Hałas Agnieszka - W zamian.doc

(66 KB) Pobierz

W zamian

      1. Maligna

Czerwone migotanie gdzieś na skraju świadomości. Potworny ból wydaje się rozsadzać od wewnątrz czaszkę, szarpie każdym nerwem.
       Niewidzialni kaci usunęli mu kości, zastępując je pałeczkami miękkiego wosku. Teraz powietrze wokoło staje się coraz gorętsze i wosk topi się pomału, wycieka spomiędzy warg, spływa kroplami po skórze, skleja powieki...
       Dudnienie bębnów. Przeciągłe, głuche; gdzieś w górze. Zarazem daleko i blisko. Dlaczego? Za co to wszystko? Matko, ojcze. Przebaczcie mi winy... Ja wiem, zginę w tym ogniu, ale nie chcę płonąć po śmierci...
       Kroki. Głosy, zaledwie rozróżnialne, przebijające się przez mgłę bólu jak przez gorącą i lepką błonę. Znajome głosy.
       - Nie zostało wiele czasu.
       - Skąd wiesz?!
       - Spójrz na te wybroczyny, córeczko. Gorączka zaczyna przepalać drobniejsze naczynia. Upuszczenie krwi pomogło tyle, co nic. Gdy Damandros raz upatrzy sobie ofiarę, już z niej nie rezygnuje... Bębny - ich powielone w nieskończoność echa rozbrzmiewają w górze, w dole, wszędzie naokoło. Opadanie. Wirowanie. Jak długo jeszcze?
       - Nie! To nieprawda! Kłamiesz, szarlatanie! On przeżyje! Musi przeżyć!
       Sullivan, błagam, otwórz oczy! Powiedz coś! Udowodnij mu, że się myli!
       Sullivan!...
       Emin, czy to ty, tak blisko, tuż obok? Czy też kolejne przywidzenie? Tak bardzo chciałbym wierzyć, że naprawdę jesteś tu, przy mnie. W mojej ostatniej godzinie.
       Nie opuszczaj mnie, proszę...
       Emin...
       - Dziewczyno, uspokój się! Jemu krzyki nie pomogą, wręcz przeciwnie. Weź się w garść! O, tak już lepiej. Wytrzyj oczy. Dużo lepiej. Chodź, porozmawiamy na dole.

***

       W oberży poza nimi nie było innych gości. W głównej sali śmierdziało kopciem z łuczyw. Za podartą zasłoną popłakiwało niemowlę. Gospodarz i jego rodzina udali się już na spoczynek. Na ławie pod oknem kiwała się monotonnie jedna ze służebnych, mamrocząc pod nosem pacierze; przykazano jej czuwać na wypadek, gdyby była potrzebna przy chorym. Cyrulik - niski, ostronosy, siwobrody - przycupnął za stołem. Chude, żółte palce drgały nerwowo, gdy podnosił do ust kubek z grzanym winem, bardziej zresztą przypominającym ocet.
       Emin spoglądała na niego z niechęcią. Starzec milczał, ale w równych odstępach czasu zerkał na nią bystrymi oczyma. Nietrudno było zgadnąć, o czym myśli. Na pewno zastanawiał się właśnie, co łączy tę kruchą jak gałązka dziewuszkę z mężczyzną, który - zanim stracił przytomność - przedstawił się jako Amarill Sullivan Anwfyn z cechu Opowiadających. Znała na pamięć podobne spojrzenia, spotykała się z nimi na każdym kroku; w wioskach, oberżach, gdziekolwiek zaprowadził szlak. Nierzadko udawało się jej podsłuchać wypowiadane szeptem komentarze. Wygląda, jakby jej miejsce było w domu, przy kołowrotku; nie na gościńcu. Nie urodzone toto do włóczęgi, nie. Buzia gładka, dłonie nie zniszczone, widać, że nie musiały harować w obejściu. I te jej oczy, rzekłbyś: niewiniątko... Aj, moja pani, bo to też pozory mylą.
       Czasem takie reakcje bawiły ją, częściej irytowały. Wiedziała, oczywiście, że ludzie są tylko ludźmi; ale wciąż nie umiała przyzwyczaić się do sposobu, w jaki zwykli myśleć i oceniać. Daj spokój, skarciła się wewnętrznie. To co, że patrzy? Niech sobie patrzy, marszczy brwi i skubie brodę, jeśli taka jego wola. Jakie to ma znaczenie, za kogo cię uważa? Czy cokolwiek będzie miało jeszcze znaczenie, jeśli Sullivan...?
       Jesienna ulewa gniewnie biła o pozamykane okiennice.
       - Dziękuję wam za pomoc - szepnęła w końcu dziewczyna, przerywając ciężkie jak ołów milczenie. - Istny cud, że udało nam się w tych borach trafić na kogoś, kto zna się na leczeniu...
       - Żałuję, że nie mogłem uczynić więcej. Tak naprawdę nie przydałem się wam na nic, kochanie. - Cyrulik z powagą pokręcił głową i ponownie zamoczył wąsy w kubku. - Damandros jest bezlitosny, jednako dla obcych i swoich; ale tutejsi chłopi nauczyli się już omijać jego gaje.
       - Damandros... - Emin powtórzyła wolno nieznane jej imię; na jej twarzy przestrach mieszał się z fascynacją. - Kto to taki?
       - To demon, potomek Otchłani; starszy niźli drzewa i kamienie. - Mężczyzna złożył palce w znak chroniący przed złymi mocami. - Żył tu, zanim jeszcze narodził się pradziad mojego pradziada.
       - Czemu zabija ludzi?
       - Czemu ptaki latają, a ogień parzy? Każde stworzenie postępuje zgodnie ze swą naturą. Powiedz lepiej, co wam przyszło do głowy, żeby zboczyć z traktu? Nie słyszeliście, co spotyka tych, którzy zabłąkają się w gęstwinie?
       - Nie. Nigdy wcześniej nie byliśmy w tych stronach... a idziemy z daleka.
       - Kim on jest dla ciebie, ten cały Sullivan? - Starzec zdobył się w końcu na odwagę. - Bo chyba nie krewniakiem?
       - Przyjacielem - skwitowała krótko Emin. Potem, nieoczekiwanie, jej szare oczy znowu wypełniły się łzami. - Ile czasu mu jeszcze zostało? Proszę, mów szczerze. Ja już jestem przygotowana. Wszystko zniosę.
       Cyrulik przez chwilę przypatrywał się jej z powagą.
       - Niedużo - mruknął w końcu. - Przykro mi, dziecko.
       - Ile? Powiedz mi!
       - Porą demonów jest północ. Damandros zjawia się zawsze z ostatnim uderzeniem zegara... Hola! Dokąd się wybierasz?
       - To jeszcze najwyżej kwadrans! - Emin przygryzła wargę. - Wracam na górę.
       - Zostań tu.
       - Nie.
       - Zostań. Nie wolno ci się niepotrzebnie narażać.
       - O co chodzi? Chcę być z Sullivanem!
       - Dziecko, czy ty mnie w ogóle słuchałaś? - Starzec posępnie potrząsnął głową. - Twój przyjaciel przebył dopiero połowę drogi. Damandros zsyła gorączkę, by osłabić ciało; potem pojawia się we własnej osobie i zabiera duszę. Zna też inne sposoby zadawania śmierci. Zostań na dole, jeśli nie chcesz go spotkać. Nie zawsze zadowala się jedną ofiarą.
       Emin otarła łzy i spojrzała na rozmówcę z pogardą.
       - Kpisz, starcze? Nie jestem z tych, co opuszczają swoich bliskich. Ty tu zostań, jeśli chcesz.
       - Zrobiłaś już wszystko, co należało. Bądź rozsądna, córeczko. - Starzec wstał również. - Proszę cię.
       - Nie ma mowy. - Nie zamierzała z nim dyskutować. Odwróciła się, wbiegła na schody; jasny warkocz mignął raz w półmroku i zniknął.
       - Więc będziesz czuwała sama! - krzyknął za nią z gniewem cyrulik. W odpowiedzi na górze stuknęły zamykane drzwi. Szarpnął brodę. Zajrzał do kubka, lecz naczynie było puste. Usiadł z powrotem i zaczął z zasępioną miną żuć koniuszek wąsa.

***

       Kiedy się nad nim pochyliła, Sullivan poruszył się i zamamrotał coś niewyraźnie. Uspokajająco ścisnęła jego dłoń. Sprawdziła kompres na czole; był prawie suchy. Mechanicznie, nie patrząc, co robi, zmoczyła tkaninę w stojącej na parapecie misce z wodą.
       - Nie martw się - szepnęła. - Medykom tylko wydaje się, że wiedzą wszystko. Znajdę jakiś sposób... przysięgam, że znajdę...
       Nie odezwał się, nie dał najmniejszego znaku, że cokolwiek słyszy. Emin usiadła na podłodze obok siennika, oplotła rękami kolana. Przymknęła oczy, modląc się bezgłośnie.
       Mijały minuty. Łojowa świeczka spalała się, sycząc. Deszcz miarowo bębnił o dach. Nagle w oddali odezwał się przeciągły, pogrzebowy ton - raz, potem drugi, trzeci i czwarty... W dolinie świątynny dzwon wybijał północ.
       Emin wstała. Dłonie lekko jej drżały. Z pochyloną głową odmawiała ostatnią modlitwę. Dzwon uderzył po raz dwunasty.
       Czyjeś kroki zaskrzypiały na schodach. Sullivan jęknął, targnął się, zrzucając przykrycie.
       Drzwi wolno, wolniutko zaczęły się uchylać, aż otwarły się na oścież.
       - Witaj - powiedział ten, który stanął w progu. Był wysoki, głową niemal dosięgał powały. Czarna odzież i splątane, bujne krucze włosy ociekały wodą. W bladej twarzy płonęły czerwone, bezlitosne oczy. - Wiesz, po co przyszedłem?
       Skinęła głową.
       - Wiem.
       - Twoje czuwanie dobiegło końca. Możesz odejść.
       Żadnej reakcji.
       - Słyszysz mnie? Jesteś wolna.
       Nie poruszyła się. Obserwowała go uważnie zza zmrużonych powiek. Demon westchnął.
       - Proszę, śmiertelniczko, nie utrudniaj. Nie mam czasu ani chęci się z tobą spierać. To, co tu nastąpi, nie będzie miłe dla oka. Odejdź, póki możesz.
       Nieoczekiwanie Emin wybuchnęła śmiechem. Śmiała się nerwowo, nieszczerze; w jej źrenicach przez cały czas czaił się przestrach. Mimo to Damandros poczuł zdziwienie. Coś tu się nie zgadzało... - Jakże mało bystry jest twój wzrok, potomku Otchłani - odezwała się cicho. - Czy to możliwe, że naprawdę nie poznałeś, z kim rozmawiasz?
       Mętny płomyk łojówki nieoczekiwanie wystrzelił w górę, sypiąc iskrami. W pomieszczeniu pojaśniało. Damandros zamrugał.
       Tam, gdzie sekundę wcześniej stała nędznie ubrana dziewczyna z jasnym warkoczem, unosił się niewyraźny kształt; półprzejrzysty obłok lazurowej mgły, połyskujący jedwabiście tam, gdzie padało nań światło. Demon zamarł na moment, po czym ukłonił się - zgrabnie niczym dworzanin.
       - Jedna z cór powietrza w moich włościach? To zaiste niespodzianka... Jak cię zwą, pani?
       - Jestem Nor-Eminea z rodu Nor-Annais, niegdyś szesćdziesiąta siódma w orszaku Feanmuile, władczyni chmur - jej głos przypominał teraz łagodny szelest liści. - Nigdy nie przybyłabym do tej ziemi, gdybym wiedziała, że to twoje dobra.
       - Ty i twoje siostry zawsze jesteście tu mile widziane, Nor-Emineo. Szczerze żałuję, że nie mamy teraz więcej czasu na rozmowę. Z przyjemnością dowiedziałbym się, co słychać w dominium Pani Przestworzy.
       - Nie opowiedziałabym ci wiele. Opuściłam ojczyznę dawno temu, żeby podróżować po świecie. Damandros z ukosa zerknął na posłanie.
       - Z człowiekiem, który tu leży?
       - Tak. - Odpowiedź była niczym chłodny podmuch. Cienie na ścianach zachybotały się. Błękitna mgła zafalowała, wydawała się kurczyć i ciemnieć.
       - Co teraz zrobisz?
       Nor-Eminea znieruchomiała. Niewidzialne oczy wbiły się rozmówcę. Milczenie przedłużało się, coraz bardziej napięte.
       - Zostaw go - szepnęła w końcu sylfida. - Niczym ci nie zawinił. Na cóż potężnemu synowi Otchłani jeszcze jeden śmiertelnik?
       - Nie.
       - Mam cię prosić? Błagać? W porządku. - Jej ton nagle spokorniał. - Błagam. Oddaj mi go.
       Damandros uśmiechnął się lekko.
       - Skąd aż takie zainteresowanie, pani? To tylko mizerna ludzka dusza. Nic ciekawego, doprawdy.
       - Zgadza się, Damandrosie. Mizerna ludzka dusza. Zebrałeś ich tak wiele; odstąp mi tę jedną!
       Wciąż się uśmiechając, demon pokręcił głową.
       - Nie szukam zwady z królestwem przestworzy, pani, ale nie spełnię twojego życzenia.
       - Dlaczego?
       Damandros skłonił się ponownie, jego oczy błysnęły.
       - Czemu miałbym tłumaczyć, dlaczego? Twój przyjaciel należy do mnie. Wszystko dokonało się w chwili, gdy po raz pierwszy postawił stopę w moim lesie. Podjąłem wtedy decyzję, a nie zwykłem zmieniać moich postanowień. - Wciąż mówił uprzejmym tonem, ale jego twarz stwardniała. - Wybacz, córo powietrza. Jeśli pozwolisz, zakończymy już tę rozmowę.
       Odwrócił się w stronę Sullivana. Zanim jednak zdążył uczynić krok, mgła opadła na podłogę, znowu przybierając postać dziewczyny. Uniósł brwi. Emin zadarła hardo głowę.
       - A gdybym zaproponowała ci coś w zamian za niego?

***

       Uderzenia bębnów oddalają się. Ból maleje. Coraz lżej oddychać... Jakby przygniatający ciało ciężar gdzieś się ulotnił.
       Jakby coś odeszło.
       Cisza. Szybowanie przez ciszę, ogromniejszą niż świat.

      2. Rzeczywistość

Wynurzanie.
       Kłębiące się wokół niego czarne wiry rozrzedziły się i rozpłynęły. Szare dzienne światło boleśnie ukłuło senne oczy. Opowiadający rozejrzał się półprzytomnie. Nie do końca był pewien, gdzie się znajduje i z jakiego powodu.
       Szliśmy przez las...
       Spojrzał w okno. Blade jesienne słońce stało wysoko na niebie. A niech to! Dawno już nie spał tak głębokim snem. Co się stało? Skoncentrował się. Ostatnią rzeczą, jaką sobie przypominał, była plątanina jeżyn, czarne korony sosen wysoko nad głową... niepokój Emin......

Zgłoś jeśli naruszono regulamin