę w zupełnym osłupieniu, po czym ściągnął z nosa okulary, mrugając gęsto na wpół niewidomymi oczami, i podał szkła towarzyszowi. Osiłek założył je na własny nos – zza szkieł jego zielone oczy wyglądały jeszcze bardziej lwio i niezłomnie niż zwykle, ale tego niestety nie mógł stwierdzić.
– Hmmm... Poczekaj moment – rzucił do Ważniaka, ukrył okulary w dłoni i odbiegł, by po chwili przyciągnąć w zaciszny kąt szczerzącego się radośnie Lalusia.
– Ach, Osiłku... Ja wiem, ja wiem... Ty także uważasz, że jestem piękny... I wspaniały... I cudowny... Ale nie musisz mnie tak szarpać, żeby mi to powiedzieć...
Tymczasem Osiłek bezceremonialnie odebrał mu lusterko, na co tamten aż zaniemówił z szoku, ponownie nałożył okulary i uważnie przyjrzał się swemu odbiciu.
– Hmm... – rzekł niepewnie.
– Papa Smerf zawsze mówi, że jak ktoś ma kłopoty ze wzrokiem, to powinien zacząć nosić okulary, zanim wzrok mu się jeszcze pogorszy, i Historia Wioski Smerfów podaje wiele przykładów, więc jeśli wzrok ci się psuje, to musisz iść do papy Smerfa i mu powiedzieć, i on ci znajdzie okulary, bo papa Smerf na wszystkim się zna, i on mi dał moje, a na ciebie nie mogą być dobre, bo Papa Smerf tak powiedział, a on zawsze wie najlepiej, że każdy ma inny wzrok, i musisz iść do niego zaraz Osiłku, zanim nie będzie za późno, bo jeśli masz kłopoty ze wzrokiem...
– Nie mam żadnych kłopotów ze wzrokiem, nic mi nie jest, nic mnie nie boli, widzę świetnie, w ogóle wszystko jest w porządku, chciałem tylko przymierzyć, bo tak mi się nagle pomyślało... – Smerf Osiłek wpatrywał się w lusterko z czołem zmarszczonym od wysiłku umysłowego. – A w ogóle to...
– MAM WASS, PASSKUDNE SSMERFY!!!
Smerfy zamarły nad talerzami i półmiskami – ręce ze smerfojagodowymi bezikami zawisły w powietrzu, smerfojagodowy drops wymknął się z palców Ofermy i jakby w zwolnionym tempie spadł na trawę. W ich piękną, leśno – babeczkową ucztę wdarł się oto ich najgorszy koszmar. Wyśliznął się zza drzewa, sycząc jak wąż, celując w nich jakimś złowrogim, czarnomagicznym przedmiotem.
– Nareszcie wass złapałem! Ja, wielki czarownik Gargamel jesstem dzisiaj górą! Moja wspaniała laska Sala... tsss... Salomona wskazała mi drogę do waszej wioski! – potrząsnął w powietrzu groźną laską Salomona, rzeźbioną na kształt węża. – A teraz was wszystkie wyłapię!
Smerfy zaczęły krzyczeć, zrywać się, krzesła przewracały się na trawę, a niejedna upuszczona smerfojagodowa drożdżówka wywołała u Łasucha dodatkowe jęki rozpaczy. Było jednak za późno – Gargamel już w kilku susach znalazł się na środku polany, nachylając się nad nimi, skupionymi dookoła zdeterminowanego, choć bezradnego Papy Smerfa – w odosobnieniu pozostała tylko znieruchomiała w trwodze Smerfetka, lejąc ze skośnych ocząt łzy przerażenia, oraz Ważniak, Laluś i Osiłek na końcu stołu.
– I co teraz powiesz, ty brodaty amatorze ssłodyczy?! Ja jestem największym czarodziejem! Panem! Czar... tsss... Czarów i zła! Patrz, co sspotka twoje małe smerfiki, a ty nie zdołasz nawet kiwnąć palcem, żeby je obronić!
Papa Smerf zamarł. Gorączkowo poszukiwał jakiegoś sposobu, zaklęcia, pomysłu, lecz niestety – choć był największym czarodziejem wśród Smerfów, jego księgi leżały w tej chwili nieszkodliwie w chatce, a do dyspozycji miał jedynie smerfojagodowe dropsy. Gargamel zaś już, już celował laską w Smerfetkę i otwierał usta, by wypowiedzieć jakieś straszne zaklęcie.
– Awa...
– Osiłkuuuuuuu! Ratuj mnieeeeeeee! – zapłakała wniebogłosy przerażona Smerfetka.
– Osiłkuuuuuuuuu! Ratuj jąąąąąąą! – zakrzyknął mężnie Laluś i pchnął towarzysza, zbrojnego w okulary i lusterko, w kierunku nieszczęsnej białogłowy. Tymczasem Papa Smerf ze zdumieniem przekonał się, że nie ma już nawet dropsów do obrony, bowiem właśnie ktoś mu je wyrwał.
– Nie cierrrpię Gargamela – mruczał złowrogo Maruda. W jego bezdennych, czarnych oczach zapalił się złowieszczy błysk. Celnie rzucona paczka dropsów trafiła prosto w oko Klakiera, który miauknął rozdzierająco i wbił swojemu Panu pazury w nogę. Gargamelowi drgnęła ręka.
– Aaa!aawa... Awaria niech cię trafi! – wysyczał zaklęcie, które jednak trafiło o cal od celu – w sam środek lalusiowego lusterka, które odbiło je, rozszczepiając na trzy równe części. Jedna ześliznęła się po ramieniu Osiłka (AAA! AAAAwarię mi zrobił!), pozostawiając mu w samym środku serduszka znamię w kształcie błyskawicy. Druga zaś i trzecia grzecznie powróciły do źródła, nokautując złego czarnoksiężnika i jego kota. Obydwaj natychmiast padli na ziemię jak podcięci, złowroga laska zaś rozpadła się w drzazgi. W Wiosce Smerfów zapanowała na moment pełna oszołomienia cisza, po czym natychmiast wybuchł nieopisany harmider.
– Hurra! Hurra! Pokonaliśmy Gargamela!
– Hurra! Gargamel jest załatwiony!
– Brawo! Niech żyje Osiłek!
– Hurra! Hurra!
Radości nie było końca. Smerf Osiłek, pozbywszy się co prędzej okularów i lusterka, napinał bohatersko mięśnie i przyjmował z godnością wszelkie dowody uznania, zwłaszcza ze strony wzruszonej Smerfetki. Co poniektórzy (Łasuch) powrócili do celebracji uczty i nietkniętych jeszcze półmisków ze smerfojagodową roladą. Zapomniany Maruda (nie cierrpię „Hurra!”) odwrócił się już całkiem tyłem – również zatroskany Papa Smerf nie wziął udziału w ogólnej wesołości. Drapiąc się po siwej brodzie, stał nad nieprzytomnym czarnoksiężnikiem. Dobrze wiedział, że to jeszcze nie koniec walki, nie koniec zmagań dobra ze złem. Chociaż tym razem Gargamel został pokonany i – choć na razie pojęcia nie miał jak – zniknie z ich wioski, z pewnością nie podda się i będzie próbował zawładnąć ich światem. A potem ich zjeść. Albowiem tym właśnie był Gargamel – pierwszym pośród Smerfożerców. Po chwili jednak twarz Papy Smerfa rozpogodziła się. Przecież kolejny raz im się udało. Za każdym razem oni zyskiwali, a on tracił. Teraz należało ucztować. Wrócił do swoich Smerfów, usiadł obok Marudy – bardzo go oburzyło, że znowu nikt nie docenia pierwszorzędnego wkładu tego Smerfa w walkę z Gargamelem.
– Może smerfojagodowego dropsa, Marudo? – zaproponował głośno.
– Nie cierrpię drropsów!
Radosne rozmowy przycichły – zawstydzone Smerfy spojrzały ze skruchą na osamotnionego Marudę, nikt jakoś jednak nie miał pomysłu, jakby go uhonorować. Smerf Farmer szeptem relacjonował Smerfetce marudową sztuczkę z dropsami – skośne oczy otworzyły się szeroko w uwielbieniu.
– Ach, Marudo... – Smerfetka odsunęła się od nadąsanego Osiłka i przysunęła do Marudy. Czarne oczy spojrzały na nią ponuro.
– Nie cierrpię „ochów” i „achów”.
– Marudo, a może zjesz smerfojagodowego torcika? Albo dwa? – pospieszył z ofertą Łasuch.
– Nie cierrpię torcików!
Łasuch znowu musiał pokręcić głową nad niereformowalnością współsmerfa.
– Te lochy Gargamela naprawdę ci zaszkodziły...
Cisza.
Maruda odwrócił się z nieodgadnionym spojrzeniem czarnych oczu. Wziął torcik – tylko jeden, rzecz jasna.
– Nie cierrpię... Gargamela.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin