J.Chmielewska 2 Wielki diament.txt

(387 KB) Pobierz
   Joanna Chmielewska
   Wielki Diament
   Tom II
   Rok wydania 1996
   

   Wszystko zacz�o si� akurat w chwili, kiedy moja siostra zakocha�a si� idiotycznie w homeopacie-fanatyku, w dodatku sama j� z tym fanatykiem pozna�am, nie przewidziawszy skutk�w, szlag ci�ki by to trafi�. Diabli wiedz� zreszt�, mo�e on by� po prostu przyrodnikiem. Z powo�ania. Ratunku.
   Znacznie p�niej dopiero okaza�o si�, �e nie ma tego z�ego, co by na dobre nie wysz�o, chocia� za to dobre te� bym g�owy nie da�a...
   By�y�my bli�niaczkami jednojajowymi i podobno w�asna matka nie mog�a nas rozr�ni�. Dop�ki �y�a, a nie trwa�o to d�ugo. Przy wstrz�saj�cym podobie�stwie zewn�trznym, ca�� reszt� mia�y�my ju� w kratk�, rozbiega�y nam si� troch� upodobania, charaktery, zdolno�ci i predyspozycje. Nienawidzi�y�my si� �miertelnie przez ca�e lata, co nie przeszkadza�o nam w dostrzeganiu p�yn�cych z podobie�stwa korzy�ci.
   Nienawi�� wyl�g�a si� w momencie, kiedy w wieku lat czterech razem spojrza�y�my w lustro. Oczywi�cie ubierane by�y�my jednakowo, co nie mia�o �adnego sensu, bo przy identyczno�ci wygl�du nale�a�o nas zr�nicowa� bodaj strojem, ale widocznie nacisk tradycji by� silniejszy ni� zdrowy rozs�dek. Spojrza�y�my i dokona�y�my odkrycia.
   - To ja! - powiedzia�a Krystyna z naciskiem, pe�nym oburzenia. - Dlaczego wygl�dasz tak jak ja?
   - A to ja! - odpar�am, pokazuj�c kt�r�� z nas palcem. - To ty wygl�dasz jak ja! Nie chc�!
   - Nie chc�! - zawt�rowa�a mi energicznie.
   - Przesta� wygl�da�!
   - To ty przesta�! Ja jestem jedna! A ty druga!
   - Ty jeste� druga, a ja jedna! Zr�b si� inna!
   - Sama si� zr�b!
   Od s�owa do s�owa, oderwano nas od siebie, zanim zd��y�y�my pozbawi� si� wzajemnie w�os�w na g�owach. Ona ugryz�a mnie w ucho, a ja jej podrapa�am nos. D�awi�c si� uraz�, rzuca�y�my na siebie w�ciek�e i dzikie spojrzenia i nie chcia�y�my ze sob� rozmawia� a� do chwili p�j�cia do szko�y. Nawet tragiczna �mier� i pogrzeb rodzic�w nie mia�y wp�ywu na nasz� nienawi��.
   Szko�a nas w pewnym sensie pogodzi�a. Ja by�am od st�p do g��w humanistk�, a ona mia�a talent matematyczny oraz nami�tno�� do fizyki i chemii. Odrabia�a za mnie zadania z matematyki i odpowiada�a na fizyce, ja za� pisa�am jej wypracowania z polskiego i referaty z historii. Nikt nigdy w szkole nie wiedzia�, kt�ra z nas jest kt�ra, poniewa� przytomnie na odpowiednich lekcjach zamienia�y�my si� miejscami i jedyne rozumne s�owa na ten temat pad�y z ust wychowawczyni.
   - Mo�ecie robi�, co chcecie - rzek�a do nas. - Uczy� si� wy��cznie tych przedmiot�w, kt�re si� wam podobaj� i odpowiada� za siebie wzajemnie. Ale przypominam wam, �e na maturze egzamin b�dziecie zdawa�y pojedynczo, to po pierwsze, a po drugie, �ywi� nadziej�, �e obie macie do�� rozumu, �eby tych nieprzyjemnych rzeczy nauczy� si� bodaj minimalnie. Przed wami �ycie i nie wiadomo, jakie komplikacje mog� si� wam przytrafi�. We�cie to pod uwag� i r�bcie, jak uwa�acie. Obie jeste�cie inteligentne.
   Odwo�anie si� do naszego rozumu spodoba�o si� nam jednakowo, aczkolwiek w odniesieniu do inteligencji ka�da z nas zapragn�a odr�ni� si� od tej drugiej cho�by t�pot�. Pragnienie by�o nik�e i w rezultacie ja zna�am tabliczk� mno�enia, a ona pami�ta�a dat� bitwy pod Grunwaldem i umia�a pisa� ortograficznie.
   Jedyny wsp�lny nam talent to by�y zdolno�ci j�zykowe, podobno odziedziczone po mieszanych przodkach. Tu wyj�tkowo nie stosowa�y�my �adnej wymiany, przeciwnie, raczej rywalizacj�, nasza rodzina mia�a nieco oleju w g�owie i widz�c zapa�, stworzy�a nam mo�liwo�ci. Dzi�ki temu jednakowo zna�y�my francuski, angielski i niemiecki i dopiero dalej nas rozdzieli�o. Ja si� upar�am przy w�oskim, a ona przy hiszpa�skim, potem ona uczepi�a si� szwedzkiego, a ja greki. Poliglotki, mo�na powiedzie�.
   Z biegiem lat nasza wzajemna nienawi�� nieco przysch�a i w chwili zdawania matury by�y�my ju� zaprzyja�nione, przy czym w wykorzystywaniu podobie�stwa mia�y�my wpraw� olbrzymi�. Pierwotnej bezproduktywnej uciesze da�y�my spok�j, przedk�adaj�c nad ni� korzy�ci praktyczne.
   Od �mierci rodzic�w, kt�ra nast�pi�a tu� przed uko�czeniem przez nas pi�tego roku �ycia, wychowywali nas dziadkowie oraz liczni wujowie i ciotki. Warunki mia�y�my znakomite, wielka willa w ogrodzie na skraju miasta, wielkop�ytowy Ursyn�w nas nie si�gn�� i �aden wysoko�ciowiec nie zagl�da� nam w z�by, a za to mia�y�my �wie�e powietrze i wod� z w�asnego uj�cia. W dziesi�ciu pokojach willi doskonale mie�ci�y si� trzy rodziny, babka z dziadkiem, wuj z ciotk� i jednym dzieckiem, Jureczkiem, m�odszym od nas o sze�� lat, my obie i Andzia z wnuczk�. Andzia dobiega�a osiemdziesi�tki, czego nikt by po niej nie pozna�, trzyma�a si� fenomenalnie i by�a tak zwan� star� s�ug� rodziny z czas�w jeszcze przedwojennych. Opiekowa�a si� nasz� babk� w jej okupacyjnym dzieci�stwie, wnuczk� za� sprowadzi�a z zaprzyja�nionej wsi, jako swoj� nast�pczyni�.
   - Nie zostanie panna Ludwika bez nijakiej pomocy - rzek�a kiedy� stanowczo. - Ja przysi�g� sk�ada�am. Kazia po mnie nastanie, ona ty� ma nie�lubne, niech odchowa, a �y� z jakim, jakby co, mo�e na wiar�. Niech sobie ma dochodz�cego.
   Interesowa�o nas nawet przez jaki� czas, czy Kazia ma dochodz�cego, ale sta�o si� to nieistotne, to znaczy owszem, bardzo wa�ne, bo dochodz�cy Kazi okaza� si� tak zwan� z�ot� r�czk� i za�atwia� nam wszystkie naprawy, od czyszczenia rynny poczynaj�c, a na telewizji kablowej i przeno�nych telefonach ko�cz�c. Przy telefonach zreszt� pilnowa�a go Krystyna, doskonale zorientowana w temacie, patrzy�a mu na r�ce i robi�a uwagi, podobno z sensem. Dochodz�cy Kazi ocenia� j� wysoko. Dochodzenie do Kazi w obliczu tych wszystkich us�ug nie mia�o �adnego znaczenia.
   Po maturze odrobin� rozdzieli�o nas �ycie. Krystyna zaj�a si� elektronik�, a ja histori� sztuki. Rych�o po studiach sta�am si� prawie ekspertem w dziedzinie starej bi�uterii i meblarstwa, ona za� wda�a si� w jakie� dyrdyma�y komputerowe. Te� j� ceniono wysoko.
   By�y�my bardzo �adne. Mo�e nawet pi�kne. Nie o�mieli�abym si� uwa�a� siebie za pi�kn�, gdyby nie Krystyna. Patrzy�am na ni� i wyra�nie widzia�am, �e jest pi�kna, a w ko�cu wygl�da�am identycznie, zatem r�wnie� musia�am by� pi�kna. Kszta�t g�owy, twarz, oczy, rany boskie, jakie ona mia�a oczy...! A prawda, ja te�... T�cz�wki zmiennego koloru od jasnozielonego do prawie czarnego, g�ste, d�ugie, czarne rz�sy, jak sztuczne, �liczny nos, �liczne usta, pi�kn� figur� i pi�kne d�ugie nogi. Mia�a wdzi�k, nie odr�niano jej ode mnie, zatem ja chyba te�...? Bardziej wierzy�am we w�asn� urod� patrz�c na ni� ni� widz�c siebie w lustrze. Rych�o przyzna�a mi si�, �e ma podobne doznania. Innymi s�owy stanowi�y�my dla siebie wzajemnie wielk� pociech� i to nas pogodzi�o ostatecznie.
   Opinia ch�opak�w nie mia�a w tej kwestii �adnego znaczenia, bo im podoba�y si� tak�e rozmaite mazepy. Mogli lecie� na nas, cho�by�my by�y obrzydliwe, tak jak lecieli na te r�ne inne. W�asny pogl�d by� wa�niejszy.
   Obie wysz�y�my za m�� bardzo wcze�nie. Jeszcze na pierwszym roku studi�w, i obie dokona�y�my krety�skiego wyboru. �aden z naszych m��w nie by� pewien, z kt�r� z nas ma do czynienia, ale same pilnowa�y�my uczciwie w�asnej to�samo�ci, ja nie sypia�am z jej m�em, a ona z moim, zreszt� oni nam si� nie podobali. To znaczy jej m�� mnie, a m�j m�� jej. Rozwiod�y�my si� bardzo szybko i r�wnocze�nie, nawet o tym nie wiedz�c, tu ju� chyba zadzia�a� przypadek. Jej m�� okaza� si� znerwicowanym impotentem, a m�j podst�pnym narkomanem, obaj ma�o przydatni do �ycia i nie da�o si� tego wytrzyma�.
   Ju� od �lub�w mieszka�y�my oddzielnie, bo babcia za resztki rodzinnej fortuny kupi�a nam dwupokojowe mieszkania, na wszelki wypadek w pobli�u, na Ursynowie. W prezencie �lubnym. Mieszkania nam zosta�y, �aden z tych niewydarzonych g�upk�w nie zdo�a� nam ich wyrwa�, bo nawet porz�dne hochsztaplerstwo nie le�a�o w ich mocy. Gdyby le�a�o, w obliczu prezentowanego przez nich niedo��stwa, mo�e uzna�yby�my je za jak�� zalet�.
   I �y�o nam si� mniej wi�cej normalnie a� do owego wstrz�saj�cego wieczoru...
   
   ***
   - Joa�ka, s�uchaj - rzek�a Krystyna, przyszed�szy do mnie. - Mam zgryzot� i tak my�l�, �e mi si� przydasz.
   - No? - spyta�am z zainteresowaniem, otwieraj�c butelk� bia�ego wina. A, w�a�nie! Upodobania garma�eryjne te� mia�y�my jednakowe i pozosta�y nam, chocia� pr�bowa�y�my je zmieni�. - Przesta� d�uba� w nosie, bo mi si� wydaje, �e ja tam siedz� i d�ubi�.
   - Powinna� by�a si� ju� przyzwyczai�, �e to ja, a nie ty. Skomplikowana sprawa.
   - No? - powt�rzy�am i nala�am do kieliszk�w.
   - Jeden taki... - zacz�a i zreflektowa�a si�. - Jaki znowu taki, znasz go, tw�j kumpel, Andrzej. Jak by ci tu powiedzie�, �eby nie ze�ga� i nie zauroczy�...
   - A...! Rozumiem. Spa�a� z nim ju� czy jeszcze nie?
   - Spa�, spa�am, ale nie w tym dzie�o...
   - A w czym? Wydu� z siebie nareszcie!
   - No dobrze. Nie samym ��kiem cz�owiek �yje. Zakocha�am si� w nim porz�dnie.
   - Jezus Mario - powiedzia�am ze zgroz�.
   Przerwa�a mi od razu.
   - Wiem, wiem. Maniak, szaleniec, nie do �ycia, zapatrzony w swojego szmergla, pieni�dzy zarobi� nie umie, podej�cie do kobiet ma niew�a�ciwe. No i co z tego?
   Wypi�am troch� wina i pokroi�am camemberta. Mign�a mi w g�owie w�tpliwo��, czy Andrzej wie, �e sypia z ni�, a nie ze mn�. Zarazem ucieszy�am si�, �e nie pad�o na mnie.
   - On chyba w tobie te� - poinformowa�am j�. - W czym problem zatem?
   - Sk�d wiesz?
   - A co, ty nie wiesz?
   - Wiem, ale ciekawa jestem, sk�d ty wiesz?
   - Miewam z nim do czynienia. Stary pokost mi bada� ostatnio. Od jakiego� czasu patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, tak jako�, jakby chciwie, nie rozumia�am dlaczego, bo nigdy na mnie nie lecia�, ale teraz ju� rozumiem. Widocznie przypominam mu ciebie.
   Camembert by� przejrza�y i troch� si� rozlewa�. Kry�ka wzi�a kawa�ek i umaza�a si� nim.
   - Ciekawa rzecz - zauwa�y�a w zadumie, oblizuj�c palce. - Jak oni to robi�? Na mnie leci, a na ciebie nie. A ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin