Wyjątkowa więź - Silvan.doc

(55 KB) Pobierz
WYJĄTKOWA WIĘŹ

WYJĄTKOWA WIĘŹ


Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela.
Antoine de Saint-Exupery




Słońce radośnie odbijało się w jeziorze. Było bezchmurnie i ciepło. Wymarzony dzień na zwycięstwo, pomyślał z lekkim żalem Cedrik. Stał na uboczu i w zamyśleniu wycierał włosy ręcznikiem, kiedy podszedł do niego Brian, kapitan jego drużyny.
— Byłeś naprawdę dobry, Diggory — pochwalił go.
Chłopak uśmiechnął się z wysiłkiem. Gdyby złapał znicz na samym początku, wygraliby. Wciąż jednak zdarzało mu się jeszcze, że nienaturalnie rzadkie powietrze wprowadzało w błąd jego instynkt szukającego, mimo że latał tutaj już przeszło cztery lata.
— I nie martw się, w następnych rozgrywkach im dołożymy. — Kolega klepnął go przyjaźnie w plecy.
O ile Fred zechce w końcu przyjść, skonstatował Cedrik ponuro, ale nie powiedział tego na głos. Prawdopodobnie Brian wiedział to tak samo dobrze jak i on. Chłopak, który latał na pozycji pałkarza grał gorzej niż fatalnie. Po prostu nie dało się tego przeoczyć. A dziś tylko złapanie znicza przez Cedrika uratowało ich drużynę przed druzgoczącą porażką. Tak naprawdę jednak nie to go martwiło. Myślał o Fredzie. To był kolejny mecz, na którym Weasley się nie pojawił. A przecież kiedyś tak lubił quidditcha.
Szedł brzegiem jeziora i zastanawiał się, co powinien zrobić. Usiłował już rozmawiać z kolegą, ale ten udaremniał wszelkie próby kontaktu. Od pewnego czasu Cedrik zauważył też, że Fred zaczął go po prostu unikać. Co z tego, że mieszkali razem, skoro w ciągu ostatniego miesiąca rzadko choćby mijali się w drzwiach? Weasley znikał na całe dnie, a czasem nawet noce i nikt go nie widywał. To zaczynało się robić niepokojące. Zwłaszcza, że Cedrik domyślał się, gdzie chłopak spędza ten czas.
Ciemny kształt Eternitatu* majaczył na horyzoncie. Przez żelazne wrota wchodziło się do głównej nawy, zwanej Salą Luster, gdzie w taflach wielokształtnych kryształów można było dostrzec to, co wciąż działo się po tamtej stronie. Schody w dół prowadziły do Sali Wspomnień, archiwum zawierającego wspomnienia wszystkich mieszkańców Wschodniego Nieboskłonu. Jeśli komuś natomiast udało się zdobyć Klucz, mógł także wspiąć się stromymi stopniami na wieżę, w której przechowywana była samopisząca się Księga Przeznaczenia i odczytać z jej kart to, co przed oczami większości wciąż kryła przyszłość. W którymkolwiek z tych miejsc Fred snuł swoje ponure rozważania, nie był to sposób na Wieczność.
W końcu Cedrik zdecydował, że spróbuje poruszyć ten temat z kimś innym i skręcił w ścieżkę prowadzącą do Zorzy. Co prawda żadnego z jej mieszkańców nie znał zbyt dobrze, ale nie to się przecież teraz liczyło. Wahał się, czy nie naruszy w ten sposób prywatności Freda i czy nie powinien dać mu jeszcze trochę czasu, ale w miarę jak zbliżał się do celu, utwierdzał się w przekonaniu, że trwa to już zdecydowanie zbyt długo.

***


Tysiące lustrzanych iluzji. Różnokształtne odłamki odbijają rude kosmyki i mnożą w nieskończoność blade piegi. Zielone oczy spoglądają z nich bez wyrazu, matowe powierzchnie przyćmiewają ich naturalne błyski. Jasne twarze znaczą rysy i pęknięcia. Kiedy zaś wyciąga się dłoń, by strząsnąć z nich smutek, odpowiada jedynie chłodny dotyk szklanej tafli.
Rudy chłopak dotyka różdżką skroni, a potem cofa ją powoli i w skupieniu. Na jej końcu zaczyna lśnić srebrna nić, która wydłuża się coraz bardziej, aż w końcu zrywa się i spływa do przygotowanej kamiennej misy. Po chwili lustra odbijają migoczące, srebrzyste światełka.

Dworzec King’s Cross. Fred celuje różdżką w stronę pleców Percy’ego. George osłania go przed spojrzeniem matki, starając się nie chichotać. Już po chwili na czarnej szacie ich starszego brata pojawia się ognistoczerwony napis: „Jestem prawiczkiem” z dopiskiem pod spodem: „ale to stara szata”.
— Który to miał być peron? — pyta Molly, patrząc na najmłodszego syna i niczego nie zauważając, a Fred i George przybijają sobie piątkę za jej plecami.
— Dziewięć i trzy czwarte — piszczy Ginny, uprzedzając Rona. — Mamo, czy ja bym nie mogła…
— Jesteś jeszcze za mała, Ginny, przestań marudzić — ucina Molly. — No dobrze, Percy, idziesz pierwszy.
Percy znika za barierką, a bliźniacy szczerzą się do siebie radośnie.
— Fred, teraz ty — mówi matka.
— Nie jestem Fred, jestem George — oburza się bliźniak. — Naprawdę, kobieto, i ty się uważasz za naszą matkę? Nie wiesz, jak ma na imię twoje dziecko.
— Przepraszam, George — wzdycha Molly.
— To był żart, jestem Fred. — Fred przewraca oczami.
— Ej, pośpiesz się! Mamy sprawę na peronie, zapomniałeś? — pogania brata George i Fred również znika za barierką, a bliźniak natychmiast idzie w jego ślady.
Dworzec rozmywa się, obraz traci ostrość i faluje, aż w końcu niewyraźne kontury przybierają znajome kształty wnętrza Dziurawego Kotła.
Percy ze śmiertelną powagą wyciąga właśnie rękę do Harry’ego.
— Harry. Jak miło cię spotkać — mówi.
— Cześć — odpowiada mu chłopak i widać, że ledwo powstrzymuje się od śmiechu.
— Mam nadzieję, że czujesz się dobrze? — pyta Percy, a bliźniacy patrzą na siebie porozumiewawczo.
— Bardzo dobrze, dziękuję…
— Harry! — woła Fred, odpychając łokciem starszego brata i kłaniając się nisko. — Okropnie się ciszę, że się spotykamy, stary…
— To cudowne — mówi George, z kolei odpychając na bok Freda i ściskając dłoń Harry’emu. — Naprawdę niesamowite.
Percy wyraźnie się nachmurza.
— Dosyć, chłopcy — ostrzega ich Molly.
— Mamo! — woła Fred, jakby właśnie w tej chwili ją spostrzegł i chwyta ją za rękę, potrząsając nią z przejęciem. — Jakże się cieszę, że cię widzę…
— Powiedziałam: dosyć – warczy matka, kładąc torby z zakupami na pustym krześle. — Harry, witaj, kochaneczku. Mam nadzieję, że już wiesz? — Wskazuje na lśniącą, srebrną odznakę na piersi Percy’ego, a Fred i George szturchają się wymownie. — Drugi prefekt naczelny w rodzinie! — dodaje z dumą.
— I ostatni — mruczy Fred.
— W to nie wątpię. Żaden z was dwóch nigdy nie zostanie prefektem, o to jestem dziwnie spokojna — oświadcza chłodno Molly.
— A co, myślisz, że byśmy chcieli? — pyta George, którego mina sugeruje, że sama myśl przyprawia go o mdłości. — A niby po co? Przecież to straszliwie nudne.
Ginny chichocze.
— Choćby po to, żeby dać dobry przykład swojej siostrze! — denerwuje się matka.
— Mamo, na szczęście Ginny ma jeszcze innych braci, z których może brać przykład — oświadcza Percy i dumnie wypina pierś. — Idę przebrać się do kolacji…
Odchodzi, a George demonstracyjnie oddycha z ulgą.
— Próbowaliśmy zamknąć go w piramidzie, jak byliśmy w Egipcie — mówi do Harry’ego — ale mama nas nakryła.

Rozlega się głośne pukanie i tym razem wszystko się rozmywa.
— Synku, proszę cię, zejdź na kolację — mówi Molly Weasley przez drzwi.
George odsuwa myślodsiewnię, wstaje i uśmiecha się na pożegnanie do swoich luster. Odpowiada mu tysiąc smutnych uśmiechów, ale żaden nie jest prawdziwy. **

***


Tonks siedziała na szerokim parapecie z podkurczonymi nogami i głową wspartą na kolanach. Przypatrywała się, jak Lily pielęgnuje doniczkowe kwiaty ustawione tuż obok. Co jakiś czas zerkała też w stronę małego stoliczka, przy którym Remus i James grali w szachy.
— Dziś Teddy kończy dwa latka — rzekła w pewnym momencie Nimphadora, przerywając ciszę.
— Wielki dzień. — Lily uśmiechnęła się do niej ze zrozumieniem.
— Tak… Szkoda, że nie mogę przy nim być… — westchnęła Tonks.
— Na szczęście ma obok siebie wiele kochających go osób — pocieszyła ją kobieta i wręczyła jej uciętą petunię.
— To prawda. Wszyscy go rozpieszczają. Zwłaszcza twój Harry. — Dora mrugnęła do Lily porozumiewawczo i włożyła sobie kwiatek za ucho.
— Już niedługo będzie miał nieco mniej czasu. — Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo. — Ginny jest w ciąży.
— Och, no proszę…
— Tatku? Tatusiu! — Do salonu wbiegła dziewczynka z rudymi warkoczykami i wdrapała się na kolana Jamesa, wpatrującego się w skupieniu w szachownicę.
— Słucham, Evo? — zapytał mężczyzna z roztargnieniem, wciąż nie odrywając oczu od swoich figur.
— Tatusiu! — Mała zarzuciła mu ręce na szyję, zmuszając go w ten sposób do spojrzenia na nią. — Mogę iść z Syriuszem na spacer?
— Jeśli wujek zechce cię zabrać…
— Już się zgodził — oświadczyła dziewczynka z entuzjazmem.
Syriusz właśnie schodził po schodach.
— No to zmykaj. — James postawił małą z powrotem na ziemi.
— Ale tatku! — Dziewczynka chwyciła jego rękę, która właśnie zmierzała w stronę gońca, i zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. — Poprosisz Syriusza, żeby zmienił się w Łapę?
James uśmiechnął się do córeczki.
— To chyba nie będzie konieczne.
Łapa stał koło nich i merdał ogonem. Eva pisnęła radośnie i pogłaskała go po łbie, na co psiak szczeknął wesoło i ruszył biegiem w stronę wyjścia, zrywając po drodze jednego klapka z nogi Tonks.
— Syriuszu, pożałujesz! — krzyknęła za nim Dora z mieszaniną śmiechu i irytacji, ale ten zbiegał już po schodach werandy, a Eva usiłowała za nim nadążyć.
— Chyba będziemy mieli gościa — zauważyła Lily, patrząc przez okno za oddalającą się córeczką.
— Cedrik? — zdziwiła się Tonks, podążając za wzrokiem kobiety.
Rzeczywiście, po chwili rozległo się pukanie do drzwi.
— Otworzę! — Dora zsunęła się z parapetu, pozbywając się po drodze niekompletnego klapka i pobiegła, tupocząc bosymi stopami o podłogę.
Na ganku faktycznie stał jej młodszy kolega. Mimo że znali się tylko z widzenia, bardzo go lubiła. Kiedy ona kończyła Hogwart, on już zapowiadał się na chlubę Hufflepuffu. Miał zaledwie trzynaście lat, ale był nieprzeciętnie zdolnym uczniem, a do tego uroczym chłopcem. Wiedziała też, że w późniejszym czasie został prefektem oraz szukającym w puchońskiej drużynie quidditcha. Teraz zaś stał przed nią z wyraźnie zmartwioną miną.
— Hej, Ced. Fajnie, że wpadłeś — przywitała go, ale czuła, że wcale nie chodzi o towarzyską wizytę.
— Właściwie… — Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
— Kłopoty? — domyśliła się.
— Tak jakby — westchnął.
— Chcesz wejść, czy może wolisz posiedzieć na słońcu? — zapytała, przypuszczając, że Cedrik może czuć się trochę nieswojo przy reszcie domowników Zorzy, których ledwie znał.
Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
— Chyba wolę zostać na świeżym powietrzu.
Odwzajemniła uśmiech, myśląc, że nikt tak dobrze nie zrozumie Puchona, jak drugi Puchon. Usiadła na schodku i poklepała miejsce obok siebie. Cedrik skorzystał z zaproszenia i przez chwilę milczeli, wpatrując się w czarnego psa, bawiącego się z małą dziewczynką.
— Martwię się o Freda — odezwał się w końcu.
— Ciągle z nim źle, co? — zapytała zmartwiona. Zawsze lubiła Weasleyów.
Chłopak westchnął ponownie.
— Bardzo chciałbym mu pomóc, ale nie wiem jak.
— Wciąż przesiaduje w Sali Luster? — Tonks spojrzała w kierunku Eternitatu, który nieodmiennie kojarzył jej się z mugolskim kościołem.
— Tak… — Cedrik zmarszczył brwi. — Wiem, że każdy z nas ją odwiedza. W końcu to naturalne, że chcemy zobaczyć, co dzieje się u naszych bliskich. Ale Fred… on spędza tam cały swój czas.
— Próbowałeś z nim rozmawiać?
— Czego ja nie próbowałem! Ale on stwarza wrażenie, jakby w ogóle mnie nie zauważał. Pogrąża się we własnym świecie, a ja nie mam pojęcia, jak to zatrzymać.
— To kwestia więzi, jaka łączy nas z naszymi bliskimi, którzy zostali po tamtej stronie. — Nimphadora i Cedrik odwrócili się na dźwięk głosu Remusa, który rozległ się zza ich pleców. — Skończyłem partię szachów z Jamesem i przyszedłem się przywitać – dodał mężczyzna tonem usprawiedliwienia, widząc, że żona patrzy na niego, jak na intruza. — Nie chciałem przeszkadzać.
— Nie przeszkadza pan, profesorze — odezwał się Cedrik, a Tonks uśmiechnęła się pod nosem. Żałowała, że nie była już uczennicą, gdy mąż został nauczycielem w Hogwarcie. Ale miałaby ubaw!
— Mów mi Remus. — Lupin wyciągnął dłoń w stronę chłopaka.
— Cedrik. – Puchon uścisnął rękę. — Ale czy to wszystko nie trwa zbyt długo? Ja też odwiedzałem często Eternitat, ale tylko przez jakiś czas, a Fred… — Cedrik zamilkł, nie wiedząc, co powiedzieć dalej.
— Musi chodzić o George’a – zamyślił się Remus. — Jego i brata łączy zapewne wyjątkowa, bo bliźniacza, więź.
Na chwilę zapanowała cisza, którą przerwało pojawienie się w progu Jamesa i Lily. Tonks spojrzała przepraszająco na Cedrika, ale ten niemal niezauważalnym ruchem głowy dał jej do zrozumienia, że nic się nie stało.
— Mieliśmy podobny problem z Syriuszem — podjął wątek James. — Harry nie potrafił pogodzić się z jego śmiercią.
Lily wyswobodziła się z objęć męża i podeszła do balustrady ganku, spoglądając w dal, na bawiącą się córeczkę.
— Syriusz całe dnie spędzał w Eternitacie, a kiedy go opuszczał snuł się tylko bez celu. Nie jadł, z nikim nie rozmawiał, zatracał się w swoich wspomnieniach o Harrym – kontynuował Rogacz. — Rzadko też można było go spotkać w innej postaci niż zabiedzonego psa.
— I co zrobiliście? — zapytała Tonks, dla której te informacje również były nowe. Kiedy ona pojawiła się w Zorzy, jej mieszkańcy żyli w pełnej harmonii, a kuzyn przypominał jej radosnego Syriusza z dawnych, dobrych czasów.
— Nic — odpowiedziała ze smutkiem Lily, nie odrywając oczu od Evy i Łapy. — Harry w końcu pogodził się ze śmiercią swojego ojca chrzestnego.
— Więc nie istnieje żaden sposób na to, żeby pomóc Fredowi? — zasępił się Cedrik.
Znów zapadło milczenie, przerywane jedynie poszczekiwaniem Łapy.
— Jest coś, czego można by spróbować — powiedział powoli James i spojrzał na Lily. Oboje byli tu wystarczająco długo, by widzieć niejeden dramat przechodzących na drugą stronę czarodziejów.
— Ostatnie Spotkanie — odpowiedziała mu żona po chwili namysłu.
— Żeby uzyskać na nie zgodę, trzeba porozmawiać z Dumbledore’em — wyjaśnił James, widząc pytanie w oczach pozostałej trójki. – To on decyduje, czy ktoś z nas może spotkać się po raz ostatni z wybraną osobą po tamtej stronie.
— Czy to pomoże Fredowi? — zapytał Cedrik z obawą.
Tonks miała ochotę go uściskać. Nie pytał, czy to będzie trudne, ani co będzie musiał zrobić. Chciał tylko mieć pewność, że pomoże.
— Na ogół moc Pożegnania pozwala ukoić ból tych, którzy zostali — odpowiedziała łagodnie Lily, dotykając ramienia chłopaka. — A tym samym pozwala odejść tym, których cierpienie najbliższych zatrzymało pomiędzy.
— W takim razie, spróbuję. — Cedrik wstał i objął wzrokiem mieszkańców Zorzy. — Dziękuję.
Odpowiedzieli mu uśmiechem i przez jakiś czas wpatrywali się w milczeniu, jak oddala się zdecydowanym krokiem.
— Powodzenia! — krzyknęła za nim Tonks, a on odwrócił się i pomachał im na pożegnanie.
Nimphadora westchnęła.
— Mam nadzieję, że mu się uda — szepnęła i wtuliła się w Remusa.

***


Gwiazdy bladły na Wschodnim Nieboskłonie, a granat nocy gdzieniegdzie zaczynały znaczyć smugi błękitu. Cedrik siedział oparty o solidny kamień, słuchał świerszczy i wdychał słodki zapach tutejszego lata. Tak naprawdę jednak po prostu czekał. Zarys kamiennej Bramy wyłaniał się nieśmiało z ciemności, a on wciąż nie do końca wiedział, dlaczego spędził tu całą noc. Dopiero pierwsze przebłyski świtu, ukazujące stromą ścieżkę, którą wspinał się ku niemu Fred z uśmiechem na ustach, sprawiły, że zrozumiał i również się uśmiechnął. Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela. A oni mieli tu tylko siebie.


* Eternitat — od łac. aeternitatis — wieczność, nieskończony czas;
** Wspomnienia ukazane w myślodsiewni są przekształconymi scenami, znanymi z Kamienia Filozoficznego i Więźnia Azkabanu.

 

 

 

Silvan,

kwiecień 2008r.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin