Ludzie bezdomni (Ebook).pdf

(1365 KB) Pobierz
1437893 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
1437893.001.png 1437893.002.png
STEFAN ŻEROMSKI
LUDZIE
BEZDOMNI
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
TOM PIERWSZY
WENUS Z MILO 1
Tomasz Judym wracał przez Champs Elysées z Lasku Bulońskiego, dokąd jeździł ze swej
dzielnicy koleją obwodową. Szedł wolno, noga za nogą, wyczuwając coraz większy wskutek
upału ciężar własnej marynarki i kapelusza. Istny potop blasku słonecznego zalewał prze-
stwór. Nad odległym widokiem gmachów rzucających się w oczy od Łuku Tryumfalnego wi-
siał różowy pyłek, który już począł wżerać się niby rdza nawet w śliczne, jasnozielone liście
wiosenne, nawet w kwiatuszki paulowni 2 . Z wszystkich, zdawało się, stron płynął zapach aka-
cji. Na żwirze, dokoła pniów, pod budynkami, w rynsztokach leżały jej białe kwiatki z ośrod-
kiem czerwonawym, jakby skrwawionym od ukłucia śmierci. Pył bezlitosny zasypywał je nie-
postrzeżenie.
Zbliżała się godzina spaceru wielkiego świata i Pola drgać zaczynały od ruchu karet. Na
drewnianym bruku dudnił jednostajny łoskot, jakby oddalona mowa wielkiej fabryki. Przebie-
gały piękne, lśniące rumaki, migotała ich uprząż, pudła, sprychy lekkich pojazdów – i mknęły,
mknęły, mknęły bez ustanku wiosenne stroje kobiece o barwach czystych, rozmaitych i spra-
wiających rozkoszne wrażenie; jakby natury dziewiczej. Kiedy niekiedy wynurzała się z po-
wodzi osób jadących twarz subtelna, wydelikacona, tak nie do uwierzenia piękna, że widok jej
był pieszczotą dla wzroku i nerwów. Wyrywał z piersi tęskne westchnienie jak za szczęściem
– i ginął unosząc je w mgnieniu oka ze sobą.
Judym znalazł pod osłoną kasztanów brzeg wolnej ławy i z wielką satysfakcją usiadł tam w
sąsiedztwie starej i wąsatej niańki dwojga dzieci. Zdjął kapelusz i wlepiwszy wzrok w rzekę
pojazdów, walącą środkiem ulicy, z wolna wystygał. Na chodnikach przybywało coraz więcej
osób ubranych wykwintnie lśniących cylindrów, jasnych paltotów i staników. W pewnej
chwili stare babsko z chytrymi oczami wprowadziło między strojny tłum młode koźlątko z
sierścią jak śnieg bielutką. Stadko dzieci postępowało za koziołkiem uwielbiając go gestami,
oczyma i tysiącem okrzyków. Kiedy indziej wielki obdartus czerwony na gębie przeleciał jak
fiksat, wywrzaskując głosem ochrypłym rezultat ostatniego biegu koni. I znowu spokojnie,
równo, uroczo płynęła rzeka ludzka na chodnikach, a środkiem rwał jej nurt bystry, uwień-
czony pianą tkanin przecudnych, lekkich, w oddali niebieskawozielonych...
Każdy rozpuszczony liść rzucał na biały żwir z okrągłych kamyków wyraźne odbicie swe-
go kształtu. Cienie te posuwały się z wolna, jak mała wskazówka po białej tarczy zegara. Na
ławkach było już pełno, a tymczasem cień opuścił miejsce zajęte przez Judyma i ustąpił je
roztapiającej kaskadzie słońca. Naokół innego asilum 3 nie było, więc doktor rad nierad wstał i
powlókł się dalej ku placowi Zgody. Z niecierpliwością wyczekiwał, kiedy można będzie
przemknąć się wskroś istnego odmętu karet, powozów, dorożek, bicyklów 4 i pieszych na za-
1 W e n u s z M i l o – starożytna rzeźba marmurowa z końca II w. p.n.e., przedstawiająca grecką boginię miłości
Afrodytę (rzymska Wenus), znaleziona na wyspie Milo w r. 1820. Obecnie znajduje się w słynnym muzeum
paryskim – Luwrze.
2 P a u l o w n i a – drzewo ozdobne, o wonnych fioletowych kwiatach.
3 A s i l u m (łac.) – schronienie.
4 B i c y k l – nazwa pierwszych rowerów.
4
kręcie głównej fali pędzącej od bulwarów w stronę Pól Elizejskich. Wreszcie stanął pod obe-
liskiem 5 i poszedł w głąb ogrodu des Tuileries. Tam było prawie pusto. Tylko nad nudnymi
sadzawkami bawiły się blade dzieci i w głównym szpalerze kilku mężczyzn rozebranych do
koszuli grało w tenisa. Minąwszy ogród Judym zwrócił się ku rzece z zamiarem wędrowania
w cieniu murów na placyk przed kościołem Saint-Germain-l’Auxerrois i ogarnięcia bez troski
miejsca na imperialu 6 . W owej chwili stało w jego myśli puste kawalerskie mieszkanie aż na
Toulevard Voltaire, gdzie od roku nocował, i mierziło go pustką swych ścian, banalnością
sprzętów i nieprzezwyciężoną, cudzoziemską nudą wiejącą z każdego kąta. Pracować mu się
nie chciało, iść do kliniki – za nic na świecie.
Znalazł się na Quai du Louvre i z uczuciem błogości w karku i plecach zatrzymał pod cie-
niem pierwszego kasztana bulwaru. Ospałym wzrokiem mierzył brudną, prawie czarną wodę
Sekwany. Gdy tak sterczał na podobieństwo latarni, zapaliła się w nim myśl, jakby z zewnątrz
wniesiona do wnętrza głowy: „Dlaczegóż, u licha, nie miałbym -pójść do tego Luwru?...”
Skręcił na miejscu i wszedł na wielki dziedziniec. W cieniach przytulonych do grubego
muru, w które zanurzył się niby w głębie wody, dotarł do głównego wejścia i znalazł się w
chłodnych salach pierwszego piętra. Dokoła stały odwieczne posągi bogów, jedne wielkości
niezwykłej, inne naturalnej, a wszystkie prawie z nosami i rękoma uszkodzonymi w sposób
bezbożny. Judym nie zwracał uwagi na tych zdegradowanych władców świata. Czasami za-
trzymywał się przed którym, ale przeważnie wówczas, gdy go uderzył jakiś zabawny despekt
boskich kształtów. Nade wszystko interesowała go sprawa odpoczynku w doskonałym chło-
dzie i z dala od wrzawy ulicy paryskiej. Szukał też nie tyle arcydzieł, ile ławki, na której by
mógł usiąść. Zdybał ją po długiej wędrówce z sali do sali w narożnym zetknięciu się dwu dłu-
gich galerii, przeznaczonym na schronienie dla Wenus z wyspy Melos.
W zakątku tworzącym jakby niewielką izbę, oświetloną jednym oknem, stoi na niewyso-
kim piedestale tors białej Afrodyty. Sznur owinięty czerwonym pluszem nikomu do niej przy-
stępu nie daje. Judym widział już był ten cenny posąg, ale nie zwracał nań uwagi, jak na
wszelkie w ogóle dzieła sztuki. Teraz zdobywszy w cieniu pod ścianą wygodną ławeczkę jął
dla zabicia czasu patrzeć w oblicze marmurowej piękności. Głowa jej zwrócona była w jego
stronę i martwe oczy zdawały się patrzeć. Schylone czoło wynurzało się z mroku i, jakby dla
obaczenia czegoś, brwi się zsunęły. Judym przyglądał się jej nawzajem i wtedy dopiero ujrzał
małą, niewidoczną fałdę między brwiami, która sprawia, że ta głowa, że ta bryła kamienna w
istocie – myśli. Z przenikliwą siłą spogląda w mrok dokoła leżący i rozdziera go jasnymi
oczyma. Zatopiła je w skrytości życia i do czegoś w nim uśmiech swój obraca. Wytężywszy
rozum nieograniczony i czysty, posiadła wiadomość o wszystkim, zobaczyła wieczne dnie i
prace na ziemi, noce i łzy, które w ich mroku płyną. Jeszcze z białego czoła bogini nie zdążyła
odejść mądra o tym zaduma, a już wielka radość dziewicza pachnie z jej ust rozmarzonych. W
uśmiechu ich zamyka się wyraz uwielbienia. Dla miłości szczęśliwej. Dla uczestnictwa wol-
nego ducha i wolnego ciała w życiu bezgrzesznej przyrody. Dla ostrej potęgi zachwytu zmy-
słów, którego nie stępiły jeszcze ani praca, ani zgryzota, siostry rodzone, siostry nieszczęsne.
Uśmiech bogini pozdrawia nadchodzącego z daleka. Oto zakochała się w pięknym śmiertelni-
ku Adonisie 7 ... Cudne marzenia pierwszej miłości rozkwitły w łonie jej jako kwiat siedmio-
ramienny amarylisa. Barki jej wąskie, wysmukłe, okrągłe dźwignęły się do góry. Dziewicze
5 O b e 1 i s k – mowa o słynnym obelisku egipskim, zdobiącym plac Zgody w Paryżu.
6 I m p e r i a 1 – górna, otwarta część omnibusu.
7 A d o n i s – według mitologii greckiej: niezwykłej urody młodzieniec, w którym zakochała się Afrodyta. Gdy
zginął na polowaniu rozdarty kłami dzika, bogini uprosiła Zeusa, aby wyprowadził duszę kochanka z Hadesu i
oblekł ją w dawne piękne ciało. Odtąd Adonis sześć miesięcy spędzał przy Afrodycie, pozostałą część roku – w
świecie umarłych.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin