Bogusław
WOŁOSZAŃSKI
TESTAMENT ODESSY
Copyright © by Bogusław Wołoszański Warszawa 2008 Opracowanie redakcyjne Irma Iwaszko
Korekta Bożena Lalik
Projekt okładki i stron tytułowych Robert Gretzyngier, Michał Wołoszański
ISBN 978-83-89344-56-4 (oprawa miękka) ISBN 978-83-89344-57-1 (oprawa twarda)
Wydawnictwo “Wołoszański" Sp. z o.o. 01-217 Warszawa, ul. Kolejowa 15/17 tel. (0-22)862 53 71,632 54 43 e-mail: wydawnictwo@woloszanski.pl Sklep internetowy: www.woloszanski.pl
Spis treści
1. Przypadek... .7
Skarb Lucyfera, Langwedocja, grudzień 1943 r... .9
2. Tysiącletnia tajemnica... ...23
“Terza Posizione", Rzym, marzec 2001 r... ..23
Więzień piekła, Warszawa, marzec 2001 r... ..31
Piekło, Gross Rosen, marzec 1944 r. .. ..37
3. Człowiek stamtąd... ..43
Czarny Mnich, Rzym, marzec 2001 r... ..44
Obraz śmierci, rejon Tarnopola, styczeń 1944 r... ...53
Najwierniejsi muszą zginąć, Via Nomentana, Rzym,
marzec 2001 r... .58
4. Banki i historia... ...70
Tajemnica obozu, Warszawa, marzec 2001 r... .70
5. Ślad... .79
Villa Betania, Rzym, marzec 2001 r... ..80
6. Sieć... ..88
Piasek, Wałbrzych, marzec 2001 r. .. ..89
7. ODESSA... ...122
Czerwony sygnał, Rzym, marzec 2001 r... ..123
Wilczy Hak, Chateau de Navenne, luty 1941 r. .. .125
System, Warszawa, marzec 2001 r... ...140
8. Obozy nadziei... ...152
Tygiel, Innsbruck, maj 1945 r. .. .152
9. Słabe ogniwo... ..190
Wstydliwa tajemnica San Girolamo, Rzym, kwiecień 2001 r. .....190
Panowie życia i śmierci, Gniewomierz, kwiecień 2001 r. .. .212
Bałkański ślad, Dubrownik, kwiecień 2001 r. .. .227
Diabły, Rzym, grudzień 1945 r... .234
10. Pająk... ...243
Człowiek stamtąd, Londyn, kwiecień 2001 r... ..244
Najwierniejsi..., Rzym, kwiecień 2001 r... ..252
Obrazy śmierci, Oradour, 10 czerwca 1944 r... ..254
Ślad, Warszawa, kwiecień 2001 r... ..273
Szewc, okolice Wałbrzycha, luty 1946 r. .. ...277
11. Podstęp... ...297
Raport brata Magoga, lotnisko Fiumicino, kwiecień 2001 r... ..297
Piasek, Wałbrzych, kwiecień 2001 r. .. ...310
Punkt zero, Gniewomierz, kwiecień 2001 r. .. .319
Świątynia Lucyfera, Wolfschanze, kwiecień 200 Ir. .. ...327
Nowa era, Gniewomierz, kwiecień 2001 r. .. ...332
Przypadek
Wyjaśnienie kim jestem jest równie niemożliwe, jak odkrycie źródeł mojej wiedzy. W każdym razie nie teraz! To miała być największa tajemnica dwudziestego wieku, ale niespodziewanie kilka nieprzewidywalnych zajść, które możecie nazwać zbiegiem okoliczności albo przypadkiem, zmieniły bieg wydarzeń. A przecież wszystko jest przypadkiem, jak uderzenie meteorytu w prehistorii, które zabiło dinozaury i sprawiło, że życie na Ziemi potoczyło się w inną stronę. Pierwszy wydarzył się w szczytowym okresie drugiej wojny światowej, choć był spodziewany i niecierpliwie wyczekiwany. Zwłaszcza gdy zwycięska passa Hitlera zaczęła się załamywać i narodowi niemieckiemu zagroziła zguba. Dlatego Heinrich Himmler potrafił docenić jego znaczenie. On, jeden z twórców narodowego socjalizmu, od początku zdawał sobie sprawę z największego mankamentu systemu, który współtworzył: braku religii. W latach trzydziestych i podczas wojny ten brak nie był dotkliwy. Narodowy socjalizm umundurował społeczeństwo. Wszyscy zostali zorganizowani. Mali chłopcy w Deutsches Jungvolk, nieco starsi w Hitlerjugend, dziewczęta w wieku 10-14 lat w Jungmadelbund, starsze w Bund Deutscher Madel, pielęgniarki, robotnicy, nauczyciele... Wszyscy zostali umundurowani i żyli według wojskowego drylu. To było zrozumiałe i konieczne w czasie wojny. Naród umundurowany i zrzeszony łatwiej poddawał się rozkazom. Ale co stałoby się po zwycięstwie? Trzecia Rzesza miała trwać tysiąc lat! Co spajałoby Niemców i narody sojusznicze: Węgrów, Finów, Włochów? Wszędzie stawiano by pomniki Adolfowi Hitlerowi, ale przecież nikt by przed nimi nie klękał. Jaka religia zastąpiłaby chrześcijaństwo?
Heinrich Himmler szukał rozwiązania od pierwszych dni, gdy naziści otrzymali władzę. Zależało mu na tym szczególnie, gdyż myślał o usunięciu Hitlera i zajęciu jego miejsca. Ale warunkiem było pokazanie Niemcom, że jest “naznaczonym". Dlatego tak usilnie poszukiwał boga, którego mógłby umieścić na ołtarzu swojego kościoła, przed którym wszyscy Niemcy chyliliby głowy i modlili się o pomyślność, zdrowie dla bliskich, odwrócenie nieszczęścia, znajdowali ukojenie. Być może podświadomie dostrzegał takie źródło w starogermańskich mitach o świętym drzewie Yggdrasil, “Drzewie Świata", łączącym krainy bogów, ludzi i umarłych, o dobrym bogu słońca Baldurze, który miał objąć władzę nad światem po wygranej wojnie z siłami zła. Organizowane przez Himmlera wyprawy naukowe docierały do Tybetu, Indii, Islandii, Grenlandii i Langwedocji. Ta francuska kraina wydawała się szczególnie interesująca. W listopadzie 1942 roku Niemcy zajęli południową Francję i poszukiwania w Langwedocji ruszyły pełną parą. Już nic nie krępowało niemieckich naukowców, działających w Pirenejach pod ochroną niemieckiej policji i gestapo. Czas naglił. Przejęcie władzy stawało się coraz pilniejsze. W wielkich klęskach w 1943 roku pod Stalingradem i na Łuku Kurskim Wehrmacht stracił tak wielu żołnierzy i sprzętu, że odbudowanie pierwotnej siły militarnej było już niemożliwe. We Włoszech wylądowały wojska aliantów zachodnich i pięły się na północ Półwyspu Apenińskiego. Miasta niemieckie stały się celami nalotów wielkich formacji, liczących tysiąc samolotów.
Wojna, zakończona klęską Niemiec, zbliżała się do końca. Hitler musiał odejść, a któż, jak nie Himmler, był bardziej predestynowany do przejęcia władzy. Tylko on, rządząc policją i tajnymi służbami, mógł zapewnić spokój w Niemczech, do których wdarłby się powojenny chaos. Tylko on gwarantował stabilność w centralnym regionie Europy. Tylko on mógł oddać na usługi zachodnim aliantom potężną siłę Waffen-SS, prawie milion zaprawionych w bojach, świetnie wyszkolonych i wyposażonych żołnierzy. A Zachód potrzebowałby ich, gdyż rozpad wojennego sojuszu między kapitalizmem i komunizmem był oczywisty. Dla zachodnich mocarstw wojna z faszyzmem miała przekształcić się w wojnę z bolszewizmem. Właśnie wtedy, w tym kluczowym okresie wojny, Himmler otrzymał informację, że w Langwedocji znaleziono skarb, którego jego naukowcy szukali przez dziesięć lat...
Skarb Lucyfera, Langwedocja, grudzień 1943 r.
Błyskawica przecięła niebo tak blisko, że siedzący obok kierowcy Rudolf Rahn wcisnął się w fotel, obawiając się, że następny piorun uderzy w samochód. Wydawało mu się, że w tej samej chwili usłyszał śmiech, ale nie odważył się odwrócić, żeby sprawdzić, czy się nie przesłyszał. Zawsze odczuwał lęk przed mężczyzną siedzącym na tylnej kanapie. I nie wynikał on ze świadomości, że był to najpotężniejszy urzędnik Trzeciej Rzeszy mający nieograniczoną władzę. W tym człowieku było coś diabolicznego, a Rahn, ilekroć stawał przed nim, zadawał sobie pytanie, co takiego wywołuje lęk i chęć podporządkowania się? Trójkątna twarz, wysoko podgolone włosy, okrągłe okulary w złotych drucianych oprawkach na wąsko osadzonych oczach - nic nie wskazywało na jego siłę. Tak jak budowa ciała, charakterystyczna dla ludzi spędzających większość życia za biurkiem i niechętnych fizycznemu wysiłkowi. Znowu dobiegł go śmiech, po którym usłyszał słowa:
- To jakby Dziki Gon schodził na ziemię.
Dziki Gon, orszak boga Odyna. Dopiero teraz się odwrócił.
- Reichsfuhrer, proszę tak nie mówić. Dziki Gon przynosi nieszczęście. - Uśmiechnął się blado. - Odyn prowadzący procesję duchów w dzień, który chrześcijanie uważają za swą największą świętość. Czyżby obawiał się pan tego, Rahn?
Rahn wsunął wskazujący palec za kołnierzyk i przesunął kilka razy, jakby starając się go rozluźnić.
- Nie, oczywiście żartowałem - powiedział szybko, licząc, że Himmler straci ochotę do dalszej rozmowy na temat procesji z zaświatów.
Kolejna błyskawica, która na dłuższą chwilę rozświetliła góry, przerwała ich rozmowę, ale Himmler nie milczał długo.
- Nie uważa pan, że jest coś niezwykłego w naszej wycieczce? -zapytał i nie czekając na odpowiedź, natychmiast dodał: - Czy przeżył pan kiedyś burzę 25 grudnia? - W istocie, zadziwiające.
To Himmler wybrał ten dzień na podróż do odległego Ussat, miasteczka liczącego niespełna dwustu mieszkańców, zagubionego w Pirenejach na południu Francji. O zmierzchu przyjechali do pobliskiego Tarascon-sur-Ariege wygodnym pociągiem “Steiermark" złożonym z sześciu wagonów, a tam przesiedli się do wielkiego mercedesa, sprowadzonego wcześniej w tym celu. Himmler nie chciał czekać do następnego dnia i zdecydował się na wycieczkę w góry pomimo zapadających ciemności. Wąska droga biegnąca zboczem wzniesienia była pusta, co zapewne należało zawdzięczać jakiemuś lokalnemu dowódcy SS, który dyskretnie zadbał o bezpieczeństwo Reichsfuhrera i zakazał, aby ktokolwiek z okolicznych mieszkańców pojawił się na trasie jego przejazdu. Kolejna seria błyskawic zamieniła zmierzch w jasny dzień i sprawiła, że Rahn zaczynał rozpoznawać tereny, na których spędził tak wiele miesięcy.
- Za trzy kilometry będzie skrzyżowanie i tam proszę pojechać w prawo, na dół - powiedział do kierowcy.
Wybrał dłuższą drogę, ale dzięki temu mogli ominąć Ussat. I to nie ze względu na środki bezpieczeństwa podjęte dla ochrony Reichsfuhrera i posterunki blokujące skrzyżowania. Nie chciał, aby cokolwiek w najmniejszym stopniu zakłóciło tę najważniejszą chwilę w jego życiu, której poświęcił tak wiele lat poniewierki i poniżenia, a nawet... śmierć. Kierowca, nieprzywykły do otrzymywania poleceń od kogokolwiek poza głównym pasażerem,
zerknął w lusterko, ale gdy dostrzegł, że Himmler skinieniem głowy potwierdził dyspozycję Rahna, posłusznie skręcił w drogę biegnącą w dół. Po chwili wjechali w szpaler drzew. Burza odchodziła na południe i tylko światła reflektorów pozwalały dojrzeć wąską brukowaną jezdnię. W istocie nazywał się Otto Rahn, jednakże, gdy w 1939 roku oznajmił Himmlerowi, że jest na tropie prowadzącym do znalezienia skarbu Świątyni Jerozolimskiej i nie ma żadnych wątpliwości, że uda mu się dokonać tego w ciągu najbliższych miesięcy, otrzymał polecenie ukrycia się, zniknięcia dla świata. Himmler obawiał się, i słusznie, że prace Ottona Rahna sązbyt dobrze znane za granicą i mogły zwrócić uwagę wywiadu angielskiego. Jego pierwsza książka “Wyprawa krzyżowa przeciw Graalowi” została sprzedana w Niemczech w pięciu tysiącach egzemplarzy i przetłumaczona na francuski. Druga, “Dwór Lucyfera”, miała już znacznie większy nakład i wzbudziła duże zainteresowanie za granicą. W czasie licznych wypraw do Langwedocji spotykał się z francuskimi badaczami. Musiał więc zniknąć. Nie wiedział, kto wpadł na pomysł, że najlepszą mistyfikacją będzie rozgłoszenie informacji o jego śmierci. Zaakceptował to Himmler, więc Rahnowi nie pozostało nic więcej, jak tylko się zgodzić. Pozwolono mu wybrać datę. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to 13 marca, w tym dniu bowiem niespełna siedemset lat wcześniej padło Montsegur, ostatnia forteca katarów. Potem, już jako Rudolf Rahn, czytał o odnalezieniu zwłok Ottona Rahna w śniegu na szczycie góry w Tyrolu. Kilka dni później wyjechał jako ambasador do Rzymu, a więc możliwość przypadkowego rozpoznania go na ulicy w Niemczech została ograniczona do zera. Mogła go zdradzić jedynie sekretarka Tita, ale uważał ją za tak niezbędną w jego pracy, że kategorycznie zażądał oddelegowania jej do biura ambasadora, na co Himmler, acz niechętnie, się zgodził. Tak ukryty przed światem mógł prowadzić swoje poszukiwania w Langwedocji, choć rozwój wydarzeń sprawił, że cała mistyfikacja okazała się niepotrzebna. W listopadzie 1942 roku wojska niemieckie wjechały do południowej Francji i nikt już nie mógł przeszkodzić w jego działaniach w rejonie Montsegur. W pobliskim Limoges utworzono silny posterunek gestapo, kierując tam najbardziej doświadczonych śledczych, którzy nie mieliby żadnych kłopotów z rozbiciem podziemia, gdyby takie się narodziło.
- Nigdy mi pan nie mówił, drogi Rahn, jak pan doszedł do tego odkrycia - odezwał się Himmler. “Drogi Rahn" - ten sposób tytułowania osób z otoczenia Reichsfuhrer stosował tylko w chwilach szczególnego zadowolenia i wobec ludzi, których chciał uhonorować. Rahn uśmiechnął się na myśl, że i on znalazł się w tym kręgu. Zasłużył sobie.
- Długo to trwało, zanim pomyślałem, że głównym błędem poszukiwaczy jest lekceważenie czy niedostrzeganie najwyraźniej szych tropów. Jak to się mówi, najciemniej jest pod latarnią. Powracał myślami do jesiennego dnia, gdy olśniony tak prostą myślą postanowił powrócić do Montsegur, gdzie od 1929 roku bywał dziesiątki razy. Tak często rozważał niezwykłe wydarzenia z dwunastego wieku. Wtedy trzydzieści tysięcy rycerzy ruszyło na Langwedocję, aby zniszczyć katarów. Nakazał im to papież Innocenty III, który uznał, że katarzy, głosząc swoją wiarę odrzucającą Chrystusa i ukrzyżowanie, zagrażają katolicyzmowi. Ludzie garnęli się, bo znajdowali w nich skromność, prawdziwe oddanie wierze, co kontrastowało z zachowaniem kleru, zepsutego i przekupnego, poświęcającego się przyjemnościom i gromadzeniu bogactw. Rycerstwo z północnej Europy chętnie podjęło wezwanie “zniszczcie ich!". Wiedziano, że katarzy, nazywani również albigensami, gdyż Albi było ich stolicą, to lud bogaty, a nic tak nie zagrzewa do walki jak możliwość zysku. Tym bardziej że papież obiecał odpuszczenie grzechów, więc grzeszyli strasznie, mordując każdego, kto na drodze tej krucjaty nawinął się pod rękę. Nie zastanawiali się, w kogo wbijają miecz: katara czy dobrego katolika. “Wycinajcie ich, Bóg pozna swoich!". Tak, paląc, mordując i grabiąc, w maju 1243 roku doszli do ostatniej twierdzy katarów w Montsegur. Położona na niedostępnej skale, dobrze zaopatrzona i przygotowana do obrony przez dziesięć miesięcy opierała się atakom. Pięciuset katarów zdecydowanych było walczyć do śmierci. Zapewne też dlatego, że zdawali sobie sprawę, iż nic lepszego nie spotka ich ze strony zwycięzców. Ich siły wyczerpały się 1 marca 1244 roku, gdy zawarty został rozejm, przewidujący, że obrońcy opuszczą twierdzę dwa tygodnie później. Przed wyznaczonym terminem kilku potajemnie uciekło stamtąd, unosząc skarb, którego potem poszukiwano przez setki lat. Rahn przekręcił się na fotelu i odwrócił jak mógł najbardziej do Himmlera, aż poczuł ból karku. Pomyślał, że wygodniej byłoby, gdyby Reichsfuhrer posadził go obok siebie na tylnej kanapie, ale nie śmiał tego zaproponować.
- No, no... - Himmler pochylił się, co miało manifestować jego żywe zainteresowanie.
- W każdym źródle na temat obrony Montsegur jest wzmianka, że 13 marca kilku rycerzy uciekło stamtąd
jedyną drogą, jaka nie była zablokowana.
- O ile wiem, twierdzę oblegało dziesięć tysięcy ludzi. Jak liczna armia mogła pozostawić drogę ucieczki?
- Góra, na której posadowiono twierdzę, wygląda jak wielka jaszczurka. Z jednej strony, od ogona -Rahn używał tego porównania, aby jak najbardziej obrazowo oddać kształt wzgórza - po łagodnie wznoszącym się zboczu prowadzi jedyna droga do barbakanu, blokującego wejście do twierdzy. Z drugiej strony, od łba, jest przepaść. Dlatego napastnicy zablokowali podejście do twierdzy od strony jaszczurczego ogona, ale nie pomyśleli, że ktokolwiek może wyjść po pionowej skalnej ścianie liczącej trzysta metrów. Skoro więc tamtędy się wydostali, unosząc skarb, postanowiłem zacząć szukać od tego miejsca. Nie było to łatwe, ale znalazłem...
Postanowił ponownie podkreślić swoje zasługi. Nie mówił, że w dotarciu do skarbu było więcej zasług naukowców francuskich, którzy częściej i dłużej prowadzili tam wykopaliska i poszukiwania. Zaprzyjaźnił się z nimi w końcu lat dwudziestych, gdy przybywał do Langwedocji jako biedny badacz, którego ledwo było stać na najtańsze hotele. A i tak zdarzało się, że uciekał z nich, nie płacąc, gdyż nie miał czym. W naturalny sposób, kierując się środowiskową solidarnością, pomagali mu, a on umiał to wykorzystać. - A to dlaczego “nie było łatwe"? Skarpa jest chyba dobrze widoczna - zdziwił się Himmler. - Na skale są inne ruiny niż w XII wieku. Zdobywcy zniszczyli Montsegur katarów i wybudowali tam nową twierdzę. Nie ma żadnej możliwości odtworzenia kształtu tej, która mnie interesowała. Musiałem więc wielokrotnie opuszczać się po stromiźnie.
- Schodził pan po pionowym zboczu? - Himmler uniósł brwi ze zdziwienia.
- Tak jest. Przy dzisiejszej technice alpinistycznej to nie jest trudne - odpowiedział skromnie Rahn. -Wtedy było nie lada wyczynem. Zwłaszcza że uciekający byli obciążeni skarbem. - No, no... - Himmler wydawał się coraz bardziej przejęty.
- To było w lipcu, gdy po raz kolejny zjechałem na dół - podjął Rahn. - Źle oceniłem wysokość w ...
Rowiny7