Lee Goldberg
Na podstawie serialu telewizyjnego Andy'ego Breckmana
Detektyw Monk i kosmos
1
Monk i kościste ręce losu
Niewiele brakowało, a niedawno pozbawiłabym kogoś życia. Chodziło o faceta, z którym się przez kilka tygodni spotykałam. Dzięki Bogu nie posunęliśmy się w tym czasie dalej niż namiętny pocałunek, choć nawet on nie należał do wielkich przyjemności. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że moczę język w butelce listeryny. (Pamiętajcie, panowie: nadmierna ilość odświeżacza do ust jest równie zła jak jego zupełny brak.)
Facet nazywał się Skuter. Już to powinno było być dla mnie pierwszym ostrzeżeniem, że z tej znajomości nic nie będzie. Początkowo jednak przekonywałam siebie, że przezwisko jest nawet sympatyczne, bo odzwierciedla jego chłopięcy urok. Wówczas nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że raczej odzwierciedla jego niechęć do zajmowania się sprawami, które nie koncentrują się na nim.
Ale nie dlatego miałam ochotę skręcić kark Skuterowi. Wiązało się to z finałem naszego związku. Zerwał ze mną, ponieważ, cytuję: „Potrzebujesz dla siebie zbyt wiele".
Ja? Potrzebuję dla siebie zbyt wiele? Zabawne.
Zawsze uważałam się za kobietę silną i niezależną. Dziewięćdziesiąt procent czasu spędzam na zajmowaniu się innymi. Mówiąc „innymi", mam na
7
myśli moją córkę Julie i mojego pracodawcę Adriana Mońka, sławnego detektywa.
Julie to prawdziwy urwipołeć, jak każde dwunastoletnie dziecko, ale anioł w porównaniu z Monkiem, który ma tak silne zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, że tworzą one drugi, równoległy do naszego, wielki wszechświat.
Kiedyś na przykład zauważył w swoim mieszkaniu pajęczynę. Natychmiast kazał mi ewakuować mieszkańców budynku i wprowadzić kwarantannę, dopóki nie dotrze na miejsce ekipa interwencyjna z Centrum Kontroli Chorób.
Wcale nie żartuję. Szczera prawda.
To był dla mnie zwykły dzień, może poza tym, że bez morderstwa. Tym razem nie mówię o własnych zbrodniczych zapędach, lecz o prawdziwych zabójstwach. Monk pracuje jako specjalny konsultant Departamentu Policji San Francisco, a ja mu w tej pracy pomagam, co zdecydowanie wykracza poza zwyczajne obowiązki asystentki.
Jak więc Skuter może mówić, że „potrzebuję dla siebie zbyt wiele"?
Wcale nie potrzebuję wiele dla siebie. To raczej ludzie, którzy mają wielkie potrzeby, szukają we mnie oparcia w ich ciągłym zaspokajaniu.
Jestem opoką.
Musicie jednak wiedzieć, że bycie opoką to potwornie ciężka robota. Wcale nie jest tak, że brakuje mi obaw, niespełnionych marzeń czy własnych problemów.
Od czasu, kiedy mój mąż, Mitch, został zestrzelony nad Kosowem, nie mam nikogo, kto by się mną zaopiekował. Brakuje mi własnej Natalie. Nie
8
wolno mi się załamywać — nie znajdę wokół nikogo, kto postawiłby mnie z powrotem na nogi.
Ale oczywiście potykam się od czasu do czasu i zwykle wtedy siebie nienawidzę.
Choćby parę dni temu, kiedy znienacka dopadł mnie okropny szloch. To się stało u Mońka w mieszkaniu, na jego oczach. Czytałam artykuł w „San Francisco Chronicie" na temat renowacji w Mili Valley starego wiejskiego domu w stylu Craftsmana, o jakim zawsze z Mi tchem marzyliśmy, i po prostu zalałam się łzami.
Boże, ale się głupio czułam.
Monk zaczął rozpylać wokół mnie lizol. Nie bardzo wiedziałam, czy w ten sposób chce mi pomóc, czy raczej ochronić siebie przed zarazkami, jakie mogłabym rozsiewać.
Już chciałam mu powiedzieć, że żaden lizol nie ukoi bólu, jakiego doznaję, ale uświadomiłam sobie, że mało kto wie o tym tak dobrze jak właśnie Monk. Jego żona, Trudy, padła ofiarą morderstwa, którego Monk nie potrafił rozwikłać. Wydaje mi się, że właśnie dlatego tak wytrwale próbuje zaprowadzić w świecie absolutny porządek. Ten wysiłek pomaga mu zastąpić porządek, którego nie potrafi znaleźć w swoim świecie bólu, straty i tęsknoty.
Tak w każdym razie sobie myślę.
Nie chciałam, aby Monk czy moja córka widzieli mnie kiedykolwiek w takiej chwili słabości, kiedy poddaję się smutkowi i łzom, bo właśnie dla nich musiałam być silna. Miałam być ich podporą i jeśli nie mogli na mnie liczyć, sama zaczynałam się bać, co może im się przytrafić.
Więc co mogłam zrobić? Dokąd pójść?
9
Jeśli nie mogłam się czasem wypłakać na czyimś ramieniu, zwłaszcza po jednej czy dwóch lampkach wina, to załamywałam się i...
Och, Boże! Nagle do mnie dotarło, właśnie teraz, w samochodzie, w drodze do Mońka: o czym właściwie rozmawiałam ze Skuterem podczas naszych randek?
O sobie. O wszystkich swoich problemach, wszystkich potrzebach i wszystkich trudnościach, jakie mnie spotykają w życiu.
Wypłakiwałam mu się. Nie było ze mną zabawy. Nie było we mnie życia. Nie byłam sexy. Potrzebowałam dla siebie zbyt wiele.
W porządku. Potrzebowałam dla siebie zbyt wiele. Zastrzelcie mnie i wrzućcie moje ciało do ciemnego jaru.
Gdyby dzisiejszego ranka Skuter był ze mną w samochodzie, powiedziałabym mu tak: „Racja, może czasem za dużo ci jęczę, ale romans polega również na tym, by znaleźć w nim kogoś, kto potrzebuje ciebie równie mocno jak ty jego".
Powiedziałabym, że gdyby okazał mi trochę zrozumienia i trochę własnych potrzeb, to może odkrylibyśmy coś prawdziwie magicznego i cudownego. Być może odkrylibyśmy, że jesteśmy sobie potrzebni, a potrzebować kogoś, kogoś, kto potrzebuje również ciebie, cóż, to może być naprawdę wspaniałe.
Twoja strata, Skuter. Tak, powinnam była mu to powiedzieć, kiedy mi oświadczył, że potrzebuję dla siebie zbyt wiele.
Ale nic mu nie powiedziałam. Bardzo mądrze, hm? Po prostu odwróciłam się do niego plecami, weszłam do swojego domu i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.
10
Dlaczego zawsze tak jest, że idealna odpowiedź przychodzi do głowy dopiero wtedy, gdy dawno już minął odpowiedni moment na jej udzielenie?
Niestety, moja spóźniona idealna odpowiedź dla Skutera również nie rozwiązała problemu. Wciąż męczyły mnie myśli o moich potrzebach. Spojrzałam na swoje życie z innej strony i wcale mi się nie spodobało to, co zobaczyłam.
Jedynymi ludźmi, jakich znałam, poza nauczycielami córki i rodzicami jej przyjaciół, byli policjanci, zrozpaczeni krewni ofiar, osoby podejrzane o morderstwo i zabójcy. Marny krąg kandydatów na randki, i może właśnie dlatego tak desperacko uchwyciłam się Skutera, agenta ubezpieczeniowego, którego poznałam pewnego dnia przy kawie w Star-bucksie, jadąc rano do Mońka.
Zresztą Monk miał jeszcze gorzej. On praktycznie nie spotykał się z nikim. Całe jego życie towarzyskie stanowiłam ja, co sprawiało w konsekwencji, że należał do mnie, czy mi się to podobało czy nie.
Potrzebowałam więcej przyjaciół i więcej wydarzeń niezwiązanych z Monkiem czy Julie.
Gdy parkowałam przed kamienicą Mońka na Pine Street, gotowa byłam wywrócić życie do góry nogami. Zbyt długo żyłam w swoim wąskim światku. Musiałam coś zmienić.
I był to najlepszy moment.
Córka wyjechała z klasą na tygodniowy biwak pod Sacramento, co oznaczało, że po raz pierwszy od wielu lat miałam dla siebie cały tydzień. Postanowiłam wykorzystać wolny czas. Doszłam do wniosku, że jeśli będę miała trochę szczęścia i w najbliższych dniach nikt nie padnie ofiarą morderstwa to będę mogła nawet wziąć parę dni wolnego.
Weszłam do mieszkania Mońka bez pukania. Dookoła panowała ciemność. Żaluzje były spuszczone. Nie świeciła najmniejsza lampka. Usłyszałam ciche pojękiwanie.
- Panie Monk? — zapytałam z drżeniem w głosie.Jęczenie natychmiast skoczyło oktawę wyżej.Przeszłam cicho do salonu i zobaczyłam Mońka
siedzącego na podłodze, opartego plecami o ścianę, z kolanami przyciągniętymi do piersi. Wyglądał jak półtora nieszczęścia. Poważnie się wystraszyłam.
- Co się stało? - zapytałam.
- Nic — odpowiedział ledwie słyszalnym szeptem. Usiadłam obok niego na podłodze. Poczułam na
plecach chłód ściany.
- To dlaczego siedzi pan w ciemności i pojękuje?Wzruszył ramionami.
- Zawsze to robię, gdy walą się moje marzenia, a nadzieja na prawdziwe szczęście zostaje zduszona na śmierć przez kościste ręce losu.
- To zdarza się tak często, że wykształcił pan w sobie typową reakcję?
- Na wszystko mam typowe reakcje - odparł Monk. — Sporządziłem ich alfabetyczną listę oznakowaną kolorami. Nie widziałaś jej?
- Jakoś nie pamiętam, aby akurat ta lista znalazła się w pakiecie informacyjnym, gdy zaczynałam u pana pracę.
- Jestem ciekaw, jakie inne priorytetowe listy uszły twojej uwagi — powiedział z wyrzutem Monk. — Będę musiał je spisać.
- Pan chce zrobić listę list - zauważyłam.
- Sama widzisz. Całe moje życie się sypie. Nie mam nic.
- Jestem przy panu, panie Monk. Ma pan mnie. -
12
Położyłam mu rękę na kolanie i lekko je ścisnęłam dla dodania otuchy. — Co się stało?
- To oczywiste.
- Nie dla mnie - odparłam.
- Chyba żartujesz.
- Nie, nie żartuję. Naprawdę nie mam pojęcia, o czym pan mówi.
Monk skinął głową w kierunku kanapy.
- Masz to przecież przed oczami.Spojrzałam.
Kanapa była ustawiona dokładnie na środku przeciwległej ściany. Nad nią wisiały cztery fotografie Trudy, żony Mońka, wszystkie identycznej wielkości i oprawione w identyczne ramki. Wiedziałam, że codziennie rano Monk prostuje zdjęcia i wyrównuje je względem siebie za pomocą poziomnicy i linijki.
Stał tam również podłużny stolik do kawy, lekko na ukos w stosunku do kanapy. Był to jedyny przedmiot w mieszkaniu, który nie był wyśrodkowany względem wszystkich innych. Ale nie to było dla Mońka problemem. Stół był tak ustawiony celowo. Monk wyjaśnił mi kiedyś, że Trudy miała w zwyczaju odsuwać go w ten sposób, by oprzeć na nim nogi, a on kładł wówczas głowę na jej kolanach. Monk zostawił stół w takim położeniu specjalnie dla Trudy. Kiedy przychodziłam rano do pracy, czasem widziałam na dawnym miejscu Trudy poduszkę z odciśniętym śladem głowy Mońka.
- Wciąż nie widzę, gdzie tu problem - powiedziałam.
- Jesteś ślepa?
- Może byłoby mi łatwiej, gdyby się paliło jakieś światło - stwierdziłam lekko już poirytowa-
13
na. — Byłoby jeszcze lepiej, gdyby mi pan po prostu powiedział.
- Plama.
Wbiłam w niego wzrok.
- Zadręcza się pan z powodu jednej plamy?
- To plama po kawie. Nie daje się zmyć z wykładziny.
Podniosłam żaluzje, aby wpuścić do wnętrza trochę światła.
Monk skrzywił się boleśnie.
- Zostaw — powiedział. — Cały świat zobaczy mójwstyd.
Spojrzałam na wykładzinę dywanową, spodziewając się zobaczyć sodomę i gomorę. Ale dywan był czyściuteńki.
- Gdzie ta plama? - zapytałam.
- Między kanapą a stolikiem - odpowiedział Monk. - Trudno jej nie zauważyć.
Podeszłam do kanapy. Usiadłam na brzegu i uważnie się przyjrzałam podłodze.
- Wciąż nic nie widzę — westchnęłam.
- Weź szkło powiększające, leży na stoliku — poradził Monk.
- Jeśli widać ją wyłącznie przez szkło powiększające, to po co cały ambaras?
- To, czego nie widać, może nawet zabić - odparł.
- Plama po kawie nie zabija.
- Nie - mruknął z niezadowoleniem. - Najwyżej niszczy wolę życia.
- To niech pan przesunie stół o parę milimetrów, żeby ją zakryć. U siebie w domu wszystkie plamy zakrywam dywanikami lub meblami.
- Będę wiedział, że jest. Będę ją czuł. Będę słyszał, jak pulsuje.
...
TAKAJAQ