Osborne Maggie - Kowbojki.doc

(1441 KB) Pobierz

 

 

Maggie Osborne

 

 

KOWBOJKI

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla George'a. i George'a.

Kocham Was obu.

 


Prolog

 

Ja, Joe Roark, właściciel rancza King's Walk, położonego siedem mil na południe od miasta Klees w Teksasie spisuję swoją ostatnią wolę.

Rzecz w tym, że mam trzy córki, ale żadna z nich nie zasługuje nawet na jednego centa. Nigdy nie wykazały odrobiny zainteresowania ranczem, chociaż dzięki niemu mogły kupować sobie ekstrawaganckie suknie. Najchętniej nie zostawiłbym im nic poza dobrym słowem, ale jeśli tak postąpię, wtedy cały dorobek mego pracowitego życia zagarnie moja czwarta żona, Lola Fiddler Roark, a ona też nie jest warta, by cokolwiek odziedziczyć, choćby dlatego, że okazała się najbardziej nieznośną ze wszystkich moich żon.

Mój przyjaciel prawnik, Luther Moreland, powiedział, że mogę, gdybym zechciał, zapisać ranczo oraz zgromadzone przeze mnie doczesne dobra na cele dobroczynne i w ten sposób pozbawić je wszystkie spadku, ale myślę, że byłoby to najgorsze wyjście. Cały dorobek życia przeznaczyć jakimś biedakom, którzy nie znają nawet mojego imienia i nie wiedzą, jak to ciężko jest mieć córki, a nie synów? Nawet jeśli najgorsza kobieta z mojej rodziny sprzeda ranczo i – czego jestem pewny – roztrwoni na fatałaszki wszystko, co zdobyłem ciężką pracą, to przynajmniej skorzysta na mojej śmierci ktoś bliski, a nie całkowicie obcy.

Rozmyślałem nad tym problemem od momentu, kiedy poczułem się chory, i w końcu doszedłem do pewnych wniosków.

Jeśli muszę już wybierać pomiędzy niewydarzonymi córkami i bezwartościową żoną, to jednak sądzę, że powinienem obdarować owocami swojej pracy córki, w których żyłach płynie moja krew. Co prawda dłużej niż Lola przysparzały mi kłopotów, ale mężczyzna od żony oczekuje więcej, tak że chociaż nasze małżeństwo było dość krótkie, to jednak Lola przysporzyła mi więcej przykrości niż córki, i to mnie do niej szczególnie zniechęca.

A oto, co ustaliłem w tej sprawie, a Luther zapewnia, że mogę tak właśnie postąpić: Zapisuję ranczo, pieniądze i wszystkie moje doczesne dobra swoim trzem córkom, ale na ten spadek powinny zapracować. Muszą udowodnić, że są równie dobre jak mężczyźni, którymi, niestety, nie są. Muszą znaleźć się w mojej sytuacji i się nauczyć, co to znaczy prowadzić ranczo, co to znaczy być takim jak ja, Joe Roarkiem.

Luther ujmie to wszystko w swoim mądrym, prawniczym języku, zapisze dodatkowe arkusze wszelkimi szczegółami, a ja tutaj, zwracając się do moich córek, Alexander, Frederick i Lester, wyłuszczę sedno sprawy. Jeśli chcecie dostać coś z mojego majątku, musicie zaprowadzić stado bydła rasy longhorn na targ w Abilene w stanie Kansas. W trójkę musicie przepędzić i sprzedać nie mniej niż 2000 młodych wołów. W czasie całej drogi pracować będziecie jak mężczyźni, którymi powinnyście być.

Luther wyjaśni wam wszystko i dostarczy pieniędzy niezbędnych do pokrycia kosztów podróży, wynajęcia szefa, kucharza i dziewięciu poganiaczy. Do przepędzenia takiego stada potrzeba co najmniej dwunastu ludzi, tak więc wy uzupełnicie ten zespół. Nie będzie to dla was spacerek, ale ciężka praca. Jeśli któraś z was nie zdecyduje się wziąć udziału w lej akcji i dzielić jej trudów, traci prawo do dziedziczenia mojego majątku.

Jeśli zdecydujecie się pędzić stado, ale nie uda się wam doprowadzić go do Abilene i sprzedać 2000 longhornów, wtedy moja czwarta i najgorsza żona. Lola Fiddler Roark. bierze wszystko.

Oby wygrał najlepszy.


Rozdział 1

 

Z tego, co mówiono w mieście. Dal Frisco mógł nabrać przekonania, że pogrzeb Joe Roarka jest największym wydarzeniem w Klees w stanie Teksas od dnia zakończenia wojny secesyjnej.

Ponieważ wszystkie sklepy i bary w mieście były zamknięte tak szczelnie jak nowa butelka whisky, a rozmowy miały się zacząć dopiero w poniedziałek, Dal nie znalazł nic lepszego do roboty, jak stojąc na werandzie hotelu, przyglądać się żałobnemu orszakowi, sunącemu wolno ulicą. Kiedy się patrzyło na długi sznur wozów, jeźdźców i dwukółek. mogło się wydawać, że w całym okręgu nie znajdzie się człowieka, który byłby gotów zrezygnować z okazji, by na własne oczy zobaczyć moment składania Roarka do grobu.

Również Dal Frisco się do nich zaliczał. Nie codziennie zdarzało się, by zmarły dawał żyjącym taką szansę. Kiedy pomyślał o tym, że Joe Roark stanie się, być może, jego dobroczyńcą, poczuł, że i on powinien dołączyć do konduktu i oddać temu mężczyźnie ostatnią przysługę. Dal był ogolony, odświętnie ubrany, a poza tym nie miał nic innego do roboty.

Kondukt był długi, więc zanim go wyprzedził, karawan i większość pojazdów dotarły już na cmentarz. Dal zmieszał się z żałobnikami i zajął miejsce, z którego mógł obserwować grupę ludzi zgromadzonych wokół mogiły. Nie zależało mu na tym, by obejrzeć kosztowną, ozdobioną mosiądzem trumnę nieboszczyka, ale chciał zobaczyć jego córki.

Zauważył je od razu i rozpoznał bez trudu, gdyż jako córki bogatego mężczyzny wyróżniały się eleganckim wyglądem i jako jedyne pośród żałobników siedziały nad otwartą mogiłą. Gdy rozpoczęły się modły. Dal zdjął kapelusz i przycisnął go do piersi. Skinął głową, patrząc na trumnę i ponownie całą uwagę skierował na siostry.

Sprawiały wrażenie delikatnych, wrażliwych istot, które nie rozstają się z torebką zawierającą sole trzeźwiące. Nie miał wątpliwości, że są to kobiety z wyższych sfer, które nigdy nie postawiły nogi na gospodarczej części rancza. Gdyby Dal nie był aż tak zdesperowany, niewątpliwie odwróciłby się na pięcie i wrócił do San Antonio.

Podobna myśl przyszła mu do głowy już poprzedniego dnia, gdy zorientował się, że w mieście przebywa kilku przewodników stad, podobnie jak on liczących na to, że to właśnie im powierzone zostanie przepędzenie bydła Roarka. Nikt rozsądnie myślący, nawet trzy kobiety będące zupełnymi ignorantkami, nie powierzyłyby stada Dalowi Frisco, jeśli mogłyby zaangażować takich ludzi jak Shorty Mahan albo W. B. Pouter. Tak, z całą pewnością powinien się odwrócić i odejść. Zapewne by to zrobił, gdyby nagle nie dostrzegł pewnego szczegółu, który wcześniej umknął jego uwagi.

Jedna z sióstr siedziała na wózku inwalidzkim.

Dal znieruchomiał ze zdumienia. Z dużym trudem, ale jednak można sobie było wyobrazić udział trzech niedoświadczonych dam z towarzystwa w akcji przepędzania bydła. Wyobrażał sobie, że gdyby zaangażował doświadczonych mężczyzn, najlepszych z najlepszych, to mógłby mieć tyle czasu, by w trudniejszych momentach pomagać tym kobietom. Jednakże udział osoby poruszającej się na wózku inwalidzkim w spędzie bydła wydawał się czystym szaleństwem. Żaden człowiek przy zdrowych zmysłach, kierujący ekipą, nie podjąłby się takiego ryzyka, licząc się z realną możliwością niepowodzenia.

A może właśnie w tym kryje się szansa? – pomyślał. Często niepowodzenie jednego człowieka staje się szansą dla innego.

Dyskretnie się rozejrzał, próbując odszukać w tłumie Mahana i Poutera. Tylko desperat mógł się zgodzić, by w pędzeniu bydła na odległość siedmiuset mil uczestniczyła kobieta w wózku inwalidzkim. Z tego, co wiedział, zarówno Mahan. jak i Pouter dalecy byli od desperacji.

Ożywiony nadzieją Dal podszedł nieco bliżej i stanął za jakąś kobietą na tyle niską, by ponad jej kapeluszem lepiej się przyjrzeć córkom Roarka. Różniły się od siebie tak bardzo, że trudno byłoby je uznać za spokrewnione, a co dopiero siostry. Każda z nich. ubrana w czarny żałobny strój, prezentowała się bardziej elegancko niż większość stojących nad grobem kobiet. Gdyby Joe Roark należał do ludzi, którzy przejmują się takimi sprawami, byłby dumny, że córki w tak dobrym stylu uczestniczą w jego pogrzebie.

Dal nie zauważył, by siostry były zapłakane. Albo nie należały do osób, które publicznie ujawniają uczucia, albo śmierć ojca nie dotknęła ich zbytnio. A może były wściekłe na tego starego drania, który otrzymanie spadku uzależnił od ich udziału w skutecznym przepędzeniu stada.

Ktoś mógłby powiedzieć, że córki Roarka są piękne, ale Dal patrzył obojętnie na pełną patrycjuszowskiej gracji urodę najstarszej z sióstr, blondynki siedzącej w wózku inwalidzkim, i na posępny wzrok tej, która wydawała się najmłodsza. Jego uwagę przyciągnęła trzecia siostra. Czarne włosy i zielone oczy pasowały do opisu Frederick Roark, córki, która uciekła z domu, by dołączyć do wędrownej trupy aktorów. Ta z całą pewnością była piękna, a przy tym w jakimś stopniu bezczelna. Zamiast utkwić wzrok w trumnie ojca. przyglądała się żałobnikom, jak gdyby pośród nich kogoś poszukiwała.

Dal nie podzielał powszechnego przekonania, że aktorki to dziwki wyróżniające się tylko tym. że potrafią deklamować Szekspira, ale nie ulegało wątpliwości, że kobieta, która porzuca ojca i poświęca reputację, by uciec z wędrowną trupą teatralną, jest osobą buntowniczą, samowolną i lekkomyślną. Ta córka musiała przysparzać ojcu wielu kłopotów.

Wędrujący wolno wzrok kobiety natknął się wreszcie na niego i zatrzymał na moment, zapewne dlatego, że i on na nią spoglądał. Prawdopodobnie większość mężczyzn wpatrywała się w nią i każdy z nich zapewne doświadczył podobnego jak on uczucia elektrycznego zwarcia, gdy ich oczy się spotkały.

Przyłapany na przyglądaniu się jej, Dal powinien odwrócić wzrok, ale wytrzymał spojrzenie osłoniętych gęstymi rzęsami, szmaragdowych oczu. Podziwiał jej gładką śnieżnobiałą cerę, pełne, zmysłowe usta i wysoko zarysowane brwi, nieco jaśniejsze niż wysypujące się spod kapelusza czarne loki, okalające owalną twarz.

Widocznie w jego wzroku dostrzegła coś. co sprawiło, że uniosła lekko głowę, wyprostowała ramiona i przymrużyła oczy, nadając swojemu spojrzeniu nieco wyzywający wyraz. Zdawało mu się, że słyszy jej myśli: „Patrz sobie, ile chcesz, kowboju. Mam w nosie twoją opinię o mnie". Gdyby nie było to aż tak niestosowne, roześmiałby się.

Przeniósł wzrok na jej siostrę, tę ponurą. Delikatny cień otaczał jej czarne oczy skierowane na trumnę ojca. Przynajmniej ona poświęcała trochę uwagi zmarłemu. Dal zauważył, że stojący za nią mężczyzna nachylił się i szepnął jej coś do ucha. Kobieta nie obejrzała się, ale wyraźnie zesztywniała i gwałtownie zamrugała, zacisnęła w pięści spoczywające na kolanach dłonie, potem lekko skinęła głową.

Mężczyzna położył rękę na oparciu jej krzesła, drugą dotknął swego zegarka kieszonkowego. Przelotny uśmiech na jego twarzy świadczył o tym, że był zadowolony z bliskiego końca ceremonii. Najprawdopodobniej mężczyzną tym był Ward Hamm, który, według kierownika hotelu, był oficjalnym narzeczonym Lester Roark.

Na koniec Dal zwrócił uwagę na trzecią siostrę, siedzącą w wózku inwalidzkim, tę, która przyprawiała go o największy niepokój. Już po chwili rozwiały się jego nadzieje, że tylko chwilowo używa wózka. Zauważył, że nie odwracając wzroku od trumny, kobieta opuszcza w pewnym momencie dłoń w rękawiczce na koło i dokonuje drobnej korekty ustawienia wózka. Tego rodzaju automatyczny ruch musiał być rezultatem długiego obcowania z tym sprzętem.

Dal skrzywił się i przesunął o parę kroków do przodu, by zobaczyć jej nogi. Spod czarnej spódnicy wystawał jeden but. natomiast po prawej spódnica zwisała luźno, co wskazywało, że kobieta nie ma jednej nogi, amputowanej prawdopodobnie tuż poniżej kolana. Ciekawe tylko, czy potrafi jeździć konno? – pomyślał.

Spojrzał na jej twarz. W porównaniu ze swymi siostrami wyglądała na arystokratkę. Nie trudno było się domyślić, że jest to Alexander Roark Mills, najstarsza z całej trójki. Od kierownika hotelu dowiedział się, że mieszka na Wschodzie, na terytorium Jankesów, i że zeszłej wiosny pochowała męża. Kierownik nie wspomniał o tym, że jest przykuta do wózka inwalidzkiego.

Miodowego koloru włosy, rozdzielone przedziałkiem, miała zawiązane z tyłu głowy w stylowy węzeł, widoczny pod rondem kapelusza. Czarne perły z jej naszyjnika i kolczyków lśniły słabym blaskiem w zimowym słońcu. Chociaż twarz zwróconą miała ku duchownemu odprawiającego egzekwie, Dal widział jej wyraźnie zarysowane kości policzkowe, ostry nos i szlachetny profil. W przeciwieństwie do Frederick. nie ujawniała przed zgromadzonymi uczuć. Jej sztywna, wyprostowana sylwetka pozwalała domyślać się w niej nadmiernej dumy. Ta siostra niewątpliwie należała do osób. które trudno przekonać, i z pewnością nie przyznawała się łatwo do błędu.

Kiedy złożono trumnę w grobie. Dal sięgnął do kieszeni kamizelki po cygaro i jeszcze raz rzucił okiem na siostry Roark. Żadna z nich nie wydawała się zdolna do wykonania pracy cięższej niż hartowanie. Wątpił, czy któraś dosiadała prawdziwego konia i miała w ręku lasso. Nie byłby zaskoczony, gdyby się dowiedział, że ich jedyny kontakt z longhornami sprowadzał się do spożywania befsztyka na obiad. Gdyby to wszystko działo się przed dwoma laty. nie pomyślałby nawet o ubieganiu się o tę pracę – odwróciłby się i odszedł, nie oglądając się za siebie.

Kiedy obrzędy dobiegły końca i żałobnicy kolejno przechodzili obok siedzących nadal sióstr, składając zdawkowe kondolencje I rzucając garść teksańskiego piachu na trumnę. Dal odszedł na bok i wtedy właśnie zauważył kobietę, której nie widział wcześniej, gdyż ona również siedziała, ale po przeciwnej stronie grobu, na wprost córek zmarłego.

Mogła to być jedynie żona Roarka, ale Dal nie miał pewności, gdyż była ubrana w ciemnoszarą, a nie czarną suknię. Poza tym kasztanowe włosy splecione z tyłu głowy nie nosiły śladów siwizny, której spodziewać by się można u matki trzech dorosłych córek.

Potem dostrzegł, że kobieta w charakterystyczny sposób pochyla głowę w stronę jednego ramienia, które jest nieco wyższe. Znał w Nowym Orleanie rudą kobietę o dokładnie takiej samej sylwetce i nigdy jej nie zapomni.

Zaintrygowany, okrążył świeżą mogiłę i wreszcie spojrzał na twarz ubranej na popielato kobiety. Nie, to nie może być Lola Fiddler. Joe Roark mógł spędzić tydzień w łóżku Loli, ale przecież nie ożeniłby się z tego rodzaju kobietą.

Niech mnie licho, jeśli nie jest to ta sama Lola Fiddler, oszustka, przez którą o mało nie zostałem zabity, pomyślał. Ubrana była wytwornie. Na twarzy miała więcej różu niż przed laty. ale poza tym poślubienie bogatego mężczyzny nie zmieniło jej zbytnio. Nadal była na tyle bezczelna, by na pogrzebie męża wystąpić w stroju, jaki jej się podobał, i uczestniczyć w ceremonii z miną nie pozostawiającą wątpliwości, że zupełnie jej nie obchodzi, co myślą o niej przyzwoici mieszkańcy Klees.

Jak gdyby wyczuwając, że ktoś na nią patrzy, kobieta uniosła głowę i spojrzała na ludzi wolno przechodzących obok grobu. Jej wzrok prześlizgnął się po Dalu. Lekkim uniesieniem brwi dala znak, że go poznaje. Jeśli była zaskoczona czy skonsternowana jego obecnością na pogrzebie męża, nie dała tego po sobie poznać. Przeciwnie. Dalowi wydawało się, że dojrzał błysk rozbawienia w jej oczach i nawet ślad uśmiechu na twarzy. Zacisnął zęby i zmrużył oczy.

Powoli uniósł dwa palce do ronda kapelusza w oszczędnym geście powitania. Lola zauważyła to i odpowiedziała skinieniem głowy. Wywołało to falę szeptów w szeregach żałobników. Wdowa Roark była i będzie przez długi jeszcze czas przedmiotem plotek w mieście.

Dal cisnął cygaro za najbliższy kamień nagrobny, wsunął dłonie w kieszenie i jeszcze raz spojrzał na trzy siostry. Ze złością pomyślał, że jego przyszłość związana jest z tymi kobietami.

Z drugiej strony przepędzenie stada Roarka nabrało teraz dla mego większego znaczenia. Gdy się zorientował, że wdową po Roarku jest Lola Fiddler. miał dodatkowy powód, by starać się pomóc siostrom w uzyskaniu spadku. Kiedy przybył do Klees. potrzebował po prostu pracy. Teraz gorąco jej pragnął.

Musi być przecież jakiś sposób, by otrzymać spadek bez udziału w tym przepędzaniu bydła – powtórzyła ze złością Freddy, podchodząc do okna w salonie. W oddali widziała dwóch pracowników rancza galopujących za stadkiem kilkunastu longhornów. Łatwiej przyszłoby jej wyobrazić sobie siebie spacerującą w samej koszulce i pończochach po głównej ulicy miasta niż w roli poganiacza bydła.

– Byłaś tutaj, kiedy Luther Moreland odczytywał testament ojca – odezwała się Alex. – Jego ostatnia wola i wszystkie związane z nią warunki nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Jeśli nie zrobimy tego. ta kobieta weźmie wszystko.

Grube zasłony zwisające obok okien były zakurzone i przesiąknięte zapachem dymu z cygar. Woń była tak intensywna, że Freddy zdawało się przez moment, że ojciec stanął za nią i patrzy na swoją posiadłość. Z zaciśniętymi ustami odwróciła się, podeszła do kominka, w którym płonął ogień, i wyciągnęła przed siebie ręce by je ogrzać.

– Jeśli nawet zgodzimy się na wszystko, to czy jest możliwe żeby nam się udało? – zwróciła się z pytaniem do Alex i Les. – To mnie najbardziej irytuje. Ojciec dobrze wiedział, że nie potrafimy się nagle zmienić w poganiaczy bydła. I tak na końcu Lola weźmie wszystko. – Ze złością zakreśliła ręką łuk wskazując dom, ranczo, zabudowania gospodarcze, stodoły, rozległe pastwiska i bydło. – Niech go diabli! To nie jest w porządku!.

– Wybacz. – Les uniosła dłoń do czoła. – Ojciec od dwóch dni leży w grobie. Jeśli nie możesz powiedzieć o nim nic dobrego, to już lepiej milcz. I czy musisz być tak ordynarna? Wiesz, że nie znoszę, jeśli ktoś przeklina w mojej obecności.

– Och, daruj! Zapomniałam, jak bardzo jesteś wrażliwa – powiedziała Freddy wznosząc oczy do nieba, chociaż prawdę mówiąc, nie przejmowała się zbytnio tym. co myśli Les. Jako że wszyscy mieszkańcy Klees, nie wyłączając rodziny, uważali ją za kobietę niemoralną, już dawno doszła do wniosku, że może się zachowywać tak, jak gdyby naprawdę nią była. – Mogłabyś już przestać bronić ojca, teraz nie przyniesie ci to żadnych korzyści.

– Przestań! Jedyne, co potrafiłaś, to denerwować ojca, a potem odwrócić się do niego plecami i wyjechać. Nie podobało ci się tutaj, na ranczo. Ty musiałaś mieszkać w mieście. – Les wstała i dłonie zaciśnięte w pięści ukryła w fałdach sukni. – Mogłaś chociaż czasem przyjechać na niedzielny obiad!

– I rozmawiać z tą kreaturą, z którą się ożenił? Czy ty wiesz, co o niej mówią w mieście?

– A wiesz, co mówią o tobie?

– Dość tego! – odezwała się surowo Alex. – Wasze krzyki słychać na podwórzu.

Freddy zaczerwieniła się ze złości.

– Nie lubiłam, kiedy zwracałaś nam uwagę, jak byłyśmy dziećmi, i nadal tego nie lubię.

Odkąd przed dwoma tygodniami Alex przybyła do domu, powróciły również dawne zwyczaje z czasów dzieciństwa. Wykorzystując pozycję najstarszej z sióstr, Alex osądzała, krytykowała, wydawała polecenia. Zmieniła plan uroczystości pogrzebowych i wyznaczyła termin, w którym Luther Moreland miał odczytać testament. To Alex wymogła na Loli, by opuściła ranczo i zamieszkała w mieście do chwili, kiedy zostanie rozstrzygnięta sprawa spadku. Alex nakłoniła też Freddy do pozostania na ranczo. Młodsze siostry odsunęły się w cień i pozwoliły jej decydować o wszystkim.

Freddy ze zniecierpliwieniem machnęła ręką. Alex nadal rządziła nimi i pełniła rolę przywódcy. To, że jej decyzje były rozsądne, nie miało znaczenia, liczył się fakt, że zjawiła się tu po pięciu latach nieobecności i znów przejęła kontrolę nad wszystkim, jak gdyby nigdy stąd nie wyjeżdżała.

Alex splotła dłonie na kolanach i surowo spojrzała na Freddy.

– Wolałabym, żebyś się powstrzymała od wygłaszania swoich osobistych opinii w sytuacji, gdy słucha nas służba.

– Dlaczego zwracasz się tylko do mnie? Czyżbym mówiła sama do siebie?

Odkąd Freddy sięgała pamięcią, zawsze było tak samo, nawet wtedy, kiedy Les przestała być dzieckiem, powtarzały się zdania: „zajmij się dzieckiem, opiekuj się Les, uważaj na Les'*. Miała już tego dość.

– To ty zaczęłaś tę kłótnię, Freddy – powiedziała Les, zadziornie unosząc głowę. – Nic nie sprawia ci takiej przyjemności, jak robienie wokół siebie zamieszania.

– Czy nie uważacie, że należałoby zaprzestać tej kłótni i porozmawiać o problemach, przed którymi stanęłyśmy? – Alex podjechała do stołu, który seniora Calvos nakryła dla nich. i nalała sobie kolejną filiżankę herbaty ze srebrnego dzbanka, należącego kiedyś do jej matki.

Freddy poczuła nagle, że jej rozdrażnienie wywołane powrotem do wspomnień z dzieciństwa ustępuje. Nie były już przecież dziećmi. Patrząc na siostrę, spróbowała sobie wyobrazić, jak by się czuła, gdyby resztę życia musiała spędzić w wózku inwalidzkim, ze świadomością, że nigdy nie będzie mogła tańczyć ani nawet obrócić się przed lustrem, by obejrzeć nową sukienkę. Przyglądała się Alex. która postawiła na kolanach filiżankę ze spodeczkiem i ostrożnie, żeby nie uronić kropli, podjechała do sióstr. Nawet najdrobniejsze czynności, które dla Freddy były bez znaczenia, dla niej stawały się wyzwaniem.

Freddy odetchnęła głęboko i postanowiła być bardziej uprzejma.

– Czy uważacie, że mogłybyśmy podjąć się takiego zadania jak udział w przepędzeniu stada bydła? – zapytała spokojnie.

Alex spojrzała na nią.

– Mam prawo do jednej trzeciej spadku i jestem gotowa zrobić wszystko, żeby majątek ojca nie wpadł w ręce Loli.

– Chcesz powiedzieć, że Payton nic ci nie zostawił?

– Niezupełnie. – Alex na chwilę znieruchomiała. – Mam dom i skromny dochód.

Freddy podejrzewała, że siostra nawet na torturach by się nie przyznała, że jej życie w Bostonie daleko odbiega od sielankowego obrazu, który starała się odmalować w swoich rzadko pisywanych listach do domu. Co więcej, przypuszczała, że „skromne dochody" nie wystarczają nawet na to, by prowadzić życie na takim poziomie, jak przed śmiercią Paytona. Alex jednakże nigdy się nie przyzna do czegoś tak prozaicznego, jak brak pieniędzy.

– O ile wiem – zaczęła Alex – ojciec po ślubie z Lolą ponosił koszty wynajęcia dla ciebie domu w Klees. Płacił za twoje stroje i wyżywienie, wypłacał pensję służącej.

– Jeśli chcesz przez to powiedzieć, że potrzebne mi są pieniądze ojca, to masz rację – odparła oschle Freddy. – Życie na jego koszt było dla mnie wyjątkowo przykre, ale nie miałam wyboru.

Teraz, mając dwadzieścia siedem lat. Freddy zdawała sobie sprawę, że nie uwolni się od skutków tych siedmiu miesięcy, które spędziła z trupą aktorską. Żaden przyzwoity mężczyzna nie zaproponuje jej małżeństwa i naprawdę nie wiedziała, skąd wziąć środki na utrzymanie. Przemknęło jej przez myśl, że może Jack Caldwell... nie, nigdy nie powie siostrom, że widywała się potajemnie z ostatnim adoratorem Loli. Wolała, by nikt nie wiedział o tej upokarzającej znajomości.

– Jesteś sama sobie winna – odezwała się Les ostrym tonem. – Trzeba było pomyśleć o przyszłości, zanim uciekłaś z tymi aktorami. Tyle że ty nigdy nie myślisz o konsekwencjach swojego postępowania.

– Uwierz mi, że wolałabym zostać starą panną niż wyjść za kogoś takiego jak Ward Hamm.

Z purpurowym rumieńcem na twarzy Les zerwała się na równe nogi.

– Nie możesz znieść tego, że będę miała męża, a ty nigdy. Zawsze mi wszystkiego zazdrościłaś!

– Ja ci zazdrościłam? A niby czego? – zdumiała się Freddy.

– Tego, że wyjdę za mąż, a ty nie. Kiedy żyła jeszcze moja matka zazdrościłaś mi. że mam oboje rodziców, a ty i Alex nie. I nie mogłaś się pogodzić z tym, że ojciec mnie kochał najbardziej.

– Ojciec nie kochał żadnej z nas! Łudzisz się. uważając, że było inaczej. On chciał mieć synów, a nie córki. Całkowicie nas ignorował, tolerował na tyle, na ile musiał, i próbował sterować nami tak. jakbyśmy były częścią jego stada. – Freddy wstała i ze złością wymachiwała rękami. – A twoje stwierdzenie, że jestem zazdrosna o ciebie i Warda, jest po prostu śmieszne. Na litość boską, on jest sklepikarzem i drobnym cwaniakiem, który próbuje zrobić dobry interes. A poza tym – przymrużyła oczy – czy nie dziwi cię to, że oświadczył się dopiero wtedy, gdy ojciec zachorował? Można by pomyśleć, że interesują go bardziej pieniądze ojca niż ty!

– Ty... ty... Nienawidzę cię! – wybuchnęła Les i w furii wybiegła z salonu, przytrzymując oburącz fałdy czarnej sukni.

Freddy napełniła resztką herbaty swoją filiżankę i drżącymi dłońmi podniosła ją do ust. Musiałaby się znaleźć w sytuacji absolutnie beznadziejnej, żeby zazdrościć siostrze mężczyzny takiego jak Ward Hamm. Nawet Jack Caldwell, hazardzista, kobieciarz, rozpustnik, byłby lepszy niż Ward Hamm.

– Powinnaś ją przeprosić – powiedziała cicho Alex. Freddy zupełnie zapomniała o jej obecności.

– Niedobrze mi się robi, kiedy słyszę, jak Les zawsze broni ojca. Nie pamięta o tym, że to on odstraszał wszystkich jej adoratorów, tak jak moich i twoich. Gdyby zostało mu jeszcze trochę czasu. Warda też by się pozbył.

– Les go kocha.

– Naprawdę? – Freddy znów poczuła przypływ furii. – Czy nie przyszło ci kiedyś do głowy, że możesz się w jakiejś sprawie mylić?

– Czyżbyś chciała teraz mnie atakować? – zapytała Alex, marszcząc czoło.

– Próbuję ci tylko coś wyjaśnić. Les była gotowa spędzić resztę życia w domu ojca, pełniąc rolę gospodyni, dotrzymując mu towarzystwa. Potem ojciec pognał stado do Santa Fe, przywiózł ze sobą Lolę i Les nie była mu już potrzebna. Wówczas zjawił się Ward Hamm. Les skorzystała z okazji, żeby ukarać ojca. To nie miało nic wspólnego z miłością. Znalazła mężczyznę, o którym dobrze wiedziała, że nie przypadnie ojcu do gustu.

– Wobec tego dlaczego nie zerwała zaręczyn teraz, kiedy ojciec zmarł?

– Nie wiem. – Freddy rozłożyła ręce – To jest jej tajemnicą.

– Czyżby? A może to ty się mylisz? – powiedziała Alex i popchnęła wózek w stronę drzwi.

Jeszcze przez dłuższy czas po odejściu sióstr Freddy nie mogła opanować irytacji. Podeszła do okna, gdzie sączące się przez nieszczelne okna zimne powietrze chłodziło jej twarz.

Siostry nie lubiły się od dzieciństwa. Rywalizowały ze sobą, walczyły, spierały się, którą z ich matek ojciec bardziej kochał, walczyły o miejsce obok niego przy stole. W miarę jak dorastały, robiły wszystko, by zachować swoją indywidualność, i każda starała się dystansować wobec pozostałych. Alex broniła się przed obowiązkami narzucanymi jej przez macochę. Freddy nie mogła się pogodzić z tym, że musi nosić sukienki, z których wyrosła Alex. Czuła się opuszczona. Wydawało jej się, że uwaga rodziców skupia się na najstarszej albo najmłodszej córce, a rzadko na niej. Z kolei Les pragnęła, by traktowano ją poważnie, by jej opinii jako najmłodszej z córek nie lekceważono. Każda z nich widziała w pozostałych rywalki blokujące dostęp do ojca bądź przeszkodę w uzyskiwaniu tego, czego akurat pragnie.

Dlaczego nie próbowały wspólnie się bronić p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin