Blake Jennifer - Luizjana(1).pdf

(1210 KB) Pobierz
1157572637.001.png
JENNIFER BLAKE
Luizjana
1
Jasny blask księżyca tańczył po głębokiej, szeroko rozlanej rzece Missisipi. Woda bulgotała wokół
płaskodennej łodzi, ciągnąc ją tak, że napinała liny cumownicze i uderzała o groblę w powolnym
regularnym rytmie.
Ten ruch ukołysał Cyrene Marie Estelle Nolte, która siedziała na niskim stołku, tyłem do nie
okorowanych bali nadbudówki. Ziewnęła i otuliła się szczelniej kołdrą, chroniąc się przed
wilgotnym chłodem nocy.
Gdzieś po prawej stronie rozległ się cichy śmiech.
Odwróciła głowę, a światło księżyca zalśniło złotawo na grubym warkoczu przerzuconym przez
ramię. Kącik ust powędrował w górę w szybkim uśmiechu. Gaston znowu ruszył do boju. Stawał się
prawdziwym satyrem, wiecznie uganiającym się za kobietami. Nie oznaczało to, że kobieta, z którą
rozmawiał tam, w cieniu drzew, miała coś przeciw temu, by ją złapano, naturalnie za odpowiednią
cenę. Tylko czy Gaston miał pieniądze? Ostatnio nie uskarżali się na nadmiar liwrów.
Wyglądało na to, że ubił transakcję, bo prowadził
dziewkę na tyły gospody, gdzie mieszkała, tuż przy błotnistej drodze za groblą. Oczywiście dla
Gastona było rzeczą naturalną płacenie gotowymi komplementami, ujmującym uśmiechem i obietnicą
krzepkich ramion.
Był uroczym draniem.
Musiałby jednak uznać się za prawdziwego szczęściarza, gdyby dzięki urokowi osobistemu udało mu
się wyjść z opresji, jeśli ojciec i wuj przyłapaliby go na 5
opuszczeniu posterunku. Bo Gaston miał teraz pilnować Cyrene, a Pierre i Jean Breton nie tolerowali
żadnego zaniedbania ani wymówek. Obaj starsi mężczyźni także nie znajdowali się zbyt daleko, w
każdym razie nie dalej niż kiedykolwiek. Poszli do gospody na drinka lub dwa i kilka rozdań faraona.
Z łodzi unoszącej się na rzece tak blisko grobli, że sprawiała wrażenie niemal stojącej na gościńcu,
Cyrene widziała gospodę, a przed nią bladą wstęgę nadrzecznej drogi. Budynek spowijała ciemność,
z wyjątkiem zbłąkanych promieni światła umykających spod zamkniętych okiennic oraz długiej żółtej
smugi, która strzelała w mrok za każdym razem, kiedy drzwi otwierały się i zamykały za
wchodzącymi i wychodzącymi gośćmi. Za gospodą, poprzez drzewa z lewej strony można było
dojrzeć dachy Nowego Orleanu, tworzące mieszaninę kwadratów i załamań na przemian
zacienionych lub rozświetlonych księżycem. Po prawej stronie gospody i poza nią rozciągały się
moczary, ciemna, rozległa połać nie oczyszczonej ziemi, pełna drzew tak grubych, że dopiero
czterech ludzi mogło je objąć; rosły tam dziwne i mocno wybujałe rośliny, stała woda pokryta
zieloną rzęsą, a w rozśpiewanej ciszy żyły zdradliwe owady i różne pełzające stwory.
Noc była czarna, godzina późna. Cyrene była sama, co napełniało ją rosnącym zdumieniem. Nie bała
się samotności, na pewno nie bardziej niż rzeki i bagien. Poczuła nagłą radość. Sama. Głęboko
zaczerpnęła powietrza i wypuściła je powoli, rozkoszując się rzadkim doznaniem. Była sama!
Nie należy sądzić, że Cyrene lekceważyła powody, dla których jej tak pilnie strzeżono; doskonale
zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństw czyhających nad rzeką, zwłaszcza na samotną kobietę.
Czasem jednak nieprzerwany nadzór sprawiał, że chciała zrobić coś szalonego, wykraść się i
spacerować ulicami w sukni ze stanikiem najbardziej wydekoltowanym albo wziąć pirogę
przywiązaną do łodzi i powiosłować rzeką - cokolwiek, co dałoby jej pewne poczucie wolności.
6
Pierre i Jean Bretonowie, a także Gaston syn Jeana, zrobili wszystko, co było w ich mocy. Nagle
narzucono im towarzystwo młodej kobiety, z czym wiązały się niemałe kłopoty. Kiedy Bretonowie
przyjęli Cyrene i jej rodziców, którzy przypłynęli z Francji, chorych i trzęsących się z gorączki, nikt
nie sądził, że potrwa to tak długo. Najpierw umarła matka Cyrene, a wtedy ojciec zaczął szukać w
piciu i hazardzie ukojenia ze smutku i wstydu wygnania. Chyba nigdy nie mieli dość pieniędzy na to,
by znaleźć inne mieszkanie, albo czas nigdy nie był odpowiedni na przeprowadzkę. Wieczorami
ojciec włóczył się od jednej szulerni do drugiej wraz z przyjaciółmi, o ile można ich tak nazwać;
przyjaciółmi równie biednymi jak on, równie pełnymi nadziei i planów szybkiego wzbogacenia się i
powrotu w glorii do Francji. Dni poświęcał na odsypianie nocy.
Cyrene nie widywała go często, niewiele częściej niż we Francji, kiedy jako dziecko spędzała dni w
towarzystwie bony i guwernantki Nie miało to większego znaczenia; ona i ojciec nigdy nie byli ze
sobą blisko. Nie płakała, kiedy zniknął na zawsze przed niespełna miesiącem. Uznano, że powinęła
mu się noga i wypadł za burtę po powrocie na łódź, ponieważ przyjaciele widzieli, że szedł w tamtą
stronę. Ciała nie odnaleziono, ale nie było w tym nic niezwykłego. Rzadko odnajdywano ludzi, którzy
znaleźli się pod pomarszczoną powierzchnią rzeki. Missisipi miała zwyczaj zatrzymywania swoich
ofiar.
Cyrene została z Bretonami. Pracowała na swe utrzymanie pomagając w gotowaniu i praniu, a także
prowadząc księgi rachunkowe, w których zapisywano transakcje handlowe obu braci. W tej ostatniej
czynności przejawiała talent; prowadzenie ksiąg podobało jej się niemal tak bardzo jak sam handel:
sztuka targowania się i chęć zysku. Ojciec mawiał, że miała burżuazyjną duszę swego dziadka, ojca
matki, szanowanego i zamożnego kupca z Hawru. Nie mogła temu zaprzeczyć.
Życie na rzece także jej odpowiadało. Lubiła ubierać 7
się tak, jak miała ochotę: chodziła bez czepka, związywa
ła warkocze z tyłu głowy, a rękawy koszuli podwijała do łokci jak Indianka lub chłopka. Uwielbiała
zapach, ruch i stale zmieniające się oblicze wielkiego szlaku wodnego. Nie wierzyła, że potrafiłaby
teraz zasnąć bez kołysania płaskodennej łodzi. Nie mogła też wyobrazić sobie życia bez wygody nie
wyczerpanych zasobów wody, przepływającej za progiem, wody, której nie trzeba było pracowicie
wyciągać ze studni, wody, która szybko zabierała nawet najgorsze brudy i odpadki.
Cyrene leniwie omiatała spojrzeniem rzekę i odcinek wzdłuż grobli, aż ku szerokiemu zakrętowi
drogi za miasteczkiem. Nagle zesztywniała i wyprostowała się.
Tam, w cieniach za gospodą, dostrzegła ruch. Dwaj mężczyźni wyszli spomiędzy drzew. Mimo że
widziała ich niewyraźnie w świetle księżyca i w oddaleniu, wydawało jej się, że niosą jakiś
niewygodny ciężar. Jego części osuwały się i wlokły po ziemi, kiedy wspinali się na pochyłość
grobli. Cyrene bez trudu rozpoznała niesiony ciężar: było to ludzkie ciało; jeszcze łatwiej domy
śliła się, co nieznajomi zamierzali z nim zrobić.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin