Doktor Paweł Obarecki po ośmiogodzinnej grze w wista z księdzem, aptekarzem, poczciarzem i sędzią, powrócił do domu w nie najlepszym nastroju. Zamknął się w swoim gabinecie i zaczął rozmyślać. Popadł w depresję. Znalazłszy się w Obrzydłówku uległ małomiasteczkowym zwyczajom: przestał czytać, całymi godzinami spacerował po gabinecie lub leżał na szezlongu oczekując na coś, co jego zdaniem powinno się wydarzyć. Gwizdanie i rozmowy z gospodynią na temat różnych sposobów przyrządzania potraw stanowiły jego jedyną rozrywkę. Opanowały go smutek i lenistwo. Niekiedy budził się z odświeżonym umysłem i energicznie zabierał do codziennych zajęć, lecz wnet powracały myśli, które stanowiły jego udrękę. Przybył do Obrzydłówka przed sześcioma laty, zaraz po ukończeniu studiów. Był wówczas młody, energiczny, szlachetny i pełen wspaniałych ideałów. Wkrótce popadł w konflikt z aptekarzem i felczerami, którzy leczyli ludzi różnymi miksturami wyprodukowanymi przez siebie, zbijając na tym niezłe fortuny. Żadne perswazje doktora nie pomagały. Kupił więc podręczną apteczkę i jeździł z nią do chorych na wieś. Sam też przygotowywał lekarstwa, które bardzo tanio sprzedawał, uczył higieny, pracował z uporem nawet kosztem snu i odpoczynku. Kiedy wieść o tym rozeszła się po Obrzydłówku, wybito mu wszystkie szyby i wyprawiano obok jego mieszkania "kocie muzyki". Rozeszły się plotki, że doktor ma kontakty z siłami nieczystymi, że jest nieukiem, odciągano chorych zmierzających do niego. Doktor żył nadzieją, iż ekscesy te wkrótce się skończą, jednak mylił się. Stopniowo tracił energię. Zorientował się, że jego prośby i namowy dotyczące higienicznego trybu życia nie były przez mieszkańców miasteczka i okolicznych wsi przyjmowane. Przestał się temu dziwić, gdy poznał ich straszliwe wręcz warunki życia. Wreszcie zaczął obojętnieć. Zamknął do szafy podręczną apteczkę i sam tylko z niej korzystał. Przeżywał męczarnie z powodu swej porażki w tej "cichej wojnie" z aptekarzem i felczerami. Wkrótce swoje zainteresowania skierował na sprawy związane z jedzeniem. Rozmowy z księdzem i sędzią szybko go znudziły, pozostała jedynie samotność.
Po pewnym czasie z inicjatywy księdza doszło do zgody z aptekarzem. Rozpoczęły się wspólne gry w wista. Doktor zapomniał o młodzieńczych ideałach, rutyna opanowała jego metody leczenia. Na imieninach u księdza proboszcza znów popadł w zły nastrój. Zorientował się, iż aptekarz próbuje wciągnąć go do swoich praktyk. Chodziło o to, by Obarecki wypisywał stosy recept, aptekarz będzie produkował te leki i obydwaj z tego procederu będą mieli duże profity. Miała to być czysto wekslowa spółka.
Pewnego wieczora przybył po doktora chłop przysłany przez sołtysa z poleceniem sprowadzenia lekarza do chorej nauczycielki. Obareckiemu podobała się jazda saniami. Wkrótce jednak rozszalała się burza. Kłęby śniegu przesłaniały widok. Zawieja uniemożliwiała dalszą jazdę. Chłop skręcił w pole, żeby szybciej dojechać do lasu, gdzie warunki były nieco znośniejsze. Po chwili ujrzeli chaty wiejskie zasypane śniegiem. Weszli do jednej z nich. Stara kobiecina z przerażeniem patrzyła na doktora. Zapytał, czy w chacie jest samowar i czy może mu zrobić herbaty. Kiedy się nieco ogrzał, wszedł do pokoju "panienki". Słabe światło nie pozwoliło mu początkowo rozpoznać rysów chorej. Pogrążona była we śnie. Na twarzy miała wysypkę. Kiedy zbliżył się do niej, przeraził się. Po chwili wyszeptał jej imię. Chora otworzyła na moment oczy i boleśnie jęknęła. Doktor rozglądnął się po izbie i zobaczył między innymi stosy leżących wszędzie książek. Zaczął badać dziewczynę, zmierzył jej temperaturę i stwierdził, że jest chora na tyfus. Wiedział, że nie może jej pomóc. Usiadł bezwładnie na stołku i wpatrywał się w płomień lampy. Był bezsilny. Posłał służącą po sołtysa, a gdy ten przybył, zapytał, czy nie znalazłby się człowiek, który by natychmiast pojechał do Obrzydłówka po odpowiednie leki. Zgłosił się młody parobek, który miał za to otrzymać dwadzieścia pięć, a nawet trzydzieści rubli. Doktor napisał do aptekarza list z prośbą, aby ten sprowadził z miasta powiatowego tamtejszego lekarza. Prosił też o przysłanie chininy. Chłopca natomiast upomniał, aby jechał szybko. Obarecki zapytał starą służącą, jak długo nauczycielka jest we wsi, okazało się, że trzy zimy. Doktor zaczął chodzić po izbie i mówić do chorej, że była niemądra, że tak nie warto żyć. Powróciło uczucie, jego serce przeszył ból. Mieszkała obok niego trzy lata, a dowiedział się o tym w chwili, gdy ona umiera. Przed nieznośną rzeczywistością uciekał we wspomnienia. Zapragnął być sam. Wyszedł z pokoju nauczycielki i usiadł w pogrążonej w ciemności dużej izbie zastawionej ławkami i stolikami. Przypomniał sobie czasy studenckie.
Był bardzo biedny. Dziury w podeszwach miał pozatykane tekturą. Kiedy pewnego razu biegł z ulicy Długiej, by zdążyć na zajęcia, spotkał panienkę z długim, jasnopopielatym warkoczem. Przez następne dni też spotykał ją idącą na Krakowskie Przedmieście. Wsiadała w tramwaj i jechała na Pragę. Miała siedemnaście lat, jednak wyglądała w swoim niedbałym, skromnym stroju wręcz staro. Pod pachą nosiła książki, zeszyty, mapy. Kiedyś wsiadł do tego samego przedziału, co ona, lecz spotkawszy się z jej zimnym, pełnym pogardy wzrokiem, wyskoczył z tramwaju. Stale o niej myślał.
Jeden z kolegów, wielki społecznik, ożenił się z ubogą emancypantką. Udzielali korepetycji, ale mimo to bieda doskwierała im porządnie. W ich mieszkaniu często gromadzili się studenci i prowadzili między sobą długie rozmowy. Gospodyni częstowała ich bułkami i serdelkami kupionymi za składkowe pieniądze.
Pewnego wieczora Obarecki zobaczył wśród innych swoją ukochaną panienkę. Rozmawiał z nią, a powracając do domu marzył o niej: miał stale przed oczyma jej obraz. Gospodarz przedstawiając ją Pawłowi powiedział: "Panna Stanisława Bozowska, nasza darwinistka".
Ukończyła gimnazjum, dawała korepetycje, zamierzała jechać do Zurychu lub Paryża na studia medyczne.
Pewnego razu Obarecki odprowadzając Stasię do domu oświadczył się jej. Roześmiała się tylko i na pożegnanie uścisnęła jego rękę. Wkrótce wyjechała na Podole, by podjąć pracę nauczycielki w jakimś bogatym domu. Teraz spotyka ją w zapadłej wsi opuszczoną i zapomnianą. Powrócił do łóżka chorej, chwilę się jej przyglądał, po czym zaczął szlochać i szeptać, że już mu nie ucieknie, że teraz będą razem.
Minęło sześć godzin od wyjazdu posłańca. Była czwarta nad ranem. Doktor nasłuchiwał i zrywał się za każdym szelestem. Kiedy po raz szósty mierzył jej temperaturę, otwarła na chwilę oczy i zapytała: "Kto to?", jednak z powrotem utraciła przytomność. Obarecki odnalazł chatę sołtysa i kazał zaprzęgać konie. Pojechał do Obrzydłówka. O dwunastej w południe wrócił ze swoją apteczką i zapasem żywności. Zajechał przed szkołę, ale nie wysiadł z sani. Zobaczył otwarte okna chaty i gromadę dzieci. Ogarnęła go rozpacz. W izbie szkolnej na ławce leżał nagi trup nauczycielki. Dwie stare kobiety myły go. Doktor polecił stolarzowi, który brał miarę na trumnę, aby zbił ją z czterech nie heblowanych desek, pod głowę zaś nasypał wiór. Kiedy przeglądał rzeczy Stasi, natrafił na początek listu do koleżanki Helenki. Nauczycielka zawiadamiała ją, że czuje się źle i że w razie śmierci przekazuje jej swoje książki. Prosiła też, aby przygotowała do druku Fizykę dla ludu. Niestety w liście nie było adresu.
W pewnej chwili doktor zobaczył chłopca, który pojechał po lekarstwo. Okazało się, że zabłądził w polu, koń mu ustał i z tego powodu był zmuszony powrócić nad ranem piechotą. Teraz przyniósł książki, które nauczycielka mu niegdyś pożyczyła. Obarecki pochylił się jeszcze raz nad trupem Stasi, wyszeptał jej najpiękniejsze słowa hołdu, rozsunął gromadę chłopów i wskoczył na sanie. Tu padł na twarz i zaczął spazmatycznie płakać.
Śmierć Stasi wywarła duży wpływ na osobowość doktora. Zaczął nawet czytać Boską Komedię Dantego, nie grywał już w wista i odprawił swą dwudziestoczteroletnią gospodynię. Po jakimś czasie jednak powrócił do starych zwyczajów. Utył, nazbierał worek pieniędzy i przeprowadził wśród miejscowych agitację, aby palili papierosy w nie sklejanych gilzach, są one bowiem mniej szkodliwe...
Opowiadanie to po raz pierwszy ukazało się drukiem w "Głosie", w 1891 r. Pozorne wyakcentowanie postaci doktora Obareckiego jest tu mistrzowskim posunięciem, dzięki któremu autor uzyskał oparte na zasadzie kontrastu porównanie dwóch postaw moralnych: egoizmu i swoistego lenistwa doktora z krańcowym poświęceniem ludziom i idei młodej nauczycielki.
Obarecki jest postacią o chwiejnej woli i słabej psychice, dlatego w końcu zostaje pokonany i przyłącza się do zła, z którym początkowo walczył. Panna Stanisława zaś - w myśl idei "pracy u podstaw" - do samego końca trwa na swym posterunku walcząc z ciemnotą chłopstwa i nieustraszenie przezwyciężając mnożące się na jej drodze przeszkody, czym też zyskuje sobie miłość tych, którym poświęciła swe życie. Stąd też pochodzi określenie "siłaczka" wykorzystane jako tytuł, a będące również w pewnym okresie synonimem określonej postawy ideowej. Utwór został przełożony na język angielski, niemiecki i rosyjski.
odjechana