Meyer Kai - Lodowy ogień.pdf

(616 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Kai Meyer
Lodowy ogień
tytuł oryginału niemieckiego: Frostfeuer
the Polish translation by Anna Wziątek 2009
Większość ludzi uważa, że wielkie płatki śniegu są najpiękniejsze; są na
tyle duże, że gołym okiem możemy dostrzec coś z ich ornamentyki.
Tymczasem najczęściej daleko im do doskonałości. Najbardziej
oszałamiające są najmniejsze kryształki lodu.
Wilson A. Bentley, fotograf lodu, 1925
PROLOG
Gdzie kończą się noc i północ, ponad mgłami góruje twierdza Królowej
Śniegu.
Nikt nigdy nie zmierzył jej olbrzymiego królestwa. Nikt go nie odwiedza
bez ważnego powodu. I mało kto wierzy, że jej pałac jeszcze dziś tam stoi,
na ostatniej i najwyższej ze wszystkich skał, gdzie kamień i lód stapiają się
ze sobą na wieczność.
Królowa Śniegu jest stara, ale nikt nie wie, kiedy po raz pierwszy pojawiła
się na lodowatych pustkowiach. Z wiatru, mrozu i czarów wzniosła swój pałac
i dziś jeszcze burze skomlą o litość, kiedy zabłądzą w jego nieskończenie
długich korytarzach i holach. Śnieg przewala się w pełnych zakamarków
komnatach, nigdy nie widząc nieba. I nawet światło gwiazd z Początków
Świata jest tutaj zamknięte, w wieżach z lodowego kryształu i w śmiertelnych
oczach Królowej.
Przed laty, które dziś wydają się odległe, lecz tak naprawdę w życiu
pałacu były zaledwie mgnieniem oka, śnieżny orzeł mknął przez labirynt
komnat i rozpadlin.
Nie był to zwyczajny orzeł, ale o tym wiedzieli tylko on sam i ta, której
nienawistne spojrzenie uważnie go śledziło. Skradł to, co było jej najdroższe.
W swoich pokrytych lśniącą szadzią szponach niósł sopel lodowy - sopel z
serca Królowej Śniegu.
Kto jest tak stary, zimny i przebiegły jak władczyni Krainy Północy, ten nie
ma w piersi serca. Serce potrafi ogrzać najczarniejsze dusze - nieraz, kiedy
nawet najgorsi się z tym nie liczą - również serce Królowej mogłoby czasami
odczuwać radość albo w rzadkich chwilach szczęścia zabić szybciej.
Ale temu wszystkiemu Królowa zapobiegła. Zawsze panoszyło się w niej
tylko zimno. Już bardzo dawno temu wyjęła swoje serce z piersi i od tamtej
pory przechowywała je w jednej z pałacowych komnat, z dala od wszelkich
ludzkich czy magicznych emocji.
Nigdy nikomu nie udało się go zobaczyć - aż do tego dnia, w którym orzeł
śnieżny przedostał się do twierdzy przez szczelinę w lodzie, sfrunął na serce
i odłamał od niego sopel. Ból wywołany tą kradzieżą szybko minął. Jednak w
tej samej chwili, w której sopel oderwał się od serca, Królowa utraciła
większą część władzy. Nawet takie istoty jak ona mają słabe punkty i w jej
przypadku było to - jak się teraz zorientowała - lodowate serce.
Natychmiast rozkazała swoim okrutnym sługom, aby schwytali orła i
przynieśli z powrotem sopel. Ale nawet oni nie byli w stanie doścignąć ptaka.
Z rozpostartymi skrzydłami mknął przez hole i kręte przejścia. Czasami,
na widok swojego odbicia w gładkim lodzie albo gdy korytarzami pędziły
śnieżne lawiny, wyciągając po niego lodowe szpony, chwytał go strach.
W końcu odnalazł jednak szczelinę, przez którą prześlizgnął się do skarbu
Królowej, a wraz z nim na pustkowie Krainy Północy wydostały się uwięzione
wichry i burze.
Mgła spowijała stromą, lodową ścianę, która u dołu stapiała się z
krawędzią skały. Ale jeszcze głębiej nie był w stanie dotrzeć nawet jego orli
wzrok: cokolwiek po tamtej stronie nocy uderzało w skałę, na pewno nie było
morzem.
Niewykluczone, że był to koniec świata; albo pozostałości po tym, czym
kiedyś był; albo wręcz to, co jeszcze nadejdzie, gdy wszystkie dni dobiegną
swojego kresu.
Orzeł śnieżny zatoczył łuk i poszybował w głąb lądu, niesiony przez
rozhukane wiatry, które radując się wolnością, niosły go ponad białą pustynią
szybciej niż jakiegokolwiek ptaka wcześniej.
Pozostawiał za sobą zaśnieżone dachy miasta, wczepionego kurczowo w
skały twierdzy, zgarbionego i spłaszczonego w pokorze i strachu przed
władczynią.
Orzeł wiedział, że z dołu obserwują go ukryte w cieniu grubych,
futrzanych kapturów oczy ludzi, którzy wiedzieli, co zrobił, i byli mu za to
wdzięczni.
Niczym strzała mknął nad zamarzniętym pustkowiem. Raz wydawało mu
się, że słyszy za sobą przeraźliwy krzyk, niemal oszalały z gniewu i
pragnienia zemsty. Ale nie oglądał się za siebie w stronę pałacu, ponieważ
bał się ujrzeć ponad blankami i wieżami twierdzy twarz Królowej uformowaną
z zamieci śnieżnej i czarności nocy na skraju świata.
Sopel jej serca trzymał mocno w szponach, machał skrzydłami najszybciej,
jak potrafił, szybując daleko, daleko w głąb lądu, na południe, w stronę
imperium carów, tam gdzie będzie mógł odpocząć i ukryć się wraz z soplem
w bezpiecznym miejscu.
Po drodze orzeł zamienił się z powrotem w niebieskowłosą kobietę, która
odtąd podróżowała saniami. Obok niej stały kufer i parasol. Wciąż jeszcze nie
oglądała się za siebie. Spodziewała się, że ruszył za nią pościg.
Daleka droga.
Dziwna kobieta.
I początek przepięknej historii.
ROZDZIAŁ, W KTÓRYM PRAWDZIWA BOHATERKA TEJ OPOWIEŚCI JESZCZE NIE
WYSTĘPUJE
Sankt Petersburg, stolica Imperium Rosyjskiego, 1893 r.
Przed Pałacem Zimowym na ławce siedział starzec i karmił płatki śniegu.
Obok niego leżał nieduży skórzany mieszek, z którego raz po raz wyjmował
garść srebrzystego pyłu i rozrzucał go w powietrzu, śmiejąc się przy tym
cicho i radośnie. Miękkie płatki, sypiące z szarego nieba nieprzerwanie od
kilku dni, zlatywały się natychmiast zewsząd i kłębiły wokół lśniącej chmury.
Kiedy opadały na ziemię, pyłu nie było już widać.
Zjadały go płatki.
Mężczyzna, mimo podeszłego wieku, był zwalistej postury. Nikt nie
odważyłby się zająć obok niego wolnego miejsca na ławce. Jego pooranej
pogodą twarzy prawie nie było widać, ponieważ skrywała ją gęsta broda, tak
jasna jak śnieg w pół9 nocnej tajdze. Okolone głębokimi zmarszczkami oczy
lśniły kryształowym błękitem.
Ubrany był w płaszcz z niedźwiedziego futra i przypudrowaną śniegiem
czapkę, jednak nie przykładał wagi ani do jednego, ani do drugiego: płaszcz
miał rozpięty, a nakrycie głowy niedbale przekrzywione. Nic sobie nie robił z
zimna.
- Dzień dobry, Dziadku Mrozie.
Mężczyzna podniósł wzrok. Na chwilę przestał się uśmiechać, ponieważ
ktoś odważył się przeszkadzać mu podczas karmienia płatków. Zaraz jednak
rozpoznał intruza, który go zagadnął. Uśmiech powrócił na jego twarz.
- Lady Spellwell? - upewnił się. - Tamsin Spellwell?
Z zadymki śnieżnej wyszła kobieta wyglądająca jak pstrokata zjawa.
Cynobrowy płaszcz sięgał aż do ziemi. Buty, które spod niego wystawały,
miały szpice jak kły i fioletowy kolor. Na jej głowie tkwił o wiele za duży,
filcowy cylinder, zsunięty jak harmonijka, zupełnie jakby ktoś wcześniej na
nim usiadł. Wokół szyi miała opleciony pstrokaty szal. Był na tyle długi, że
jego końce ciągnęły się po ziemi.
Złożona parasolka, którą trzymała w jednej ręce, była w kolorach tęczy. W
drugiej niosła zniszczoną skórzaną walizkę.
Zatrzymała się przed ławką i wskazała wolne miejsce.
- Mogę?
Dziadek Mróz zawiązał mieszek i schował go za pazuchę.
- Już dawno nikt nie odważył się usiąść obok mnie. Tamsin zajęła miejsce,
wsunęła parasol przez rączkę walizki i postawiła swój bagaż obok, w zaspie
śnieżnej. Następnie położyła na kolanach ręce w grubych rękawicach z
jednym palcem. Spod pogniecionego kapelusza wystawało kilka fiołkowych
loczków, wyglądały jak piórka egzotycznego ptaka.
- Czy ludzie wiedzą, kim jesteś? - Wskazała na nielicznych przechodniów,
którzy przy tej pogodzie przemykali przez pałacowy plac ze skulonymi
głowami. Za śnieżną zasłoną sunęły sanie zaprzężone w konie. Nikt nie
zauważał dziwnej pary siedzącej na ławce.
Niedźwiedziowaty starzec, zniechęcony, pokręcił głową.
- Czują, co trzyma ich ode mnie z daleka. Ale prawda do nich nie dociera.
Kiedyś było inaczej.
Tamsin wydało się, że poczuła w jego oddechu zapach wódki. „Kiepskie
czasy - pomyślała - skoro nawet władca rosyjskiej zimy tęskni za
przeszłością".
- Dziękuję, że wysłuchałeś mojego wezwania - powiedziała.
- Twój ojciec był moim przyjacielem. - Dziadek Mróz zawahał się przez
chwilę. - Przykro mi z powodu tego, co się wydarzyło.
Nie chciała rozmawiać o smutnym końcu swojego ojca. Od śmierci Master
Spellwella nie minęło jeszcze zbyt wiele czasu.
- Jak długo już tak mocno śnieży? Dziadek Mróz spojrzał w niebo.
- Od kilku dni. I uprzedzając twoje pytanie: nie, nie mam z tym nic
wspólnego. I nie potrafię tego zmienić.
Kobieta zaklęła cicho. Przyszedł jej na myśl tylko jeden powód, dla którego
Sankt Petersburg nawiedziły tak obfite opady śniegu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin