McClure Ken - Oko kruka.pdf

(699 KB) Pobierz
1020767980.002.png
1020767980.003.png
KEN McCLURE
Oko kruka
1020767980.004.png
"KB"
Nie szukaj litosci w oku kruka.
1
Wielebny Joseph Lawson obserwowal z progu kosciola, jak jego parafianie – a mial
ich osmiu – wychodza po niedzielnej wieczornej mszy. Pomyslal z rozbawieniem, ze
choc jest ich tak niewielu, nadrabiaja to wiekiem. W sumie mieli chyba przeszlo
szescset lat.
Na koncu grupki, idacej zarosnieta sciezka przez labirynt zdewastowanych
nagrobkow i zaniedbanych zywoplotow, wlokl sie Willie MacPhee, emerytowany
pracownik banku. Minal brame i odwrocil sie, by ja zamknac. Pokazny garb i
przydlugie rekawy bezowej kurtki z kapturem utrudnialy mu zadanie; jego zona ze
zniecierpliwieniem patrzyla, jak nieporadnie manipuluje przy zamku. Kiedy wreszcie
rozlegl sie szczek zardzewialej zasuwy, Lawson podniosl reke i pomachal panstwu
MacPhee na pozegnanie. Nie zareagowali. Pewnie nie widzieli go z takiej odleglosci.
Zamknal ciezkie drewniane drzwi i na chwile oparl o nie czolo. Gdzies w oddali
rozlegal sie choralny spiew mlodych kibicow. Zmierzali do drewnianej chaty, sluzacej
za klub, na druga noc oblewania sobotniego zwyciestwa ich druzyny. Lawson dobrze
znal te piesn – jej slowa mialy wiecej wspolnego z bigoterianiz futbolem, co nie
znaczylo, ze ci mlodziency byli ludzmi religijnymi, bron Boze: po prostu latwiej byc
bigotem niz agnostykiem czy ateista, bo to drugie wymaga pewnego wysilku
intelektualnego.
–Kretyni – mruknal, choc tego rodzaju opinii nie nalezalo wyrazac zbyt otwarcie w
srodkowej Szkocji, a zwlaszcza w czesci znanej jako "hrabstwo Orange", gdzie o
siedemnastowiecznych bitwach mowilo sie jak o wydarzeniach z ostatniej chwili, a
niepodzielna wladze wciaz sprawowal krol Wilhelm Oranski.
W powietrzu unosil sie zapach lawendy. Lawson pociagnal nosem i usmiechnal sie.
–Chwala Bogu – szepnal. Wreszcie przestalo tu smierdziec stechlym moczem. Stara
pani Ferguson trafila do szpitala, skad zapewne nie wyjdzie do konca swojego
uczciwego, ale nieciekawego zycia. Lawson, zyczac jej w duchu wszystkiego
dobrego, wszedl do kosciola, by pozbierac sfatygowane modlitewniki i odlozyc je na
stos w kruchcie.
Spojrzal na tablice z ogloszeniami. Pomyslal, ze przydaloby sie wywiesic nowe.
Kartki mocno wyblakly, ich rogi zawijaly sie na pinezkach. Ale kto je wlasciwie czyta?
Na zajecia ze studiow biblijnych przychodzilo dwoch pracownikow firm
1020767980.005.png
ubezpieczeniowych i bibliotekarz. W druzynie skautowskiej bylo osmiu chlopcow
plus druzynowy, co do ktorego Lawson zaczynal miec watpliwosci, a w klubie
mlodych matek – cztery dziewczyny, z ktorych zadna nie skonczyla dwudziestu
dwoch lat, a dwie nie wiedzialy, kim sa ojcowie ich dzieci.
–Boze, daj mi sile – mruknal i odwrocil sie.
Nie brakowalo mu wiary, ale mial wrazenie, ze zostal poddany probie – moze nie
takiej, jak meczennicy, bo nie musial znosic bolu. W jego przypadku narzedziami
tortur byla obojetnosc i poczucie wlasnej bezu-zytecznosci. Z zamyslenia wyrwal go
telefon dzwoniacy w zakrystii.
Lawson.
Mowi John Traynor, zastepca dyrektora szpitala dla psychicznie chorych.
Przepraszam, ze przeszkadzam w niedziele, ale Hector Combe chce sie z ojcem
widziec.
Nie mozna by z tym zaczekac do srody? – spytal Lawson, zaniepokojony, ze jego
plany na ten wieczor wezma w leb. Zamierzal go spedzic w domu przy kieliszku,
czytajac ostatnia ksiazke lana Rankina. Do szpitala w Carstairs zagladal w srody i
jedna wizyta na tydzien wystarczala mu az nadto. Carstairs bylo osrodkiem o
zaostrzonym rygorze dla chorych umyslowo przestepcow – szkockim
odpowiednikiem Broadmoor w Anglii – i nie nalezalo do miejsc mogacych podniesc
na duchu przygnebionych ani sklonic do pokochania rodzaju ludzkiego.
Niestety nie, prosze ojca. Z Combem jest bardzo zle. Zdaniem lekarzy moze nie
dozyc rana.
No dobrze, bede za godzine – powiedzial Lawson, godzac sie z mysla o
czterdziestominutowej jezdzie ciemna noca po posepnych wrzosowiskach akurat
teraz, gdy prognozy pogody zapowiadaly deszcz i silny zachodni wiatr.
Przebierajac sie w zakrystii, nie mogl sobie przypomniec, by Combe kiedykolwiek
chcial z nim rozmawiac. Zapamietal jego nieprzyjemny usmieszek, mine wyrazajaca
cyniczne poczucie wyzszosci wobec bliznich i przekonanie, ze wiara jest oznaka
slabosci. Oczywiscie bylo tak, zanim choroba unieruchomila jego twarz. Combe mial
raka i przeszedl skomplikowana operacje zuchwy.
Teraz jednak umieral, a to czesto zmienialo wszystko. Moze nie nalezalo sie dziwic,
ze szukal kontaktu z Kosciolem? Wiele osob przypominalo sobie o wyrazeniu
skruchy, kiedy smierc stawala na ich progu…
Jego obawy sprawdzily sie. Ledwie wyruszyl fordem escortem do Carstairs, zaczelo
padac, a kiedy jechal przez wrzosowiska miedzy plebania w Upgate a szpitalem,
1020767980.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin