Putney Mary Jo - Punkt Zapalny.pdf

(919 KB) Pobierz
1963989 UNPDF
Mary Jo Putney
Punkt zapalny
(The burning point)
Przekład Ewa Błaszczyk
1
Dla Ruth, agentki, która zawsze patrzyła dalej i wyżej
Miłość jest jak stan zapalny... Im większa miłość, tym większy ból. Ale miłość wszystko
zniesie.
Joseph Campbell i Bill Moyers
Potęga mitu
2
Prolog
Dwadzieścia pięć lat temu
Spokój świtu zakłócała przeraźliwa wrzawa. Tłum gapiów, stojących w bezpiecznej
odległości za barierkami, zaczął się niecierpliwić. Przejęta Kate Corsi przestępowała z nogi
na nogę na stanowisku dowodzenia.
– Już, tato?
Sam Corsi roześmiał się.
– Jeszcze nie, Kate. To tylko syrena ostrzegająca, że zostały dwie minuty.
Próbowała stać spokojnie, ale te dwie minuty dłużyły się jak wieczność. Wiedziała, że ojciec
zajmuje się wysadzaniem budynków. Widziała nawet filmy pokazujące efekty jego pracy. Ale
to było co innego – pierwszy wybuch, który miała oglądać na żywo. Bez przerwy szarpała
wstążkę, którą związane były jej jasne włosy.
– Mogę nacisnąć przycisk?
– Jeśli będziesz grzeczna, to kiedyś pozwolę ci wysadzić budynek, ale jeszcze nie tym
razem. – Sam Corsi zmierzwił ciemne włosy jej brata. – Interes będzie należał do Toma,
więc chłopak musi się dowiedzieć, jak to jest mieć władzę nad taką potęgą.
Tom objął Kate ramieniem w przepraszającym geście.
– Na ciebie też przyjdzie kolej, niedługo.
Luther Hairston odliczał. Kiedy zorientował się, że Kate mu się przygląda, mrugnął jednym
ciemnym okiem, nie przestając miarowo liczyć.
– Dobra, Tom. Połóż palec na tym przycisku i czekaj, aż powiem „już” – polecił Sam Corsi. –
Nie naciskaj wcześniej, niż ci każę.
Tom, lekko przestraszony, położył palec na przycisku. Kate wiedziała, że nie popełni błędu.
Był najmądrzejszym starszym bratem na świecie.
Siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa...
– Już! – rzucił ojciec.
Tom nacisnął guzik tak mocno, że zbielał mu palec. Nic się nie stało i na jedną przerażającą
chwilę Kate zamarło serce.
Wtem z wysokiego budynku stojącego po przeciwnej stronie ulicy rozległa się seria huków
zdetonowanego ładunku wybuchowego, a z pustych okien na niższych piętrach uniosły się
tumany kurzu. Potem nastąpiły głuche łomoty, przeszywające do szpiku kości. Ściany
pochyliły się do środka i olbrzymia konstrukcja runęła. Kate pisnęła z radości.
Ojciec posadził ją sobie na ramieniu, żeby lepiej widziała.
– Dobrze się przypatrz, Kate. To Phoenix Demolition International w akcji. Jesteśmy najlepsi!
Dziewczynka podskoczyła w jego ramionach.
– Ja też kiedyś będę wysadzać budynki. Sam zachichotał.
– Wyburzanie to nie jest robota dla kobiet. Firmę będzie prowadził Tom. Jeżeli go ładnie
poprosisz, może pozwoli ci pracować w biurze.
– Czasy się zmieniają, Sam – powiedział Luther. – Może się okazać, że kiedy twoja
3
niesforna córeczka dorośnie, będzie z niej całkiem niezły inżynier PDI.
– Moja córka na pewno nie będzie się zajmować wyburzaniem. Kate prychnęła. Tata jest
uparty, ale ona też. Przekona go, żeby zatrudnił ją w firmie.
Bo Katherine Carroll Corsi chciała wysadzać budynki.
4
1
Niedaleko Waszyngtonu
Godzina przed detonacją.
Była głęboka noc. Donovan wszedł do ciepłego prowizorycznego biura Phoenix Demolition –
baraku postawionego przy zdewastowanym bloku mieszkalnym przeznaczonym do
wyburzenia. Szef, Sam Corsi, nalał kawy do kubka i podał Donovanowi, choć ten go o to nie
prosił.
– Dzięki. – Donovan pociągnął łyk gorącego napoju. – Cholera, ale ziąb. Aż nie chce się
wierzyć w globalne ocieplenie.
– Wszystko w porządku? Donovan skinął głową.
– Zgodnie z planem, a nawet lepiej. Zostaje tylko ostatnia kontrola. Chcesz, żebym się tym
zajął?
– Nie ma mowy. Nie po to przez tyle lat tworzyłem PDI, żeby takie młokosy jak ty odbierały
mi najlepszą zabawę.
Donovan uśmiechnął się szeroko; właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał. Ostatnia
kontrola budynku tuż przed wyburzeniem dostarczała niemałych emocji. Sam bez skrupułów
wykorzystywał swoją pozycję, żeby robić to osobiście, kiedy tylko mógł. Za żadne skarby
świata nie wyręczyłby się pomocnikiem, nawet w noc tak zimną jak ta, kiedy futro mogłoby
zamarznąć na niedźwiedziu.
Córka Sama, Kate, odziedziczyła po nim ten wigor. Kate – była żona Donovana, z którą
dawno się rozstał, ale której nie zapomniał.
Sam wypił resztkę kawy, wpatrując się w ciemną bryłę budynku Jefferson Arms, rysującą się
na tle świateł Waszyngtonu. Policyjne barierki utrzymywały gapiów w bezpiecznej
odległości. Wczesna pora i przeraźliwe styczniowe zimno sprawiły, że niewielu ludzi przyszło
oglądać wybuch.
– Myślałeś o tym, żeby wrócić do Kate? – spytał Sam obcesowo.
– Jezu, Sam! – Donovan zakrztusił się kawą. – Skąd ci to przyszło do głowy? Rozeszliśmy
się dziesięć lat temu i o ile mi wiadomo, od tamtej pory jej noga nie postała w Maryland.
Sam wzruszył ramionami, nie spuszczając wzroku z budynku Jefferson Arms.
– Jakoś nie widać, żeby któreś z was zainteresowało się kimś innym. Ożeniłeś się zbyt
młodo, ale było między wami coś szczególnego. Poza tym Julia chciałaby mieć wnuki, które
mogłaby rozpieszczać.
Donovan się skrzywił, bo rozmowa schodziła na niebezpieczne tory.
– Masz rację, byliśmy za młodzi. Ale nawet przyjmując, że Kate byłaby tym zainteresowana
– chociaż moim zdaniem wolałaby raczej zobaczyć mnie w piekle – jest jeden mały problem:
ona mieszka w San Francisco. Taka odległość nie sprzyja randkom.
– Wszystko może się zmienić. – Sam spojrzał na zegarek, a potem założył kożuch
i rękawice, szykując się do wyjścia. – Może któregoś dnia zadzwonię do Toma.
To stwierdzenie było jeszcze bardziej szokujące niż szalona sugestia na temat Kate.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin