Coulter Catherine - Czarodziejka.pdf

(2194 KB) Pobierz
Coulter Catherine - Wiking 04 - Czarodziejka
CZARODZIEJKA
CATHERINE COULTER
Mojemu szwagrowi, Johnowi Blaise Pogany'emu -
mądremu, seksownemu facetowi, który równie dobrze potrafi
załatwić sprzedaŜ domu, poprowadzić księgi rachunkowe czy
zmieszać drinki. Jesteś na medal, Blaise - CC.
68099956.002.png
1
Maherne w Vestfold w Norwegii,
roku pa ń skiego 922
Po raz pierwszy przyśnił się ten sen Cleve'owi po trzeciej rocznicy
narodzin córki - w najgłębszej godzinie nocy w samym środku lata,
kiedy to mrok zapada dopiero tuŜ przed brzaskiem. Spał sobie smacznie,
otulony miękką szarością nocnej poświaty, gdy pojawił się ten obraz: oto
stoi na szczycie skalistego urwiska, czując w nozdrzach ciepłą wilgoć
powietrza. Pod stopami huczy wodospad; pienistą kaskadą spada między
głazami, przeciska się skalną szczeliną u stóp zbocza, by roztrzaskać się
w przepastnej głębi, gdzie nie sięgają oczy śniącego. Dokoła unosi się
zwiewna mgła. Nagle Cleve zdał sobie sprawę, Ŝe czuje przenikliwy
chłód, zadrŜał i ciaśniej ściągnął na piersiach poły wełnianej opończy.
Gdzie okiem sięgnąć, rozciągały się gęste kępy drzew, przeszytych
purpurą i Ŝółcią kwiatów, które zdawały się wyrastać wprost ze
skalnego podłoŜa. Tu i ówdzie z bujnego poszycia wyłaniały się
zwaliste głazy. Cleve ruszył krętą ścieŜką wydeptaną w zaroślach. Na
dole czekał na niego kucyk, smolisty jak noc, z białą gwiazdką na
czole. Lekko rozdymał chrapy na przywitanie. Cleve pojął, Ŝe to
zwierzę, mimo niewielkiego wzrostu, jest dla niego odpowiednim
wierzchowcem. Jednocześnie zdał sobie sprawę, Ŝe i okolica nie jest
mu obca- nie po raz pierwszy idzie ścieŜką wśród poszarpanych
nadmorskich turni i wdycha balsamiczne powietrze przesycone mŜaw-
ką, tak słodkie, Ŝe człowiekowi mimo woli w oczach stają łzy.
Wskakując na kucyka, trącił nogą wilczą skórę okrywającą grzbiet
7
68099956.003.png
zwierzęcia i ją przekrzywił. Po chwili pędził juŜ przez ukwieconą,
pachnącą łąkę. MŜawka zelŜała i zza chmur wyjrzało słońce. Miał je
prosto nad głową, jasne i palące. Niebawem czoło zrosił mu pot. Na
skraju łąki kucyk skręcił na szlak wiodący ku wschodowi. Cleve
ściągnął wodze i odwrócił pysk wierzchowca w przeciwnym kierunku.
Czuł szczypiące krople potu w oczach i wilgoć pod pachami. Nie!
Nie zamierzał jechać w tamtą stronę... na samą myśl o tym poczuł
trwoŜne ściskanie w dołku. Chciał uciec daleko, raz na zawsze
odjechać stąd, nie musieć juŜ nigdy widzieć... czego? Siedział na
grzbiecie kucyka i potrząsał głową. Nie, nigdy tam nie wróci!
Wiedział jednak, Ŝe uczyni to, Ŝe nie ma wyboru. I nagle znalazł się
tam, patrzył tępo na rozległe drewniane zabudowania, pokryte dachem
z darni i gontów. Bardziej przypominały fortecę niŜ zwykłą wieś. Zdał
sobie sprawę, Ŝe otacza go cisza. Nie słyszał Ŝadnych dźwięków, a
przecieŜ widział męŜczyzn i kobiety; pracowali w polu, zbierali chrust,
pilnowali gromadki rozbawionych dzieci. Woj olbrzymiego wzrostu
uniósł nad głowę masywny miecz, sprawdził, czy oręŜ dobrze leŜy w ręku
i jest prawidłowo wywaŜony. W powietrzu wisiała śmiertelna cisza.
Niespodziewanie uświadomił sobie, Ŝe tak było zawsze. Potem usłyszał
przyciszony szmer głosów, dobiegający z fortecy. Nie chciał przekraczać
jej progów. Masywne drewniane wrota rozwarły się z wolna, szmer
rozmów przybrał na sile. Przez gęste opary dymu unoszące się z paleniska
patrzył, jak męŜczyźni ostrzą topory i polerują hełmy, a kobiety krzątają
się dokoła, tkając, szyjąc i warząc strawę. Wszystko wyglądało tak
normalnie, a mimo to wciąŜ czuł przemoŜną chęć ucieczki. Lecz nie mógł
się ruszyć z miejsca. Wtem dojrzał i ją: złotowłosą, maleńką, bezbronną.
Cofnął się, potrząsając głową; głęboko w jego trzewiach rodził się Ŝałosny
jęk. To jej rączki uprzędły i ufarbowały wełnę, z której potem utkały
opończę na jego ramiona. Kurczowo zacisnął na piersi fałdy tkaniny,
jakby to ją przytulał i chronił opiekuńczym gestem. Jakąś częścią
świadomości przeczuwał groŜące jej niebezpieczeństwo i rozpoznawał
swoją bezsiłę. Nie potrafi zapobiec temu, co ma nadejść! Stał tuŜ za
ostrokołem, broniącym dostępu do fortecy, i nasłuchiwał monotonnego,
cichego głosu, złowróŜbnego jak człowiek, który mówił - męŜczyzna
przynoszący śmierć. JuŜ niebawem głos ucichnie... ucichną wszyscy
z wyjątkiem jej. Niski pomruk nie ustawał, aŜ przeszył je krzyk kobiety.
To wystarczyło. Cleve wiedział, co zaszło tam w środku.
8
68099956.004.png
Biegł najszybciej, jak potrafił, rozglądając się za kucykiem, który
gdzieś zniknął. Usłyszał okrzyk bólu, i jeszcze jeden, i jeszcze... Jęki
i krzyki przybierały na sile. Bolesne zawodzenie wypełniało go
nieznośną pustką, która odebrała mu wzrok i zamieniła go w nicość.
Zachłysnął się i poderwał na posłaniu. LeŜał w łóŜku, którego
wysokie obrzeŜa sprawiały, Ŝe przypominało skrzynię. Słyszał, jak
w ciemności nawołuje go cichym głosem:
- Tatusiu!
Jeszcze tkwił w środku koszmaru, jeszcze drŜał w obręczy nie-
zrozumiałego, lecz przejmującego aŜ do bólu lęku. Wiedział, wiedział...
- Tatusiu, ty krzyczysz... Czy nic ci nie jest?
- Nie - odrzekł po długiej chwili i zmruŜył oczy, by lepiej ją
widzieć. Złociste sploty, w tym samym kolorze co jego czupryna,
opadały na drobną twarzyczkę. - Miałem tylko zły sen... nic więcej.
Chodź do mnie, skarbie, niech cię przytulę.
Próbował wmówić sobie, Ŝe to naprawdę był tylko sen, koszmar,
któremu winna była cięŜko strawna jęczmienna zupa, którą zjadł
wieczorem.
Chwycił dziecko w ramiona i dźwignął przez wysokie obrzeŜe.
Przytulił mocno maleńką istotkę, którą w niepojęty sposób sam powołał
do Ŝycia. Była wcieloną doskonałością. Próbował odegnać myśl o jej
matce - o Sarli, kobiecie, którą kochał i która usiłowała go zabić. Nie
chciał jej wspominać, szczególnie teraz, gdy serce łomotało jeszcze
przeraŜeniem zrodzonym z koszmaru, a pachy wilgotniały z lęku.
Kiri cmoknęła go w podbródek i oplotła szyję ramionkami. Ścisnęła
z całych sił i zachichotała, a jej rozbawiony głosik ostatecznie rozwiał
nocne zwidy.
- Dzisiaj kopnęłam Haralda, bo mówił, Ŝe nie mogę posługiwać się
mieczem... niby dlatego, Ŝe jestem dziewczynką i mam inne obowiązki
niŜ uczyć się zabijać męŜczyzn. A ja mu na to, Ŝe on sam nie jest
Ŝadnym męŜczyzną, Ŝe jeszcze ma mleko pod nosem. Zaczerwienił
się po uszy i nazwał mnie brzydkim słowem, więc go z całej siły
kopnęłam.
- Czy pamiętasz to słowo?
Dziewczynka pokręciła głową, przytuloną do jego piersi. Uśmiechnął
się do niej, choć w sercu czul ból, który za wszelką cenę starał się
ukryć. Nie mógł jej uchronić od prawdy. Dzieci słyszały, co mówią
9
68099956.005.png
między sobą dorośli, a ci wspominali niekiedy stare dzieje i Sarlę,
a potem spoglądali spode łba na Kiri, która przecieŜ w niczym nie
przypominała matki, przeciwnie - była odbiciem swojego ojca. Oni
zaś usiłowali dopatrzyć się w niej cech Sarli.
Tulił Kiri w ramionach i czuł miłość tak silną, Ŝe aŜ przejmowała
go bólem. Słodka kruszyna, cała jego! Doskonale ukształtowane
ciałko, twarzyczka tak piękna, Ŝe pewnego dnia męŜczyźni będą tracić
głowy na sam jej widok... Przy tym wszystkim Kiri od niemowlęctwa
wyciągała rączyny po ojcowski nóŜ i odrzucała z pogardą szmacianą
laleczkę, którą zrobiła dla niej ciotka Laren. To on układał lalkę na
posłaniu córki, Ŝeby nie sprawiać przykrości poczciwej kobiecie.
- Przyśniło mi się miejsce, które pozornie nie róŜni się od Norwegii,
choć w głębi duszy wiem, Ŝe jest inne - wyszeptał tkliwie do uśpionej
córeczki. - W powietrzu wisi mgła tak miękka, Ŝe mogłabyś z niej utkać
szarą świetlistą chustę, a wszędzie dokoła rosną fioletowe i Ŝółte kwiaty.
Wiem, Ŝe kwitną na kaŜdym skrawku tej ziemi, nie tylko w zakątku,
który odwiedziłem we śnie. Tam było inaczej niŜ wszędzie, gdzie dotąd
byłem, ale to miejsce wydało mi się znajome i je rozpoznałem.
Zaznałem tam lęku silniejszego niŜ kiedykolwiek w Ŝyciu.
Urwał, gdyŜ nie chciał głośno opowiadać o tym, co przeŜył. Nie
wahał się przyznać, Ŝe samo wspomnienie przejmowało go strachem.
We śnie nie był sobą, chociaŜ był tam we własnej osobie... Nie potrafił
tego wyjaśnić. Musnął wargami włoski śpiącej córeczki i ułoŜył ją
obok siebie. Zapadł w sen dopiero wtedy, gdy zaczęło dnieć. Cały
czas zdawało mu się, Ŝe w ciasnej izbie unosi się silny zapach
dziwnych kwiatów.
Malverne w Vestfold w Norwegii,
prawie dwa lata pó ź niej
D O pioruna, Cleve! O mało cię nie zabiłem! Stoisz bezmyślnie
jak słup - jak kozioł, który tępo czeka, Ŝeby dostać strzałę w serce i
stać się wieczorną strawą. Co się z tobą dzieje? Gdzie, u diabła,
podziałeś nóŜ? Powinien mierzyć w moją pierś, nierozumny człeku!
Cleve potrząsał głową, patrząc w oczy Merrika Haraldssona, który
pięć lat temu w Kijowie uratował Ŝycie jemu, Laren i jej braciszkowi
10
68099956.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin