Jan Brzechwa-Życiodajne brody(1).pdf

(93 KB) Pobierz
38552790 UNPDF
Jan Brzechwa
PODRÓŻE PANA KLEKSA
ŻYCIODAJNE BRODY
Nazajutrz wczesnym rankiem obudziła pana Kleksa cicha muzyka. To jeden z
bajdockich marynarzy imieniem Ambo, wyciągnięty w hamaku, grał na swojej
nieodłącznej bajdolinie starą marynarską piosenkę:
Prowadź, prowadź, kapitanie,
Okręt szybki!
Daj nam. daj nam na śniadanie
Złote rybki.
Pan Kleks stanął na środku sali, włożył okulary i na dwóch palcach wygwizdał
pobudkę. Po chwili Parzybrodki wniosły na tacach filiżanki z zupą pomidorową i
rogaliki z makaronu.
Gdy podróżnicy zjedli śniadanie i wyszli na ulicę, miasto w świetle dnia wydało im
się nieporównanie piękniejsze. Obok domów, które wyglądały jak wielkie drewniane
okrąglaki, krzątały się Parzybrodki odziane w kolorowe spodnie tudzież kamizelki
ze słomianej plecionki. Tłumy dzieci bawiły się na placykach w "berka" albo w
"klasy". Ulice tonęły w zieleni i w kwiatach, a barwne kolibry i papugi, oswojone jak
kury, dziobały ziarnka, które im z okien domów rzucały parzybrodzkie dziewczęta.
Największe jednak zainteresowanie pana Kleksa obudziła praca mężczyzn. Siedzieli
oni przed domami dokoła kotłów i parzyli we wrzątku swoje brody. Kobiety
podtrzymywały ogień na paleniskach, a od czasu do czasu zanurzały w kotłach
drewniane chochle, mieszały wrzątek i próbowały jego smak.
Nietrudno było zauważyć, że każda z życiodajnych bród, w zależności od barwy,
zawierała składniki o odrębnym smaku. Były więc brody pomidorowe, burakowe,
fasolowe, cebulowe, szczawiowe, a z ich połączeń powstały inne, nader urozmaicone
zupy. Stanowiły one wyłącznie pożywienie ludności Parzybrocji. Na tym jednak nie
koniec. Każdy mężczyzna w miarę potrzeby smarował sobie brodę pomadą,
stanowiącą odpowiednią przyprawę. Wśród pomad pan Kleks rozpoznał pomadę
chrzanową, solną, pieprzową i majerankową, ale były i takie, których wielki uczony
nie potrafił określić, chociaż dobrze znał się na kuchni.
- Genialne! Fantastyczne! - wołał raz po raz i biegał z łyżką od kotła do kotła
kosztując wszystkich rodzajów zup.
Podziw jego jednak przekroczył wszelkie granice, gdy na ulicy ukazali się
członkowie Ważnej Chochli i w różnych kotłach zanurzali po kolei swoje brody,
dodając w ten sposób do zup odpowiednie porcje makaronu.
Po dostatecznym wyparzeniu bród ich właściciele powyciągali je z kotłów, a
następnie wytarli ręcznikami do sucha. Dziewczęta przyniosły talerze. Jedne
nalewały zupę, inne częstowały gości i rozdawały posiłek domownikom.
Zjawił się również Nadmakaron, którego powitano z ogromną czcią. Gawędząc z
panem Kleksem, ten najwyższy dostojnik Parzybrocji wyjaśnił mu, że brody
makaronowe są niesłychanie trudne do zaszczepienia i jedynie siedmiu szczególnie
zasłużonych Parzybrodów może się nimi poszczycić, ale za to muszą użyczać
makaronu pozostałej ludności, zwłaszcza do rosołu i zupy pomidorowej.
- Wybaczy Wasza Dostojność - rzekł pan Kleks z pewnym zakłopotaniem w głosie -
jestem wprawdzie profesorem chemii na uniwersytecie w Salamance, ale chciałbym
zapytać, czy brody, raz wyparzone, nadają się do dalszego użytku?
- Jak najbardziej - odparł Nadmakaron z pobłażliwym uśmiechem. - Substancje
zawarte w parzybrodzkich brodach nie wyczerpują się nigdy, podobnie jak nie
wyczerpują się bezwartościowe składniki pańskiej brody, chociażby wyparzył ją pan
nawet trzy razy dziennie. To chyba oczywiste?... Chciałbym nadto wyjaśnić - ciągnął
dalej Nadmakaron - że Parzybrodzi o różnych kolorach bród jednoczą się w bractwa
celem wymiany i łączenia smaków. Przy czym siedem bractw tworzy krewniactwo.
My, posiadacze bród makaronowych, obsługujemy wyłącznie krewniactwa, gdyż nie
bylibyśmy w stanie zaopatrywać każdego kotła z osobna.
Bajdoci słuchali opowiadania Nadmakarona z ciekawością, ale bez zachwytu.
Pan Kleks, który wyjął właśnie z kieszeni aparat do odgadywania myśli, powiedział
z przekąsem do swoich towarzyszy:
- Panowie, o ile mogę stwierdzić, myślicie wyłącznie o befsztykach i pieczeni
wołowej. Przyjrzyjcie się jednak, jaka wspaniała rasa ludzi wyrosła na
parzybrodzkich zupach. Mieszkańcy tego kraju nie układają wprawdzie bajek, ale za
to łączą w sobie urodę ciała z pogodą ducha. Tak, tak, panowie, bezmięsna kuchnia
wydelikaca podniebienia i wpływa znakomicie na porost bród.
Po obiedzie członkowie Ważnej Chochli pod wodzą Nadmakarona poprowadzili
gości na zwiedzenie miasta.
W muzeum pamiątek wisiał ogromny portret Zupeusza Mruka, uderzająco
podobnego do Wielkiego Bajarza. Na postumentach stały gliniane posążki
poprzednich Nadmakaronów, a pod szklanym kloszem widniało coś, co
przypominało kawałek żelaza. Ze słów gospodarzy istotnie wynikało, że był to
jedyny kawałek metalu, jaki ocalał w Parzybrocji.
- Przed trzydziestu laty - powiedział ze smutkiem Nadmakaron - najechały nasz kraj
hordy Metalofagów, którzy zrabowali i pożarli wszystkie metalowe przedmioty,
zgromadzone w wyniku wielu niebezpiecznych wypraw przez parzybrodzkich
żeglarzy. Odtąd postanowiliśmy obchodzić się bez metalu. Używamy jedynie gliny,
drzewa i szkła. W ten sposób jesteśmy zabezpieczeni przed nowym najazdem
dzikusów z Metalofagii.
Zwiedzanie miasta potwierdziło słowa Nadmakarona. Zarówno zakłady tkackie, jak
i warsztaty stolarskie zaopatrzone były w maszyny i przyrządy ze szlifowanego
szkła, palonej gliny oraz hartowanego drzewa.
Przed wieczorem Ważna Chochla wydała na cześć gości przyjęcie. Na długich
stołach pod palmami ustawiono dzbany z nektarem kwiatowym o różnych woniach i
smakach oraz frykasy z eukaliptusa, daktyli i orzechów.
Tymczasem Parzybrodzi krzątali się już przy kotłach, zaparzając brody do
wieczerzy.
Nagle pan Kleks zamilkł, zerwał się z miejsca i zawołał wskazując na brodacza z
czarnym zarostem:
- Jest.
Nadmakaron nie rozumiejąc, co znaczy okrzyk pana Kleksa odpowiedział spokojnie:
- Piękna broda, nieprawdaż? Mamy tylko pięć takich w naszym mieście. Gotujemy
na nich czerninę.
Pan Kleks podbiegł do czarnego brodacza i gwałtownym ruchem zanurzył jego
brodę w najbliższym kotle.
- Jest! - zawołał z zachwytem. - Kapitanie, proszę spojrzeć! Przecież to
najprawdziwszy atrament!
Wyciągnął z kieszeni pióro, zamoczył je w czarnym płynie i szybko zaczął kreślić w
notesie swój podpis, ozdobiony mnóstwem zamaszystych zawijasów.
- Patrzcie - wołał do Bajdotów - co za atrament! Genialny! Fantastyczny! Musimy
dostać tę brodę za wszelką cenę! Zabierzemy ją do Bajdocji. Będziemy mieli
atrament! Niech żyje czarna broda!
Nadmakaron dopiero teraz zrozumiał, o co chodzi. Ujął pana Kleksa pod ramię i
oświadczył uroczyście:
- Ja i mój lud bylibyśmy niezmiernie szczęśliwi, gdyby leżało w naszej mocy
zaspokoić życzenie tak wielkiego człowieka i uczonego. Bylibyśmy dumni,
gdybyśmy mogli potomkowi Zupeusza Mruka ofiarować nie tylko jedną, ale sto
życiodajnych bród. Niestety, brody nasze są ściśle związane z organizmem i po
obcięciu więdną jak trawa. Nie miałbyś z nich pożytku, drogi przyjacielu.
- Zmartwiłeś mnie, dostojny panie - rzekł cicho pan Kleks. - Bardzo mnie zmartwiłeś.
Czy pozwolisz wobec tego, aby jeden z twoich rodaków opuścił wasz kraj i udał się z
nami do Bajdocji? Obsypiemy go kwiatami i bajkami, a on w zamian będzie nam
zaparzał swoją piękną, czarną, atramentową brodę...
- O, nie! To niemożliwe! - oświadczył Nadmakaron. - Nasz organizm nie znosi
żadnych pokarmów poza parzybrodzkimi zupami. Gdyby ten, o którego chodzi,
opuścił kraj, byłby do końca życia skazany na spożywanie czerniny z własnej brody.
A to jest przecież niemożliwe, gdyż tylko odpowiednie mieszanki naszych zup
zaspokajają niezbędne potrzeby organizmu. Nie mówmy o tym więcej.
Po czym, zwracając się do Bajdotów, powiedział uprzejmie:
- Panowie, prosimy na wieczerzę!
Pan Kleks nie miał apetytu. Trzymał się na osobności, rozmyślał stojąc na jednej
nodze, wreszcie rzekł do swoich towarzyszy:
- Jutro, skoro świt, ruszamy w dalszą drogę. A teraz idziemy spać.
Nad miastem zapadła noc. Dogasały ogniska. Parzybrodzi nie używali światła, a
zastępowała je fosforowa przyprawa do zup, która pozwalała im widzieć w
ciemności. Pan Kleks i Bajdoci musieli po omacku dobrnąć do swoich hamaków.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin