Lehane Dennis - Wyspa skazańców.pdf

(802 KB) Pobierz
1020767794.002.png
Dennis Lehane
Wyspa skazancow
(Shutter Island)Przelozyl Slawomir Studniarz Chrisowi Gleasonowi i Mike'owi Eigenowi. Ktorzy sluchali i nie pozostali
obojetni.
Podziekowania Przede wszystkim dziekuje Sheili, George'owi Bickowi, Jackowi Driscollowi, Dawn Ellenburg, Mike'owi
Flynnowi, Julie Anne McNary, Davidowi Robichaud i Joannie Solfrian.
Niezbedne dla powstania tej powiesci okazaly sie trzy teksty: Boston Harbor Islands, autorstwa Emily i Davida Kale'ow;
Gracefully Insane, opis McLean Hospital dokonany przez Alexa Beama; oraz Roberta Whitakera Mad in America, ksiazka
dokumentujaca stosowanie neuroleptykow w leczeniu schizofrenii w amerykanskich szpitalach psychiatrycznych. Te trzy
ksiazki ze swym bogactwem faktograficznym dostarczyly mi mnostwa informacji, za co jestem ich autorom niezmiernie
wdzieczny.
Jak zawsze, skladam podziekowania mojej redaktorce, Claire Wachtel (oby kazdy pisarz mial szczescie miec takiego
redaktora), a takze mojemu agentowi literackiemu, Ann Rittenberg, za inspiracje.
...mozna wiec snic sny i ziscic je tez?
Elisabeth Bishop,
Questions of Trave Prolog
Z ZAPISKOW DOKTORA LESTERA SHEEHANA
3 maja 1993 Nie ogladalem tej wyspy od kilku lat. Ostatni raz mialem okazje ujrzec ja z pokladu lodzi nalezacej do mego
przyjaciela, kiedy wypuscilismy sie na szersze wody Zatoki Bostonskiej; spowita w letnia mgielke, rysowala sie w oddali, za
pierscieniem blizszych wysepek, niczym smuga farby rozmazanej niedbale na niebie.Nie odwiedzalem tej wyspy od ponad
dwudziestu lat, ale Emily powiada (czasami zartem, czasami nie), ze ma watpliwosci, czy w ogole stamtad wyjechalem.
Kiedys oswiadczyla, ze czas to dla mnie nic innego jak ciag zakladek, za pomoca ktorych przemieszczam sie tam i z
powrotem po ksiedze zycia, powracajac raz po raz do pewnych wydarzen, wskutek czego, zdaniem mych bardziej
przenikliwych kolegow, wykazuje wszelkie znamiona klasycznego melancholika.
Emily pewnie ma racje. W tak wielu sprawach ma racje.
Niebawem ja rowniez utrace. Zostalo jej zaledwie kilka miesiecy, oznajmil nam w czwartek doktor Axelrod. Wyjedzcie
stad, poradzil. Wybierzcie sie w koncu w te upragniona podroz. Do Florencji i Rzymu, do wiosennej Wenecji. Poniewaz,
dodal, ty tez nie wygladasz najlepiej, Lester.
I chyba sie nie myli. Ostatnio wciaz zapodziewam rozmaite rzeczy, najczesciej okulary. Kluczyki do samochodu.
Wchodze do sklepow i nie pamietam, co mialem kupic; ogladam przedstawienie w teatrze i po chwili zapominam jego tresc.
Jesli czas naprawde jest dla mnie ciagiem zakladek, to odnosze wrazenie, jakby ktos potrzasnal ksiega mego zycia i
powypadaly z niej pozolkle paski papieru, etykiety pudelek z zapalkami i splaszczone mieszadelka do kawy, a stronice z
pozaginanymi rogami zostaly wygladzone.
Dlatego chce te wydarzenia opisac. Nie po to, aby zmienic tekst ksiegi i przedstawic siebie w korzystniejszym swietle.
Nie, nie. On by nigdy na to nie pozwolil. Na swoj osobliwy sposob nienawidzil klamstwa bardziej niz ktokolwiek ze znanych
mi ludzi.
Zamierzam tylko utrwalic tekst, przeniesc go z obecnej przechowalni (gdzie, nie ma co ukrywac, narazony jest na
powolne niszczenie) na te stronice.
Szpital Ashecliffe wznosil sie na rowninie posrodku poludniowo-zachodniej strony wyspy. Wznosil sie z wdziekiem,
mozna by dodac. W niczym nie przypominal zakladu dla oblakanych przestepcow, a jeszcze mniej wspolnego mial z
wygladu z koszarami, za ktore wczesniej sluzyl. W istocie kojarzyl sie nam raczej ze szkola z internatem.
Tuz przed ogrodzonym glownym zespolem budynkow stal dom komendanta strazy, zbudowany w stylu wiktorianskim, z
mansarda, oraz piekny, ciemny elzbietanski palacyk, podczas wojny secesyjnej siedziba dowodcy polnocno-wschodniego
odcinka wybrzeza, a obecnie - kierownika personelu medycznego. W obrebie murow miescily sie kwatery pracownikow -
urocze drewniane domki dla lekarzy, trzy przysadziste bloki mieszkalne z pustakow dla poslugaczy, straznikow i
pielegniarek. W otoczeniu trawnikow i starannie przystrzyzonych zywoplotow, poteznych, rozlozystych debow, sosen,
1020767794.003.png
strzelistych klonow, jabloni, ktorych owoce pozna jesienia spadaly na wierzcholek murow lub na trawe, stal budynek
szpitalny, wzniesiony z duzych, ciemnoszarych kamieni i przedniego granitu, a po jego bokach warowaly blizniacze domy w
stylu kolonialnym, z czerwonej cegly. Dalej rozciagaly sie urwiska i mokradla, a takze dluga dolina, gdzie tuz po narodzinach
niepodleglych Stanow Zjednoczonych powstala - i niebawem upadla - farma zalozona przez wspolnote. Drzewa i krzewy
posadzone przez dawnych gospodarzy - brzoskwinie, grusze, aronie, przetrwaly do dzis, lecz przestaly rodzic owoce.
Nocne wichry czesto zapuszczaly sie do tej doliny i potepienczo wyly wsrod konarow drzew.
Rzecz jasna, jest jeszcze fort, ktory wznosil sie tam na dlugo przed przybyciem pierwszych pracownikow szpitala i
wznosi sie do dzis, uczepiony poludniowego skalnego urwiska. A za nim latarnia, zamknieta jeszcze przed wybuchem
wojny secesyjnej, bezuzyteczna, odkad uruchomiono latarnie w Bostonie.
Od strony morza calosc nie przedstawiala sie zbyt imponujaco. Trzeba wyobrazic sobie widok, jaki ukazal sie oczom
Teddy'ego Danielsa tamtego spokojnego ranka we wrzesniu 1954 roku. Skrawek ziemi rysujacy sie w oddali na wodach
zatoki. Nie tyle wyspa, mozna by pomyslec, ile jej idea. Czemu ona sluzy, zastanawial sie pewnie.
Czemu sluzy?
Najliczniej wystepujacym na naszej wyspie gatunkiem zwierzat byly szczury.
Chrzescily w zaroslach, noca w dlugim szeregu wysiadywaly nad brzegiem, wdrapywaly sie na mokre skaly. Niektore
wielkoscia dorownywaly plastudze. W pozniejszych latach, po wydarzeniach tych czterech niesamowitych dni wrzesnia
1954, prowadzilem obserwacje szczurow ze szczeliny w zboczu opadajacym na polnocne wybrzeze wyspy.
Zdumialo mnie odkrycie, ze niektore osobniki wyprawialy sie wplaw na Paddock Island, wlasciwie naga skale, osadzona w
garsci piasku, zanurzona pod woda przez dwadziescia dwie godziny na dobe. Kiedy podczas odplywu poziom oceanu
obnizal sie maksymalnie, wysepka wylaniala sie na godzine czy dwie i szczury czasami probowaly do niej doplynac; nigdy
wiecej niz tuzin smialkow naraz, zawsze znoszonych z powrotem przez nurt przybrzezny.
Napisalem "zawsze", ale to nieprawda. Bylem swiadkiem, ze jednemu sie udalo.
Raz. Podczas pelni ksiezyca pewnej pazdziernikowej nocy 1956 roku. Ujrzalem jego czarny, podluzny ksztalt mknacy po
piasku.
Albo tak mi sie zdaje. Emily, ktora zreszta poznalem na tej wyspie, zawsze powtarza: "Lester, to niemozliwe. Ta wysepka
jest za daleko".
I ma racje.
Ale ja wiem swoje. Widzialem jeden ciemny ksztalt przemykajacy po piasku barwy perlowoszarej, juz zapadajacym sie
pod wode, albowiem znow nadciagala fala przyplywu, zeby pochlonac Paddock Island i tego szczura, jak sie domyslam,
gdyz nie dostrzeglem, by plynal z powrotem na wyspe.
A gdy patrzylem, jak sunie po brzegu (naprawde go widzialem, pal licho odleglosc), przyszedl mi na mysl Teddy, Teddy i
jego nieszczesna, zmarla wczesniej zona, Dolores Chanal, i ta przerazajaca para, Rachel Solando i Andrew Laeddis.
Przypomnialem sobie, jakiego spustoszenia dokonali w zyciu nas wszystkich. Pomyslalem tez, ze gdyby Teddy siedzial
tam u mego boku, na pewno rowniez zobaczylby tego szczura.
I wiecie, co by zrobil?
Bilby mu brawo.
Dzien pierwszy
RACHEL
1
Ojciec Teddy'ego Danielsa byl rybakiem. W 1931 roku, kiedy Teddy mial jedenascie lat, jego lodz przejal bank i odtad do
konca swego zycia ojciec zaciagal sie na inne kutry, gdy wyplywaly w morze, a jesli nie wyplywaly, nosil ladunki w dokach; z
reguly wracal do domu przed dziesiata rano, a potem wychodzil na dlugie spacery, wysiadywal w fotelu, wpatrywal sie w
swoje rece wzrokiem wyrazajacym zagubienie i niekiedy mruczal cos do siebie.Zabral Teddy'ego na przejazdzke po zatoce,
kiedy ten byl jeszcze malym chlopcem i na niewiele przydawal sie na lodzi. Potrafil jedynie rozplatywac liny i wiazac haczyki.
1020767794.004.png
Skaleczyl sie przy tym kilka razy, a krew splywala mu po palcach i rozmazywala sie na dloniach.
Wyruszyli przed switem, a gdy slonce wzeszlo nad krawedzia oceanu, podobne do tarczy z kosci sloniowej, z
rozpraszajacego sie mroku wynurzyly sie wyspy, zbite w gromadke, jakby przylapane na wstydliwym uczynku.
Teddy ogladal niskie zabudowania o pastelowych barwach, ciagnace sie wzdluz plazy na jednej wysepce, sypiaca sie
posiadlosc z wapienia na drugiej. Ojciec wskazal reka wiezienie na Deer Island i dumny fort na Georges. Na Wyspie
Thompsona chmary ptactwa wydzieraly sie w koronach wysokich drzew, a ich wrzaski przywodzily na mysl gradobicie i
pekajace szklo.
Nieco dalej wysepka zwana Shutter
[( ang) "okiennica", ale rowniez cos, co zamyka lub sluzy do zamkniecia.] unosila sie na wodzie niczym pamiatka po
hiszpanskim galeonie. W tamtych czasach, wiosna 1928, kiedy nikt sie jeszcze o nia nie troszczyl, tonela w bujnej
roslinnosci i nawet polozony na najwyzszym wzniesieniu fort ginal w objeciach winorosli i pod zielona czapa mchu.
-Dlaczego tak sie nazywa? - zapytal Teddy. Ojciec wzruszyl ramionami.
-Ty i te twoje pytania. Wieczne pytania.
-No dobrze, ale dlaczego?
-Po prostu... ktos nadaje nazwe, a ona sie przyjmuje. Pewnie od piratow.
-Piratow?
Teddy'ego urzekla ta mysl. Staneli mu przed oczami - krzepcy faceci w butach z wysokimi cholewami, z czarnymi
przepaskami na oku i lsniacymi szablami.
-Tam wlasnie mieli kryjowki w dawnych czasach - mowil ojciec, zataczajac reka luk w powietrzu. - Na tych wyspach.
Ukrywali sie. Trzymali lupy.
Teddy wyobrazil sobie skrzynie wypelnione po brzegi zlotymi monetami.
Pozniej zrobilo mu sie niedobrze, ciemne strugi chlusnely do wody, kiedy wychyliwszy sie za burte, kilka razy gwaltownie
zwymiotowal.
Ojciec zdziwil sie, poniewaz nastapilo to dopiero po kilku godzinach plywania, a tafla oceanu polyskiwala wokol nich
spokojnie.
-Nic sie nie stalo - pocieszal syna. - Pierwszy raz jestes na morzu. Nie ma sie czego wstydzic.
Teddy skinal glowa, ocierajac usta szmatka, ktora podal mu ojciec.
-Czasami morze sie porusza - mowil ojciec - a czlowiek ani sie spostrzeze... dopiero kiedy zoladek podejdzie mu do
gardla.
Teddy kiwnal jedynie glowa, nie potrafil wyjasnic tacie, ze to nie od ruchu zebralo mu sie na wymioty.
To sprawila woda, otaczajacy ich zewszad bezmiar oceanu, ktory przeslonil caly swiat. Z latwoscia moglby wchlonac
niebo, w tej chwili chlopiec swiecie w to wierzyl.
Dotad nie uswiadamial sobie, jak bardzo byli samotni.
Spojrzal na tate zalzawionymi i czerwonymi oczami.
-Nic ci nie bedzie - rzekl ojciec i Teddy zdobyl sie na usmiech.
Latem 1938 ojciec wyplynal z Bostonu na statku wielorybniczym i nigdy juz nie wrocil. Wiosna nastepnego roku morze
wyrzucilo szczatki statku na brzeg w Hull, rodzinnym miescie Teddy'ego. Odlamek stepki, kuchenke z wyrytym u dolu
nazwiskiem kapitana, puszki zupy, kilka pulapek na homary, nieszczelnych i znieksztalconych.
W kosciele pod wezwaniem sw. Teresy, wzniesionym niemal na samym brzegu morza, w ktorego odmetach zginelo juz
tylu parafian, odprawiono msze w intencji zmarlych czterech czlonkow zalogi. Teddy stal obok matki i sluchal mow
1020767794.005.png
pochwalnych wyglaszanych pod adresem kapitana statku, pierwszego oficera i trzeciego rybaka, niejakiego Gila Restaka,
wilka morskiego, ktory sial postrach w miejscowych knajpach, odkad wrocil z wojny swiatowej z roztrzaskana pieta i
nadmiarem koszmarnych obrazow zachowanych w pamieci. Po smierci jednak, jak rzekl barman, ktoremu Restak dal sie
we znaki, wszystko zostaje czlowiekowi wybaczone.
Wlasciciel statku, Nikos Costa, przyznal, ze slabo znal ojca Teddy'ego, ktory zaciagnal sie w ostatniej chwili, gdy jeden z
czlonkow zlamal noge, spadajac z ciezarowki. Lecz kapitan mial o nim pochlebne zdanie; znany byl z tego, mowil, ze
potrafil sie wywiazac ze swojego zadania. A czy mozna wyrazic sie o czlowieku z wyzszym uznaniem niz w tych wlasnie
slowach?
W kosciele Teddy wspominal ten pierwszy dzien spedzony z ojcem na morzu, gdyz nigdy wiecej razem juz nie wyplyneli.
Wprawdzie ojciec obiecywal, ze wybiora sie znowu, ale chlopak domyslal sie, ze mowi tak, by mu poprawic humor. Ojciec
nie nazwal wprost tego, co zaszlo, ale wymienili ze soba znaczace spojrzenia, gdy plyneli z powrotem, zostawiajac za soba
Shutter Island. Przed nimi rozciagala sie Wyspa Thompson, a za nia wysoko strzelala w niebo nowoczesna zabudowa
srodmiescia, budynki tak wyraznie widoczne, tak bliskie, zdawalo sie, ze mozna by dosiegnac ich reka, podniesc je za
iglice.
-Widzisz - rzekl ojciec, glaszczac syna po plecach, kiedy siedzieli oparci o rufe - jedni za morzem przepadaja, a inni w
nim przepadaja.
I popatrzyl na Teddy'ego tak, ze chlopak domyslil sie, do ktorej kategorii bedzie zapewne nalezal, kiedy dorosnie. Zeby
dostac sie na Shutter Island w 1954 roku, wsiedli w miescie na poklad promu i przecieli pierscien zapomnianych wysepek:
Thompsona i Spectacle, Grape i Bumpkin, Rainford i Long, hardych bryl piasku, gietkich drzew i skal bielejacych jak kosci,
dzielnie stawiajacych opor morzu. Prom kursowal nieregularnie, z wyjatkiem wtorkow i czwartkow, kiedy przewozil zapasy,
a jego glowny poklad byl zupelnie ogolocony, jesli nie liczyc okrywajacej go warstwy blachy i dwoch stalowych lawek pod
oknami. Lawki przykrecono srubami do pokladu i, dodatkowo z obu koncow, do czarnych grubych drazkow, z ktorych
zwieszaly sie zwoje lancuchow z kajdanami.
Tego dnia na pokladzie promu nie bylo jednak niebezpiecznych pasazerow, tylko Teddy i jego nowy partner, Chuck, a
ponadto kilka workow z listami i pudel z lekarstwami.
Teddy rozpoczal podroz na kleczkach w toalecie, wymiotujac do miski klozetowej; w tle posapywal i klekotal silnik statku,
a nozdrza Teddy'ego draznil ciezki, oleisty zapach benzyny zmieszany z wonia letniego morza. Wyrzucal z siebie
strumyczki samej wody, lecz przelykiem wciaz targaly nowe skurcze, zoladek podchodzil mu do gardla, a w powietrzu tuz
przy jego twarzy wirowaly drobinki mrugajace niczym oczy.
Ostatni skurcz uwolnil banke uwiezionego w zoladku powietrza, a Teddy mial wrazenie, ze gwaltownie ulatujac, porwala
za soba kawalek jego ciala. Siadl na metalowej podlodze, otarl usta chusteczka i pomyslal, ze na razie dal sie poznac
nowemu partnerowi od nie najlepszej strony.
Wyobrazil sobie, jak Chuck po powrocie do domu opowiada zonie - jesli byl zonaty, nawet tego Teddy nie zdazyl sie
jeszcze dowiedziec - o spotkaniu ze slawnym Teddym Danielsem: "Facet tak sie ucieszyl na moj widok, ze az sie
porzygal".
Od czasu tej morskiej wyprawy w dziecinstwie Teddy nigdy nie czul sie dobrze na wodzie, nie sprawialo mu przyjemnosci
oddalenie od ladu, od rzeczy, po ktore mozna bylo siegnac bez obawy, ze reka sie w nich rozplynie. Nie pomagalo
tlumaczenie sobie, ze to nieuniknione, ze to jedyny sposob przeprawy. Na wojnie, podczas szturmowania plazy, Teddy
najbardziej bal sie pokonywania ostatniego odcinka, miedzy lodzia a brzegiem, kiedy trzeba bylo wskoczyc do wody i rozne
oslizgle stwory obijaly sie o buty.
Mimo to wolal wyjsc na poklad, stawic czolo morzu na swiezym powietrzu, niz kisic sie w toalecie, w mdlacym cieple.
Kiedy Teddy nabral pewnosci, ze torsje minely, zoladek sie uspokoil i zniknelo wirowanie w glowie, obmyl rece i twarz, po
czym przejrzal sie w przymocowanym nad zlewem lusterku, wyzartym przez sol morska do tego stopnia, ze pozostal w
srodku jedynie niewielki owal, w ktorym Teddy dojrzal swoje odbicie - mezczyzny wciaz jeszcze dosc mlodego,
ostrzyzonego na przepisowego jeza. Ale na twarzy wyryly sie mu glebokimi zmarszczkami doswiadczenia wojenne i lata
sluzby; w jego spojrzeniu "smutnego psiaka", jak okreslila je raz Dolores, krylo sie zamilowanie do scigania przestepcow i
nierozlacznie z tym zwiazanej przemocy.
Jestem za mlody, pomyslal, na tak surowy wyglad.
Poprawil pas, przesuwajac na biodro kabure z rewolwerem. Nalozyl kapelusz, przekrzywiajac go nieznacznie w prawo.
1020767794.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin