Beckett Simon 2 - Zapisane w kościach.pdf

(1030 KB) Pobierz
1020767030.002.png
1020767030.003.png
BECKETT SIMON
David hunter #2 Zapisane w
kosciach
1020767030.004.png
SIMON BECKETT
Rozdział 1
W odpowiedniej temperaturze pali się wszystko. Drewno. Ubranie.
Ludzie.
W temperaturze dwustu pięćdziesięciu stopni Celsjusza zapala się ciało. Skóra
czernieje i pęka. Tłuszcz podskórny zaczyna topić się jak słonina na gorącej patelni.
Podsycany nim płomień trawi tkankę miękką. Najpierw zajmują się ręce i nogi, które
działają jak podpałka dla masywniejszego tułowia. Kurczą się ścięgna i włókna
mięśniowe, i kończyny, ju płonąc, poruszają się w obscenicznej parodii ycia. Jako
ostatnie ulegają organy wewnętrzne. Tkwią w kokonie wilgoci, dlatego często
pozostają nienaruszone, nawet jeśli pozostałe tkanki miękkie ulegną całkowitemu
zwęgleniu.
Ale kość to zupełnie inna sprawa, inna materia, dosłownie i w przenośni. Kość
opiera się wszystkiemu, z wyjątkiem najgorętszego ognia. I nawet jeśli wypali się z
niej cały węgiel, nawet jeśli jest ju martwa i bez ycia niczym pumeks, wcią zachowuje
swój pierwotny kształt. Ale jest wtedy jedynie wątłym duchem samej siebie sprzed
spalenia, cieniem, który łatwo kruszy się i rozpada, ostatnim bastionem spopielałego
ycia. Proces ten, z bardzo nielicznymi wyjątkami, przebiega zwykle według tego
samego schematu.
Zwykle, lecz nie zawsze.
Spokój starej chaty zakłóca odgłos kroków. Butwiejące drzwi otwierają się, nie
zwaając na protest zardzewiałych zawiasów. Do pokoju wpada światło dnia – wpada i
przygasa, gdy w progu wyrasta cień męczyzny. Męczyzna pochyla głowę, eby
zajrzeć do środka. Towarzyszący mu stary pies waha się, bo instynkt ostrzegł go ju
przed tym, co czai się w mroku. Waha się i męczyzna, tak jakby nie chciał
przekroczyć progu. Kiedy pies rusza przed siebie, przywołuje go dwoma słowami:
–Do nogi.
Pies posłusznie zawraca, zerkając na niego nerwowo oczami zmętniałymi od
katarakty. Wyczuwa nie tylko bijący ze środka zapach, ale i niepokój swojego pana.
–Zostań.
1020767030.005.png
Zdenerwowane zwierzę patrzy, jak męczyzna wchodzi do opuszczonej chaty. Otacza
go mdły zapach wilgoci – wilgoci i czegoś jeszcze. Powoli, niemal niechętnie
męczyzna zblia się do niskich drzwi na końcu pokoju. Drzwi są zamknięte. Męczyzna
wyciąga rękę, eby je otworzyć i znowu się waha. Pies wydaje cichy skowyt. Jego pan
tego nie słyszy. Otwiera drzwi ostronie, jakby bał się tego, co za nimi zobaczy.
Ale początkowo nie widzi nic. Pokój tonie w półmroku, bo światło wpada tam tylko
przez małe okno z pękniętą szybą, spowite pajęczyną, od dziesięcioleci niemyte i
pokryte grubą warstwą brudu. W świetle, które się przez nie sączy, pokój chroni
swoją tajemnicę kilka chwil dłuej. Gdy oczy przywykają do ciemności, męczyzna
dostrzega coraz więcej szczegółów.
I widzi to, co ley pośrodku pokoju.
Wciąga powietrze tak gwałtownie, jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch, i
odruchowo robi krok do tyłu.
–Jezu Chryste.
Te dwa ciche słowa brzmią nienaturalnie głośno w stęałej ciszy pokoju. Męczyzna
blednie. Rozgląda się, jakby bał się, e zaraz zobaczy tam kogoś jeszcze. Ale nie, jest
sam.
Wychodzi tyłem, niechętnie, jakby nie mógł oderwać wzroku od tego, co ley na
podłodze. Odwraca się dopiero wtedy, gdy skrzypiące drzwi znowu zasłaniają widok.
Wychodzi z chaty niepewnym krokiem. Pies wita go, lecz on nie zwraca na niego
uwagi: szpera w kieszeni i wyjmuje paczkę papierosów. Trzęsą mu się ręce i dopiero
za trzecim razem udaje mu się zapalić zapalniczkę. Zaciąga się głęboko dymem; ar
szybko pochłania papier i dociera do filtra. Ale gdy dociera, męczyzna jest ju
spokojny.
Rzuca niedopałek na trawę, rozdeptuje go i podnosi. Chowa go do kieszeni, bierze
głęboki oddech i idzie zatelefonować.
Zadzwonili, kiedy jechałem na lotnisko w Glasgow. Był paskudny lutowy dzień,
zimny, wietrzny, z przygnębiającą mawką i szarym posępnym niebem. Wschodnie
wybrzee atakowały sztormy i chocia nie dotarły jeszcze w głąb wyspy, sytuacja nie
wyglądała zbyt obiecująco.
Miałem tylko nadzieję, e do najgorszego dojdzie ju po tym, jak złapię samolot.
Wracałem do Londynu. Przez cały tydzień najpierw wydobywaliśmy, a potem
badaliśmy zwłoki w Grampian Highlands w północno-wschodniej Szkocji.
Niewdzięczne zadanie. Krystaliczny mróz zmienił góry i wrzosowiska w stal, lodowato
1020767030.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin