Niziurski Edmund - Przystań Eskulapa.pdf

(807 KB) Pobierz
1017876550.002.png
Edmund Niziurski
PRZYSTAŃ ESKULAPA
1017876550.003.png
MON 1962
Rozdział I
- To było właśnie w tym pokoju - profesor Mistral otworzył drzwi do gabinetu i wpuścił
nas przed sobą - pracowałem przy biurku jak zawsze o tej porze. Nagle trzasnęła szyba...
- Przepraszam - przerwał mu kapitan Trepka - czy pan potrafi dokładnie określić czas?
- Chyba tak - odrzekł profesor - jak już wspomniałem panom, zdarzyło się to po kolacji.
Kolację jemy o godzinie ósmej. Gdy zegar wybił pół do dziewiątej, pierwszy zerwał się od stołu
Michał, syn profesora Kasicy, i nastawił telewizor. O tej godzinie miał być nadany reportaż filmowy
z zawodów żużlowych Polska-Szwecja. Zaraz potem zjawiło się jego dwu kolegów i razem siedli
przy aparacie. Było to hałaśliwe widowisko, które bardzo przeszkadzało mi w pracy, mimo że, jak
panowie widzą, drzwi mojego gabinetu są dodatkowo izolowane wojłokowym materacem. Reportaż
miał trwać do dziewiątej. Ponieważ w chwili wypadku trwał wciąż jeszcze, sądzę, że wypadek miał
miejsce kilka minut przed dziewiątą, chociaż nie spojrzałem wtedy na zegarek.
- Doskonale - powiedział zadowolony Trepka.
Wiedziałem, że lubi mieć do czynienia z ludźmi wyrażającymi się rzeczowo i ściśle, a pod tym
względem profesorowi nie można było nic zarzucić.
Podeszliśmy do okna. W lewym skrzydle, niemal dokładnie w lewym dolnym rogu szyby, widać było
okrągłą dziurę wielkości ziarna grochu. Aczkolwiek szyba popękała od tego miejsca promieniście, to
jednak trzymała się mocno ramy. Trepka przypatrywał się jej uważnie przez chwilę.
- Czy znalazł pan ten, jak pan przypuszczał, kamyk?
- Niestety, nie. Chociaż przyznam się panom, że byłem zbyt zdenerwowany, żeby szukać metodycznie.
- Dlaczego nie zawiadomił pan natychmiast milicji?
- Sądziłem, że to wybryk jakiegoś łobuza z procą. Na naszej ulicy są chłopcy specjalizujący się w
strzelaniu do ptaków. Dopiero nazajutrz przy śniadaniu panna Stor, moja laborantka, zwróciła mi
uwagę, że to mógł być strzał z broni palnej i poradziła na wszelki wypadek zawiadomić komisariat.
Szczerze mówiąc, wahałem się; nie lubię tego rodzaju spraw. I zadzwoniłem tylko do mojego brata,
adwokata, zostawiając mu wolną rękę w tej sprawie. No i okazało się, że Grzegorz zawiadomił pana,
kapitanie.
- Pan Grzegorz Mistral jest moim dobrym znajomym - powiedział Trepka oglądając z
zainteresowaniem książki na regałach pod ścianą - kiedyś pracowaliśmy z sobą. No, ale wracając do
sprawy, niech pan nam powie, profesorze, co pan zrobił bezpośrednio po wypadku?
1017876550.004.png
- Byłem zdenerwowany i, doprawdy, nie bardzo wiedziałem, co mam zrobić. Zdawałem sobie
sprawę, że nie zdołam schwytać sprawcy. Pan rozumie... wieczór, ciemności, ulica słabo oświetlona.
Zresztą miałem wątpliwości co do samego charakteru wypadku. Czy to był
przypadek, czy umyślny wybryk? A jeśli wybryk, to czy z pustoty, czy też z zemsty?
Natarłem kiedyś uszu tym smarkaczom za tłuczenie butelek na jezdni, więc...
- Jednym słowem, nie ruszył się pan zza biurka - przerwał mu Trepka.
- No, nie - rzekł zażenowany profesor - potem otworzyłem okno i wyjrzałem, ale nic nie zobaczyłem.
- Ja myślę - mruknął Trepka. - To była zresztą lekkomyślność. I co dalej?
- Wyszedłem do hallu - ciągnął profesor. - Michał Kasica siedział wciąż z kolegami przy
telewizorze. Zapytałem ich, czy co słyszeli. Odpowiedzieli, że nie. Zajrzałem do ogrodu, 1
ale nic podejrzanego nie zauważyłem. Nie chcąc robić zamieszania, nie wspomniałem już nikomu
więcej o wypadku i wróciłem do siebie.
- Więc nie sprawdził pan nawet, czy ktoś z pana współmieszkańców opuszczał w tym czasie dom
względnie kogo tego wieczoru w domu nie było?
- Nie sprawdziłem.
- Szkoda.
- Nie przyszło mi nawet do głowy, że to mógłby zrobić ktoś z domu. U nas nie ma dzieci.
- Dzieci... dzieci... - powtórzył zdenerwowany kapitan - dajmy już spokój dzieciom. Tu nie ma
żadnych wątpliwości. Ktoś strzelał do pana. To jest otwór po kuli.
- Myśli pan? - W oczach profesora więcej było zdziwienia niż strachu. - Czy jest pan tego pewien?
W odpowiedzi Trepka schylił się nad książkami w dolnym rzędzie półek, chwilę jakby czegoś szukał,
a potem w milczeniu zaczął przerzucać książki jedną po drugiej. Wreszcie wyciągnął tę właściwą.
- Niech pan spojrzy - powiedział podając profesorowi oprawny w płótno tom zatytułowany
„Leukaemia” z okrągłą dziurką w grzbiecie. - Miał pan szczęście - dodał
wodząc wzrokiem po linii od okna do fotela przy biurku, a potem aż do dolnego rzędu książek w
bibliotece - jeszcze dwa, trzy centymetry, a miałby pan taką samą ładną dziurę w brzuchu.
Ta poglądowa lekcja zrobiła na profesorze, wrażenie. Zbladł, a jego palce zacisnęły się nerwowo na
krawędzi biurka.
Tymczasem Trepka wyjął flegmatycznie jeszcze kilka książek z półki, po czym umiejętnie wyłuskał z
1017876550.005.png
tylnej ściany regału mały metaliczny przedmiot.
- Oto właśnie ten kamyczek niegrzecznych chłopców z ulicy - rzekł z westchnieniem pokazując nam
na dłoni kulkę.
- Więc to jednak prawda - szepnął profesor - strzelano do mnie. Ale kto?! Dlaczego?!
Trepka zignorował te pytania. Wyciągnął z kieszeni pudełko od zapałek wypełnione watą i umieścił
w nim kulkę.
- Broń małokalibrowa - mruknął.
- Szóstka - dodałem.
- Tak, przypuszczalnie pistolet kalibru 6,35 - powiedział zamyślony. - Bardzo ciekawa historia. Czy
zwróciłeś uwagę, Pawełku, na kąt padania pocisku?
- Zdaje się, że był oddany z dość wysoka - odpowiedziałem.
- Tak jest - skinął głową kapitan - strzał został oddany ze zdumiewającej wysokości.
- Dlaczego? Po czym pan sądzi? - zapytał nerwowo profesor.
- Niech pan spojrzy, profesorze - Trepka wskazał na półkę, skąd wydobył przestrzeloną książkę. -
Pocisk utkwił wyraźnie poniżej tej wysokości, na której widzimy dziurę w szybie.
Dziura w szybie znajduje się mniej więcej na wysokości metra od podłogi. Dodajmy do tego
wysokość podmurówki, a łatwo obliczyć, że strzał został oddany licząc na oko co najmniej z
wysokości trzech metrów nad ziemią, mówię około, bo to zależy, czy napastnik stał dalej, czy bliżej
od okna.
- Trzech metrów... - powtórzył profesor - jak pan to sobie wyobraża, kapitanie? Nie myśli pan chyba,
że ktoś stanął na podmurówce?
- Nie, to wykluczone - odparł Trepka - sądząc po braku osmaleń od sadzy na szybie, które musiałyby
wystąpić, gdyby strzał był oddany z tak bliska, oraz po stosunkowo słabej sile pocisku - strzał został
oddany z dość daleka. Przypuszczam, z jakichś dwudziestu metrów co najmniej.
- Na przykład... z płotu - wtrąciłem.
- Albo z tego drzewa - kapitan pokazał jabłoń naprzeciwko okna.
- Z drzewa? Ależ to po prostu śmieszne! - zawołał profesor.
2
- Być może - mruknął Trepka. - Czy nie moglibyśmy teraz rozejrzeć się trochę po ogrodzie?
1017876550.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin