Rozdział 2.doc

(56 KB) Pobierz
2

2

 

              Claire nie była pewna czy jest gotowa nałożyć maskę gry na twarz, wyszczotkować żeby, albo spakować dużo broni, ale poszła za Shane’m by najpierw pożegnać się z Michael’em.

              Michael stał w środku grupy z zaciętą mina – niektórzy byli wampirami i wielu z nich ona nigdy nie widziała.Nie wyglądali na szczęśliwych grając w obronie i pachnęli czymś  - zgniłym, zupełnie wyraźnie , to znaczyło ze nie lubili przebywać i pomagać tez ludziom. Większość wampirów było starszych od Micaela, nieśmiertelni koledzy z dużą ilością mięsni. Nawet teraz ludzie w większości wyglądali na zdenerwowanych.

              Shean’e wydawał się mały w porównaniu- nie żeby pozwolił zwolnic tępa jako ze on prowadził linie obronna. Popchnął wampira stojącego mu na drodze do Michaela: wampir błysnął kłami, ale tego Sheane nawet nie zaważył. Ale Michael tak.

              Wszedł w drogę urażonego wampira, ponieważ zbliżał się on do Sheana od tyłu i stanieli jak posagi na swojej drodze. Jak drapieżnik wychodzący na polowanie. Michael nie był pierwszym który opuścił wzrok..

Michael miał dziwna moc teraz  w sobie – cos co zawsze tam było , ale bycie wampirem uwolniło to maksymalnie – pomyślała Claire.

Nadal wyglądał ja anioł, ale był momentami upadłym aniołem. Ale uśmiech miał prawdziwy Michaela którego znała i kochała,

Odwrócił się do nich.

Przywitali się męskim uściskiem dłoni. Sheane odszedł na bok i uściskał go, w czerwonych oczach Michaela pojawił się krotki błysk, Sheane tego nie widział.

-              Bądź ostrożny człowieku,- powiedział Sheane – Ci kolesie sa dzicy, Nie pozwól zaciągnąć się im na żadna inna stronę. Bądź silny!

-              Ty tez – powiedział Michael  - uważaj na siebie.

-              Jeżdżąc dookoła miasta , w dużym czarnym busie jak obiad, w mieście pełnym głodnych wampirów? Tak spróbuje trzymać się - Sheane przełknął – Poważnie, wiem , to samo tutaj – razem kiwnęli głowami.

Claire i Eve patrzyły na mich przez chwile. Obydwoje wzruszyli ramionami.

-              Co? – spytał Michael

-              Tylko tyle? To jest twoje pożegnanie – spytała Eve

-              A co w tym złego?

Claire spojrzała na Eve porozumiewawczo.

-              Chyba potrzebuje męski przewodnik

-              Faceci nie sa zbyt skomplikowani, żeby był potrzebny przewodnik.

-              Na co czekałyście, na kwiecista poezje – parsknął Sheane – Uścisk dłoni i zrobione.

Szeroki uśmiech Michaela nie trwał długo, spojrzał na Sheana, potem na Claire, i na końcu, najdłużej na Eve – Nie pozwól żeby cokolwiek ci się stało – powiedział – Kocham cie stary

-              Tak samo – powiedział Sheane, co było wręcz dla niego przesadne.

Mogli mieć czas żeby powiedzieć cos więcej, ale jeden ze stojących wampirów wyglądał na wkurzonego i zniecierpliwionego. Stuknął Michaela w ramie i jego blade wargi poruszyły się blisko ucha Michaela.

-              Musimy iść – powiedział. Przytulił Eve tak mocno ze musieli się odrywać – Nie ufaj Oliverowi.

-              Tak jakbym tego nie widziała – Michale...

-              Kocham Cię – powiedział i pocałował ja szybko i mocno – Niedługo się zobaczymy.

Odszedł w ciemność zabierając ze sobą większość wampirów. Syn burmistrza Ryszard Morrel – nadal w swoim policyjnym mundurze, prowadził za sobą ludzi, w swoim normalnym tempie.

Eve stała tam z otwarta buzia i zdumiałym wyrazem twarzy. Kiedy odzyskała glos powiedziała.

-              Czy on to powiedział?

-              Tak – powiedziała Claire uśmiechając się – Tak zrobił to, Wow lepiej byłoby żeby teraz przeżył.

Tłum ludzi- mniej teraz niż było kilka minut temu, otaczał go – Oliver prześlizgnął się przez szparę. Drugi najgorszy wampir w mieście, zrzucił swój kostium i ubrał się w prosty skórzany płaszcz w czarnym kolorze. Jego długie siwiejące włosy związał z tyłu głowy, wyglądał jakby był gotowy, by roztrzaskać głowę komukolwiek, wampirowi czy człowiekowi, który stanie mu na drodze. Wychodząc głowę trzymał prosto i wysoko.

 

Powinnam płakać – pomyślała Claire – Eve płakała w takich chwilach. Ale Claire nie wydawała się móc płakać , gdy to się liczyło, lub teraz. Czuła się jakby ściskało ja i czuła się zimna, pusta od środka. Żadnych łez. A teraz jej serce rozpadało się, ponieważ Sheane był wzywany przez groźnie wyglądającą grupę wampirów i ludzi stojących już przy drzwiach. Kiwnął do nich głowa i wziął ja za ręce , spojrzał jej głęboko w oczy.

„Powiedz to „ – pomyślała, ale nie powiedział , pocałował ja tylko w ręce i, odwrócił się i szybko wyszedł, ciągnąc za sobą jej krwawiące serce za sobą – metaforycznie w każdym razie.

„Kocham cie” szepnęła, Mówiła mu to już wcześniej , ale odkładał słuchawkę zanim zdążyła to usłyszeć, powiedział mu to tez w szpitalu ale był naszprycowany górą środków przeciwbólowych i teraz jej tez nie słyszał, ponieważ zdążył już wyjść. Ale przynajmniej miała odwagę żeby próbować. Pomachał do niej z drzwi i odjechał.

              Nagle poczuła się bardzo samotna na świecie i bardzo młodziutka, Ci który zostali w domu Gllass’ów mieli swoja prace, a ona stała im na drodze. Znalazła krzesło- fotel Michaela, usiadał i podciągnęła kolana do góry żeby jej stopy nie przeszkadzały kręcącym się ludziom i wampirom, wzmacniającym okna i drzwi, rozdającym bron. Mogła zostać duchem, nikt nie zwracał na nia uwagi.

              Nie musiała czekać długo tylko kila minut, Amelie szła elegancko w dół schodów, miała za soba grupę przerażających wampirów i kilki ludzi, wliczając w to dwóch mundurowych policjantów. Wszyscy byli uzbrojeni w noże, pałki, i miecze. Niektórzy mieli kołki, włącznie z policjantami, mieli je zamiast gumowych pałek, uwieszone w pasach.

„ Standardowe wyposażenie w Morganville” pomyślała Claire i powstrzymała chichot. ”Może zamiast gazu pieprzowego maja czosnkowy”.

Amelie podała Claire dwie rzeczy: wąski srebrny nóż, i drewniany kolek.

-              Drewniany kolej wbity w serce osłabia nas – powiedziała – musisz użyć srebrnego noża by zabić. Żadna stal, chyba ze planujesz odciąć tym głowę. Walka w pojedynkę nic nie da, chyba ze masz dużo szczęścia, albo światło słoneczne nas dosięgnie, wtedy jesteśmy bezsilni i nawet wtedy wolno umieramy, jesteśmy starzy. Rozumiesz?

Clair kiwnęła tępo głową. „Mam dopiero szesnaście lat” chciała powiedzieć ”nie jestem na to gotowa” Ale musiała być, nawet teraz?

Gwałtowny i chłodny wyraz twarzy Amelie wydawał się łagodnieć jak za czarodziejskim dotknięciem.

-              Nie mogę powierzyć Myrnina nikomu innemu. Kidy go znajdziemy ty będziesz za niego odpowiadać . On może być – Amelie przerwała, szukając odpowiedniego słowa  - Trudny to prawdopodobnie nie było to.

-              Nie chce byś wałczyła, ale jesteś nam potrzebna.

Claire podniosła kolek i nóż.

-              Wtedy dlaczego dałaś mi te?

-              Bo może będziesz musiała się bronić, albo jego. Nie chce żebyś zachowywała się jak dziecko, Obron siebie i Myrnina za wszelka cenę. Część tych którzy tu przyjdą wałczyć przeciwko nam, możesz znać. Nie pozwól żeby to cie zatrzymało. Jesteśmy dobrzy w tym, żeby przeżyć.

Claire tępo kiwnęła głową. Będzie udawała ze to rodzaj Gry video, akcyjno / przygodowej gry video, jak walka z zombie które Sheane bardzo lubił, ale z każdym wychodzącym przyjacielem traciła cześć siebie. Teraz to działo się tutaj : rzeczywistości. Ludzi umierali.

Ona może być jednym z nich.

-              Zostanę blisko – powiedziała

Zimne palce Amelie dotknęły jej brody, leciutko.

-              Zrób to – Amelie skierowała swoja uwagę na innych wokół nich.

-              Uważajcie na mojego ojca, ale nie cofajcie przed nim spojrzenia, on tego chce. On będzie miał własne wzmocnienia i zdobędzie ich więcej. Trzymajcie się razem, i uważajcie na siebie nawzajem. Chrońcie mnie i dziecko

-              Uhr. , Mogłabyś przestać tak mnie nazywać ? – zapytała Claire

W lodowatych oczach Amelie pojawił się wyraz prawie ludzkiego zdziwienia.

-              Dziecko, nie jestem dzieckiem.

Poczuła się jakby cos zatrzymało się na co najmniej sto lat, gdy Amelie wpatrywała się w nia. To prawdopodobnie było co najmniej sto lat odkąd ostatni raz kto ośmieli się poprawić Amelie publicznie. Wargi Amelie zakrzywiły się bardzo nieznacznie.

-              Nie – zgodziła się – Nie jesteś dzieckiem. W żadnym wypadku, w twoim wieku byłam młodą panna i zadziałam królestwem. Powinnam wiedzieć lepiej.

Claire czuła jak gorąco rośnie na jej twarzy, świetnie czerwieni się ponieważ każdy skupia uwagę na niej. Uśmiech Amelie poszerzył się.

-              Przyznaje się do błędu – powiedziała do reszty – chrońcie te młodą kobietę.

Naprawdę nie czuła się tak, w ogóle ale Claire nie zamierzała odpychać szczęścia które jej dano.

Inne wampiry wyglądały głownie na rozdrażnionych z wyróżnienia, a i ludzie wyglądali na zdenerwowanych.

-              Chodźpowiedziała Amelie i odwróciła sie przodem do pustej dalej ściany salonu. To mieniło się jak asfalt w lecie i Claire poczuła jak połączenie otworzyło się z trzaskiem.

Amelie przeszła całkowicie, co wyglądało jak ślepa ściana. Po sekundzie albo dwóch z zaskoczenia, wampiry zaczęły iść za nią.

-              Człowieku, nie mogę uwierzyć , ze to robimy – jeden z policjantów za Cleire szeptał do drugiego.

 

              Laboratorium Myrnima nie było bardziej zniszczone niż zwykle. Calire był nawet zaskoczona , przez to : jakoś oczekiwała ze Pan Bishop wedrze się tu z latarkami i pałkami, ale jak do tej pory, znalazł sobie lepsze zajęcie, Albo, być może – tylko być może – on nie mógł tu wejść. Jeszcze.

Claire z niepokojem zlustrowała wzrokiem pokój, który został oświetlony przez kilka migoczących lamp. Zarówno olejnych i elektrycznych.

Próbowała posprzątać tu kilka razy , ale Myrnin warknął na nią ze lubi jak tak tu jest. Wiec zostawiła stosy opartych książek, stosy szkła na ladach i bałagan z papierów. Była tez tam żelazna klatka z kacie – rozbita ponieważ Myrnin zdecydował się uciec od tego raz , i oni nigdy nie zabrali się do naprawiania, gdy odzyskał zmysły.

Wampiry szeptały jeden do drugiego, w syczących małych sykach, które nie niosły nawet aluzji znaczenia do uszu Claire. Byli również zdenerwowani. Amelie natomiast wyglądała swobodnie i pewnie siebie jak zwykle. Strzeliła palcami i dwóch z wampirów – duzi, silni wysocy mężczyźni- podeszli bliżej, górując nad nią. Ona spojrzała w gore.

-              Będziecie pilnować schodów – powiedziała – ty – wskazała na umundurowanego policjanta – Ciebie tez chce, Chroń drzwi. Wątpię ze cos przejdzie przez nich, ale Pan Bishop już nas zaskoczył, Nie pozwolę mu zaskoczyć nas jeszcze raz,

To podzieliło siły na pół. Claire przełknęła ślinę i spojrzała na dwa wampiry i jednego człowieka, którzy pozostali z nią i Amelie – trochę znała te wampiry, byli osobistymi ochroniarzami Amelie i jeden z nich przynajmniej traktował jej rodzaj przyzwoicie.

Zostający człowiek był twardo wyglądającą afro amerykańską kobietą z twarzą poszarpana bliznami, od lewej skroni przez nos i w dół jej prawego policzka. Zobaczyła ze Claire jej się przygląda, i uśmiechnęła się do niej

-              hej – Powiedziała , i wysunęła dużą rękę – Moses Hanna, Moses Garaż

-              hej – powiedziała Claiere i niezgrabnie potrząsnęła ręką.

Kobieta miała mięśnie – nie całkiem jak Sheane bicepsy ale , z pewnością większe niż u większości kobiet.

-              Jesteś mechanikiem?

-              Jestem wszystkim – powiedziała Hannah – Mechanikiem tez, ale byłam marynarzem.

-              Och – Claire zamrugała

-              Garaż był mojego taty , zanim umarł, ja właśnie wróciłam z paru podroży po Afganistanie – Pomyślałam ze miło będzie pożyć spokojnie przez chwile – wzruszyła ramionami – Myślę ze kłopoty mam we krwi. Jeśli dojdzie do walki, trzymaj się mnie, dobrze, będę cie ochraniać.

To była taka ulga ze Cleire poczuła się słabo i myślała ze się zrostowi.

-              dziękuje

-              Żaden problem. To ile masz , piętnaście?

-              Prawie siedemnaście – Claire pomyślała ze potrzebuje koszulki z takim napisem, który by to krzyczał za nią.

-              Hmm, Wiec jesteś w wieku mojego młodszego brata, ma na imię Leo, Musze was ze sobą poznać.

              Claire zrozumiała ze Hannah mówiła bez zwracania uwagi na to co mówiła, jej oczy były skupione na Amelle, która utorowała sobie drogę wśród stosów książek, do drzwi na odległej ścianie. Hannah wydawała się niczego nie przegapić.

-              Claire  - powiedziała Amelie

Claire obeszła stos książek i podeszła do niej.

-              Czy zamykałaś te drzwi kiedy ostatnio przechodziłaś tedy?

-              Nie pomyślałam, ze będę tedy wracać.

-              Interesujące, Ponieważ ktoś zamknął je na klucz....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin