Crichton Michael - Państwo strachu.pdf

(4496 KB) Pobierz
1035914307.001.png
MICHAEL CRICHTON
PAŃSTWO STRACHU
Przekład Wojciech Szypuła
Nauka ma w sobie coś fascynującego. Wykorzystując minimalny zasób faktów, otrzymujemy w
zamian hurtową ilość domniemań.
Mark Twain
Każdy istotny problem ma aspekty, o których nikt nie chce dyskutować.
George Orwell
Wstęp
Pod koniec 2003 roku na Światowym Szczycie Ziemi w Johannesburgu przedstawiciele Vanutu,
państwa położonego na jednej z wysp Pacyfiku, zapowiedzieli, że postawią amerykańską Agencję
Ochrony Środowiska (EPA) przed sądem pod zarzutem powodowania globalnego ocieplenia. Dla
ośmiu tysięcy mieszkańców Vanutu, które wznosi się zaledwie kilka metrów ponad poziom morza,
wywołane ociepleniem klimatu podniesienie się poziomu wód na Ziemi okazało się jak najbardziej
realnym zagrożeniem. Stany Zjednoczone są nie tylko światowym mocarstwem gospodarczym, ale
także głównym producentem dwutlenku węgla, który w największej mierze przyczynia się do zmian
temperatury na naszym globie.
Aktywiści amerykańskiego Narodowego Funduszu Zasobów Naturalnych, NERF, zapowiedzieli,
że wesprą Vanutu w jego działaniach prawnych. Spodziewano się, że do oficjalnego przedstawienia
zarzutów dojdzie latem 2004 roku. Rozeszły się pogłoski, że George Morton, zamożny filantrop
chętnie udzielający wsparcia ekologom, osobiście sfinansuje proces, którego koszty szacowano na
ponad osiem milionów dolarów. Rozprawy oczekiwano z tym większym zainteresowaniem, że miała
się toczyć przed wyrozumiałym sądem okręgowym w dziewiątym okręgu San Francisco.
Ale do przedstawienia zarzutów nigdy nie doszło.
Ani Vanutu, ani NERF nie przedstawili oficjalnych powodów wycofania się z kampanii.
Niewytłumaczalny brak zainteresowania problemem ze strony środków masowego przekazu sprawił,
że nawet po tajemniczym
zniknięciu George’a Mortona zagadka nie doczekała się wyjaśnienia. Dopiero pod koniec 2004
roku kilku byłych członków rady zarządzającej NERF odważyło się wypowiedzieć publicznie na
temat wydarzeń w łonie organizacji. Prywatne śledztwo pracowników Mortona oraz byłych
prawników kancelarii Hassie and Black z Los Angeles ujawniło więcej szczegółów.
Dzięki temu wiemy już dokładnie, jak potoczyły się losy niedoszłego oskarżenia w okresie od
maja do października 2004 roku, i dlaczego doprowadziły do śmierci tylu ludzi w odległych
zakątkach świata.
MC
Los Angeles, 2004
Fragment raportu wewnętrznego AASBC dla Narodowej Rady Bezpieczeństwa, NSC. Poufne.
Zaczernienia w tekście pochodzą od AASBC. Uzyskane na podstawie FOIA, ustawy o wolności
informacji 03/04/04.
AKAMAI
Paris Nord
Niedziela, 2 maja 2004 Godz. 24.00
W ciemności dotknął jej ręki.
- Zostań tu - powiedział.
1035914307.002.png
Nie poruszyła się. Czekała. Powietrze miało mocny, słony zapach. Słyszała ciche bulgotanie
wody.
Światła włączyły się i padły na powierzchnię wody. Zbiornik był duży: mógł mieć z
pięćdziesiąt metrów długości i dwadzieścia szerokości. Wyglądałby jak zwykły kryty basen
pływacki, gdyby nie aparatura elektroniczna, którą go obstawiono.
I gdyby nie urządzenie na drugim końcu.
Jonathan Marshall wrócił do niej, szczerząc zęby w kretyńskim uśmiechu.
- Qu’estce que tupenses? - zapytał, chociaż wiedział, że ma fatalną wymowę. - I co ty na to?
- Cudowny - odparła dziewczyna. Mówiła po angielsku z egzotycznym akcentem. Właściwie,
pomyślał Jonathan, wszystko w niej było egzotyczne. Miała śniadą skórę, wydatne kości policzkowe
i czarne włosy; wyglądała jak modelka. I chodziła jak modelka, w krótkiej spódniczce, na szpilkach.
Była półkrwi Wietnamką i miała na imię Marisa. - Nikogo tu nie ma, prawda? - spytała, rozglądając
się.
- Nie - zapewnił. - Jest niedziela. Nikt nie przyjdzie.
Jonathan Marshall miał dwadzieścia cztery lata. Robił doktorat z fizyki w Londynie, ale podczas
wakacji zatrudnił się w ultranowoczesnym
Laboratoire Ondulatoire, laboratorium mechaniki falowej Francuskiego Instytutu Morskiego w
Vissy, na północnych przedmieściach Paryża. Mieszkały tu głównie młode małżeństwa z dziećmi,
więc z konieczności prowadził raczej samotne życie. I wciąż nie wierzył własnemu szczęściu, kiedy
los zesłał mu taką dziewczynę, niewiarygodnie piękną i seksowną.
- Pokaż mi, co ta maszyna robi - poprosiła Marisa. Oczy jej zabłysły. - I co ty robisz.
- Z przyjemnością.
Jonathan stanął przed ogromnym pulpitem i zaczął włączać pompy i czujniki. W drugim końcu
basenu kolejno szczęknęło trzydzieści łopatek maszyny falowej. Obejrzał się przez ramię i popatrzył
na Marisę.
- To takie skomplikowane - powiedziała, podchodząc do niego. - Kamery rejestrują twoje
badania?
- Tak. Są wbudowane w sufit i w ściany zbiornika. Zapisują generowane fale. Mamy też
czujniki, które rejestrują zmiany ciśnienia przy przejściu fali.
- Te kamery są teraz włączone?
- Skąd. Nie potrzebujemy ich. Nie przeprowadzamy eksperymentu.
- Kto wie... - Położyła mu rękę na ramieniu. Miała długie, smukłe palce. Piękne palce. Długą
chwilę w milczeniu przyglądała się zbiornikowi. - Wszystko tu jest takie drogie... Musicie mieć
dobrą ochronę, prawda?
- Właściwie nie. Wchodzimy na kartę magnetyczną. No i mamy jedną kamerę. - Jonathan pokazał
ręką. - Tam, w kącie.
Marisa odwróciła się.
- Włączona?
- Tak. Pracuje na okrągło. Pogładziła go po karku.
- Czyli ktoś nas teraz podgląda?
- Niestety możliwe.
- Więc powinniśmy być grzeczni?
- Chyba tak. Zresztą... Jest jeszcze twój chłopak.
- On? - prychnęła pogardliwie Marisa. - Mam go dość.
Tego dnia rano Marshall wyszedł z domu i zajrzał do kawiarni przy rue Montagne, do której
codziennie wpadał. Jak zwykle wziął sobie artykuł naukowy do przeczytania. A potem przy
sąsiednim stoliku usiadła ta dziewczyna ze swoim chłopakiem. I zaczęli się kłócić.
Marshall stwierdził, że nie pasują do siebie. Chłopak - Amerykanin, czerwony na twarzy i
umięśniony jak futbolista - miał przydługie włosy i okulary w drucianej oprawce, zbyt delikatnej jak
na jego toporne rysy twarzy. Przypominał prosię, które udaje naukowca.
Miał na imię Jim i był wściekły na Marisę; najwyraźniej spędziła poprzedni wieczór z kimś
innym.
- Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, gdzie byłaś - powtarzał.
- Bo to nie twój interes.
- Mieliśmy zjeść razem kolację.
- Wcale nie, Jimmy. Mówiłam ci.
- Mówiłaś, że przyjdziesz. Czekałem na ciebie w hotelu. Przez całą noc.
- No i co z tego? Nikt ci nie kazał. Mogłeś wyjść, zabawić się.
- Czekałem na ciebie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin