DROGA KRZYŻOWA LICHEŃSKA.docx

(13281 KB) Pobierz

                                STACJA I. JEZUS NA ŚMIERĆ SKAZANY

Sąd? Co to za sąd? Odwracam się i widzę Jego. Ręce związane, wzrok spuszczony i nie mówi nic. Padają słowa: "Skazany na śmierć przez ukrzyżowanie!" Tłum skanduje. Ale za co?

 

Nagle zwracają się w moją stronę. Moja rozprawa? Ale ja nic nie zrobiłam. Człowiek w białym fartuchu podchodzi i rzuca wyrok: "Niepłodność! Jesteście chorzy!". Otwieram usta ze zdziwienia. Ale jak to? Za co? To niesprawiedliwe!

 

Wyrok spada na mnie jak grom z jasnego nieba. Co dalej? Otwieram szeroko oczy i rozglądam się po obecnych, szukając kogoś, kto obudzi mnie z tego koszmaru! Lecz nikt nic nie mówi, tylko wytykają palcami.

Patrzę na Ciebie. Ty nie mówisz nic, jakbyś przyjął już to do siebie, że umrzesz. Ale ja nie mogę! To jest takie trudne! Nie poradzę sobie! Upadam na ziemię i płaczę, jakby właśnie zakończył się świat.

 

Jezu! Dlaczego? Co teraz? - Krzyczę, aż straszy mnie mój własny krzyk. Opadam bezwładnie na ziemię. Nagle czuję jak mnie przytulasz dłońmi związanymi sznurem. Trochę uwiera mnie Twoja korona cierniowa... Ale tak uparcie nie mówisz nic. Powiedz coś, zrób coś! - krzyczę przez łzy. Ty tulisz mnie mocniej a na swojej twarzy czuję Twoją łzę. Ocierasz ją ukradkiem, by pokazać, że jesteś silny. Ale ja wiem... mówisz tylko cicho: "Wstań, chodźmy".

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

                   STACJA II. JEZUS BIERZE KRZYŻ NA SWOJE RAMIONA

Patrz. Niosą Ci kawał drewna. To Twój krzyż. Rzucają nim w Ciebie. Uginają Ci się kolana. Patrzysz na niego. Opierasz się czołem, przykładasz twarz, jakbyś chciał usłyszeć, jak serce bije w tym kawałku drewna.

 

Przynoszą i mój ciężar i każą nieść. Nie daję rady utrzymać. Wypada mi z rąk. Jak mogę żyć z tym wszystkim? Jak mam wziąć to, co mnie tak boli i po prostu nieść?

 

Patrz Jezu, jak oni na nas patrzą... jakby gardzili nami. Patrzą czy damy radę podnieść się i pójść. Dam radę - mówię w duchu i staram się wyprostować nogi. Nagle w uszach słyszę ten niesprawiedliwy wyrok. I Twój, i mój... Piłat, tłum, lekarz, "krzyż", "śmierć", "nigdy", "chorzy"... Przypominam sobie to wszystko i odrzucam mój ciężar. Moją walizkę pełną cierpienia i bólu! Nie dam rady! Odrzucam ją, lecz ona przygniata mnie tak, że nie mogę wstać.

 

Łzy płyną mi po policzkach. Nie dam rady. Nie tak jak Ty! Ty słuchasz naszych pokaleczonych serc w tym drzewie... ja nie mogę wstać.

 

Nagle czuję, jak ktoś podnosi mój ciężar. Spoglądam spod potarganych włosów i potu na czole. Widzę Ciebie. Trzymasz swój krzyż i to, co ja powinnam nieść. Podnosisz mnie i patrzysz tak, że wiem, że pójdziemy noga w nogę, krok w krok obok siebie. Pójdziemy razem.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

                                              STACJA III. JEZUS UPADA POD KRZYŻEM

Idziemy. Słońce grzeje i zabiera nam resztki sił. Staram się iść twardo, siła jak skała. Dam radę - przekonuję siebie. Nie chcę, by ktoś myślał, że cierpię. Poradzę sobie.

 

Nie wiem tylko, jak bardzo widać, że kłamię. Im bardziej udaję tym mi trudniej. Uśmiecham się do znajomych, którzy stoją po drodze, ale tak bardzo chcę przestać udawać i wreszcie przytulić się do kogoś...

 

Wokół słyszę: "Tak już musi być", "Widocznie jest w tym jakiś plan", "Poradzisz sobie, jesteś silna". Słucham tego wszystkiego, co boli jak nóż i wmawiam sobie, że wierzę w te wszystkie słowa, że oni mają rację.

 

Aż w końcu nie mam sił. Upadam tak mocno, aż mam wrażenie, że cały świat słyszy mój upadek. Zalewam się łzami. Tak bardzo mi źle! Tak strasznie nie mam sił! Marzę by się obudzić i nie myśleć, 'dlaczego ja'? Nikt mnie nie rozumie, tylko każą być silnym człowiekiem, a ja nie umiem.

 

Przypominam sobie, że przecież idziesz obok. Tak mi wstyd. Ocieram łzy, żebyś nie widział tej słabości. Ty pewnie radzisz sobie idealnie a ja tu leżę i nie wiem nawet czy dam radę wstać.

 

Spoglądam na Ciebie z ukrycia, żeby zobaczyć gdzie jesteś i czy bardzo rozczarowałeś się mną. Widzę Cię... leżysz na ziemi. Ty, wielki Jezus, Niezwyciężony. Upodlony w piasku. Nie mniej cierpiący niż ja. Wysuwasz delikatnie dłoń spod krzyża i szukasz po omacku mojej dłoni.

 

Patrzę na Ciebie. Świat jakby nagle zamarł, bo nie słyszę już ani ludzkich słów, ani wymagań, że trzeba siły. Widzę już tylko Ciebie i wiem, że nikt nie zrozumie mojego cierpienia bardziej niż Ty. Nikt nie wie, jak boli upadek i bezsilność, tylko Ty.

 

Jezu - szepczę cicho - dziękuję, że w tym upadku jesteś tak mi bliski.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

                                       STACJA IV. JEZUS SPOTYKA SWOJĄ MATKĘ

Idziemy oboje. W totalnej ciszy. Ani Ty, ani ja nie wiemy co powiedzieć. Po prostu idziemy. Tłum krzyczy coś w naszą stronę, ale my wydajemy się nie słyszeć wrzasków.

 

Nagle, z tego pełnego smutku letargu przebudza nas czyjś głos. To nie jest krzyk. To tylko ciche westchnięcie: "Synu"... ale my słyszymy je z rozwrzeszczanego tłumu.

 

Odwracam głowę w stronę głosu. To Twoja Matka. Nie lamentuje, nie próbuje Ci wyrwać krzyża z rąk, ale stoi naprzeciwko Ciebie i patrzy w oczy. Ty aż przystanąłeś i wydajesz się czerpać z tej miłości ile się da... jakbyś chciał nią dodać sobie sił.

 

Ależ ja Ci zazdroszczę! Też mam matkę i ojca. Mam wielu bliskich. Stoją gdzieś w tłumie. Kochają mnie. Ja to wiem, czuję. Ale czasem mam wrażenie, że zupełnie nie rozumieją tego co czuję. Boże, jaka samotność jest potworna! Jak ja Tobie zazdroszczę, że nie jesteś sam na tej drodze!

 

Nagle słyszę czyjś cichy głos. Znam go! Nigdy go z siebie nie wyrzucę. Gra na wszystkich strunach mojej duszy. Stoi przede mną człowiek, na widok którego uspokaja się mój ból. Patrzy w oczy i cicho szepce: "i nie opuszczę cię aż do śmierci".

 

Przecież mam ciebie, przecież ślubowaliśmy sobie. Może czasem czujesz inaczej, może inaczej to okazujesz... ale jesteś. Na tej drodze krzyżowej jesteśmy razem. Na dobre i na złe, dopóki śmierć nas nie rozłączy...

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

                                  STACJA V. SZYMON Z CYRENY POMAGA NIEŚĆ KRZYŻ

Ledwo idziesz. Twoje nogi się chwieją. Ja też nie mam sił, ale jakoś ciężko mi, gdy widzę Ciebie takiego wykończonego.

 

Kogoś ciągną, spójrz! Ale on wcale nie chce iść. Żołnierz bije go i popycha. Patrz, to do Ciebie! Ma Ci pomóc! Super!

Ale on wcale nie chce iść... zmuszają go. Spoglądasz mu głęboko w oczy i podajesz krzyż. On, jakby z obrzydzeniem bierze go i idzie. Jak to? Nie przeszkadza Ci to? On nawet nie ma na to ochoty... co to za pomoc...

 

Ciągną kogoś i w moją stronę. Znam... my się chyba poznaliśmy... Stoi przede mną człowiek... i wbija wzrok w ziemię. Chcę go ominąć, ale ktoś popycha go wprost na mnie i potykam się.

- Czego chcesz? - pytam opryskliwie. Na co mi ktoś taki?

- Mogę ci pomóc jakoś? - pyta ze spuszczonymi oczami cedząc przez zęby.

- Nie, dziękuję! - odpowiadam niemal z krzykiem. Jak śmie przychodzić i dopytywać się.

- ale może jakiś lek - kontynuuje - albo chusteczkę, a może powinniście...

- Ty mi mówisz co powinniśmy? - przerywam brutalnie - Ty? Skąd możesz wiedzieć co czuję? Przychodzisz tu, bo ktoś ci kazał! To ma być pomoc? Na siłę?

- Słuchaj - przerywa mi - Nie wiem co mogę zrobić, nie umiem, i masz rację, na siłę, bo boję się, że nie będę potrafił pomóc... Ale proszę, powiedz co dalej, jak mogę ulżyć, a zrobię to.

 

Kolana mi się ugięły... zrozumiałam, że on po prostu nie wiedział jak, nie umiał... bał się... a nie chciał mnie skrzywdzić.

 

- Przytul mnie, daj rękę i chodź kawałek ze mną - proszę go cicho.

 

Szli z nami jakiś czas. Byli obok, ale dalej idziemy Jezu sami. Ja i Ty... Myślę o tych ludziach i odwracam się. Patrzę, a oni idą z innymi ludźmi. Twój Szymon przytula synów i uczy znaku krzyża...

Mój przyjaciel podnosi kogoś, kto upadł...

 

- Widzisz - mówisz nagle do mnie, choć wcale nie spoglądasz w ich stronę - pomoc, choć czasem kamienna i przymuszona, uczy człowieka miłości.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

                             STACJA VI. WERONIKA OCIERA TWARZ PANU JEZUSOWI

 

Czuję, że mam już dość. Jak długo jeszcze będzie trzeba się z tym borykać? Czuję się jak jedna wielka napięta nić. Wystarczy chwila, by pęknąć i odpuścić sobie cały świat. Usta mam spierzchnięte. Próbuję je nawilżyć językiem, ale nie ma we mnie wody... ani woli walki.

- Błagam, pić. - Mamroczę jakby w gorączce - Dajcie mi odetchnąć od życia.

 

Widzę grupę ludzi, którzy stoją razem. Jedni podtrzymują drugich za ramiona, tych słabszych niosą na rękach. Nagle jeden z nich spogląda w moją stronę. Wstydzę się samej siebie i spuszczam wzrok.

 

On przebija się nagle przez cały tłum i biegnie do mnie. Staje i patrząc w oczy podaje mi kubek wody.

- Pij - mówi cicho i delikatnie.

Przełykam wodę. Jest zimna i orzeźwiająca. Spływa po ustach i spieczonej skórze. Tak bardzo tego chcę. W jednej chwili czuję siłę i olbrzymią ulgę.

-...ale skąd? - pytam, przełykając pokrzepiającą wodę.

Człowiek uśmiecha się i mówi do mnie - Nie przestajemy się za ciebie modlić.

Mija chwila i już go nie ma.

 

Odwracam się do Ciebie. Przed Tobą jakaś obca kobieta. Wyrwała się z tłumu by wytrzeć Twoją twarz. Wokół zrobiło się strasznie cicho. Jakby ktoś zatrzymał świat. Na chuście pojawia się Twoja twarz.

 

Żołnierze szarpią kobietę i odciągają. Ona, wpatrzona w Ciebie nie spuszcza wzroku.

- Jezu,- pytam - dlaczego zostawiłeś jej swoje odbicie?

Ty uśmiechasz się delikatnie. Widzę, jak dumny z niej jesteś.

- To nie ja. Gdy ktoś cię kocha, zawsze ma twoją twarz przed sobą.

 

Nagle żołnierz krzyczy "Milcz" i uderza Cię biczem. Z bólu opierasz się o krzyż. Twoja podarta szata odsłania klatkę piersiową. Zdaje mi się, że widzę na Twojej skórze jakby wyryte coś... co to jest? Jakby... jakby twarz... twarz... to moja twarz!

 

Stoję przyglądając się jak odchodzisz, a w moich uszach brzmią Twoje słowa: "bo gdy się kogoś kocha..."

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

                                     STACJA VII. PAN JEZUS UPADA PO RAZ DRUGI

Huk! Tumany kurzu i piasku unoszą się ku górze. Ktoś coś krzyczy, ktoś się śmieje. Widzę, że leżysz na ziemi przygnieciony krzyżem. Ktoś mnie popycha, śmiejąc się za plecami i upadam z równie głośnym hukiem.

 

Wokół pełno ludzi. Jedni się śmieją, inni komentują po cichu, niby żeby nie było słychać, ale wiem co mówią, a inni nawet nie starają się z tym kryć i prosto w twarz pytają: i jak ci jest?

 

Patrzę na Ciebie. Ty nie mówisz nic! Kompletnie nic! Ja już mam dość walki o każdy krok każdego dnia! A Ty milczysz!

- Mam dość! - krzyczę patrząc w Twoje oczy. Kłębią się we mnie złość i żal. Przecież możesz wszystko a Ty nawet nie mówisz nic.

- Rozumiem. - odpowiedziałeś krótko i próbujesz wstać.

- Rozumiesz? Nic nie rozumiesz! - krzyczę - Mam dość tej drogi i tego wszystkiego. Chcę poszukać innego rozwiązania! Na pewno jakieś jest! Ty mi nie pomagasz w ogóle! Nawet nie zareagujesz gdy tak szydzą, gdy obgadują za plecami! Wiem co sobie myślą!

- Jeśli chcesz, możesz to rzucić i odejść. - odpowiadasz spokojnie. Twoje oczy jednak wydają się być ciche i pełne bólu. Jak zakochany chłopak, którego opuszcza szczenięca miłość.

- Tak! Chcę! Tam jest znak, widzisz? Tam jest droga na skróty. Nie chcę z Tobą! Nie chcę z tymi ludźmi! Mam już dość! Tam z pewnością będzie lżej.

 

Skręciłam sama. Nie chcę się oglądać na Ciebie, bo czuję głęboko, że zawiodłam. Tłamszę to uczucie i idę dalej... ale idę w samotności. Upadam jeszcze częściej, bo pełno skał, ale nikt nie podnosi, nikt nie podaje szklanki wody, nikt nie spogląda na mnie tak jak Ty i nie łapie za rękę.

 

Biegnę za Tobą, krzyczę - Poczekaj, poczekaj na mnie!

Gdy dobiegłam zobaczyłam jak idziesz zamyślony i smutny. Gdy mnie zobaczyłeś, opuściłeś krzyż i przytuliłeś tak mocno, że ledwo łapię oddech.

- Przepraszam - szepczę cicho - tam, bez Ciebie, było tak strasznie źle...

- już ćśśśś - uspokajasz

- Nie mogłam Ciebie dotknąć - kontynuuję zanosząc się płaczem - nie widziałam Twoich oczu

- ćśśś

- tak strasznie samotnie... - rozpłakałam się - przepraszam. Tak strasznie bałam się, że będziesz zły

- Jak dobrze, że jesteś - odpowiadasz - tęskniłem.

 

Popchnęli nas, byśmy szli dalej.

- Twoje dłonie... całe zakrwawione... co się stało? - pytam, ale nic nie mówisz, uśmiechasz się kącikiem ust i idziesz dalej

- Jak to co? - krzyczy żołnierz - gdy cię nie było, ktoś musiał nieść twój bagaż.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

 

 

                             STACJA VIII. JEZUS SPOTYKA PŁACZĄCE NIEWIASTY

Od ostatniego upadku nauczyłam się jednego. Życie to paradoks. Teraz jakby wiem - mimo tego, że iść z Tobą jest ciężej i trudniej, to jednak lżej. Wiem, że nawet jeśli się potknę i nawet jeśli ktoś mnie popchnie, to Ty pomożesz...

 

Wydajesz się tracić siły. Idziemy oboje, jak z taniego filmu: brudni, wykończeni, potykający się o własne nogi, z kilku miejsc rany boleśnie krwawią, a myśli nadal niekiedy pytają: dlaczego.

 

Tuż obok słyszę jakiś zgiełk i płacz. Jakieś kobiety biadolą nad nami. Ich płacz jest tak przeraźliwy, że dostaję gęsiej skórki. Chcę aby przestały. Nie potrzebuję użalania się nade mną!

Koniec! Cicho już! - myślę, jednak nie wypowiadam tego na głos.

 

Chcę przyspieszyć, ale Ty się zatrzymujesz i mówisz:

- Nie płaczcie nade mną, ale nad sobą i synami waszymi.

 

One na te słowa wpadają w jeszcze większy płacz. Przyznaję, że z tego zdania nie rozumiem nic.

 

- Dlaczego je odesłałeś? Nie, żeby mi to nie odpowiadało, bo mam ich dość i tych zawodzeń... ale dlaczego?

Ty jednak milczysz, więc pytam - To chyba miłe, że ktoś się nad Tobą pochyla. Weroniki tak nie odegnałeś. Nie powiedziałeś Szymonowi, żeby poszedł pomagać komuś innemu.

 

Uśmiechasz się tylko i mówisz: - Płakać trzeba nad złem, którego się nie widzi. Widzisz. Wszyscy ludzie, których po kolei spotykasz krok za krokiem na tej drodze chcieli Ci pomóc. To nie płacz coś zmieni. Łzy płyną, kiedy dusza boli. Łzy oczyszczają duszę. A gdy oczyszczą ją a oczom już ich zabraknie, trzeba wstać i czynić! Pomoc daje więcej niż łzy. Zapłakać trzeba nad tymi, którzy zabijają ciało, zabijają tych niewinnych, a duszę chcą spętać. Tobie nie potrzeba już płakać. Ty wiesz, gdzie jest zło. Ty niebawem zaczniesz powstawać.

 

Idziemy dalej obok siebie. Myślę o tym, co powiedziałeś, że zacznę powstać, nie płakać...

Wiesz? Chyba nadal nie rozumiem ani słowa.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

                                       STACJA IX - JEZUS UPADA PO RAZ TRZECI

Chyba nawet nie wiem dokąd nas prowadzą. Idę przed siebie, Ty obok, ale nie mam pojęcia dokąd. Za każdym razem gdy nabiorę trochę sił i już, już czuję, że dam radę, że wszystko się ułoży, że dojdę, gdzie mam dojść... wtedy chwieją mi się nogi i słabnę tak, że nie mogę zrobić ani kroku.

 

Staję! Gorąc uderza silnie, nogi nie chcą iść, a ręce bezwładnie opadają... a przecież miało być dobrze, już było lepiej... kręci mi się w głowie... nic nie widzę... tak mi źle!

 

Nie mam pojęcia kiedy upadam i ląduję na ziemi. w uszach tylko wysoki dźwięk, jakby pisk... i leżę. Boże... jak jest beznadziejnie! Jak mam wstać? Pomóż mi!

 

Po wszystkich wcześniejszych upadkach nauczyłam się jednego... że jestem w stanie wstać i dalej pójść, i że za każdym razem czuję większą siłę. Upadam bezsilnie, ale wiem, że mogę! Nie wiem tylko, ile razy jeszcze nie będzie siły i znowu się załamię.

 

Żołnierz mnie ciągnie i próbuje podnieść. Mimo całego zła, które ma w oczach, mimo tej brutalności... to właśnie on mi pomaga.

 

Ten upadek był jakiś inny - myślę w trakcie, gdy próbuję wstać - mniej bolało, jakby coś amortyzowało mój upadek i bezsilność...

 

Żołnierz mnie podnosi, staję prawie prosto i widzę Ciebie na ziemi. Upadłam na Ciebie a Ty osłoniłeś mnie przed ziemią...

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

 

                              STACJA XV. ZMARTWYCHWSTANIE

Z samego rana wpadła do nas jakaś kobieta. Zbudziła nas i krzyczała:

- Nie ma Go! Nie ma!

I wybiegła. Biegniemy za nią. Wielki kamień przy Twoim grobie był odsunięty...Podchodzimy blisko i niepewnie, jakby ktoś mógł nas zaraz przestraszyć. W środku nie było nikogo... Materiał, którym jeszcze przed chwilką okrywali Twoje ciało zwinięty i leży w miejscu, gdzie położono Ciebie. Wchodzimy. Rozglądamy się dookoła w grobie i przed grobem.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin