1021.txt

(442 KB) Pobierz
      Zbigniew Uni�owski
        Wsp�lny pok�j
  wydawnictwo "Ksi��ka  i Wiedza"
  Warszawa 1988
    
  
  
  
  
  
  
  
  
           Tom
  
      Ca�o�� w tomach
  
  
  
  
          $p$w$z$n
         "Print 6�"
         Lublin 1995
  `pa
  Adaptacja na podstawie
  ksi��ki wydanej przez
  wydawnictwo "Ksi��ka
  i Wiedza"
  Warszawa 1988
  
  Redakcja techniczna
  wersji brajlowskiej:
   Piotr Kali�ski
  
  Sk�ad, druk i oprawa:
   $p$w$z$n "Print 6�"
   ul. Wieniawska 13
   20-071 Lublin
   tel. (0-81) 295-18
  
  $i$s$b$n 83-85987-63-0
  `st
  `tc
  Rozdzia� I
  `tc
  
  Godzina �sma minut dziesi�� rano. Jest to pora przyjazdu poci�gu 
po�piesznego z Zakopanego do Warszawy. Lokomotywa dr�y jeszcze jakby i 
otacza si� k��bami pary zmieszanej z mg�� porann�. Zm�czeni ca�onocn� 
podr� ludzie sun� przez szary peron, t�ocz� si� niemrawo przy oddawaniu 
bilet�w, przechodz� przez olbrzymi� poczekalni�, aby wyj�� od strony 
miasta. Pakuj� si� wraz z tobo�ami mi�dzy cztery �cianki czarnych taks�wek, 
kt�re jak wstr�tne, du�e robaki wioz� je mi�dzy pos�pne domy. 
  Ros�y, opalony ch�opak stan�� na stopniach dworca, uwolni� r�ce od 
ci�aru dw�ch zniszczonych walizek i pocz�� wyciera� sobie twarz kolorow� 
chustk� do nosa. Jego weso�e oczy b��dzi�y po wszystkim, co go otacza�o; 
tupn�� par� razy obcasem w stopie�, ws�uchuj�c si� w kamienny d�wi�k - 
d�wi�k miasta; skierowa� wzrok w mgliste niebo, przesun�� nim po mokrych 
dachach, westchn�� i sta� tak z chustk� w r�ku, namy�laj�c si�, gdzie 
skierowa� swe kroki. "M�g�bym p�j�� do ciotki, ale, Bo�e! - ten cuchn�cy, 
parterowy pok�j z ich czworgiem po moim zakopia�skim komforcie, nie, to nie 
dla mnie - a przy tym chcia�bym troch� pracowa�, c� robi�, u diab�a, 
wynaj�� jak�� ciupk� i p�aci� sze��dziesi�t z�otych to te� nie interes". 
Zak�opotany by�, co mu nie przeszkadza�o patrze� weso�o na ludzi. Odm�wi� 
tragarzowi ruchem g�owy, jak gdyby chcia� si� usprawiedliwi�, �e stoi tak 
tutaj z tymi walizkami, schowa� chustk� do kieszeni, gwi�d��c cichutko. 
"Tak, nie ma rady, trzeba p�j�� do Zygmunta, bo o ciotce nie ma co my�le�, 
znowu wpadn� ze swoimi p�ucami".
  Chwyci� rze�ko walizki i skr�ci� w ulic� Chmieln�, ale przypomnia� sobie, 
�e Zygmunt mieszka na Nowiniarskiej, wsiad� wi�c do taks�wki. Jad�c, 
widzia� szyldy i wystawy sklepowe, pomy�la�, �e jeszcze wczoraj by� w 
Zakopanem, przypomnia� sobie wspania�� plastyk� g�r w �niegu, zdrowe, 
mro�ne powietrze i dzwonki sa�. Spojrza� w o�owiane niebo, na wilgotne domy 
i zab�ocony trotuar. Zrobi�o mu si� smutno - pocieszy� si�, �e marzec w 
mie�cie zawsze jest taki, ale oczy jego straci�y sw�j weso�y blask.
  Rze�ka staruszka wskaza�a mu drzwi na pierwszym pi�trze. Przyja�ni� si� z 
Zygmuntem, ale nie by� u niego nigdy, adres mia� w li�cie Przeczyta� na 
drzwiach samo tylko na Nazwisko: "Stukonis, i zapuka�. Drugi raz musia� 
zrobi� t. o gwa�towniej. Otworzy� mu zaspany Zygmunt. By� w bieli�nie i 
uskoczy� szybko w g��b mieszkania przed ch�odem. Ujrzawszy w �wietle pokoju 
go�cia, powiedzia� rado�nie :
  - Jak si� masz, Salis, bardzo jestem zadowolony, �e ci� tu widz�, siadaj, 
opali�e� si�!
  Salis usiad�. W nosie mia� jeszcze zapach kawy i ust�pu - tam, z kuchni. 
Machinalnie odpowiedzia�: "Tak" - spojrza� na um�czon� snem twarz Zygmunta, 
podszed� do niego i uca�owali si�. Zygmunt, w kalesonach i koszuli na 
�rodku pokoju, zadawa� pytania, drapi�c si� w plecy:
  - Czy dosta�e� m�j list? No widzisz, tak jest tutaj. To ty p� roku 
siedzia�e� tam, w tym Zakopanem, ale chyba teraz jeste� ju� zdr�w?
  - Tak, czuj� si� zupe�nie dobrze. Chorowa�em d�ugo i nudnie. Te p� roku 
suchego kaszlu, po�ykania �wie�ego powietrza na werandzie i rozmy�la� 
bokiem mi ju� wylaz�o. Mam wra�enie, �e mo�e troch� zinteligentnia�em, 
wiesz - samotno��, tego ten... Tam jest tylko �adnie, zw�aszcza je�li 
chodzi o przyrod�. Ale �eby z tego korzysta�, trzeba by� zdrowszym. No, 
teraz jest ju� lepiej, mam nadziej�, �e...
  - Mo�esz tu mieszka�, m�wi�em z matk�. Patrz, takie tu urz�dzenie, o, to 
jest ten pok�j, ale spa� b�dziesz w alkowie, w k�cie postawi ci si� ��ko.
  - Bo widzisz, chodzi mi o to, �ebym m�g� pisa�, ostatnio nic nie robi�em. 
Je�li si� ma dwadzie�cia jeden lat, to nie nale�y poprzestawa� tylko na 
marzeniach o s�awie, tak jak my to wszyscy robimy, nie wy��czaj�c i ciebie. 
U ciotki nie. mog�, bo ciasno, a opr�cz tego przyzwyczai�em si� do pewnych 
wyg�d, jak w�asny r�cznik i grzebie�. Kto� tu jeszcze, mieszka?
  - A jak�e, w tamtym pokoju matka i dwie panienki, w tym tylko m�j brat i 
jeden studento, widzisz to polowe ��ko, to jego - agronom. Tu jest 
zupe�nie nie�le; matka wychodzi rano razem z jedn� z tych panienek, do 
zaj�cia. Zostawia kaw� na p�ycie. Druga panienka uczy si� akuszerki, czasem 
nie ma jej ca�y dzie�, a czasem jest, ale taka spokojna. M�wi� ci, fajnie 
jest! M�j brat chodzi do szko�y chemicznej - �pi na tej kanapie. Mo�e si� 
kawy napijesz? Nie, no to ja b�d� pi�, bo jeszcze �niadania nie jad�em.
  Salis podszed� do lustra, poprawiaj�c sobie krawat; zastanowi� si� nad 
cen� tego k�ta i zaraz zapyta�:
  - A nie wiesz, ile b�d� musia� p�aci�?
  Zygmunt jad� �niadanie, z ustami pe�nymi jad�a odpowiedzia�, �e nie wie, 
�e jest to sprawa matki. W jego g�osie Salis odczu� ciep�o przyja�ni i 
nieprzywi�zywanie wagi do tego pytania. Nieuchwytna sztuczno�� na pocz�tku 
rozmowy znik�a teraz i obaj pocz�li sobie gaw�dzi� serdecznie. M�wili o 
tym, co ich najbardziej. interesowa�o: o tej swojej tak m�odej literaturze, 
o kolegach, z kt�rymi tworzyli razem grup� pisz�cych; �e �w leniwy, a 
tamten niezdolny - ale zaraz spojrzeli sobie w oczy i roze�mieli si�, bo 
nie wiedzieli, co o sobie powiedzie�. Przez okno pokoju wpada�o anemiczne 
miejskie s�o�ce i jasna smuga �wiat�a pad�a na bos� nog� Zygmunta; patrz�c 
na ni�, Salis my�la� o rannej mgle i o tym, �e s�o�ce tutaj jest takie 
blade, a noga Zygmunta niezbyt czysta; zapyta� zaraz, czy b�dzie mia� gdzie 
pisa�, na co Zygmunt wskaza� mu biurko. By�o ono wielkie i szerokie, z 
blatem pokrytym czarn� cerat�, w wielu miejscach poplamion� atramentem. 
Sta�y na nim buteleczki jakie�, wi�ksze i mniejsze, trzy muszle, par� 
figurek z gipsu i jedna z miedzi czy br�zu przedstawiaj�ca robotnika z 
wzniesion� do g�ry pochodni�. Pr�cz tego wazoniki, dwie stare g�bki, 
mn�stwo obsadek ze stal�wkami i bez, le�a�y na nim gazety i rozsypany by� 
tyto� i okruchy chleba. Zygmunt sko�czy� je��, przeci�gn�� si� i 
powiedzia�:
  - No, Lucek, rozejrzyj si�, mo�esz nawet i�� do drugiego pokoju, bo w tej 
chwili nie ma tam nikogo, ja tymczasem p�jd� do ust�pu i potem zaczn� si� 
ubiera�. Ale, ty� nie widzia� mego tomiku, przejrzyj no: pierwsza ksi��ka!
  Lucjan usiad� na otomanie i pocz�� przegl�da� ksi��k� Zygmunta: by� to 
ma�y tomik wierszy, kt�re Lucjan ju� zna�, pocz�� wi�c rozgl�da� si� po 
pokoju.
  Brak firanek w oknach czyni� wra�enie jasno�ci i pustki, mimo �e sprz�t�w 
by�o w nim wiele. Mi�dzy oknami pod �cian� sta�a komoda z mn�stwem 
drobiazg�w, z du�ym lustrem po�rodku i dwoma wazonami z wetkni�tymi w nie 
pawimi pi�rami. W k�cie pokoju, obok otomany, sta�a eta�erka pe�na ksi��ek, 
zniszczonych, kurzem pokrytych, papier�w w rulon zwini�tych i... 
buteleczek. Siedzia� na solidnej otomanie, wytartej nieco - koloru bordo, 
przed sob� mia� st� z ��t� i brudn� serwet�. Obok sta�o polowe ��ko 
studenta. Na �cianach wisia�y przer�ne obrazy i fotografie: ma�y anio�ek z 
kwiatkiem w r�czce obok powa�nego, w�satego m�czyzny. Grupa robotnik�w pod 
�lubn� par�. Dymi�ce kominy fabryczne przy ca�uj�cej si� parze, kolorowe 
zwierz�ta, jele� uciekaj�cy przed sfor� ps�w i my�liwym, obraz Matki 
Boskiej z dwoma ci�ciami na policzku. Lucjan przymkn�� oczy; z kuchni 
dochodzi�o kapanie wody z nie dokr�conego kranu i post�kiwania Zygmunta, 
zza okien - g�uchy gwar ulic. Zegar da� za wiele uderze� w stosunku do 
godziny, potem uszu Lucjana doszed� szum spuszczonej wody i roze�miany 
Zygmunt wszed� do pokoju; pocz�� si� niedbale i szybko ubiera�.
  - S�uchaj, Zygmu� - zapyta� Lucjan - sk�d tutaj tyle tych buteleczek, 
obsadek, papieru?
  - Przeszkadzaj� ci - odpar� z u�miechem. - Tutaj kre�larze dawniej 
mieszkali; to po nich, a teraz ten agronom czy le�nik te� musi co� kre�li, 
bo cz�sto go widz� pochylonego nad sto�em. Obejrzyj lepiej alkow�.
  Alkowa by�a jakby du�� wn�k� pokoju, mie�ci�a si� w niej d�bowa szafa, 
bardzo szerokie drewniane ��ko i nocna szafka, panowa� tu st�ch�y mroku i 
alkowa zdawa�a si� by� bardzo oddalona od s�onecznego pokoju. Lucjan rzuci� 
okiem na miejsce, gdzie mia�o sta� jego ��ko i wszed� do kuchni, aby przy 
zlewie umy� r�ce - nala� sobie jednak wody w miednic�, zdj�� ko�nierzyk i 
umy� twarz. Kuchnia by�a ciemna, bez okien; zapali� wi�c �wiat�o i zacz�� 
wyciera� kark i twarz wilgotnym ju� r�cznikiem, wzi�o go jednak 
obrzydzenie i - mokry - wydoby� z walizki sw�j r�cznik. Teraz poczu� 
podniecenie wywo�ane nie przespan� noc� i sw�dzenie sk�ry na plecach; 
poczu� siln� erekcj� i stan�� pod kranem - zimny strumie� wody uspokoi� go, 
nieco tylko twarz pali�a i w ustach mia� niesmak. Najch�tniej po�o�y�by si� 
do ��ka,. ale nie mia� go jeszcze, za� spa� w ubraniu nie chcia�. 
Postanowi� p�j�� z Zygmuntem do kawiarni - miejsca spotka� cyganerii 
warszawskiej, �ydowskich akwizytor�w i plotek starych, znudzonych �yd�wek. 
Zygmunt, kt�ry nie mia� sta�ego zaj�cia, chodzi� tam codziennie, rano i 
wiecz�r; r�wnie� i Lucjan by� sta�ym go�ciem "Ziemia�skiej" jeszcze przed 
swoim wyjazdem. Szed� wi�c pe�en ciekawo�ci, pewien zainteresowania, jakie 
wzbudzi w�r�d koleg�w i znajomych po p�rocznej nieobecno�ci.
  Oto wyszli na ulic� i depcz� rozs�onecznione b�oto. Styka si� tu 
dzielnica �ydowska ze staromiejsk�; mijaj� sklepy ku�nierzy i widz� ulic� 
D�ug� ze staro�ytnymi domami ulicy Freta u wy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin