Siderek12 - Tom I - Część III Rozdział 17.pdf

(176 KB) Pobierz
455404575 UNPDF
Rozdział 17
W LESIE
1
M ama usłyszała, że ktoś wszedł do domu. Przynajmniej tak uważała. Na dodatek
poczuła, jakby coś się paliło. Szybko wyszła z łazienki i spostrzegła, że to zupa się pali. Nie
dosłownie - powiedziała Markowi, żeby chwilę ją przypilnował. Jednak - ... jednak Marka
nie było. Marek gdzieś zniknął.
Podeszła do kuchni i zestawiła zupę.
- Marek – powiedziała, odwracając się. W domu było pusto.
Odpowiedziała jej cisza. Mama zrobiła dwa kroki do przodu.
- Marek? – powtórzyła.
Dalej cisza... jakaś taka tajemnicza i mama lekko się wystraszyła. Wyszła na zewnątrz.
Nie było nikogo (no może z wyjątkiem Marka), a mgła już trochę zniknęła...
- Marek! - tym razem krzyknęła, ale również teraz odpowiedziała jej cisza...
2
S łyszał, jak go wołała, ale nie przejął się tym. Dla niego ważna była teraz klątwa. Był
ciekawy, czy uda mu się ją zdjąć...
Skręcił w lewo i skierował się wprost do lasu.
Nie wiedział od czego ma zacząć. Co go tam teraz spotka. Wolał na razie odgonić te
myśli.
3
P rzed oczami zaczęły mu się malować korony drzew złowieszczego lasu. Ogarnął go
strach. Nie był duży, ale Marek wiedział, że im bliżej będzie się znajdował, tym się
zwiększy. Odczuje to, a zmiana ta będzie bardzo wyraźna...
Ciarki przebiegły mu po grzbiecie, przez co tak się przestraszył, że serce podskoczyło mu
aż do gardła. Przystanął na chwilę... Wiedział, że może jeszcze wrócić. Odruchowo tak
zrobił. Odwrócił się i przeszedł kilka kroków kierując się do Czarnoboru. Jednak po chwili
znowu się zatrzymał. Ponownie się odwrócił. Las jakby go przyzywał... Chodź Marku -
zabawimy się.
Ciężko przełknął ślinę i z prawie paraliżującym strachem ruszył w jego stronę. Miał już
płytki oddech. Co kilka kroków przystawał w miejscu, żeby znowu ruszyć w stronę lasu.
Nogi zrobiły mu się tak ciężkie, jakby zrobione były z ołowiu, ale chłopak szedł dalej. Był
już wystarczająco blisko, więc mógł wychwycić więcej szczegółów. Las był przeogromny, a
wejście do niego - wielka czarna dziura - ziała czernią i o dziwo - zapraszała. To chyba ta
czerń była temu winna, niemal hipnotyzowała. Marek z trudnością oderwał od niej wzrok i
spojrzał w bok. Coś znajdowało się nieopodal skraju lasu i chłopak od razu rozpoznał co to
było. Cmentarzysko...
Na jego karku pojawiły się krople potu. Ponownie spojrzał w czeluść lasu... był już tak
blisko. Chciał się zatrzymać, uciec stąd, ale jego nogi pewnie podążały w stronę lasu.
Po kilku długich minutach stanął na jego skraju...
4
K iedy stanął na skraju lasu, jego mama wylewała spaloną zupę, mając przeczucie, że coś
złego dzieje się z Markiem, ale nie potrafiła konkretnie określić, co to takiego było...
5
O grom lasu był tak przerażający, że Marek na chwilę zapomniał o strachu.
Potem zdał sobie sprawę, po co tu przyszedł i strach natychmiast powrócił ze zdwojoną
siłą.
Ledwo jego atak wytrzymał.
Jego nogi ruszyły przed siebie. Chociaż górna część ciała usilnie pragnęła pozostać na
swoim miejscu. Marek otworzył usta, żeby krzyknąć, ale tylko je otworzył. Potem z
rezygnacją je zamknął.
Tak, to prawda. Nie udało mu się krzyknąć.
Nogi wparowały do lasu...
Jego sylwetka pozostawała przez chwilę zamglona, po czym zniknęła w ciemności.
6
P rzeszedł kilka kroków z myślą, żeby wziąć nogi za pas, kiedy coś niepokojącego będzie
się dziać. Otaczała go zewsząd cisza. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że słyszy śpiew
ptaków, ale w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że znajduje się w nawiedzonym i obciążonym klątwą lesie. Ostrożnie spojrzał w lewo i
zobaczył ścianę drzew, spojrzał w prawo - to samo. Dopiero w tej chwili do końca zdał
sobie sprawę, że zdjęcie tej klątwy nie będzie wcale takim prostym zadaniem. O ile ta
klątwa w ogóle istnieje. Ale sądząc po wcześniejszych zdarzeniach, a w szczególności po
ostatnim śnie, musiał przyznać sam przed sobą, że owa klątwa jednak istnieje.
Kropelki potu sprawiły, że ubranie zaczęło mu się kleić do ciała.
Taktyka działania odpłynęła w zapomnienie...
Marek musiał spojrzeć prawdzie w oczy i zagrać w otwarte karty.
7
Z musił nogi do ruchu. Tak naprawdę, zauważył jeszcze pewną nieprawidłowość. Poza
lasem panowała jasność - było popołudnie, a wewnątrz lasu dominowała wręcz namacalna
ciemność. Z trudnością spojrzał na zegarek. Wskazówki zwariowały...
Chciał dojść do sedna mimo strachu, który na nim ciążył...
Lecz...
8
gdzieś z najmroczniejszych głębin lasu wydobył się krzyk, na którego dźwięk
podskoczył. Krzyk rozbrzmiewał, lecz w ułamku sekundy ucichł.
Stał teraz na nogach z wrażeniem, że poskładane są z nie pasujących do siebie części.
Płytkimi haustami próbował uspokoić oddech. Zupełnie jak ryba, która została wyciągnięta
z wody.
Nieświadomie zrobił kilka kroków, w pewnym momencie pewnie zatrzymując się w
jakimś miejscu. Coś wyczuł, ale dokładnie nie potrafił określić, co. Wiaterek, który teraz
ucichł sprawił, że po raz kolejny ciarki przebiegły mu po plecach. Wzdrygnął się. Usiane
gęsią skórką ciało lekko drżało.
Chłopak nie potrafił pojąć, że tyle go już spotkało. Mało tego, on o tym w ogóle nie
myślał, ponieważ nie był w stanie. To przez ten strach, który powoli zaczął przeradzać się w
przerażenie.
Usłyszał szelest. Z boku...
Z trudnością odwrócił głowę w tamtą stronę i dojrzał ciemność plus jakieś niewielkie
krzaki. Jednak nie odwrócił wzroku z powrotem. Czuł, że ktoś albo coś tam jest. Siedzi
ukryte w krzakach.
Chłopak z niemal paraliżującym strachem obserwował, chociaż pot spływał mu po ciele.
Krzaki poruszyły się ponownie i chłopak zobaczył sylwetkę mężczyzny, albo coś co
kształtem przypominało mężczyznę. Ponownie się przestraszył i odniósł wrażenie, że
nieznajomy na niego spojrzał...
Na szczęście - nikogo tam nie było. W rzeczywistości była to gra świateł i cieni, które
umiejętnie się układając utworzyły sylwetkę.
Marek poczuł, że jest mu duszno. Musiał usiąść na ziemi, żeby chwilę się uspokoić, co w
tym miejscu i w tej sytuacji było to dla niego iście karkołomne zadanie.
Siedząc na ziemi próbował na razie wyrównać oddech (czego z trudnością udało mu się
dokonać), a potem zapanować nad dreszczami. Oczy miał jak spodki – cały czas wpatrywał
się w te krzaki. W nich jednak nic już się nie poruszyło. Zaległa cisza. Myślenie było
zbędne, a już o wydobyciu głosu z jego zlęknionego gardła nie było mowy.
Spojrzał w górę. Spiczaste wierzchołki drzew wymierzone były w bezruchu w stronę
nieba. To też go przeraziło. Ta cisza, brak wiatru i jakichkolwiek odgłosów. Wiedział, że
znalazł się w mieszanym lesie pełnym spojrzeń i tajemniczych cieni. Wyobraźnia podsuwała
mu przerażające obrazy... Był sam w lesie. Potrząsnął głową. Kto wie, co może się jeszcze
wydarzyć?
Po długich minutach zrozumiał jedną rzecz. Przeżył szok, ale nie był to zwykły szok...
To był potworny szok...
9
D źwignął się na nogi i niepewnym wzrokiem rozejrzał się po lesie. Wciąż drżał. Starał
się zrozumieć to, co wydarzyło się do tej pory. Ale nie potrafił. Strach go ograniczał...
10
Z wysiłkiem ruszył przed siebie bez ustanku fotografując oczami okolicę i starając się
przygotować na wszystko, a w razie śmiertelnego zagrożenia wziąć nogi za pas i wiać,
gdzie pieprz rośnie.
Niestety pozostał drobny problem, nogi powoli przestały go słuchać. Mało tego, zaczęły
się same rządzić i wbrew usilnym próbom chłopaka, który pragnął pozostać na ścieżce,
skierowały go w głąb lasu z niej zbaczając.
Marek zrozumiał, że coś go pchało w tamtą stronę. No – może niezupełnie pchało – to coś
nakazywało zboczyć z wyznaczonej trasy.
To coś chciało oddać na próbę jego psychikę.
To coś...
TA KLĄTWA!
11
U słyszał to w swoich uszach. Słowo, które rozbrzmiewało przerażającym echem:
TA KLĄTWA!
TA KLĄTWA!
TA KLĄTWA!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin