Agatha Christie - Śmierć na Nilu.pdf

(1179 KB) Pobierz
Agatha Christie - „mieræ na Nilu.rtf
A GATHA C HRISTIE
Ś MIERĆ NA N ILU
T ŁUMACZYŁA N ATALIA B ILLI
T YTUŁ ORYGINAŁU : D EATH ON THE N ILE
R OZDZIAŁ I
1
Linnet Ridgeway!
— To ona! — rzekł pan Burnaby, właściciel baru Pod Trzema Koronami.
Trącił łokciem przyjaciela. Stali obaj z wytrzeszczonymi oczami i lekko otwartymi ustami.
Czerwony wielki rolls–royce zatrzymał się przed pocztą.
Wyskoczyła z niego dziewczyna bez kapelusza, ubrana w prostą (ale tylko z pozoru)
sukienkę. Rzadka to okazja zobaczyć w Malton koło Wodę złotowłosą dziewczynę o tak
pewnym siebie wyglądzie i wdzięcznej sylwetce.
Szybkim, zdecydowanym krokiem weszła do urzędu pocztowego.
— To ona! — powtórzył pan Burnaby i dodał niskim, pełnym naboŜnej czci tonem: —
Milionerka! Chce włoŜyć parę tysięcy w tę miejscowość. Mają tu być pływalnie, eleganckie
ogrody i sala taneczna, połowę tych domów rozbiorą i pobudują nowe…
— Napędzi do Malton pieniędzy — odrzekł przyjaciel pana Burnaby’ego, chudy,
wymizerowany człowiek. W głosie jego brzmiała zawiść i niechęć.
— Tak, to gratka dla miasteczka! — przytaknął pan Burnaby. — Coś niebywałego,
doprawdy!
AŜ promieniał z radości. — Wszystkich nas to poderwie na nogi! — dodał.
— Ale nie tak jak za czasów Sir George’a! — zauwaŜył chudzielec.
— Tylko Ŝe on dorobił się na koniach — rzekł wyrozumiale pan Burnaby. — Zawsze mu
szczęście sprzyjało.
— Za ile to wszystko sprzedał?
— Podobno dostał bez trudu sześćdziesiąt tysięcy. Chudzielec aŜ gwizdnął.
— Powiadają, Ŝe będzie ją kosztować następne sześćdziesiąt, Ŝeby tego dokonać —
stwierdził pan Burnaby z triumfem.
— Do licha! — odrzekł chudzielec. — Skąd ona ma tyle forsy?
— Podobno z Ameryki. Matka jej była jedynaczką w rodzinie jakichś milionerów. Historia
jak z filmu, co?
Dziewczyna wyszła z poczty i wsiadła do auta. Chudzielec nie spuszczał z niej wzroku,
dopóki nie odjechała.
— Moim zdaniem, to nie w porządku — mruczał. Pieniądze i uroda — tego za wiele!
Bogata dziewczyna nie ma prawa być taka ładna. Bo to fakt, Ŝe jest ładna! Niczego jej nie
brakuje. Coś tu jest nie w porządku.
2
Notatka z kroniki towarzyskiej gazety „Codzienna Blaga”:
Wśród gości spoŜywających kolację w lokalu Chez Ma Tanie widziano piękną Linnet
Ridgeway. Była w towarzystwie panny Joanny Southwood, Lorda Windleshama oraz pana
Toby’go Bryce’a. Panna Ridgeway, jak powszechnie wiadomo, jest córką Melhuisha
Ridgewaya, który poślubił Annę Hartz. Po swym pradziadku, Leopoldzie Hartzu, dziedziczy
niebywałą fortunę. Urocza Linnet jest sensacją dnia. Plotki głoszą, iŜ wkrótce mają się odbyć
jej zaręczyny. Lord Windlesham był najwyraźniej oczarowany.
3
— Sądzę, moja droga, Ŝe to będzie coś niezwykle cudownego — rzekła Joanna
Southwood, siedząc z Linnet w jej sypialni w Wode Hall, wiejskiej posiadłości panny
Ridgeway.
Z okna roztaczał się widok na ogrody i otwartą przestrzeń zakończoną błękitną smugą
lasów.
— Kiedy to juŜ jest cudowne — odrzekła Linnet. Oparła dłonie o parapet okienny. Twarz
miała energiczną, Ŝywą i pełną zapału.
Dwudziestosiedmioletnia, wysoka i szczupła Joanna Southwood, o pociągłej, mądrej
twarzy, z misternie wyskubanymi brwiami, wyglądała przy Linnet dość blado.
— Mnóstwo zrobiłaś do tej pory. Miałaś chyba do pomocy wielu architektów?
— Trzech.
— Jacy w ogóle są architekci? Nie znam Ŝadnego.
— Całkiem na poziomie. Czasem wydawali mi się niezbyt praktyczni.
— Zaraz ich pewnie przywołałaś do porządku. Jesteś przecieŜ uosobieniem praktyczności.
Joanna wzięła z toaletki sznur pereł. — Na pewno są prawdziwe?
— Oczywiście!
— Oczywiście dla ciebie, droga Linnet. Dla innych co najwyŜej lepsza lub gorsza imitacja.
Są fantastyczne, moja droga, a jak znakomicie dobrane! Warte pewnie fortunę?
— Nie wydają ci się trochę wulgarne?
— Ale skądŜe! Są skończenie piękne! Jaka jest ich wartość?
— Około pięćdziesięciu tysięcy.
— Masa pieniędzy! Nie boisz się, Ŝe ktoś je ukradnie?
— Nie. Nosze je stale. Poza tym są ubezpieczone.
— Dasz mi ponosić trochę przed kolacją? CóŜ to będą za emocje!
Linnet się roześmiała.
— Jeśli masz ochotę…
— Wiesz, Linnet, naprawdę ci zazdroszczę. Masz prawie wszystko. Jesteś niezaleŜna,
fantastycznie bogata, śliczna, masz dwadzieścia lat, doskonale zdrowie. A nawet rozum.
Kiedy będziesz pełnoletnia?
— W przyszłym roku, w czerwcu. Wydam z tej okazji huczne przyjęcie w Londynie.
— A potem zamierzasz wyjść za mąŜ za Charlesa Windleshama? Wszyscy ci okropni,
wścibscy reporterzy aŜ płoną z ciekawości. On jest naprawdę bardzo tobą zajęty.
Linnet wzruszyła ramionami.
— Sama nie wiem. Właściwie nie mam jeszcze zamiaru wychodzić za mąŜ.
— Słusznie, moja droga. Po ślubie nic juŜ jest nie tak, jak było.
Zadzwonił donośnie telefon. Linnet podeszła do aparatu.
— Słucham.
— Dzwoni panna de Bellefort — oznajmił przez telefon kamerdyner. — Czy mam łączyć?
— Bellefort? AleŜ oczywiście! Proszę łączyć. Brzęk w słuchawce, a potem głos, delikatny,
Ŝarliwy, niemal zdyszany. — Czy to panna Ridgeway? Linnet?
— Kochana Jackie! Tak długo się nie odzywałaś!
— To prawda. AŜ mi wstyd! Bardzo się chcę z tobą zobaczyć, Linnet.
— MoŜe byś tu przyjechała? Obejrzysz moją nową zabawkę. Bardzo bym chciała ci ją
pokazać.
— Właśnie zamierzam to zrobić.
— Wsiadaj więc zaraz w pociąg lub samochód.
— Oczywiście, w mój sportowy gruchot, kupiony za piętnaście funtów. PrzewaŜnie jeździ
bez zarzutu, ale miewa humory. Jeśli nie zjawię się na podwieczorek, to znak, Ŝe mój wóz
dziś właśnie jest w złym humorze. Do zobaczenia, moja droga!
Linnet odłoŜyła słuchawkę i podeszła do Joanny.
— Telefonowała moja przyjaciółka z dawnych lat, Jacqueline de Bellefort. Byłyśmy razem
na pensji we Francji. Jackie prześladował okrutny pech. Ojcem jej był francuski hrabia, matka
zaś pochodziła z Południowej Ameryki. Ojciec odszedł do innej kobiety, a matka straciła cały
majątek podezas krachu na nowojorskiej giełdzie. Jackie została bez grosza. Nie mam pojęcia,
jak radziła sobie przez ostatnie lata.
Joanna zajęta była polerowaniem wymanikiurowanych paznokci poŜyczonymi od Linnet
przyborami. Przechyliła głowę, by naleŜycie ocenić swe dzieło.
— Kochanie, to moŜe być dość kłopotliwe — wycedziła. — Ilekroć moich przyjaciół
zaczyna prześladować pech, natychmiast z nimi zrywam. MoŜe to okrutne, ale oszczędza
masę kłopotów na przyszłość. Tacy zawsze chcą poŜyczać pieniądze albo biorą się do
projektowania mody i trzeba pod przymusem kupować od nich koszmarne kreacje. Albo
malują ręcznie klosze do lamp lub jedwabne szaliki.
— Jeśli stracę cały majątek, czy teŜ natychmiast ze mną zerwiesz?
— Oczywiście, moja droga. Nie moŜesz mi zarzucić braku szczerości. Cenię tylko ludzi,
którym się powodzi. Przekonasz się, Ŝe wszyscy postępują tak samo, ale niewielu ma odwagę
przyznać się do tego otwarcie. Mówią tylko, Ŝe im trudno wytrzymać z Mary, Emilią czy
Pamelą, bo taka się biedactwo zrobiła cierpka od trosk i dziwaczna.
— Jesteś nieludzko okrutna, Joanno!
— Idę przez Ŝycie przebojem, jak inni.
— A ja nie!
— To oczywiste! Nie musisz Ŝyć z wyrachowaniem, skoro dystyngowany, w średnim
wieku amerykański adwokat co kwartał wypłaca ci olbrzymią rentę.
— Poza tym mylisz się co do Jacqueline — odrzekła Linnet. — Wyłudzanie pieniędzy nie
leŜy w jej charakterze. Od dawna proponuję jej pomoc, ale się nie zgadza. Jest diabelnie
dumna.
— Dlaczego tak jej spieszno zobaczyć się z tobą? ZałoŜę się, Ŝe czegoś potrzebuje.
Zaczekaj, a przekonasz się.
— Była wyraźnie czymś podekscytowana — przyznała Linnet. — Jackie jest okropnie
porywcza. Kiedyś nawet dźgnęła kogoś scyzorykiem.
— AleŜ to pasjonujące, moja droga!
— Jakiegoś chłopca, który draŜnił psa. Prosiła, Ŝeby przestał, ale on nie posłuchał.
Dopadła go i zaczęła szarpać, ale był silniejszy od niej, więc w końcu sięgnęła po scyzoryk i
dźgnęła nim chłopca. Wynikła z tego okropna awantura.
— WyobraŜam sobie. To brzmi bardzo niepokojąco. Do pokoju weszła pokojówka Linnet.
Mrucząc słowa przeproszenia, wyjęła z szafy suknię i wyszła z pokoju.
— Coś się Marii przydarzyło? — spytała Joanna. — Jest zapłakana.
— Biedaczka. Jak ci juŜ wspominałam, chciała wyjść za mąŜ. MęŜczyzna ten pracuje w
Egipcie. Niewiele o nim wiedziała. Pomyślałam, Ŝe lepiej upewnić się, kto to taki. Okazało
się, Ŝe jest Ŝonaty i ma troje dzieci.
— IluŜ ty musisz przysparzać sobie wrogów, Linnet!
— Wrogów? — spytała zdumiona Linnet. Joanna potaknęła głową i sięgnęła po papierosa.
— Tak, kochanie. Wrogów. Twoja sprawność ma niszczycielską moc. Poza tym niebywale
skutecznie działasz w słusznych sprawach.
Linnet zaśmiała się.
— AleŜ skąd! Nie mam absolutnie Ŝadnych wrogów.
4
Lord Windlesham siedząc pod cedrem przyglądał się pełnym uroku zarysom Wode Hall.
Nic nie szpeciło urody wiekowej budowli, gdyŜ nowe budynki i dobudówki za węgłem były
stąd niewidoczne. Piękny i pełen spokoju pejzaŜ tonął w jesiennym słońcu. W miarę jak
Charles Windlesham patrzył na Wode Hall, jawił mu się przed oczyma całkiem inny widok.
Ujrzał przed sobą okazalszą, w elŜbietańskim stylu siedzibę magnacką na tle rozległego,
znacznie posępniejszego parku. Było to rodzinne gniazdo Windleshamów — Charltonbury, a
na jego tle widniała postać dziewczyny o złotych włosach, ufnej i Ŝywej twarzy… Linnet —
pani na Charltonbury!
Odezuł przypływ nadziei. Odmowa ze strony Linnet nie była całkiem kategoryczna,
brzmiała raczej jak prośba o zwłokę. MoŜe więc z powodzeniem trochę z tym zaczekać…
JakŜe się wszystko nadzwyczaj dobrze układało! Mógł się oŜenić bogato, co było ze
wszech miar słuszne, a przy tym nie musiał wcale tłumić głosu serca. Kochał Linnet. Choćby
nawet nie miała grosza, chętniej ją by poślubił, niŜ którąkolwiek z posaŜnych angielskich
panien. Na szczęście, była równieŜ najbogatszą panną w Anglii.
Bawił się snuciem pasjonujących planów na przyszłość: wejść w posiadanie Roxdale, być
moŜe odnowić zachodnie skrzydło budynku i Ŝadnych juŜ więcej imprez dochodowych jak
polowania.
Charles Windlesham marzył w cieple słońca.
5
Była czwarta po południu, kiedy rozklekotany sportowy samochód zatrzymał się ze
zgrzytem na Ŝwirowanej ścieŜce. Wysiadła z niego drobna, szczupła dziewczyna z chmurą
czarnych włosów. Wbiegła po stopniach i pociągnęła za sznur dzwonka.
W parę minut później wprowadzono ją do podłuŜnego, okazałego salonu, a uroczysty
kamerdyner zaanonsował odpowiednio pogrzebowym tonem: — Panna de Bellefort!
— Linnet!
— Jackie!
Windlesham stał nieco z boku spoglądając Ŝyczliwie na małą, rozpromienioną istotę, która
z otwartymi ramionami rzuciła się ku Linnet.
— Lord Windlesham. Panna de Bellefort, moja najlepsza przyjaciółka.
„Co za śliczne dziecko — pomyślał. — MoŜe nie tyle ładna, co zdecydowanie pociągająca
z tymi ciemnymi, kręconymi włosami i wielkimi oczyma”.
Wymruczał parę uprzejmych i błahych słów i poŜegnał obie przyjaciółki.
Jacqueline z miejsca zagadnęła, w typowy dla niej sposób, tak dobrze znany Linnet. —
Windlesham? To za niego, podobno, wychodzisz za mąŜ? Pisano o tym w gazetach. Czy to
prawda, Linnet? Powiedz!
— Być moŜe — mruknęła Linnet.
— JakŜe się cieszę, kochanie! Jest taki miły!
— Zaczekaj z wypowiadaniem opinii, bo jeszcze nie podjęłam decyzji.
— Naturalnie! PrzecieŜ królowa zawsze z wielką powagą traktuje wybór małŜonka…
— Nie bądź śmieszna, Jackie!
— PrzecieŜ jesteś jak królowa, Linnet. Zawsze byłaś. Sa Majesté, la reine Linette. Linette
la blonde! * A ja jestem powiernicą królowej. Zaufaną damą dworu.
*
(franc.) Jej wysokość, królowa Linette. Złotowłosa Linette!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin