Cage- prolog - II.doc

(363 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

 

By alisha_black

Betuje : Diablica Ewels :* _(prolog)

Betuje : Belissima vel Gosia :*

 

 

 

 

PROLOG

 

 

 

13 września 1990r. Chicago

 

Było późne piątkowe popołudnie, wiatr wył za oknami mieszkań, jego silne podmuchy rozsypywały pozagrabiane liście na podwórkach i w parkach.  Niebo zaciągało się ciemnymi burzowymi chmurami, zwiastującymi zmianę pogody. W jednej z dzielnic tego wietrznego miasta, w dwupiętrowym domku, słychać było wesołe głosy i radosne śmiechy. Dorośli przyglądali się w cichym zachwycie z uśmiechami na twarzach dwójce bawiących się dzieci. Niektórym do oczu wkradła się łza wzruszenia i smutku.  Małej brązowowłosej dziewczynce, biegającej z radosnym uśmiechem na ustach, chwalącej się wszystkim swoją nową urodzinową, różową sukienką. Oczy jej błyszczały raz po raz, kiedy spoglądała w kierunku stolika przy oknie, na którym znajdowały się pięknie przyozdobione pudełka z kokardkami. W kominku ogień cichutko trzaskał znaną tylko sobie melodie, rzucając ciepłą poświatę na siedzącego przy fortepianie sześcioletniego chłopca. Jego włosy, w świetle blasku rzucacego światła, wydawały się ognisto rudne, a jego zielone oczy podążały za każdym krokiem jego małej przyjaciółki. Usiadł na krzesełku przy instrumencie i zaczął grać … utwór był piękny i bardzo uroczysty. Dziewczynka, słysząc pierwsze takty utworu, gwałtownie się zatrzymała i spokojnie usiadła przy instrumencie na podłodze, opierając się o jego nogę. Zwróciła swoje wielkie brązowe oczy na chłopca i delikatnie się uśmiechnęła. W pokoju słychać było tylko uderzenia palców o klawisze i wydobywające się niego dźwięki. Po chwili utwór się skończył, a mała jubilatka miała łzy w oczach.

- Wszystkiego najlepszego, moja kochana Belluniu – powiedział chłopiec, podchodząc do niej wyciągnął rękę, pomagając jej przy tym wstać. Dziewczynka rzuciła mu się na szyję i pocałowała w policzek. On delikatnie starł jej łzę z policzka i się do niej uśmiechnął.

- Dziękuje, bardzo dziękuje, Edi, za tak piękny prezent - powiedziała wzruszona, cały czas się do niego tuląc. Dzieci nie zwracały uwagi na smutne uśmiechy otaczających ich ludzi i ukradkowo wycierane łzy. Dla nich nie liczyło się nic więcej niż to, że tulą się do siebie i że było im dobrze.

- Isabello, zaprowadź Edwarda do salonu i usiądźcie ładnie przy stole, a my zaraz przyjdziemy - odezwała się matka dziewczynki, delikatnie się do nich uśmiechając. Edward chwycił ją za rączkę i poprowadził do salonu. Dorośli popatrzyli na nich, a potem na siebie, i zrezygnowani poszli za nimi, cicho siebie wspierając.

Potem nastąpiło uroczyste pokrojenie tortu i wesołe zaśpiewnie „Sto lat” dla małej jubilatki. Edward nieustająco się jej przyglądał i podziwiał swoją trzyletnią przyjaciółkę, która krótko mówiąc była ślicznym dzieckiem. Co chwile na jej słodkiej buźce pojawiały się urocze rumieńce i dołeczki, gdy się uśmiechała. Były śmiechy i żarty, były uściski i całusy. Wszystko, co dobre szybko się kończy, zegar zaczął wybijać dziesiątą wieczorem i powoli goście się zbierali do wyjścia. Została jeszcze tylko rodzina Edwarda, która stała przy drzwiach i czekała, aż pociechy się pożegnają. Mała dziewczynka uczepiła się szyi swojego kolegi i cichutko pociągła nosem. On delikatnie poklepywał ją po plecach, nucąc delikatnie do ucha.

- Spokojnie, moja mała Bellciu, niedługo się zobaczymy, więc nie płacz mi, dobrze? Wiesz, że cały czas będę o tobie myślał. Jesteś moja ukochaną dziewczynką. - Mówiąc to dał jej buziaka w policzek i uśmiechnął się do niej. Ona tylko odwzajemniła gest i podarowała mu małe pudełeczko. Spojrzał na nią zdziwiony i zarazem zaciekawiony.

- Co to jest?- spytał biorąc je do ręki.

- To jest moje podziękowanie za piękny prezent. I na pamiątkę dla ciebie. – Powiedziawszy to wyrwała się z jego uścisku i pobiegła przytulić się do mamy.

- Dobranoc ciociu, wujku. Pa, moja mała Belluniu – powiedział Edward, machając w drzwiach i wychodząc z rodzicami. Złapał mamę za rękę i przyciągnął do siebie.

- Wiesz, mamo, jak urosnę, to się ożenię z moja małą Bellcią – powiedział z wielkim uśmiechem na ustach, spoglądając na matkę. Ona tylko przygarnęła go do siebie i zapłakała cicho.

- Och mój biedny, kochany Edwardzie…

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Straciłem już to uczucie kochania się w zakochiwaniu
więc spróbuję o nie kogoś spytać
Powiedziano mi z westchnieniem
[ile kosztuje miłość?]”

Hide- Ever Free.

 

14.wrzesnia 1990 Chicago .

 

Miasto pomału budziło się do życia po niespokojnej nocy. Gdzie niegdzie dało się słyszeć oznaki przebudzenia, jak na przykład natrętne  dzwonki budzików i telefonów w mieszkaniach, ujadanie psów na  dostawców mleka czy poranne wiadomości radiu. Jednak ponad to wszystko … ponad te irytujące odgłosy dnia, dało się również wyczuć zapach świeżo mielonej kawy a gdzieniegdzie wyczuwało się zapach świeżo wypieczonego pieczywa. Słychać było również odgłosy jeżdżących po ulicach  budzącego się miasta samochodów.

 

Właśnie jedno takie auto, niczym się nie wyróżniające kierowało się w stronę osiedla, na którym wczoraj urządzono przyjęcie urodzinowe małej dziewczynce. Przed tym właśnie domem czekało dwoje dorosłych ludzi z małą Bellą na rękach. Rodzice spoglądali smutno na prawie nie przytomną  dziewczynkę trzymającą się kurczowo ramion matki, po jej twarzy spływały obfite łzy.

 

-        Mamusiu ja chce pa-pa Eddi – załkałą cichutko w szyję matki, mocno ściskając swoje piąstki w jej włosach.

-        Kochanie mówiłam ci przecież, że wczoraj pożegnałaś się z Edwardem, a dziś nie damy rady z tego powodu, że zaraz mamy samolot do Londynu. Poza tym jest za wcześnie na odwiedziny i Twój przyjaciel jeszcze śpi króliczku - pogłaskała jej skołtunione włoski spoglądając bezradnie w stronę męża. Można było dostrzec jak jej oczy nienaturalnie się błyszczą. Mężczyzna podszedł do nich i objął dwie najważniejsze w swoim życiu kobiety mocno do siebie je tuląc.

-        Papa - załkała cichutko dziewczynka, spoglądając z nadzieją na ojca - A kiedy ja widzieć Eddie, co ? –uśmiechnęła się nieśmiało i w jej oczach pojawiała się malutka iskierka nadziei, gdy spoglądała na ojca. Ten przełknął ciężko ślinę - Nie wiem ptaszyno moja ... naprawdę  nie wiem, ale musisz mieć kochanie nadzieję, że kiedyś to się stanie – pogłaskał ja po główce, po czym skierowali się w stronę czekającej już na nich od pięciu minut taksówki.

 

Matka z córką usiadły z tyłu, ojciec przy kierowcy informując go gdzie ma się udać. Brązowowłosa dziewczynka wtuliła się mocniej w ramiona matki, zaciskając mocno oczy i sądząc, że to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzi. Jednak dźwięk silnika samochodu upewnił ją, że t wszystko dzieje się naprawdę. Rozpłakała się ponownie głośno pociągając nosem.

 

-        Kochanie spokojnie, nie płacz proszę Cię tak mocno, przecież zostawiłaś „coś” na pożegnanie dla Edwarda, prawda? – spytała się matka chwytając się ostatniej deski ratunku, ponieważ nie potrafiła sobie poradzić z tak zapłakaną córką, delikatnie głaszcząc ją po jej włoskach.

 

Mała Bella energicznie pokiwała głowa na słowa matki i przypomniała sobie ,jak zostawiała na stole w kuchni, niebieską kopertę z dziecięcym koślawym napisem „EDDIE”. W środku niej schowany był obrazek, narysowany niezbyt sprawną rączką dziecka, a przedstawiający dwójkę dzieci. Chłopca o wściekle zielonych oczach i marchewkowej czuprynie. Trzymał za rękę małą dziewczynkę o brązowych włosach z dwoma kucykami i pięknym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Nad nimi świeciło równie szeroko uśmiechnięte słoneczko. Dokoła namalowane były kolorowe motylki oraz duży, rażący napis w kolorze różowym „ FOREVER”. Na to wspomnienie Bella delikatnie się uśmiechnęła poddając się ogarniającemu ją wyczerpaniu i miarowemu warkotowi silnika.

 

Dorośli chwycili się niezbyt wygodnie za ręce, smutno uśmiechając się sami do siebie, spoglądali na wyczerpaną płaczem dziewczynkę, skuloną na kolanach matki. Taksówka pomału jechała w stronę wschodzącego słońca ku nowemu dniu i lepszemu  życiu.

 

                                                       

 

17 lipca 2010 r. Berlin

 

Było środowe wczesne po południe. Ludzie chodzili trzymając  się za ręce po uliczkach Starego Rynku spoglądając na gołębie tłoczące się przy fontannie. Dzieci radośnie biegały pomiędzy strumieniami wody śmiejąc się między sobą. Od zachodu wiał delikatnie wiatr, przynosząc lekkie orzeźwienie w tak upalny dzień.  Na niebie widać było krążące między lotniskami i miastami samoloty. Jeden z takich podniebnych ptaków … mały prywatny odrzutowiec zaczął podchodzić do lądowania na cichym i zamkniętym lotnisku.

 

Na jego pokładzie było kilka osób między innymi menadżer, wizażysta czy nagłośnieniowiec, oraz dwójka prawie niczym nie wyróżniających się w tym towarzystwie mężczyzn. Jednak tylko tak by się  mogło wyda...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin