SLD w ślepej uliczce.pdf

(74 KB) Pobierz
SLD w ślepej uliczce
SLD w ślepej uliczce
Nasz Dziennik, 2011-05-31
Legalizacja jednopłciowych związków, finansowanie
zapłodnienia in vitro, przyzwolenie dla narkotyków,
walka z Kościołem, poparcie dla niemoralnej
kontrkultury stają się spoiwem programowym
jednoczącym środowiska lewicy "kawiorowej". Nie są
jednak wystarczającym bodźcem dla milionów
oczekujących wsparcia w wyrównaniu nierówności
społecznych. Wzrost biedy, bezrobocia i kryzys
gospodarczy, tradycyjnie uznawane jako szansa
wzmocnienia partii lewicowych, wcale nie muszą
prowadzić do władzy socjalistów. Jeśli załamują się gospodarka i państwo, gniew ludu zwraca
się przeciw elitom politycznym jako takim, a na fali tego niezadowolenia zwyciężyć może równie
dobrze silna partia prawicowa, tak jak stało się na Węgrzech.
Maj nie był dla lewicy szczęśliwym miesiącem. Socjalistyczny magnat Dominique Strauss-Kahn, prezes
Międzynarodowego Funduszu Walutowego, typowany na przyszłego prezydenta Francji, trafił w USA za
kraty z zarzutem usiłowania gwałtu, a socjalistyczny celebryta Bartosz Arłukowicz zdradził swoją
lewicową partię i trafił do liberalnego rządu Donalda Tuska, który specjalnie dla niego stworzył nowe
ministerialne stanowisko. Oba te wydarzenia, tak odległe w przestrzeni i wymiarze, ukazują
symbolicznie sytuację, w jakiej znajdują się lewicowe środowiska polityczne. Po pierwsze, jeszcze raz
udowodnione zostało, że z obroną biednych partie socjalistyczne nie mają wiele wspólnego, gromadząc
najbogatszych ludzi świata i wyróżniając się raczej promocją wyzwolenia od wszelkich tradycyjnych
norm moralnych. Po drugie, szczególnie wyeksponowana została daremność trudu polskich towarzyszy
usiłujących zachować kierownicze wpływy w grupie trzymającej władzę. Jakieś wpływy, jakiś majątek
pozostaną, ale na trwałą władzę ma ochotę kto inny, kto zadecyduje, który towarzysz i na jakich
warunkach jest na danym etapie potrzebny.
Wyklęty powstań ludu ziemi
Sojusz Lewicy Demokratycznej ma zasadniczy problem ze stosunkiem do Platformy Obywatelskiej.
Partia Donalda Tuska upatruje bowiem swojej szansy w byciu rodzimą wersją wiecznej partii władzy,
niczym dzierżąca stery w Meksyku przez ponad siedemdziesiąt lat Partia Instytucjonalno-Rewolucyjna.
Platforma zajęła więc to miejsce w polskiej rzeczywistości, którego chcieli dla siebie
postnomenklaturowi działacze lewicowi, a marzenie to przecięte zostało przez konflikt z Adamem
Michnikiem zakończony tzw. aferą Rywina. Im dłużej PO rządzi, tym bliżej do platformerskiego
establishmentu obrosłym w majątek dawnym pezetpeerowcom i ich potomkom. Doskwiera im brak
wpływu na władzę, są więc gotowi czym prędzej stać się przystawką w koalicji PO - SLD albo
wytargować od Platformy kawałek realnego panowania dla siebie. Niewielu chce natomiast umierać za
SLD, zacisnąć zęby na długie lata i grać o całą pulę. Mają zbyt wiele do stracenia i widzą, że poparcie
dla ich partii - mimo katastrofalnych rządów PO - nie chce przekroczyć kilkunastu procent.
W ciągu całej obecnej kadencji Sejmu w łonie SLD ścierały się frakcja zwolenników przyklejenia się do
PO, pod wodzą Wojciecha Olejniczaka, i frakcja zwolenników samodzielności, skupiona wokół szefa
Grzegorza Napieralskiego. Mimo stosunkowo wysokiego poparcia w pierwszej turze wyborów
prezydenckich, czym ocalił swój fotel przywódcy, Napieralski nie potrafił uchronić partii od dezintegracji.
Nie docenił "atrakcyjności" Platformy jako formacji zapewniającej dostęp do przywilejów i
bezpieczeństwo kariery dla swoich kolegów. Bezideowość PO jest zasadniczym ułatwieniem dla
eseldowców, którzy nie przejmują się hasłami ochrony najbiedniejszych. Każdy z polityków lewicy
1
647267318.001.png
zadaje sobie przecież pytanie: co dalej? Możliwy jest udział w koalicji rządowej z PO w roli słabszego
koalicjanta albo ponowne 4 lata w opozycji. Partia Napieralskiego będzie musiała przyjąć, co dadzą i,
jeśli dadzą, nie mogąc stawiać twardych warunków. O ile bowiem Prawo i Sprawiedliwość wydaje się
zahartowane w byciu opozycją, o tyle środowiska lewicowe przez kolejne lata bez dostępu do władzy
zmarnieją.
"Minister-pełnomocnik premiera ds. koordynacji współpracy organizacji pozarządowych i administracji w
przeciwdziałaniu wykluczeniu społecznemu" - nazwa urzędu wymyślonego dla posła Arłukowicza jest
ponurym żartem z SLD-owskich środowisk. Mianowanie Arłukowicza ministrem rządu Tuska stanowi
również wyłom w dotychczasowej więzi wewnętrznej partii postkomunistycznej, gdzie wystarczającym
spoiwem była wspólna ochrona przywilejów uzyskanych na początku lat 90.
Powstańcie, których dręczy głód
Powstanie "Solidarności" w roku 1980 stanowiło kres mitu partii socjalistycznej - obrońcy robotników.
Już wcześniej, w roku 1956 w Poznaniu, w 1960 w Nowej Hucie, w 1970 na Wybrzeżu władza ludowa
pokazała ludowi pracującemu zbrodnicze oblicze. W latach 60. ujawniło się najpełniej, że podstawowe
pęknięcie przebiega na płaszczyźnie religijnej. Ogromna większość Polaków nie mogła zaakceptować
socjalizmu z powodu jego walki z religią. Dla socjalisty człowiek tu, na ziemi, miał kiedyś, w przyszłości,
osiągnąć szczęście bez odniesienia do Boga. W drodze do idealnego stanu ludzkości ofiarą stawały się
prawda i wolność. Dla lewicowych intelektualistów przyjeżdżających z zagranicy do Polski po Sierpniu
´80 szokiem były krzyże i portrety Jana Pawła II zawieszane na bramach strajkujących zakładów i w
siedzibach wolnych związków zawodowych. Zadawano sobie pytanie, czy oto rodzi się jakaś nowa,
chrześcijańska lewica, czy przeciwnie, objawia się ostateczny koniec świata socjalistycznego. Jedno
było wiadomo - PZPR nie będzie nigdy kierowniczą siłą dla tych ludzi.
Po roku 1989 towarzysze z PZPR stanęli na czele przemian ustrojowych, pokazując, jak łatwo się
wzbogacić i stać kapitalistą, dziedzicząc nomenklaturowe przywileje z czasów PRL. Tymczasem w III
RP pojawiła się ogromna rzesza nowych "wykluczonych", o których tak żarliwie upominał się podczas
swoich pielgrzymek do Ojczyzny Jan Paweł II. Ludzi, którym nagle powiedziano, że przetrwają tylko
silni, sprytni i ustawieni w układzie. Reszta nie będzie mogła liczyć na spokojną starość, wykształcenie
dzieci, opiekę lekarską ani na sprawiedliwe sądy. Jeżeli SLD wracał do władzy, to dlatego, że polscy
wyborcy czuli się zdradzeni przez nowych, solidarnościowych przywódców, a nie z powodu bardziej
wiarygodnych propozycji partii Millera i Oleksego. Ten mechanizm zużył się już, SLD nie potrafi i nie
chce dłużej udowadniać, że przejmuje się losem biednych. Skoro lewicowcy są finansistami,
właścicielami potężnych mediów, to nie mogą w żaden sposób przedstawić się jako rzecznicy ubogich.
Są jedynie bohaterami zbiorowej wyobraźni rodem z serialu telewizyjnego, o których wyborcy dowiadują
się niczym o przygodach dr. House´a czy Michaela Jacksona.
Pozostaje aktualna ta sama od zawsze zasadnicza kwestia etyczna: nie można kreować się na obrońcę
słabych i równocześnie popierać zabijania poczętych, starców i nieuleczalnie chorych, walczyć z
prawdą. Lewica jest "królestwem wewnętrznie podzielonym" i stąd bierze się jej niezdolność do
porwania rzesz pokrzywdzonych grup społecznych. Legalizacja jednopłciowych związków, finansowanie
zapłodnienia in vitro, przyzwolenie dla narkotyków, walka z Kościołem, poparcie dla niemoralnej
kontrkultury stają się spoiwem programowym jednoczącym środowiska lewicy "kawiorowej". Nie są
jednak wystarczającym bodźcem dla milionów oczekujących wsparcia w wyrównaniu nierówności
społecznych. Wzrost biedy, bezrobocia i kryzys gospodarczy, tradycyjnie uznawane jako szansa
wzmocnienia partii lewicowych, wcale nie muszą prowadzić do władzy socjalistów. Jeśli załamują się
gospodarka i państwo, gniew ludu zwraca się przeciw elitom politycznym jako takim, a na fali tego
niezadowolenia zwyciężyć może równie dobrze silna partia prawicowa, tak jak stało się na Węgrzech.
Myśl nowa blaski promiennymi
W Polsce brakuje publicznej debaty nad problemami życia ludzi, bo zastąpiła ją tabloidyzacja mediów.
Zanik rzetelnej społecznej dyskusji w mediach publicznych pomaga w zniknięciu SLD i wzmacnia PO.
2
Środowiska lewicowe wpadły we własne sidła, przygotowywały siebie w połowie lat 90. jako partię
władzy, można się domyślać, że był im na rękę brak wychowania obywatelskiego i ekonomicznego
Polaków.
Rzecznikiem silnego państwa, solidarności społecznej, poprawy sytuacji dyskryminowanych
ekonomicznie grup i obszarów kraju stało się Prawo i Sprawiedliwość. SLD nie ma więc drogi odwrotu -
na wzmocnieniu więzi społecznych i instytucji społeczeństwa obywatelskiego (rozumianych jako system
wzajemnej pomocy) zyskuje raczej ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego. To ono rywalizuje z
Platformą Obywatelską o to, kto sprawniej poprawi los ludzi w konkretnych trudnościach życia, kto
zapewni ochronę przed niebezpieczeństwami ekonomicznej katastrofy, klęskami żywiołowymi oraz
agresywną polityką innych państw. Środowiska prawicowe jakoś sobie radzą w zmieniającym się
świecie, doskonale wykorzystując nowe media. Ciekawa będzie przyszłość demokracji uczestniczącej,
rosnącego wpływu obywateli na instytucje władzy, która zderzać się będzie z biurokracją i
ograniczeniami praw oraz wolności. Ludzie instynktownie wyczuwają, że państwo narodowe, tradycja,
rodzinna własność, tradycyjne rolnictwo, wzajemne wsparcie drobnych biznesów są elementami
skutecznej obrony przed wirtualnym światem wielkich korporacji i komercji. A to sfera tradycyjnie
związana z życiem wiejskim, bezpośrednim kontaktem, religijnością. Tu lewicowe środowiska ze swoim
nowoczesnym projektem społeczeństwa nie mają czego szukać.
Związek nasz bratni
Ciekawym poletkiem doświadczalnym przyszłej współpracy PO - SLD są od niespełna roku media
publiczne. Szorstka przyjaźń na razie zaowocowała podziałem władzy w zarządach i radach
nadzorczych oraz całkowitym usunięciem wszystkich audycji i ludzi kojarzonych z prawicą, zwłaszcza w
programach informacyjnych i publicystycznych. Prezesem TVP został Juliusz Braun, kojarzony z PO.
Jednak żadne decyzje prezesa nie są możliwe bez wsparcia SLD mającego swoich ludzi w radzie
nadzorczej i zarządzie. Partia Donalda Tuska trzyma z kolei media publiczne na ostrej diecie,
doprowadzając do rekordowego spadku dochodów z abonamentu. To uzależnia publiczne radio i
telewizję od rządzących, bo sprawia, że balansują one na krawędzi bankructwa. Rezultatem jest
zaangażowanie ideowe przeciwko Prawu i Sprawiedliwości (korzystne dla PO i SLD), widoczne w
programach informacyjnych i publicystycznych, oraz utrata udziałów w rynku na rzecz mediów
komercyjnych (korzystne dla PO). I dalsze obniżanie jakości programu podporządkowane zdobywaniu
niewybrednej widowni (korzystne dla SLD). To obrazuje charakterystyczną taktykę części środowisk
eseldowskich: uzyskanie konkretnego, realnego wpływu w instytucjach, wrośnięcie w ich tkankę w roli
"fachowców", niekoniecznie pod szyldem partyjnym, czego symbolem jest Stowarzyszenie Ordynacka.
Taktyka ta pozwala zabezpieczyć interesy własnego środowiska towarzysko-biznesowego w każdej
konfiguracji politycznej.
Tak więc możemy sobie wyobrazić, jak wyglądałaby przyszła koalicja rządowa PO - SLD. Wspólnota w
zwalczaniu wroga - Prawa i Sprawiedliwości, połączona z osłabianiem i komercjalizacją instytucji
państwa, w których walczyć będą o personalne wpływy poszczególne koterie. Platforma będzie
uwzględniać aspiracje pojedynczych grup i osób, zręcznie się wzmacniając. Środowiska lewicowe liczyć
będą jednak, że ich wrośnięcie w struktury państwa i biznesu sprawi, iż realna, utrzymywana bez
rozgłosu władza będzie większa. Zgodnie z przysłowiem: Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb
trzyma. Tak, jak dzieje się cały czas od 1989 roku. Tylko nie ma to nic wspólnego z reprezentowaniem
biednych i wykluczonych.
Barbara Bubula
3
Autorka w latach 2007-2010 była członkiem KRRiT desygnowanym przez śp. prezydenta Lecha
Kaczyńskiego.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin