1015.txt

(381 KB) Pobierz
  Kazimierz 

  
  Na krokodylim szlaku
  
  Wydawnictwo J. Mortkiewicza
  Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
  
  
  
  W Andach Peruwia�skich
  
  San Ramon, ma�a mie�cina we Wschodnich Andach Peruwja�skich, na szlaku, 
wiod�cym ze stolicy w kierunku Ucayali, pot�nego dop�ywu Amazonki, spowita 
by�a w g�ste mg�y. Zab�ocon�, kamienist� drog� sp�ywa�y p�ytkie potoki - 
wody w kierunku bystrej g�rskiej rzeki Chanchamayo. Osada rozci�ga�a si� 
prawie na p� kilometra wzd�u� drogi, ko�cz�c si� przy mo�cie, zawieszonym 
na stalowych linach, kt�ry j� ��czy� z brzegiem przeciwleg�ym. Dwa szeregi 
domk�w z palmowych listew, obrzuconych tynkiem, tworzy�y ulic�; bli�ej 
mostu, na placu, sta� ko�ci�ek z kamienia, kryty falist� blach�; obok 
spory dom zabudowany po hiszpa�sku w kwadrat, z nieodzownem patio i 
fontann� w �rodku, zamieszka�y przez trzech zakonnik�w, kt�rzy sprawowali 
obowi�zki kap�a�skie w miasteczku i okolicy, zapuszczaj�c si� od czasu do 
czasu wg��b las�w i g�rskich dolin dla nawracania dzikich indjan - 
infieles, niewiernych, jak ich tam nazywano.
  Plac ten, Plaza de la Matriz, co� jakby u nas plac Farny, mia� zarysy 
rozplanowanego ogr�dka z fontann� po�rodku. Najwi�kszym budynkiem by� tu 
hotel; dlatego te� zapewne nosi� szumn� nazw�: Grand Hotel de los Andes. 
By� to pi�trowy budynek z balkonem na ulic�. Parter zajmowa�a izba go�cinna 
ze zniszczonym bilardem i niewielk� lad�, za kt�r� pi�trzy�y si� p�ki, 
zastawione butelkami z winem, w�dk�, jakimi� podejrzanych marek likierami, 
piwem i lemoniad�. Ze stoj�cego obok kosza wygl�da�y z�oc�ce si� pi�knie 
pomara�cze i banany. Pozatem izba zastawiona by�a kilku stolikami i 
wyplatanemi s�om� krzes�ami miejscowej roboty.
  Pi�terko mie�ci�o pokoje go�cinne, wychodz�ce na balkon, otaczaj�cy dom. 
W szopie na podw�rzu by�a kuchnia; ca�y jej sprz�t stanowi�y ognisko, 
okolone kilku p�askimi g�azami, wspieraj�cymi ruszt, ma�y piecyk �elazny, 
st�, st�pa drewniana i troch� naczy� kuchennych.
  Hotel go�ci� przewa�nie podr�uj�cych kupc�w, kt�rzy zrzadka zapuszczali 
si� w te strony, niekiedy przedstawicieli w�adzy, wreszcie przejezdnych, 
d���cych ze stolicy do jedynego wi�kszego o�rodka, kt�re posiada Peru nad 
Amazonk� - Iquitos. W San Ramon bowiem zaczyna si� szlak linji powietrznej, 
��cz�cej cywilizowane okolice Peru z tamt�, odleg�� stolic� Montanji, czyli 
ca�ego zalesionego podg�rza andyjskiego i peruwja�skiej cz�ci niziny 
amazo�skiej.
  W�a�cicielem hotelu by� stary Hiszpan wdowiec, kt�remu pomaga�a c�rka; 
pr�cz tego personel sk�ada� si� z kucharza, pomywaczki i s�u��cego. 
Godniejszych go�ci, w razie nat�oku, zjawia�o si� ich bowiem 10 lub i 
wi�cej naraz obs�ugiwa� sam gospodarz. Pr�cz w�a�cicieli i p�atnego 
personelu kr�ci� si� tam jeszcze m�ody ch�opak, blondyn o jasnych oczach, 
odbijaj�cy na tle zadymionego wn�trza "hotelu" i jego kolorowego personelu. 
Zwano go "Lau", skracaj�c w ten spos�b przyd�ugie troch� imi�- Stanislau. 
U�ywano go do posy�ek, obs�ugiwania, a nawet bawienia go�ci; bo ch�opak by� 
inteligentny i lubiany powszechnie. By� synem polskiego emigranta, kt�ry 
tam przyby� przed dwoma laty niespe�na jako technik drogowy i umar� po roku 
na zapalenie p�uc. Most na rzece by� w�a�nie jego dzie�em. In�ynier 
peruwja�ski, kt�ry mia� za zadanie budow� tego mostu, mieszka� z rodzin� w 
Tarmie, o 2000 mtr. wy�ej w g�rach, gdzie klimat by� wspania�y i nie by�o 
malarji, i doje�d�a� zaledwie raz na tydzie� do San Ramon, a�eby zobaczy� 
post�py rob�t i podpisa� list� p�acy; reszta ma�o go obchodzi�a, bo rzekomy 
technik drogowy, za jakiego podawa� si� nasz polski emigrant, okaza� si� 
pierwszorz�dnym in�ynierem, kt�rego jakie� przeciwne losy zap�dzi�y do tej 
dziury. In�ynier za� peruwja�ski by� uczniem Habicha, wybitnego uczonego 
polskiego, znanego w ca�ym Peru za�o�yciela szko�y in�ynierskiej w Limie, 
kt�rej by� dyrektorem przez 20 lat i gdzie, jak wiadomo, wyk�adali inni 
nasi uczeni, jak Folkierski, Wakulski, Malinowski; to te� peruwja�czyk mia� 
niek�amany sentyment dla Polak�w i po kole�e�sku opiekowa� si� p. Irskim, a 
Stasia zabiera� nieraz ze sob� do Tarmy, gdzie ca�a rodzina polubi�a go 
serdecznie. Niestety, na kr�tko przed uko�czeniem mostu i przed chorob� 
Irskiego, delegowano go do Europy jako inspektora z ramienia ministerstwa 
przy wykonaniu du�ego zam�wienia most�w i Sta� zosta� bez opieki. 
Przygarn�� go w ko�cu hotelarz, u kt�rego sto�owali si� z ojcem przez 
szereg miesi�cy. Rozpisano listy do Europy w nadziei, �e kto� z rodziny si� 
zg�osi, ale czy adresy by�y niedok�adne, czy przestarza�e, do�� �e 
odpowiedzi nie nadchodzi�y i Sta� zosta� rezydentem w hotelu, gdzie mu 
wyznaczono na mieszkanie stryszek. Stary hotelarz obchodzi� si� z nim po 
ojcowsku, ale �e sam z c�rk� musia� harowa� od �witu do nocy, wi�c i Sta� 
nie m�g� pr�nowa�.
  W Poznaniu, sk�d pochodzi� i gdzie by� w szko�ach, nale�a� oczywi�cie do 
harcerzy, mia� wi�c sporo wyrobienia �yciowego, pog��bionego podr�ami i 
d�u�szym przebywaniem na robotach, kt�rych dozorowa� ojciec. Umia� pra�, 
gotowa�, strzela�, wios�owa�, �owi� ryby, zna� nawet pomiarowe roboty, 
kt�rych si� przy ojcu nauczy�; busola, ekier, nie mia�y dla niego tajemnic; 
wreszcie by� niez�ym �piewakiem. Us�u�ny, grzeczny i przemy�lny, by� 
nieocenionym pomocnikiem w hotelu, to te� nie dzia�o si� tam nic bez niego. 
Co chwila kto� go potrzebowa�.
  - Lau! Lau! - rozlega�o si� po domostwie i ogrodzie. To klucz kto� zgubi� 
i nale�a�o znale�� lub dopasowa� nowy, to rozklei�a si� walizka, drzazg� 
kto� sobie zap�dzi� w palec, trzeba by�o znale�� szofera, kt�ry zawieruszy� 
si� w miasteczku, pompa przesta�a dzia�a�, przepali� si� bezpiecznik, 
nale�a�o wyszuka� dla klijenta jakiego� trunku, kt�rego nie trzymano w 
hotelu, lub innego jakiego artyku�u, kt�rego zabrak�o - na wszystko dawa� 
rad� Sta�. A �e lubiano go wsz�dzie, wi�c te� za�atwiano szybko i ch�tnie. 
Od ch�opak�w g�ralskich nauczy� si� gwizda� tak przera�liwie, �e konie 
siada�y na zadach. Wreszcie umia� obchodzi� si� z broni�, z lubo�ci� j� 
czy�ci� i smarowa�, na�laduj�c w tym ojca, kt�ry karabin sw�j i rewolwer 
otacza� zawsze troskliw� opiek�. Stary s�u�y� w legjonach i uwa�a� opiek� 
nad broni� za jedno z pierwszych zada� �o�nierza.
  Przyjezdni w hotelu zawsze mieli bro� ze sob�; przewa�nie wygl�da�a, �e 
po�al si� Bo�e. Sta� ch�tnie zabiera� j� na sw�j stryszek i tam starannie 
dokonywa� szczeg�owej rewizji, tym bardziej, �e po ojcu pozosta� mu 
poka�ny zbi�r rozmaitych narz�dzi. Oczywi�cie, dosta� mu si� w spadku i �w 
karabin i wielki b�benkowy Smith i Wesson; strzeg� ich jak oka w g�owie, 
by�y zawsze grubo wysmarowane, owini�te w krajk� i schowane w kuferku. 
Przechowywa� tam pr�cz tego album z fotografjami matki, kt�r� dawniej by� 
straci�, ojca, i widok�w jakiego� dworu w ogrodzie - miejsca urodzenia 
matki, gdzie� na Ukrainie.
  Syn pozna�czyka i Polki kresowej z Kijowszczyzny, ��czy� w sobie zadatki 
na dobrego Polaka i wzorowego obywatela. Brakowa�o mu wykszta�cenia, bo 
gimnazjum musia� opu�ci� w IV klasie, ale by�o ono celem marze� ch�opaka. 
To te� nietylko schowa� reszt� nale�no�ci za prac� ojca, kt�r� mu biuro 
budowy najlojalniej wyp�aci�o, ale od czasu jak zosta� sam, gromadzi� na 
dnie kuferka wszystkie zarobki, jakie mu dora�nie wpada�y w r�ce. 
Postanowi� bowiem, o ile rodzina nie zg�osi si� po niego, zgromadzi� tyle 
oszcz�dno�ci, aby m�c uda� si� do Limy i zapisa� si� do szko�y. Przez czas 
pobytu w San Ramon pozna� j�zyk hiszpa�ski dostatecznie, wieczorami za� 
studjowa� gramatyk� i kilka podr�cznik�w szkolnych, kt�rych u�yczy� mu 
jeden z lotnik�w wojskowych miejscowej bazy. Marzeniem ch�opaka by�o zosta� 
lotnikiem. Od pierwszych dni pobytu tutaj zawar� przyja�� z ca�ym 
personelem lotniczym, w hangarze by� jak u siebie w domu, w wolnych 
chwilach pomaga� przy czyszczeniu i wmontowywaniu motor�w, opatrywaniu i 
smarowaniu broni, wreszcie grywa� w szachy z jednym z oficer�w, kawalerem, 
kt�ry mieszka� przy samej bazie; dwaj drudzy jego koledzy, �onaci, mieli 
wynaj�te domki o 2 kilometry, wybudowane kiedy� dla kierownik�w nieczynnej 
obecnie cukrowni. Personel bazy pozatem sk�ada� si� z dw�ch sier�ant�w 
mechanik�w, 2 praktykant�w i o�miu �o�nierzy. W hangarze mie�ci�y si� dwa 
p�atowce obserwacyjne i jeden aeroplan pasa�erski na 4 osoby. Baza, po za 
celami wojskowymi, mia�a za zadanie obs�ugiwa� w�adze administracyjne i w 
miar� mo�no�ci prywatny ruch pasa�erski. Miano na uwadze szkolenie 
personelu, jak r�wnie� pokrywanie w pewnym stopniu bud�etu bazy. To te� 
ceny przejazd�w skalkulowane by�y nies�ychanie wysoko i tak np. za przelot 
do Massisei, pierwszego portu lotniczego na Ucayali, - trwaj�cy niespe�na 3 
godziny, p�aci�o si� oko�o 120 dolar�w, to znaczy przesz�o 20 razy wi�cej 
ni� za podobny przelot w Polsce. Pomimo wysokiej ceny, znajdowali si� na to 
amatorzy ze wzgl�du na ogromn� oszcz�dno�� czasu w por�wnaniu z komunikacj� 
l�dow�, kt�ra w kierunku Ucayali zabiera�a osiem dni karko�omnej jazdy na 
mule, nie licz�c dalszej drogi rzek�. Podczas pory deszczowej przejazd 
przez g�ry zaci�ga� si� niejednokrotnie na 2 tygodnie i wi�cej, pomijaj�c 
ju� to, �e przedstawia� znaczne niebezpiecze�stwa.
  Dla zwyk�ych pasa�er�w rezerwowano jeden dzie� w tygodniu, zwykle �rody, 
o ile warunki atmosferyczne na to pozwala�y; to te� kandydaci na przelot 
nieraz przesiadywali w San Ramon po tygodniu i wi�cej, w oczekiwaniu na 
pogod�, bo miasteczko le�a�o w kotlinie, otoczonej wysokiemi g�rami, 
kt�rych przebycie przy zachmurzonej pogodzie nie by�o mo�liwe. Taki wypadek 
zdarzy� si� obecnie. Gran Hotel de los Andes go�ci� ju� od przesz�o 
tygodnia lady Violett� N., dziennikark� i podr�niczk� angielsk�, kt�ra 
zd��a�a z Limy nad Ucayali, sk�d mia�a odby� niebezpieczn� podr� w g�r� 
rzeki, aby przez Urubamb�, Sepahu� i tak zwane Isthmo Fitzkaral...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin