recenzje.rtf

(44 KB) Pobierz

 

 

Elantris – 0 rec

Otóż, wrażenia miały być.

Od razu pośpiesznie się zastrzegę, że znawcą literatury fantasy nie jestem, czytam ją od niedawna i naprawdę nie potrafię  żadnej analizy porównawczej nie zrobię, bo nie umiem.

Po prostu wzięłam książkę do ręki, obejrzałam, przeczytałam to, co jest napisane z tyłu okładki: że to o pięknym mieście, o srebrzystych ludziach pełnych wewnętrznej magii; dobro, radość i same takie miłe rzeczy wylewały się z tej okładki, a ostatnie zdanie szast prast przekreśliło całość

No jak to? - myślę sobie - Jakże tak przekreślać tak dobrze zapowiadającą się milutką książkę? Muszę sprawdzić!

No i bardzo dobrze, że tak to przekreślono, nie może być za słodko, za miło. O wiele bardziej interesująca jest obserwacja, jak para głównych bohaterów (on i ona) przebijają się przez narastające trudności jak górnik przez ścianę w kopalni. Ona twarda, inteligentna, trochę złośliwa i w środku bardzo wrażliwa. On podobny, choć może mniej złośliwy. Pasują do siebie, nie? Są małżeństwem, choć dowiadują się o tym w połowie książki mniej więcej. Zawikłana, przez to świetnie mi się czytało, bo pędziłam do przodu z szybkością przyświetlną, chcąc rozwikłać zawikłane.

Koniec zadowala, szczęśliwy happy end (to malutki minusik, daleko tu do Malazu, gdzie główni bohaterowie ginęli jak popadnie) plus małe zaskoczenie.

Całość na piątkę z plusem. Teraz zachęcam męża do czytania.

[Recenzję zamieściłam wcześniej na forum pclab]


Flirty bez znieczulenia – 0 rec

Jako że jakiś czas temu wybierałam się w podróż, potrzebowałam jakiegoś czytadełka na drogę, tak na dwie, trzy godzinki. Wpadłam więc do kiosku, rozejrzałam się i wypatrzyłam Wyborczą, a do niej przynależną w/w książkę, z cyklu "Literatura na szpilkach".

No i padło na czysty nowoczesny harlekin. Jest Ona, co to dobiega trzydziestki, a nie ma przy niej jeszcze tego księcia z bajki, ma przyjaciół, w tym Jego, który oczywiście jest TYLKO przyjacielem. Ona rzuca się w wir internetowych randek, by znaleźć kogoś odpowiedniego, przekomiczne są te jej próby, zwłaszcza, że na pierwszej randce natyka się na geja, co jest przekomiczne, potem są inni, równie niedopasowani do niej. A koniec oczywiście jest słodki, szczęśliwy, On i Ona w końcu wpadają na to, że są dla siebie stworzeni i jest uroczo.

Czemu o tym piszę? Że niby polecam? Nieee...
Piszę bo może ktoś ma ochotę przeczytać? Odstąpię po kosztach: 9,90 zł.

 

[Recenzję zamieściłam wcześniej na forum pclab]

 


Ono – 17 rec

Pochłonęłam „Ono” w kilka godzin, nie mogąc się oderwać. Czytałam do późnej nocy przy świetle nocnej lampki, a potem mocno zasnęłam i długo śniłam. Nie pamiętam o czym, ale to nieistotne. Książka porusza i to mocno. Trąca jakieś struny głęboko ukryte. To pewnie stąd te sny.
Ewa, dziewiętnastolatka z małej mieściny, bez matury, mieszka z matką, współczesną panią Dulską, ojcem, ciapowatym i zgaszonym byłym muzykiem, a obecnie szarym urzędnikiem na poczcie oraz z małą siostrzyczką. Haruje w sklepie jako ekspedientka i marzy o lepszym świecie. O wyrwaniu się z zapyziałego miasteczka, o księciu z bajki, który ją porwie i wywiezie, niekoniecznie na białym koniu, może być zilone renault. Z taką nadzieją idzie na sylwestrową dyskotekę przełomu wieków. Ma swoje pięć minut, zostając Dziewczyną Sylwestra, tańczy na podium, jest podziwiana, oklaskiwana, jest szczęśliwa. To jest Jej Pięć Minut.
A potem?
Potem trzech przystojnych chłopców z miasta (co za szansa!) zaprasza ją do zielonego renault, spija, gwałci i wyrzuca na drogę. Nie taki miał być jej pierwszy raz. Nie ma księcia z bajki, nie ma lepszego życia. Jest za to Ono. Ono, czyli malutkie, nienarodzone dziecko, zamieszkujące w jej brzuchu od Sylwestra.
Ewa idzie do lekarza, by umówić się na skrobankę. Nie chce tego dziecka, traci pracę, więc nie ma jak się utrzymać. Jej matka nie wyobraża sobie, by córka miała bękarta, a co za tym idzie – nie zamierza jej pomóc. Ojciec – nawet nie ma co mówić. Sytuacja bez wyjścia.
Przejmująco smutna historia, prawda? I, prawdę mówiąc, trochę banalna. Banalna jest jednak tylko do tego momentu.
Bo Ewa w poczekalni u lekarza dowiaduje się, że dziecko, które nosi w łonie, słyszy, a ten fakt trafia do niej z niezwykłą siłą. Rezygnuje więc z zabiegu aborcji. Nie wie, co będzie dalej, wie tylko to, że będzie ciężko. Ale podejmuje ryzyko bycia samotną panną z dzieckiem.
Myślicie, że streściłam całą książkę? Figa! To początek. Urwałam w momencie, gdy cała opowieść się dopiero zaczyna.
Dalej nie jest różowo, nie jest szaro (że tak się posłużę kolorystycznym odniesieniem), jest cała gama barw, tęcza w ciemnych i jasnych barwach.
Czytając Terakowską należy odrzucić cynizm, który każdy ma w sobie w większym lub mniejszym stopniu.
Nie zniechęcam do zaprzestania myślenia przy lekturze, ale gorąco zachęcam do czucia, odczuwania. Pani Dorota gra na naszych emocjach. Moich emocjach. Porusza do głębi.
Polecam.

[Recenzję zamieściłam wcześniej na forum pclab]

 


Podróże z Herodotem – 9 rec


"Podróże z Herodotem" - po przeczytaniu nabrałam chęci na dorwanie "Dziejów" Herodota i zaprawdę powiadam wam, że dorwę i przestudiuję, a jak wam mówię, to wiem.

Zacznijmy od okładki - urocza. Mapka słodko nieporadna, ale niedończone linie otwarte są na wszelkie propozycje. Intrygująca Scythia i tajemnicze Lotophagi (ktoś napisał opowiadanie o Lotofagach, zaćmienie umysłu, kto i jaki był tytuł, a raczej nie zaćmienie, tylko syndrom człowieka współczesnego, wyjaśnienie poniżej).

Treść - urzekło mnie to misterne przeplatanie dziejów dawnych z obecnymi. Mistrzowskie. I to, że autor tak dużą wagę przywiązywał do pamięci, a może nie autor, tylko Herodot, ale przez to i autor, przecież czerpał z niego garściami.

"Herodot przyznaje, że opanowany był obsesją pamięci - miał świadomość, że pamięć jest czymś ułomnym, kruchym, nietrwałym, nawet - złudzeniem. [...] Bez pamięci nie można żyć, ona przecież wynosi człowieka ponad świat zwierząt, stanowi postać jego duszy, a zarazem jest tak zawodna, nieuchwytna, zdradliwa." s. 76

I nutka smutku od Kapuścińskiego:

"Człowiek współczesny nie troszczy się o własną pamięć, ponieważ żyje otoczony pamięcią zmagazynowaną. Wszystko w zasięgu ręki - encyklopedie, podręczniki, słowniki, kompendia." s.76

Zmagamy się z własną pamięcią, a Kapuściński sugeruje, że stąd bierze się taki pęd do utrwalania wspomnień, myśli, czyli pisanie książek:

"Stąd wszyscy chcą pisać książkę. Piosenkarze i piłkarze, politycy i milionerzy. A jeśli sami nie potrafią lub nie mają czasu, zlecają to innym. Tak jest i tak będzie zawsze. Zwłaszcza, że pisanie wydaje się zajęciem łatwym i prostym. Ci, którzy tak myślą, mogą powołać się na zdanie Tomasza Manna, że "pisarz to człowiek, któremu pisać jest trudniej niż innym ludziom". s. 207

Trochę w tym prawdy, nie? Ale skupiłam się na tej pamięci, a przecież pisałam o tym przeplataniu. Czy ci, co czytali, nie odnieśli wrażenia, że dzieje, które opisywał Herodot, stały się bliższe nam? Fakt, odległe to czasy, ale jakby bardziej zrozumiałe. I ciekawe - mimo czasem krwawych i brutalnych opisów, ale tylko czasem, czasem, niedużo. Ciekawe, nawet fascynujące. Szczególnie (ale to przez moje osobiste upodobania) wciągnęły mnie opowieści o Scytach, na których to wybrał się z armią Dariusz, król perski. Ech, Scytowie, tajemniczy lud, który można opisać trzema słowami - był i znikł. Kapuściński pisze:
"Pojawili się nie wiadomo skąd, istnieli przez tysiąc lat i potem zniknęli nie wiadomo gdzie, pozostawiając po sobie piękne wyroby z metalu i kurhany, w których grzebali swoich zmarłych." s. 133
Ba, ze stepu azjatyckiego zawędrowali nawet na słowiańskie obszary, podbijali południe Polski (obecnej), gdzie odkryto ich ślady. Najefektowniejsze znaleziska odkryto w Witaszkowie, złote noże, inne ozdoby... kurhany scytyjskie zawsze zawierały bardzo ciekawe znaleziska. Dobra, ale ja tu nie o Scytach miałam!

Ale może na tym zakończę. Na razie. Może potem jeszcze coś tam dodam, jak mi coś do głowy przyjdzie

[Recenzję zamieściłam wcześniej na forum pclab]

 

Ryszard Kapuściński, "Podróże z Herodotem", wyd. Znak, Kraków 2006

 

 

Spotkanie pod zegarem – 0 rec

Odkurzyłam sobie niesamowitą staroć, piękny polski kryminał napisany w 1965 roku. 99% labowiczów jeszcze wtedy nie było na świecie, hehe...

Bardzo sugestywnie opisane małe miasteczko, gdzie wszyscy się znają, ciche, spokojne... no, nie do końca spokojne, bo pod skórą rozgrywają się dramaty, dylematy, dążenia bohaterów i takie tam. Jak w życiu, jak wszędzie.
I nagle zdarza się napad, trup - sensacja! Oczywiście przybywa kapitan ze stolicy w celu rozwiązania niezwykle trudnej i skomplikowanej zagadki. Intryga znakomita, wątki zaplątane tak, że sam diabeł by za nimi nie trafił.

Ale urokiem tej książki jest nie tylko trop kryminalny, ale ta lekka aura czasów, których nie pamiętam, a tak świetnie są oddane. Choćby opis klubu "Pod Zielonym Listkiem":

"Kilku młodych ludzi zajmowało się lekturą, popijając lemoniadę przez słomki z wysokich kieliszków. Ubrani byli w wąskie spodnie i obszerne, luźne golfy. Zarówno spodnie, jaki golfy ozdobione pracowicie łatami, według najnowszej obowiązującej wśród młodzieży mody.
Spora, ciemnozielona tablica w jasnej, sosnowej ramce oznajmiała, jakie rozrywki kulturalne oczekują bywalców klubu w najbliższym czasie. Świadczyła ona o różnorodności poczynań i zainteresowań młodych żurawiczan.
Oto w najblizszy czwartek magister Roman Piwko mówić będzie o tym, czym jest i czym być może w przyszłości cybernetyka. W niedzielę poranek młodej poezji, dyskusja nad tomem wierszy Euzebiusza Pikotka pod znamiennym tytułem "Dywagacje wzdłuż". Poza tym życiowe sprawy: spotkanie z przewodniczącą Miejskiej Rady Narodowej, Iloną Baćko, na którym debatować się będzie nad perspektywami zatrudnienia i awansu młodych kadr w Żurawicach, świetna sposobność do wygarnięcia sobie szczerze i bez ogródek wzajemnych żalów i pretensji. [...]
Dwie dziewczyny z utapirowanymi łebkami rozwiązywały krzyżówkę w "Sztandarze Młodych". Dwaj nieco starsi młodzi ludzie grali w szachy, otoczeni sporym gronem kibiców."

Urocze, prawda?

Kryminał, jak to kryminał, kończy się oczywiście zwycięstwem prawdy, kapitan ujmuje przestępcę, ale nie dość tego, rozwiązuje też (on albo i sami mieszkańcy) inne problemy, życiowe, miłosne, mieszkaniowe, finansowe. Pełna idylla (bez ironii).
 

[Recenzję zamieściłam wcześniej na forum pclab]

 


Allah 2.0 Mieszko Zagańczyk – 0 rec

Pożyczono mi tę książkę, więc wypadało przeczytać, co uczyniłam.

Ja to generalnie rzecz biorąc, nie sięgnęłabym sama po tę pozycję, bo tytuł jakiś dziwny. I kontrastuje z imieniem autora. Nazwiskiem chyba też. Po przeczytaniu okazało się, że jakiś rodzaj "political fiction" - jeśli się mylę, niech mnie ktoś (pożyczkodawca) poprawi. A mylić się mogę, bom w tym gatunku oblatana bardzo średnio. Prawdopodobnie dlatego, że słówko "political" mnie odrzuca jakoś. Może i niesłusznie.
Rzecz cała w książce opiera się na założeniu "co by było gdyby". No i mamy:

W roku 2072 wszyscy będziemy modlić się do Allaha: w Paryżu, Rzymie, Brukseli czy Wiedniu. Po udanym Dżihadzie (jak to określi Zachód), czyli "Wojnie z Korporacjami" (tak to będą widzieli muzułmanie), Europa zostanie podzielona między emiraty, islamskie republiki, protektoraty, a po Watykanie pozostaną jeno zgliszcza.
http://www.cyberallah.pl/intro.html

Pomysł jakby nienowy. Hm. I jakby niezbyt zachęcający. Dżihad, brrr.


Ale, proszę państwa, warto zauważyć parę ciekawych aspektów. Po pierwsze, autor silnie eksponuje postać Jana Pawła II. Tu polecam poczytać:
http://www.cyberallah.pl/allah.html
Prorok trochę z tego autora.

Po drugie, pełnymi garściami czerpie z Gibsona i jego "Neuromancera". I to mu się, proszę państwa, chwali, bo robi to ładnie, po prostu. Bierze to, co mu jest potrzebne, ani grama więcej, i splata to przemyślnie z wymyśloną przez siebie historią.

Po trzecie i ostatnie, chciałabym zauważyć, że pierwsze i trzecie nie zdałoby się na nic, by książka wg mnie zasługiwała na polecenie, gdyby nie zakończenie książki. Zaskakujące. Nawet bardzo. I ani słowa więcej, bobym popełniła niewybaczalny spoiler.
Proszę państwa, dla samego zakończenia warto było tę książkę przeczytać.

[Recenzję zamieściłam wcześniej na forum pclab]


 

Kirynyaga – 2 rec

Zaczęłam od "Kirinyagi". Oramus pisze: "Kirinyaga" jest jedną z najważniejszych książek SF ostatniego czasu, ponieważ dalece wykracza tematyką i problematyką poza getto fantastyki. Dyskutuje sprawy ważne i o dalekim zasięgu.

Rzczywiście, bo problem utopijnego państwa-planety jest ciekawy. Świata, gdzie ludzie żyją wg dawnych wierzeń kenijskich, słuchają swojego szamana we wszystkim, uprawiają ziemię tak jak ich przodkowie i odrzucają wszelkie oznaki nowoczesności i postępu w imię... No właśnie, w imię czego? Szczęścia? Na początku tak. Świat prosty, uładzony, bez dociekania, co skąd się wzięło (bo przecież są bogowie) wydaje się być światem szczęśliwym. Tylko że to po pewnym czasie się rozsypuje. I nie wiadomo, czy dlatego, że utopia nie istnieje, czy też dlatego, że ludzie do niej nie dorośli, a może jeszcze inaczej: ludzie nie umieją żyć w utopii. A może istnieje jeszcze jakiś inny powód?

Tak czy siak, ta książka zmusza do przemyśleń. Jeśli zaś ktoś nie chce przemyśliwać książki po jej przeczytaniu aż tak bardzo, to zostanie mu w pamięci melancholia i smutek i jakiś nieuchwytny żal za... Nie, nie za utopią. Za tym, że jej nie ma.

[Recenzję zamieściłam wcześniej na forum pclab]


Królowa południa – 2 rec

To śliczna książka. Pochłonęłam ją z zapałem, ciekawością i zadowoleniem. To opowieść o kobiecie - silnej, twardej kobiecie działającej w światku przemytników narkotykowych. Znalazła się tam trochę przypadkiem, trochę wbrew sobie, ale jak już się tam znalazła, doskonale się odnalazła. Jako szefowa, jako strateg, jako głównodowodząca. Przewidująca, odważna, bezkompromisowa Teresa Mendoza. Teresa budzi sympatię, ale nie tę, gdzie identyfikujemy się z bohaterką i zaczynamy ją lubić. To raczej taka sympatia, gdzie trzymamy kciuki, żeby jej się udało, ale jednocześnie litujemy się bezustannie nad jej samotnością, wiecznym strachem i upiorami z przeszłości.

Bo tak naprawdę to opowieść o samotności tej kobiety, trwającej całe życie (dostępne nam na kartach tej powieści) z krótkimi przerwami, tym bardziej podkreślającymi pustkę w jej życiu. Możliwe, że tylko dla mnie ta książka ma taki wydźwięk, dla innych może być to świetna opowieść o narkobiznesie, rzeczowa, rzetelna, znakomicie napisana. o blaskach życia przemytników: pieniądze, luksus, szacunek (oczywiście w odpowiednich kręgach) i sława. O cieniach także: strach przed policją, przed złapaniem, porachunki między konkurencją, strzelaniny i zdrady, więzienie. Tak, dla innych może to być naprawdę dobra książka sensacyjna, rewelacyjnie napisana i w dodatku opisana, jak się tworzyła (to się chyba nazywa budowa szkatułkowa, jeśli dobrze pamiętam), ale nie dla mnie.

Dla mnie to smutne studium postaci śmiertelnie (nie dosłownie, oczywiście) zranionej, żyjącej w próżni emocjonalnej.

Dobrze mi się czyta takie książki. A do tego autor wplótł (specjalnie dla kobiet!) prześliczne uwagi o strojach i ogólnie ubieraniu się*, oraz (specjalnie dla mnie!) rozważania o czytaniu w ogólności**. Miodzio - rzekłam.

* A więc ubieranie się nie służy tylko wygodzie czy uwodzeniu. Nawet nie jest wyrazem elegancji czy statusu społecznego, ale oddaje subtelności w ramach tego statusu. Ciuchy mogą wyrażać stan ducha, charakter, władzę. Można się ubierać jak ktoś, kim się jest, lub jak ktoś, kim chce się być, i na tym właśnie polega różnica. Tego się człowiek uczy, jasne. Tak samo jak manier, sposobu jedzenia czy rozmawiania. [...]
- Jeśli mówimy o ubieraniu się naprawdę - wyszły z przymierzalni, gdzie Teresa oglądała się w lustrze w kaszmirowym swetrze z golfem - nie można ubierać się nudnie. Ale żeby nosić pewne rzeczy, trzeba odpowiednio się poruszać, trzeba dobrze się nosić. Nie wszystko jest dobre dla każdego. To na przykład. O Versace od razu zapomnij. W ubraniach od Versace wyglądałabyś jak dziwka.

** Książki są bramą, przez którą wychodzisz na ulicę, mówiła Patricia. Dzięki nim uczysz się, mądrzejesz, podróżujesz, marzysz, wyobrażasz sobie, przeżywasz losy innych, swoje życie mnożysz razy tysiąc. Ciekawe, czy ktoś da ci więcej za tak niewiele. [...]
Poza tym z lektury można się wiele nauczyć, czytanie pomaga myśleć inaczej albo lepiej, dlatego że na zadrukowanych stronicach inni robią to wszystko przed nią. [...]
W ten sposób Teresa przekonała się, że zwykłe kartki papieru pokryte farbą drukarską nabierają życia, gdy ktoś je przerzuca i przebiega wzrokiem linijki, i znajduje w nich odbicie swojego losu, dostrzega swoje zamiłowania, upodobania, zalety i wady. Teraz już była pewna tego, co przeczuwała, kiedy rozmawiała z Pati O'Farrell o zmiennych losach Edmunda Dantesa: że nie ma dwóch takich samych książek, bo nie ma dwóch takich samych czytelników. A każda książka, jak każdy człowiek, jest czymś wyjątkowym, jest jedyną historią i całym oddzielnym światem.
[Recenzję zamieściłam wcześniej na forum pclab]

 

 

Pieśń żeglarzy – 1 rec

Przeczytałam ją bardzo dawno temu, podsunęła mi ją moja mama. Po przeczytaniu zdziwiłam się, że mi ją podsunęła, bo to książka nie w jej typie. Potem się wyjaśniło - nie czytała jej. Ktoś jej to pożyczył, kto czytał, i powiedział jej, że ciekawe.
(Ciekawe, ile razy jeszcze użyję słowa "czytać" w najróżniejszych odmianach?)
Jakiś czas temu przypomniałam sobie o...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin