Z pamiętnika dra Wyciora
Czwartek
Popadłem w konflikt z naszym anestezjologiem, doktorem
Zegrzyńskim. Zegrzyński uważa, że przekraczam swoje kompetencje
usypiając bardziej kłopotliwych pacjentów bez jego wiedzy i na dłużej. A
ja pytam „co to znaczy dłużej?" Te dwa, trzy miesiące zdrowego snu
tylko wzmocnią organizm chorego i obsługi.
Piątek.
Konflikt trwa. Nie miałem innego wyjścia. Uśpiłem doktora
Zegrzyńskiego.
Sobota.
Dzisiaj przywieziono czterech pacjentów z wypadków. Po ich uśpieniu i
długotrwałej operacji wyszło mi dwóch. Zdecydowałem się ich uśpić.
Niedziela.
Zbudzili Zegrzyńskiego, żeby mnie uśpił.
Wtorek.
Bardzo silnie uderzyłem się w twarz butlą tlenową. Nigdy by do tego nie
doszło, gdybym nie zrobił sobie omyłkowo zastrzyku ze spirytusu.
Przypuszczam, że spirytus podrzucił mi pielęgniarz Gniady z zemsty za
to, że zamiast od bólu głowy, dałem mu na przeczyszczenie. Kiedy go
czyściło, zrobiłem mu trepanację i napchałem do głowy gazet.
Myślę, że bredzę. Dobranoc, kochany dzienniczku. Chyba już w tym
tygodniu nic nie napiszę.
Środa.
Po południu. Dzisiaj rano otworzyłem pana Bielinka, tego spod
czternastki. Już od tygodnia skarżył mi się, biedaczek, że mu coś leży
na wątrobie. A jednak niczego nie znalazłem. Ciekawe, dlaczego chciał
mnie wprowadzić w błąd. Podobnie zresztą, jak pan Paprotka, który
usiłował mi wmówić, że ma zimną krew. A kiedy przetoczyłem mu ją do
butli, to się okazało, że jej temperatura wynosi grubo powyżej zera. A
ściślej mówiąc, 36 i 6, czyli razem 42. A ten Paprotka, widocznie ze
wstydu, już się więcej do mnie nie odezwał.
Salowy Wiśniewski powiedział dzisiaj do mnie podczas obchodu
"Doktorze, dzisiaj nie wtorek, zapnij rozporek". Odpowiedziałem zgodnie
z prawdą, że dzisiaj właśnie jest wtorek. Nie wiem, dleczego ten cham
tak się śmiał. Siostra Kulanka też. Nienormalni.
Myślałem długo nad wczorajszym incydentem z Wiśniewskim.
Sprawdziłem dokładnie w kalendarzyku, potem jeszcze specjalnie
włączyłem dziennik. Wczoraj na pewno był wtorek.
Czwartek.
Wiem, że dorosły człowiek, i do tego lekarz nie powinien zaprzątać
sobie głowy drobiazgami, ale nie mogę zapomnieć o wtorkowym
obchodzie. Dziś przezornie przed wyjściem z toalety zapiąłem sobie
rozporek. W końcu dzisiaj nie wtorek, tylko czwartek. Jutro piątek. Może
się położę na kilka dni.
Jestem trochę niespokojny. Wczoraj zacząłem dość zawiłą operację na
panu Łukaszu spod siódemki. Nie zauważyliśmy, jak czas zleciał i
zrobiła się szesnasta i koniec roboty. Pan Łukasz został na stole do
poniedziałku. Martwię się, że będzie próbował sam się zaszyć.
Poniedziałek.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy. W czasie weekendu była
przerwa w dostawie prądu. Urządzenia przestały działać i pan Łukasz
też. Dzisiaj miałem tylko dwa wyrostki. Dziwne, że u jednego pacjenta.
No, ale poniedziałek jakoś zleciał, tym bardziej, że siostra Kulanka
znalazła między protezami podręcznik anatomii. Bardzo ciekawy. Nigdy
bym nie przypuszczał, że aż z tylu części składa się człowiek.
Od rana pech. Podczas operacji plastycznej znów zabrakło skóry.
Pożyczyłem co prawda kawałek ceraty od ajenta bufetu, no ale jak długo
można nadużywać dobrej woli człowieka nie związanego przecież ze
służbą zdrowia?
W dalszym ciągu pechowa passa. Siostra Narcyza potrąciła mnie
podczas operacji, kiedy akurat zerkałem na siostrę Honoratkę.
Wszystko stało się bardzo szybko. Rodzina pana Korytko, który był na
stole chce mnie skarżyć o to, że mu przyszyłem butlę z tlenem do
pleców. Kiedy już ochłonąłem, to zrobiłem sobie na próbę zastrzyk nową
jednorazówką z tego transportu, który dopiero co nadszedł. Bardzo
bolesny, dwa razy zemdlałem, zanim wprowadziłem wszystko dożylnie.
Siostra Jola powiedziała, że niepotrzebnie się męczyłem, bo igły do tych
strzykawek przyjdą w przyszłym tygodniu i iniekcje mają być ponoć
łatwiejsze. Eee, pożyjemy zobaczymy.
Dzisiejszy dyżur na oddziale reanimacji minął nadspodziewanie
spokojnie. Praktycznie przez cały czas nie było prądu, więc aparatura
nie hałasowała. Na szczęście włączyli fazę i zdążyłem jeszcze wypełnić
wypiski. Natomiast mocno zastanawiająca historia przytrafiła mi się
podczas porannego obchodu. Otóż spotkałem mojego sąsiada z bloku,
inżyniera Bazydło. Powiedział, że przyszedł do naszej kliniki do
Rentgena. Ciekawe to o tyle, że nikt z pracowników naszej placówki, ani
też żaden, żaden z jej pacjentów nie nosi takiego nazwiska. No i kto mi
teraz wytłumaczy, dlaczego inżynier Bazydło ukrył przede mną...
pewniak