15016.txt

(720 KB) Pobierz
Bogdan Wojdowski Chleb rzucony umarłym
Państwowy
Instytut Wydawniczy 1981
Ilustracja Janusz Stanny Układ typograficzny Jan Bokiewicz
Copyright by Bogdan Wojdowski Warszawa 1971 PKINTED IN POLANO
 o druku w grudniu 1980 r  ukończono w styczniu 1981 r Drukarnia Wydawnicza w Krakowie Nr zam. 2487/80 Cena zł. 35. ISBN 83-06-00217-2
Od autora
Mur dzielił ludzi i po to by I postawiony; nie umiem tego krócej wyrazić. Opowiadanie \krelone jest dniem, kiedy mur zamknięto jesieniš 1940 roku, i wielkš akcjš" w 1942, kiedy w. częci dzielnicy przestał czemukolwiek służyć. Co w pewnym stopniu wyjania, dlaczego w ksišżce nie ma tego, czego nie ma. Ostatnie lata wojny spędziłem po tej stronie", wród ludzi, którzy pozostali moimi bliskimi.
Mówiono: ,/nurowane dokumenty". Ja takich nie widziałem, ale widziałem niezawodnych ludzi, którzy dla ocalenia cudzego istnienia narażali życie własne. Do nich kieruję tę przedmowę. Dzisiaj mnie samemu to i owo wydaje się niewiarygodne, wtedy było zwyczajne. Pamiętam stróżówkę u zbiegu Leszna i Żelaznej, gdzie schroniłem się w parę miesięcy po ucieczce. Ten kto wie, że na wprost znajdowała się wšcha, pojmie ironię sytuacji. Co parę godzin wpadali tam żandarmi na rewizję. Człowiek, którego znałem sprzed wojny, mógł mi udzielić schronienia na krótko. Widziałem w jego rękach ,J$iuletyn Informacyjny" i przeczytałem. Spotykałem póniej innych ludzi, innš bibułę.
Mówiono: murowane dokumenty", a oznaczało to zdobycie meldunku, pieczštek, nieosišgalnych podpisów, aż po magistracki zapis. Jedna fałszywa metryka i łańcuch ludzi, z których każdy narażał się dla kogo często nie widzianego na oczy. Dla cisłoci
muszę zanotować, że do mnie docierało nie raz stypendium ,JZ.egoty" i nawet domylam się, kto był łšcznikiem stojšcym najbliżej organizacji.
Mówiono potocznie: ,jnurowana meta". Na pierwszym piętrze pięciu ukrywajšcych się Żydów, w piwnicy kocioł z zacierem i aparat do destylacji samogonki. W piecu kaflowym broń, a w szufladzie nie zamykanego stolika blankiety auswajsów, odbitki podpisów, próbki pisma, warsztat kochanego ,Jałszerza". Rano zjawiała się robotnica od Wedla z kubełkiem kradzionej melasy. Dzwoniła jak wszyscy. Dwa dzwonki, pauza, dwa dzwonki, pauza, dwa dzwonki. Bimber o barwie przedniego koniaku nosiłem do knajp na Płockš w dwóch blaszankach po niemieckim oleju, zawiniętych w worek; A ci, co ocaleli, pamiętajš dobrze, komu zawdzięczamy murowane dokumenty z nie zamykanego stolika. Trudno wyobrazić sobie wsypę w takim lokalu; byłem jednym z pięciu ukrywajšcych się tam Żydów i widziałem to. Pamiętam wysokoć okupu i godzinę, o której miał być złożony, i dobrze znam włacicieli tego mieszkania, którzy po całej aferze, usunięciu la^pw, rozproszeniu'ukrytych, nie opuszczali nadal spalonego lokalu, jeszcze długo stawiajšc czoło policji i z flegmš przyjmujšc serię wizyt i grób.
Pewien szmugler ułatwił mi wtedy ucieczkę z miasta. Jedziłem z nim póniej na trasie WarszawaOstrołęka, w jednš stronę woził ršbankę, w drugš zamki od rusznikarza. Pamiętam jego mieszkanie na Ochocie, puste, rozgrzane słońcem, gdzie zamknięty jaki czas, nie dajšc znaku życia, kšsany nocš przez pluskwy, przed którymi nie było ucieczki, za dnia skracałem sobie długie godziny lęku czytaniem starych listów. Od kogo?-Do kogo? Nie mam pojęcia. Pod cudze słowa podkładałem głosy, twarze. Pamiętam domylnych chłopów z wiosek pod Wyszko-wem, z Leszczydołu Starego, z Leszczydołu Nowego, z Ołszanki, gdzie pasałem bydło; oddziałek młodziutkich partyzantów z Puszczy Białej, wród których odnalazłem znajomego człowieka i nowych przyjaciół jesieniš i zimš 1943 roku; starych robociarzy z kolonii Ołtarzew, z Piastowa i wysiedlonych warszawiaków na drodze do Błonia, z którymi po powstaniu u schyłku 1944 doczekalimy zimowej ofensywy. Był 18 stycznia, kiedy podrałowałem polami na przełaj do Warszawy. Po niegu brnęła bezładnie piechota z małymi, podartymi sztandarkami,
mijałem jš. Nie bardzo przekonany, że wojna się dla mnie skoń-myl o tych, których dam mi było widzieć na krótko,
S- Tusprawiedliwia literaturę, która kreli nietrwałe JatitonietZałoć losu człowieka. Po to, aby wiadectwo dubstzęp wiadectwa, jak w moim wypadku) zostało kiedy
^iesZemlu ludzi złšczonych przypadkiem staje obok sie-Z^wtym szeregu przypadła nader skromna rola, ponieważ
być ostatnim.
3 stycznia 1971
BW
Kenan spłodził Mahalaleela, Mahalaleel spłodził Jareda, Jared spłodził Enocha, Enoch spłodził Matuzalema, Matu-żalem spłodził Lamecha, a ten... i tak wiele razy powtarzał, aż na końcu zjawił się sam, ojciec ojca, dziad, z długš rudš brodš mokrš od deszczu, i powiedział: Łuk mój złożyłem na obłoku." Przestało padać i na pogodnym niebie za oknem zobaczył tęczę, a z drzew i z brody dziadka ciekła woda. Teraz już wiedział, kto go brał na kolana i miarowo podrzucajšc, piewnym głosem wołał wszystkie pokolenia od Adama do Jafeta tyle lat. Ojciec kołysał się w głonej modlitwie z zarzuconš na czoło chustš. Chusta była szeroka, kaszmirowa, w pasy białe i czarne, to hył ojca tałes, a czoło i lewe ramię skrępowane miał długim rzemieniem, i to się nazywało tefilin. Kiedy ojciec stawał w oknie p wschodzie słońca z chustš opadajšcš na twarz i w rzemieniach owiniętych wokół ręki, ogarniał go strach, więc chował się za matkę i stamtšd przyglšdał modlitwie. Tak było lepiej. Matka biegła po sadzie z szeroko rozpostartymi rękami, a palce jej tršcały gałšzki, tršcały pnie, owoce, owoce padały na ziemię i toczyły się w trawę, stopy matki dononie tupotały. Dawid! Dawid! To ona pierwsza wymówiła jego imię. Wiatr się zrywał, kołysał drzewa, kołysał chmury, słońce lgnęło do twarzy matki, wiatr lgnšł do
jej włosów i trzepotał małym kosmykiem u jej skroni, trzepotał gałęziami i rojem pszczół, które opuciły pasiekę i teraz ogromnš, brunatnš, kosmatš kulš zawisły na wierzchołku wysokiej gruszy.                                                                  f
Dawno, dawno temu, kiedy był zupełnie mały, matka szeptała mu tak: Był sobie czarny, czarny las, a w tym czarnym, czarnym lesie był czarny, czarny dom, a w tym czarnym, czarnym domu była czarna, czarna komnata, a w tej czarnej, czarnej komnacie stała czarna, czarna trumna, a w tej czarnej, czarnej trumnie leżał sobie czarny, czarny trup!" Słuchał tego o zmierzchu, zatrzšsł nim dreszcz. Pod czaszkš miał bryłę lodu i każdy włos czuł osobno.
Zbudził  się i widzi,  jak ojciec ukradkiem  całuje brzeg więtej szaty i szybko, cicho, prawie szeptem wymawia ostatnie słowa. Z plamš sadzy na czole, z policzkiem ogrzanym różowym wiatłem ogieńka, matka klęczy i długim, wstrzymywanym w piersi tchnieniem roznieca pod blachš żar. Ogień muska jej włosy blaskiem złota. Ojciec w milczeniu składa chustę, uwalnia ramię i kark z rzemiennych więzów, odwraca się i wybucha hałaliwym miechem. Przed nim  stoi oniemielona, ze ladami popiołu na twarzy. Szybki oddech unosi jej piersi, dłonie popiesznie upinajš i poprawiajš włosy, łokcie poruszajš się nad niš jak skrzydła anioła w locie, a za niš wstaje słońce. Czego chce, pyta, czego od niej chce? Ojciec mieje się pogodnie. Taki był ranek. Gdy nie było czasu, wsuwała do popielnika ledzia owiniętego w gazetę. led w ogniu skwierczał, led w ogniu syczał, led w ogniu piewał, a kiedy się upiekł, było gotowe niadanie. O, Dawid lubił takie dni.
Dziadek otwierał Kitwe hakodesz, Pismo więte, i kołyszšc się zawodził nieswoim, obcym głosem:
 O każdym czasie można zaczšć i w każdym miejscu skończyć. Dawid, słuchaj  piał wysokim dyszkantem:  Bereszis... Na poczštku.
I oto zaczšł się ten niewinny koszmar, życie. Bereszis boro Elohim es haszamaim wees hoorec. Co musiał tłumaczyć tak, "na poczštku stworzył Pan niebo i ziemię. Niebo i ziemię? Nie mógł sobie tego wyobrazić. Jak, z czego stworzył? Po co? Tymczasem dziadek jękliwym głosem cišgnšł dalej i wiódł za sobš chłopca wstecz, w chaos, w ciemnoć, w próżnię.
10
Skšd miało dopiero trysnšć pierwsze wiatło. W tych słowach była niejasna groza. Ny, ny, teraz. I rzekł Pan, niech będzie jasnoć, i jasnoć się stała. Nie tak, nie. Jehi! Jehi! Stań się. Jeszcze raz. Wajomer Elohim jehi or wajehi-or. Dziadek pokazywał nikły znak zagubiony pod wersetem jak niewyrany lad pozostawiony na drodze przez nomadów. A potem zniżajšc głos wyjaniał cierpliwie i długo tajemnice szwa" niemego i głonego. cišgał kosmate brwi, a potem powoli opuszczał powieki. Dalej, dalej. I nazwał Pan jasnoć dniem, a ciemnoć nazwał nocš, i stał się zmierzch, i stał się wit dnia pierwszego. Brwi dziadka żyły własnym życiem, ruchliwe i zwinne niczym dwa zwierzštka. Kiedy opuszczał powieki, Dawid musiał powtarzać, naladujšc dziadka cieniutkim głosikiem. I stał się zmierzch, i stał się wit dnia szóstego. Zawodzšcym głosem cišgnšł dziadek werset za wersetem i wiódł chłopca za sobš coraz głębiej w wiat. A tam już obłoki rozpostarły się ponad morzem, już ziemię pokryły trawy i drzewa. Pod niebo frunęły ptaki, ryby płynęły w głębi wód. W lasach żył człowiek i zwierzę. Dziadek zamykał Pismo i pieszczotliwie gładził grzbiet czarnej księgi, żałobnej kroniki życia. Tak, tak. Kiedy Dawid podronie, wszystkiego się nauczy. Najważniejsza z ksišg? Sejfer Tora. Meszalim też. Pozna jasne i rozumne przypowieci dla królów i ludzi. O cudownym ocaleniu Żydów dowie się z Megilat Ester. A potem, potem otworzy się przed nim najpiękniejsza wród pięknych, pień nad pieniami, Szir haszirim. A tymczasem iwged" pilnie i powoli, litera po literze, alef, bejt, gimel, dalet, he, waw, zajn.
Mruczał jak kot, piał jak kogut i skandował cały alfabet uderzajšc miarowo dłoniš w stół, a kiedy się zmęczył, wówczas stawiał Dawidowi pytania. Te były najtrudniejsze, milczał, a dziadek naglił i ubolewał nad nim:  A, a, a, a.
I brzmiało to jak syk gęsi, jak głosy dziewczšt na wsi, kiedy stojšc nad wodš wabiły ptaki.  Ta...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin